Wiśniowa walizka upchana do granic możliwości czekała w korytarzu. Dwie mniejsze zaniosłam już do samochodu. Po raz ostatni rozejrzałam się mojej małżeńskiej sypialni i poczułam pod powiekami palące łzy, chociaż przecież obiecywałam sobie, że nie będę płakać. Tylko czy jakakolwiek kobieta potrafi zachować obojętność, odchodząc od męża, którego wciąż kocha?!
Zeszłam na dół i zamknęłam za sobą drzwi. „Klucz oddam Wojciechowi, kiedy wróci z delegacji” – zdecydowałam. Włożyłam ostatnią walizkę do auta i wyjechałam za bramę, ocierając głupie łzy. Więc to już koniec! Już po wszystkim…
Dwa piękne lata naszego małżeństwa, później jeszcze cztery znacznie mniej szczęśliwe, a teraz wymykam się z własnego domu niczym złodziej…
Marzyłam o spokoju
Na parterze, w salonie teściów świeciło się światło – pewnie oglądali telewizję. „Dobrze, że choć osobne wejścia mamy, bo musiałabym się tłumaczyć, dokąd jadę” – pomyślałam, zamykając bramę.
Już miałam ruszać, kiedy zadzwoniła moja komórka. Nie musiałam spoglądać na wyświetlacz… Wiedziałam, że dzwoni mąż. A teraz należało się skupić na jeździe, więc po prostu jechałam, aż dotarłam do domu siostry – na wieś, kilka kilometrów od naszego miasteczka.
– Skoro tak się męczyłaś w tym małżeństwie, to może i dobrze zrobiłaś? – powiedziała Bożena, kiedy usiadłyśmy przy drożdżowym cieście.
– Nie jestem tego taka pewna – westchnęłam. – Kocham Wojtka, nawet jeśli nie potrafię już z nim być…
– Nie jesteś pewna?! – prychnęła. – Przeżyłaś piekło! Upokarzali cię na każdym kroku! Ten twój mężuś wczepiony w maminą spódnicę i ta jędza, teściowa!
– Może masz rację… – wzruszyłam ramionami, bez apetytu kończąc swoje ciasto. – Nie obrazisz się, jeśli pójdę na górę? Boli mnie głowa…
– Jasne, odpocznij. Pogadamy jutro – siostra poukładała w zlewie brudne talerze i nastawiła wodę na herbatę.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować…
– Tylko spokoju – weszłam jej w słowo i ruszyłam ku skrzypiącym, drewnianym schodom wiodącym na piętro.
Lubiłam dom siostry: niewielki, otoczony sadem starych jabłoni. Wiedziałam jednak, że długo u Bożeny nie pobędę. Musiałam sobie poukładać własne życie. Koło północy, kiedy raptem się obudziłam w pościeli pachnącej lawendowym płynem do prania, znów zadzwoniła moja komórka.
Tym razem spojrzałam na wyświetlacz – mąż. Nie odebrałam. Ale oczami wyobraźni zobaczyłam jego twarz po powrocie do domu. I jak czyta tę banalną kartkę, którą nabazgrałam naprędce i zostawiłam na kuchennym stole: Wojtku, odchodzę. Daj mi trochę czasu. O rozwodzie porozmawiamy, gdy ochłonę. Wybacz, nie wyszło nam… Tylko tyle albo aż tyle.
Zadzwonił jeszcze trzy razy. W końcu napisał esemesa: Oddzwoń! Co się dzieje?! Chcę Ci coś powiedzieć! Wstałam, nie mogłam spać. Na dole Bożena oglądała jakiś serial, więc usiadłam obok i sięgnęłam po jedno z ciastek, którymi się opychała.
– Co się właściwie stało, że odeszłaś? – ściszyła telewizor. – Tyle razy się odgrażałaś, że to koniec, a później jednak się godziliście.
