Maciek i ja jesteśmy parą już od ponad pięciu lat. Jak to w związku bywa, od czasu do czasu zdarzają się nam jakieś większe i mniejsze sprzeczki czy nieporozumienia. Trudno temu zapobiec, kiedy dzieli się wspólną przestrzeń życiową. Jednak generalnie nie jest najgorzej. Mój mąż raczej stroni od konfliktów. Można powiedzieć, że jest wręcz trochę pasywny i woli unikać kłótni. Zabawne jednak, że właśnie przez tę jego cechę nasze początki były dość wyboiste. Gdyby umiał czasem postawić na swoim, oszczędzilibyśmy sobie kłopotów.
Rodziców Maćka spotkałam po raz pierwszy, kiedy oboje mieliśmy po naście lat. Pochodził z dobrze sytuowanej rodziny, która zajmowała przestronną, uroczą willę na obrzeżach miasta.
– Ależ to przyjemność móc cię wreszcie zobaczyć na własne oczy, Asiu! Maciek opowiadał mi o tobie tyle dobrych rzeczy – rzekła jego mamusia, ściskając mnie serdecznie na powitanie, zupełnie tak, jakbyśmy już należeli do jednej rodziny.
Było to naprawdę miłe, chociaż wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, że proste sformułowanie „tyle dobrych rzeczy” oznacza „absolutnie wszystko, co tylko chciałabym wiedzieć, a nawet więcej”. Często bywałam u przyszłych teściów i generalnie były to całkiem fajne wizyty. Zapraszali mnie na rodzinne obiady i imprezy, a praktycznie od razu zaczęli traktować mnie jak członka rodziny. Krystyna, mama Maćka, to była taka przebojowa babka. Bez wątpienia to ona rządziła w małżeństwie, chociaż z jakiegoś powodu ciągle gadała, że to mąż jest głową rodziny i jej głównym oparciem. Brzmiało to dość zabawnie, szczególnie jak ktoś na własne oczy widział, jak teść niemal podskakiwał, gdy tylko usłyszał jej słodki głosik.
Planowaliśmy oszczędzać...
– Mój ojciec raczej nie gada za dużo i nie wtrąca się zbytnio. Przeważnie po prostu wykonuje polecenia mamy. Ona to twarda babka – mówił Maciek, a w jego słowach dało się wyczuć podziw.
Tuż po maturze stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Nie było w tym żadnego przymusu, po prostu darzyliśmy się ogromną miłością. Mąż miał już zapewnioną posadę w przedsiębiorstwie prowadzonym przez przyjaciół jego rodziców, a ja również chciałam poszukać zatrudnienia. Wszystko układało się pomyślnie. Postanowiliśmy, że na początek przez jakiś czas będziemy mieszkać u teściów. W ich przestronnym domu mieliśmy do dyspozycji całe piętro tylko dla siebie.
– To zaledwie kilka miesięcy, dopóki nie odłożymy nieco grosza. Następnie poszukamy czegoś do wynajęcia, kto wie, być może nawet w śródmieściu – mówił mój małżonek. – Zdaniem mamy to najlepsze rozwiązanie. Poza tym, jak wiesz, nie będziesz musiała martwić się o pranie, przygotowywanie posiłków i tym podobne sprawy. Jestem przekonany, że ona zadba o wszystko.
Nawet nie było potrzeby, żeby namawiał mnie do tego pomysłu. Jego rodziców darzyłam dużą sympatią, więc perspektywa tymczasowego zamieszkania razem z nimi była dla mnie do przyjęcia. Mylił się jednak, sądząc, że nie będę musiała martwić się o obowiązki domowe. Nie miałam co prawda nadziei na totalne leniuchowanie, ale wkrótce okazało się, że w nowym miejscu staję się kimś w rodzaju służącej, która musi być w gotowości na każde zawołanie mojej surowej i wymagającej przełożonej – Krystyny.
Na początku zwracała się do mnie z drobnymi prośbami o wsparcie przy różnych błahych sprawach. Jednak z upływem czasu jej sugestie przekształciły się w jednoznaczne rozkazy. Umyj naczynia, pozamiataj podłogę, a jeżeli wykonałaś daną czynność niedokładnie, poprawiaj to do momentu, aż będę usatysfakcjonowana. Zaczęła mnie również wprowadzać w tajniki gotowania.
– Moja droga, dzisiejszy obiad to kaczka z pomarańczami. Jako przyszła pani domu powinnaś opanować sztukę gotowania takich pyszności – nie zabrzmiało to jak propozycja, a raczej jak obwieszczenie.
