„Mąż naciskał na dziecko, a ja nie chciałam ciąży. Dopiero choroba sprawiła, że inaczej spojrzałam na tę decyzję”

Nie chciałam ciąży fot. Adobe Stock
Zawsze było dla mnie oczywiste, że zanim powiększę rodzinę, muszę osiągnąć przyzwoity status materialny. Powinnam mieć dobrą pracę, własne mieszkanie, a najlepiej dom z ogrodem, żeby dzieci miały się gdzie bawić.
Listy od Czytelniczek / 17.12.2020 10:31
Nie chciałam ciąży fot. Adobe Stock

Cholera… znów to samo – wysapałam i ledwo doczłapałam do łóżka, trzymając się za brzuch.
– Poczekaj, dam ci jakieś proszki – Karol pośpieszył z pomocą.
– Daj spokój – machnęłam ręką, ledwo wytrzymując z bólu – one i tak nie działają. Lepiej zadzwoń do mojego szefa i powiedz, że dziś mnie nie będzie.
Mąż spojrzał na mnie z troską.
– Może powinnaś pójść do ginekologa – powiedział niepewnie. – Nie wiem, czy to normalne, że aż tak cię boli. Co miesiąc musisz brać wolne w pracy.
– Oczywiście, że normalne! – obruszyłam się. – Każda kobieta cierpi podczas okresu.

Od kiedy pamiętam, miałam bolesne miesiączki

Nauczyłam się, że musi boleć i koniec. Każda moja koleżanka cierpiała tak samo. Ale fakt faktem, że zawsze, gdy brałam leki przeciwbólowe, troszkę mi przechodziło i mogłam normalnie funkcjonować. Od paru miesięcy w trakcie okresu nie mogłam robić absolutnie nic. Leżałam w łóżku i skręcałam się z bólu. Żadne środki nie pomagały.

Tamtego dnia było wyjątkowo źle. Chwilami myślałam, że nie wytrzymam. Kiedy po paru dniach wszystko minęło, Karol pomimo moich protestów zapisał mnie do lekarza.

Gabinet ginekologiczny zawsze budził we mnie lęk. Miałam już 28 lat, a dotąd tylko raz odważyłam się na wizytę. Wszędzie w gazetach trąbili, że trzeba regularnie się badać, ale ja, mając w pamięci tamto doświadczenie, nie potrafiłam się na to zdobyć. Pamiętam, że byłam wtedy nastolatką i po którejś lekcji biologii naszła mnie myśl, żeby pójść i sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku. W poczekalni było wtedy chyba z dziesięć kobiet, w tym nasza sąsiadka, straszna plotkara. Nie wiem, co i komu naopowiadała, ale potem pół miasteczka gadało, że pewnie jestem w ciąży, skoro chodzę do ginekologa. To była dla mnie prawdziwa trauma!

Teraz, po tylu latach czułam się dziwnie nieswojo, siedząc znów w gabinecie ginekologicznym. Niechętnie opisałam, co mi dolega, a lekarz zrobił mi USG. Zaniepokoiłam się, widząc jego minę.
– Panie doktorze, co się co się dzieje? – spytałam ze strachem.
– Ma pani dużą torbiel na prawym jajniku – stwierdził beznamiętnie ginekolog.
Słyszałam o tym i wiedziałam, że to nic poważnego. Moja przyjaciółka miała cystę. Dostała jakieś tabletki i po trzech miesiącach wszystko zniknęło.
– A więc nie jest tak źle... – odetchnęłam z ulgą. – Przepisze mi pan na to tabletki, tak?
– Niezupełnie – odparł lekarz. – To nie jest zwykła torbiel. Wygląda raczej na endometrialną. Aby się upewnić, trzeba przeprowadzić laparoskopię.
– Co takiego? Nie rozumiem – wybałuszyłam oczy.

Ginekolog wyjaśnił mi, że laparoskopia jest zabiegiem nieco łagodniejszym od normalnej operacji. Nie rozcina się całego brzucha, ale robi trzy małe nacięcia, przez które wprowadza się urządzenie mające usunąć torbiel. Wszystko oczywiście pod narkozą. Dla mnie brzmiało to przerażająco. Do tej pory na nic, poza tymi miesiączkami, się nie skarżyłam. Nigdy nawet nie byłam w szpitalu, a teraz chcą mnie kroić! Nie usłyszałam jednak jeszcze najgorszego.

– Musi pani wiedzieć – ciągnął lekarz z kamienną twarzą – że jeśli diagnoza się potwierdzi, to usunięcie torbieli może, ale nie musi być końcem problemów. Endometrioza to choroba przewlekła. Objawy mogą powracać.

„Czyli to jest nieuleczalne! Nigdy się od tego nie uwolnię!”

– I jeszcze jedno – powiedział ginekolog. – W miarę postępowania choroby wewnętrzne narządy rozrodcze ulegają coraz większemu uszkodzeniu. Jeśli chce pani mieć dzieci, to im szybciej, tym lepiej.
Zawsze było dla mnie oczywiste, że zanim powiększę rodzinę, muszę osiągnąć przyzwoity status materialny.