Uśmiechnęłam się gorzko na wspomnienie upokorzeń, które spotkały mnie 7 czerwca, podczas imienin teściowej – Wiesławy.
– Ona zwykle urządza je w restauracji, ale tym razem zrobiła w domu – zaczęłam. – Oczywiście zaprosiła i nas, czego szybko pożałowałam. Bo przyszła jej przyjaciółka z córką w ciąży, potem nasza sąsiadka, też w ciąży, i jakaś jej pracownica z bliźniakami w wieku przedszkolnym. A przecież ona nawet nie lubi dzieci!
– Zamieniła te swoje imieniny w jakieś cholerne kinder party, żeby mi dopiec! I się zaczęło… Głaskała te w ciąży po brzuchach, pytała, kiedy termin i jakie imiona wybrały, a potem zaczęła im się żalić na synową, która nie raczyła jej jeszcze urodzić wnuka! Wojtek słowem się nie odezwał, chociaż znał ostatnie wyniki moich badań, więc w końcu wstałam i wyszłam. Bożenko, to trwa od lat!
Zmęczona tym wybuchem napiłam się herbaty, po czym podsumowałam:
– Wiesz, co ta baba wygaduje o mnie za moimi plecami? Że jestem, cytuję, bezpłodną łajzą! Nie miałabyś dość?!
I rozpłakałam się. Cholerny maminsynek!
– Cicho już, cicho… – przytuliła mnie siostra. – Przepraszam, rozumiem. Po prostu zawsze uważałam, że za bardzo się tym przejmujesz. Wiele par nie ma dzieci i nikt nie robi z tego takiego dramatu…
– Powiedz to mojej teściowej! – prychnęłam i odsunęłam się od niej.
– Powinnaś pogadać z Wojtkiem, a nie uciekać z domu, kiedy go nie ma…
– Rozmawiałam z nim setki razy! Błagałam żeby matce przemówił do rozumu, ale siedział jak mysz pod miotłą, bo tak mu było wygodnie! – uniosłam się.
– Skoro tak, to pozostaje wam już chyba tylko rozwód – westchnęła Bożena.
– Prawdę mówiąc, tylko o tym myślę. A wiesz, co jest najśmieszniejsze? Ja tego dziecka tak naprawdę chyba nie chcę. Dowiedziałam się niedawno, że raczej nie zajdę w ciążę, i spłynęło to po mnie jak po kaczce. Wojtek też nie robił dramatu. Za to ta nasza Wiesia... Gdyby mogła, toby mnie ukamienowała!
– Czekaj, bo już się pogubiłam – zdziwiła się moja siostra. – To znaczy, że nie chcesz mieć dziecka?
– To znaczy, że podobno nie mogę, i nie robiłabym z tego takiego dramatu, gdyby nie teściowa. Wojtek to ukochany synuś mamuni, który robi wszystko, co ona mu każe, a ona uczepiła się mnie jak rzep psiego ogona i nie ma dnia, żeby mi nie zrobiła jakiejś aluzji. Bożenko, to w sumie nawet jest śmieszne – tu znów głos zaczął mi drżeć. – Odeszłam od męża, choć tak naprawdę chodzi o teściową… To jej mam dość, a nie jego!
– Moim zdaniem powinniście się wyprowadzić od Wojtka rodziców – orzekła moja starsza siostra.
– Błagam o to Wojtka od sześciu lat! – krzyknęłam. – Bezskutecznie…
– To sama znajdź jakieś mieszkanie, a później… Słyszałaś? Ktoś przyjechał – Bożena poderwała się z kanapy i podeszła do okna. – Ulala, wygląda na to, że twój ślubny zafundował sobie nocną wycieczkę na wieś… Wojtek dalej jeździ czarnym audi?
– Tak, ale mi nie mów, że właśnie podjechał pod dom – aż podskoczyłam.