Nie miałam innego wyjścia, więc stanęłam przy garach. Przygotowywałam dokładnie to, co sobie zażyczyła. Do tego dochodziła masa innych obowiązków, które wypełniałam pod jej dyktando. Zanim się spostrzegłam, funkcjonowałam niczym precyzyjny mechanizm, który nakręcała teściowa. Ale to i tak był drobiazg. Pewnego razu ze zdumieniem zauważyłam, jak dużo mama Maćka wie na mój temat, a także o naszych – zdawałoby się – intymnych relacjach w związku.
– Kochanie, podobno nie dajesz z siebie wszystkiego, jeśli chodzi o te kwestie… – puściła do mnie oko z uśmiechem. – Aby niedługo cieszyć się widokiem cudownego brzdąca, powinniście starać się każdego dnia. Nie ma wymówek! – teściowa z uśmiechem na ustach pogroziła mi palcem.
Kiedy to usłyszałam, po prostu zaniemówiłam. Ciąża? Nawet o tym nie pomyślałam. Planowałam przecież wrócić do pracy, a o powiększeniu rodziny na razie nie było mowy. Poza tym, mieliśmy inne priorytety na głowie, choćby znalezienie nowego mieszkania. Z mężem gadaliśmy o tym nie raz i zawsze odpowiadał, że to kwestia niedługiego czasu. Zaraz, chwila moment… skąd ona w ogóle ma pojęcie, jak często uprawiamy seks i czy się przed tym migam czy nie?
– Możesz mi to wyjaśnić? – zwróciłam się do Maćka, gdy w końcu zostaliśmy we dwoje.
– No więc… – sprawiał wrażenie odrobinę zakłopotanego. – Mama dopytywała się, kiedy będzie mogła cieszyć się wnukami. Jest zdania, że nadszedł odpowiedni moment, abyśmy zostali rodzicami.
– I dlatego musiałeś zwierzać się jej z naszego życia intymnego? Co tam jeszcze wygadałeś? Zdradziłeś pikantne detale naszych łóżkowych igraszek? – próbowałam nie krzyczeć, bo rodzice męża smacznie spali piętro niżej, ale szło mi to dość opornie. Poziom mojej irytacji sięgał zenitu.
– No weź, nie rób afery z byle powodu. Mamcia ma na uwadze nasze dobro. Poza tym dzieciątko to wcale niegłupi pomysł, nie uważasz?
I tak się zaczęło ciągłe gadanie o dziecku
W kółko słyszałam to samo: „Dziecko to”, „Dziecko tamto”, „Gdy pojawi się dziecko, wtedy...”. Odnosiłam wrażenie, jakby teściowa upatrywała w ewentualnym wnuczku główny sens swojego istnienia. Brakowało mi śmiałości, by wprost jej oznajmić, że nie czuję się jeszcze na to gotowa. Kiedy wspominałam o szukaniu pracy, zbywała mnie lekceważącym gestem dłoni.
– Daj spokój, skarbie, nie masz teraz głowy do takich spraw. Powinnaś skupić się na przygotowaniach do macierzyństwa.
Nie powiem, że byłam całkowicie bezczynna. Po kryjomu przed bliskimi przeglądałam nawet oferty pracy w sieci. Ale nacisk, jaki wywierała na mnie mama mojego męża, chyba sprawił, że tak naprawdę obawiałam się, że faktycznie coś znajdę. No i nic z tych poszukiwań nie wyniknęło, bo niedługo potem… zaszłam w ciążę.
Na świat przyszedł nasz synek. Ochrzciliśmy go imieniem Michaś, chociaż teściowa optowała za Wojtusiem, jak nazywał się jej zmarły brat. Przynajmniej w tej kwestii udało mi się jednak przeforsować swoje zdanie. Sądziłam, że teraz, gdy pojawił się maluch, na bank wyprowadzamy się do własnego mieszkania. Niestety, myliłam się.
– Nie gadaj takich bzdur! – powiedziała moja teściowa, rechocząc pod nosem, kiedy poruszyłam ten temat. – Pomyślałaś, kto zadba o ciebie i dziecko, gdy Maciek będzie w pracy? Teraz powinnaś się relaksować, a nie zaprzątać sobie głowę jakimiś przeprowadzkami.
