– Robert, musisz tam pojechać. Babcia nie daje już sobie rady sama – słuchałem przez telefon wciąż tej samej, jakże wyświechtanej płyty. Moja mama nie odpuszczała. – To już nie ta sama kobieta, co kiedyś. Nie możemy jej zostawić samej.
Nie cierpię wsi
Westchnąłem ciężko, patrząc przez okno mieszkania na szarą, zabrudzoną fasadę naprzeciwko. Wieś. Niekończące się pola, cisza przeplatana jedynie gdakaniem kur i zapachem świeżo skoszonej trawy i nawozu. Miejsce, które większość osób nazwałaby idyllicznym, dla mnie zawsze było uosobieniem nudy i izolacji.
Ale wiedziałem, że nie mam wyboru. Babcia była już stara, a ja – jedynym, który mógł poświęcić kilka tygodni, by się nią zająć.
Gdy autobus zatrzymał się na rozklekotanym przystanku, powitała mnie cisza, jaką znać mogą tylko ci, którzy wyrwali się z miejskiego zgiełku. Oparłem się o drewniany płot i na chwilę zamknąłem oczy. W głębi duszy pragnąłem uciec od tego wszystkiego, wrócić do swojego bezpiecznego, miejskiego życia.
Pierwsze dni na wsi były… ciche. Babcia niewiele mówiła, zazwyczaj siedziała przed domem na niskim stołku albo leżała na tapczanie w swoim pokoju. Miała już ponad osiemdziesiąt lat i chociaż nic jej nie dolegało, była dość słaba. Odkrywałem więc na nowo, jak to jest słyszeć własne myśli. Każdy dzień wydawał się być kalką poprzedniego: zakupy w lokalnym sklepiku, obieranie ziemniaków, gotowanie, zmywanie, sprzątanie, karmienie kur.
Zmieniła moje nastawienie
Trzeciego dnia rano ostre słońce wdarło się przez szpary w żaluzjach, wyrywając mnie ze snu. Niechętnie podniosłem się z łóżka i pociągnąłem za sznurek, pozwalając promieniom słońca na całkowite opanowanie pokoju. Przetarłem oczy i zacząłem się ubierać. Nagle mój wzrok przykuł jakiś dziwny ruch za oknem na podwórzu u sąsiadów.
Za płotem, na działce obok, wśród rozłożystych drzew i kolorowych rabat kwiatowych, ktoś wykonywał powolne, płynne ruchy. Spojrzałem uważniej. Kobieta, a właściwie dziewczyna. Jej włosy mieniły się odcieniami złota w słońcu, a każdy ruch wydawał się być częścią jakiegoś starożytnego, mistycznego rytuału. Ćwiczyła jogę.
Zaciekawiony, wyszedłem przed dom i podszedłem bliżej płotu. Chociaż nigdy nie interesowałem się jogą, jej skupienie i harmonia, z jaką poruszała się wśród zieleni, wywarły na mnie wrażenie. Postanowiłem wykorzystać poranny spacer jako pretekst, by się przywitać.
– Dzień dobry – zawołałem, stając u granicy naszych działek. – Świetna pogoda na… jogę, czy coś takiego.
Spojrzała na mnie, a jej twarz rozjaśniła uśmiech.
– Dokładnie, na jogę – odpowiedziała z entuzjazmem. – Jestem Małgosia.
– Robert – przedstawiłem się i poczułem jak uczeń, który zapomniał, jak się nazywa.
Rozmowa potoczyła się dalej
Nie wiedziałem, o czym właściwie z nią rozmawiać. Czułem się nieco niezręcznie, ale w miarę upływu czasu, z każdym zdaniem czułem, jak lodowata powłoka mojej niechęci do tego miejsca zaczyna topnieć.
– To fajne, że masz takie hobby, które… no, sprawia, że się uśmiechasz – powiedziałem, obserwując jej zwinne ciało, które wyglądało, jakby tańczyło z naturą.
– A ty? Co cię tutaj przyniosło? – zapytała, siadając na trawie i zapraszając mnie gestem, bym zrobił to samo.
Opowiedziałem jej o swoich studiach w Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie kończyłem fizjoterapię, o babci, o swojej niechęci do tego miejsca. W jej oczach dostrzegłem coś, co przypominało zrozumienie.
– Czasem to, czego najbardziej pragniemy, znajduje się tuż obok – powiedziała, wskazując na otaczającą nas naturę.
Nie zdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy, że w tych słowach kryło się znacznie więcej. Może nawet odpowiedź na pytania, którego wciąż jeszcze nie zdołałem sobie zadać.
Okazało się, że Małgosia odziedziczyła dom po swojej babci i wpadała tu w wolnym czasie, żeby się oderwać od miejskiego zgiełku.
Wkręciłem się w jogę
W miarę jak dni płynęły, zaskoczyło mnie, jak bardzo czekałem na poranne sesje jogi Małgosi. Stało się to częścią mojej nowej wiejskiej rutyny. Czasami dołączałem do niej, próbując naśladować jej pozycje, co zazwyczaj kończyło się moim rozbawieniem i jej śmiechem.
– Musisz poczuć swoje ciało – mówiła z cierpliwością godną nauczyciela. – Joga to nie tylko ćwiczenia, to także sposób na to, by być w harmonii ze sobą.