– A jednak – odparła siostra, wkładając sweter. – Pójdę mu otworzę bramę. Dziecko… Teściowie… I inne pierdoły! – burczała. – Jakie to ma znaczenie, skoro wciąż go kochasz? I on ciebie też?!
– Taka jesteś pewna? – żachnęłam się.
– Przecież widzę! No już, przyjechał po ciebie, to dobry znak. Pogadaj z nim – nakazała mi siostra, rzuciła mi drugi sweter i niemal wypchnęła na dwór.
Noc była chłodna, jak to czasami zdarza się w czerwcu. Stanęłam na werandzie, spojrzałam na ogród. Wojtek szedł ku mnie pierwszy, ze spuszczoną głową, zrezygnowany. Chyba nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie – sprawiał wrażenie zdruzgotanego. Dziwne…. Dla mnie od dawna było oczywiste, że nasze małżeństwo sypie się w gruzy.
– To tyle? – zapytał cicho, wsuwając mi w dłoń wymięty liścik, który zostawiłam dla niego na stole, zanim uciekłam. – Tak chcesz zakończyć naszych sześć wspólnych lat?
– A czego się spodziewałeś?! Mówiłam do ciebie, ale nie słuchałeś! Prosiłam, ale nie reagowałeś! Błagałam, ale…
– Myślałem, że muszę jakoś balansować między wami. W końcu to moja matka i ona też jest dla mnie ważna. Nie chciałem otwartego konfliktu… – powiedział, a widząc, jak drżę, zarzucił mi na ramiona swoją marynarkę.
Mam uwierzyć? Wreszcie się od niej odpępowi?
– Więc wygodniej ci było schować głowę w piasek, tak?! – krzyknęłam.
– Wróć ze mną. Załatwiłem dla nas tymczasowe mieszkanie. Kumpel z dawnej pracy wyjechał do Niemiec, możemy się u niego zatrzymać, dopóki…
– Chcesz powiedzieć, że w końcu dojrzałeś do tego, żeby się wyprowadzić od rodziców? – nie kryłam zaskoczenia takim obrotem sprawy. – Tylko my dwoje, z dala od nich, we własnych czterech ścianach? Mam ci uwierzyć, skoro przez sześć lat powtarzałeś, że to bez sensu?
– Chyba dopiero dzisiaj zdałem sobie sprawę, że to dla ciebie aż takie ważne – odparł cicho. – Chodźmy, proszę. Wróć ze mną, pogadajmy. Kocham cię i wiem, że ty mnie też. Naprawdę warto to wszystko rujnować?
Rozpłakałam się, a gdy już zaczęłam, nie mogłam przestać. Wojtek przytulił mnie i zaczął głaskać moje włosy. Robił to tak długo, dopóki nie przerwała nam moja kochana siostra.
– Pakuj się, Gośka! Miłości się nie odmawia – zarządziła i mnie uściskała, nad moją głową uśmiechając się do Wojtka.
– Nie wiem, czy dobrze robię… – zawahałam się, ale posłusznie zaczęłam wrzucać do walizki moje rzeczy.
– Gosiu, przecież go kochasz! Ja nigdy nie byłam jego fanką, ale ty… Jesteście dla siebie stworzeni! Zawsze byliście. Zamieszkacie razem i wszystko się ułoży!
Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie kolacje z Wojtkiem przy świecach, wspólne kąpiele, nocne rozmowy. Może faktycznie jeszcze wszystko nam się uda? Bez węszącej pod naszymi drzwiami teściowej wszystko jest możliwe…
Małgorzata, 32 lata
Czytaj także:
„Mój mąż był zbyt skapciały, by myśleć o figlach. A we mnie drzemało tyle energii, że musiałam dać jej ujście”
„Gdy poznałam prawdę o swoim mężu, to zarządziłam ewakuację. Nie będę brała na siebie jego błędów przeszłości”
„Po stracie żony zaszyłem się w leśnej chacie. Z dala od ludzi chciałem na nowo ułożyć swoje życie”