Szybko znalazła mi coś do roboty
Mój relaks skończył się szybciej, niż się spodziewałam. Zaraz po tym, jak zakończyłam karmienie piersią, zjawiła się moja teściowa z pewną wiadomością. Chociaż wcześniej denerwowała się na samą wzmiankę o mojej karierze zawodowej, tym razem oznajmiła z uśmiechem na twarzy:
– Asia, znalazłam dla ciebie pracę. Będziesz pracować jako sekretarka w firmie mojej koleżanki, Anieli. Masz farta, bo akurat zwolniło się u niej miejsce, więc wspomniałam jej o tobie. No i czego tak się dziwisz, kochana? Czyż nie o to ci chodziło?
– Ale.. co będzie z naszym synkiem? – spytałam z zaskoczeniem w głosie.
– Nie przejmuj się Michałkiem. Babcia go przypilnuje – odparła z promiennym uśmiechem na twarzy.
Choć to może wydawać się zaskakujące, przystałam na taką propozycję. Zgodziłam się pracować w branży, która niespecjalnie mnie pociągała, być do dyspozycji mojej teściowej, ilekroć tylko tego zapragnęła, a także pozwolić jej na wychowywanie naszego maleństwa. O posłaniu dziecka do żłobka nie chciała nawet słuchać. Po co komu żłobki, skoro babcia jest tutaj, na wyciągnięcie ręki i ma tyle wolnego czasu? Potrafiła to wszystko ubrać w słowa w taki sposób, że brzmiało to całkiem rozsądnie i przekonująco. Skąd w takim razie brało się moje poczucie dyskomfortu?
Głównym powodem było to, że mieszkaliśmy u niej, więc to ona decydowała o regułach obowiązujących w domu. Robiłam wszystko po jej myśli. Większość dnia przebywałam w pracy, a gdy wracałam do domu, obarczała mnie rozmaitymi obowiązkami domowymi, przez co nie mogłam poświęcić zbyt wiele czasu mojemu dziecku. Nie mówię, że robiła to celowo czy że kierowały nią złe zamiary. Możliwe, że działała nieświadomie. Jednak jej postępowanie mocno mnie dotykało i wpływało na moją więź z synkiem. Przebudziłam się dopiero w momencie, gdy wypowiedział swoje pierwsze słowo. Nie było to „mama”, lecz „baba”.
Pierwszy raz tak naprawdę straciłam cierpliwość i powiedziałam swojemu facetowi, że jak w tej chwili nie znajdziemy sobie nowego lokum, to po prostu się spakuję. No i zabiorę ze sobą małego, rzecz jasna. Już blisko dwa lata tkwimy u jego rodziców. Choć początkowo gadali, że to przejściowo, „góra na kilka tygodni”. Totalnie go zaskoczyło, że wyskoczyłam z takim tekstem. Ale i nieźle się wystraszył. Czuł, że nie żartuję.
– Matka nie będzie zachwycona... – rzucił jedynie.
Moja teściowa była nie tyle niezadowolona, co zwyczajnie rozjuszona. Obrzucała nas obelgami, mówiąc, że jesteśmy bandą niewdzięczników. Zagroziła, że nie da nam ani grosza, jeśli zabierzemy jej kochanego wnusia. Zrobiła po prostu piekielną scenę. Jednak mój małżonek pozostał nieugiętym, chyba pierwszy raz w życiu przeciwstawił się matce.
Dotarło do mnie wtedy, że choć jest mocno zżyty z rodzicielką, która trzymała go pod kloszem od dziecka, to ja i nasze maleństwo jesteśmy dla niego najważniejsi. Myśl, że mógłby nas stracić, była dla niego mimo wszystko gorsza niż świadomość zawiedzenia swojej mamusi. Ogromnie żałowałam, że wcześniej nie postawiłam sprawy na ostrzu noża.
W niecały tydzień udało nam się przeprowadzić, nie bacząc na to, co miała do powiedzenia mama mojego męża. Przez dłuższy czas stroniła od nas, dając upust swojemu niezadowoleniu, ale w końcu dotarło do niej, że takie zachowanie nic nie da. Aktualnie nasze relacje można określić jako dość dobre. Od czasu do czasu odwiedza nas, przynosząc jakiś upominek dla dziecka. Nie miesza się już jednak w nasze sprawy. Pojęła, że u mnie w domu rządzę ja i to ja ustalam reguły.
Joanna, 27 lat
Czytaj także:
„Moje dzieci są jak gremliny, które wszędzie sieją zniszczenie. Przez to, co zrobiły, wstydzę się iść do spożywczaka”
„Pojechałem na wieś opiekować się babcią. Myślałem, że będę brodził w błocie, a tonąłem w oczach gorącej sąsiadki”
„Moja młoda żona na urlopie nie miała żadnych hamulców. Zamiast odpoczywać, musiałem jej pilnować”