Powinnam mieć dobrą pracę, własne mieszkanie, a najlepiej dom z ogrodem, żeby dzieci miały się gdzie bawić. No i samochód, bo przecież nie będą jeździć do szkoły autobusem! Nie wiem, skąd wzięło się u mnie przekonanie, że tak ma być i koniec. Wychowałam się przecież w ciasnej kamienicy. Spaliśmy w piątkę w jednym pokoju, do wspólnej toalety chodziło się na klatkę schodową.

W moim domu rodzinnym nigdy nie było luksusów, a jednak dzieciństwo wspominam jako najpiękniejszy okres w moim życiu. Rodzice bardzo mnie kochali i to było ważniejsze niż fakt, że nie miałam drogich zabawek.

Ślub wzięłam zaraz po maturze

Od razu ustaliliśmy z mężem, że nie będziemy na razie myśleć o potomstwie. Byliśmy jeszcze zbyt młodzi i biedni jak myszy kościelne. Ja nie pracowałam, dorabiałam tylko tu i tam. Karol zarabiał grosze na budowie. Robiliśmy jednak plany na przyszłość!

– Kiedyś będziemy mieć przynajmniej czwórkę dzieci – powtarzał często mój ukochany.
– Tylko czwórkę? Zróbmy od razu dziesiątkę! – śmiałam się.

To były tylko żarty i tak traktowałam te nasze rozmowy. Ten temat wydawał mi się wtedy bardzo odległy. Równie dobrze moglibyśmy rozmawiać o tym, że kiedyś polecimy w kosmos.
Lata mijały, nasza sytuacja finansowa trochę się polepszyła. Oboje z mężem zaczęliśmy lepiej zarabiać. Jednak nie było to jeszcze to, co kiedyś sobie założyłam.

– Kochanie, może już czas na dzidziusia? – spytał pewnego dnia mój mąż.
Wcześniej często o tym wspominał, ale wtedy po raz pierwszy wyczułam w jego głosie coś, co powiedziało mi, że tym razem mówi całkiem poważnie.
Nie wiedzieć czemu poczułam się zaatakowana.
– Jak chcesz dzieciaka, to sam go sobie zrób! – odburknęłam.

Karol jeszcze kilkakrotnie próbował podejmować ten temat, ale za każdym razem go zbywałam. Tłumaczyłam, że wciąż nie mamy warunków, że pojawienie się dziecka mocno nadszarpnęłoby nasz budżet, i że to zbyt poważna decyzja, żeby podejmować ją ot tak sobie.
– Ty uważasz, że wszystko jest proste – denerwowałam się na męża. – W ogóle nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo zmieniłoby się nasze życie!

Teraz sobie myślę, że po prostu się bałam. Widziałam same negatywy, martwiłam się, że nie potrafię być dobrą matką, że dziecko zniszczy moje wygodne życie. I o milion innych rzeczy...

Pobyt w szpitalu był dla mnie koszmarem

 Sam zabieg trwał krótko i nic nie czułam, bo mnie uśpili. Ale gdy się obudziłam… Przez 24 godziny leżałam pod kroplówką. Nie mogłam się ruszać, bo do mojego ciała podłączono mnóstwo rurek, wszystko mnie bolało i bardzo chciało mi się pić, a pozwolono mi tylko zwilżyć usta wodą. W dodatku wciąż wymiotowałam. Ponoć to zdarza się po narkozie.

Dopiero następnego dnia mąż mógł mnie odwiedzić. Mój ukochany specjalnie wziął urlop w pracy, aby być ze mną w tych trudnych chwilach.

W szpitalu spędziłam trzy dni, po dwóch tygodniach zupełnie doszłam do siebie. Ten czas, choć krótki dużo zmienił w moim życiu. Lekarz powiedział, że najlepiej rozpocząć starania o dziecko kilka miesięcy po zabiegu. Dużo myślałam o tym, co mam zrobić. Wciąż nie byłam gotowa na macierzyństwo. Ale z drugiej strony nie wyobrażałam sobie życia bez potomstwa. Właśnie wtedy doszłam do wniosku, że muszę przestać się bać, bo nie mam na to czasu.

Dziś jestem szczęśliwą mamą półrocznej Julki i z niczego nie cieszę się tak bardzo, jak z tego, że zdecydowałam się na dziecko. Kto wie, co by było, gdybym podjęła inną decyzję. Być może za kilka lat zapragnęłabym malucha, ale wtedy byłoby już za późno? Czasem zdarzają się w życiu człowieka sytuacje, które zmuszają go do spojrzenia z bliższej perspektywy na sprawy, które wydawały się dotąd bardzo odległe.?

Więcej prawdziwych historii:
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”
„Spłacam ogromny kredyt za swojego brata. On świetnie bawi się za granicą, a a ledwo wiążę koniec z końcem”
„Ja zarabiam, więc ja decyduję, jak żona wydaje pieniądze. Dostaje 200 zł na swoje wydatki i to powinno jej wystarczyć”
„Skończyłam edukacje na podstawówce, bo zaszłam w ciążę. Wstydzę się przed synem, że nie mam nawet matury”

Redakcja poleca

REKLAMA