Nie byłem mistykiem, ale z Małgosią obok zaczynałem rozumieć, co oznacza być w harmonii. I chociaż moje ciało rzadko zgadzało się z moimi duchowymi odkryciami, to czułem pewien spokój wewnętrzny, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Rozmowy, które zaczęły się od jogi, szybko przerodziły się w długie dyskusje o życiu, marzeniach, a nawet strachach. Małgosia miała tę niesamowitą umiejętność słuchania, potrafiła sprawić, że nawet najgłupsze zmartwienia wydawały się ważne.
– Chciałbym kiedyś napisać książkę – wyznałem pewnego dnia, kiedy siedzieliśmy pod starym dębem, który stał się naszym schronieniem przed sierpniowym słońcem.
– I dlaczego nie piszesz? – spytała, a jej oczy błyszczały ciekawością.
– Boję się, że nie mam nic wartościowego do powiedzenia – przyznałem się, czując, jak policzki płoną mi ze wstydu.
– Każdy ma swoją historię. Ważne, żebyś zaczął – powiedziała, kładąc rękę na moim ramieniu.
Jej dotyk był lekki, ale poczułem, jak przeszedł przeze mnie prąd.
Nasze spotkania stały się regularne
Codziennie chodziliśmy na spacery, prowadziliśmy niekończące się rozmowy i stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Miałem dotychczas kilka dziewczyn, ale z żadną nie czułem takiej harmonii. Po prostu jakbyśmy byli do siebie idealnie dopasowani!
Ale nic dobrego nie trwa wiecznie. Nadszedł dzień, kiedy Małgosia się nie pojawiła. Dom sąsiadów był zamknięty na cztery spusty. Przy drzwiach znalazłem tylko małą karteczkę, na której było napisane „Przepraszam”. Nic więcej.
Czułem, jak moje serce tonie w rozpaczy i złości. Dlaczego nic nie powiedziała, dlaczego nie pożegnała się ze mną? Zasługiwałem na to przecież! I za co mnie przeprasza?
Nie potrafiłem znaleźć słów, które wyraziłyby to, co czułem. Wiedziałem jedno – nie mogę pozwolić, aby na tym się skończyło. Niezależnie od tego, ile mnie to będzie kosztować.
– Muszę ją znaleźć – powtarzałem sobie, jak mantrę. Nie mogłem się doczekać, kiedy mój pobyt u babci dobiegnie końca. Zadzwoniłem do mamy prosząc, żeby mnie zastąpiła przy opiece nad babcią.
Przyjechałam dopiero po tygodniu, bo szef nie chciał jej dać wolnego.
Kiedy wróciłem do miasta, dotarło do mnie, że przecież mogłem poprosić ją o numer telefonu. Nie zdążyłem, nie spodziewałem się przecież, że tak nagle zniknie. Spędzałem całe dni na poszukiwaniach. Odwiedzałem każde studio jogi, kawiarnie, miejsca, o których wspominała podczas naszych rozmów, ale bez skutku.
Któregoś dnia zrezygnowany usiadłem na ławce w parku. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek ją odnajdę i czy to w ogóle ma sens. Nagle, jakby los chciał mi przypomnieć, że nadzieja umiera ostatnia, usłyszałem znajomy głos.
– Robert? – nie, to było niemożliwe. W tym gwarze, w tym nieskończonym morzu twarzy, usłyszałem jej głos. Podniosłem wzrok i zobaczyłem Małgosię.
– Małgosia… – wydusiłem z siebie, wstając tak szybko, że świat w głowie na chwilę zawirował. – Szukałem cię!
Jej uśmiech był promienny, a w oczach tańczyło zaskoczenie.
– Przepraszam. Sprawy nie były takie proste, jak się wydawało – powiedziała, siadając na ławce koło mnie. – Musiałam rozwiązać… pewną sytuację.
Opowiedziała mi o swoim chłopaku, teraz już byłym, który był instruktorem jogi w klubie, do którego chodziła. Nie układało im się, facet traktował ją z góry, ale bała się z nim zerwać, bo łączyło ich wspólne środowisko. Kończąc związek, musiałaby się pożegnać z wieloma wspólnymi znajomymi.
– Dopiero rozmowy z tobą uświadomiły mi, że to małostkowe. Nie mogę być z kimś, kto mnie nie szanuje tylko dlatego, że zależy mi na jego znajomych. Ale nie mogłam też być nieuczciwa, wiążąc się z tobą. Musiałam najpierw wyprostować tamtą sprawę.
Patrzyła na mnie, a ja na nią, i przez moment cały świat skurczył się do tej ławki, tego parku, tej chwili. Chwyciłem jej dłoń i poczułem, jak wszystkie moje wątpliwości odpływają.
– Teraz już ci nie pozwolę zaginąć – powiedziałem, czując, jak zalewa mnie fala szczęście.
Robert, 26 lat
Czytaj także:
„Uwierzyłem ciotce, że podzieli się ze mną spadkiem po babci. Nie mogę uwierzyć, że ta zołza nabiła mnie w butelkę”
„Miał być bajeczny ślub, a był żałosny koniec. Narzeczona zwiała sprzed ołtarza, bo nie podobałem się jej rodzicom”
„Żona nie dawała mi ani chwili wytchnienia. Wepchnąłem ją w ramiona uzdrowiskowego amanta, by wreszcie mieć spokój”