Złożyłam wniosek do sądu, żeby ograniczyć prawa rodzicielskie mojej siostrzenicy i żebym to ja sprawowała opiekę nad jej córką. Muszę zawalczyć o dobro Kingi, przecież de facto to ja ją odpowiedzialnie wychowywałam przez te wszystkie lata. Pierwsza rozprawa odbędzie się już jutro.
Dopiero co przyszła wiadomość: „Ciociu, błagam cię, zabierz mnie od nich, bo inaczej przysięgam, że źle się to skończy”. Jestem kompletnie przerażona tą sytuacją. Nie mam wyjścia, muszę jutro przekonać sędziego, żeby pozwolił Kindze zamieszkać u mnie... Przynajmniej dopóki jej matka nie oprzytomnieje. I nie zda sobie w końcu sprawy, że nie da się zmusić nikogo siłą do kochania.
Zaczęło się 5 lat temu
W tamtym czasie córka mojej siostry, czyli mama małej Kingi, zdecydowała się spróbować swoich sił we Włoszech. Tutaj, nad Wisłą, los nie był dla niej łaskawy i liczyła na to, że gdzieś tam, poza granicami naszego kraju, będzie mogła zacząć wszystko od nowa i odnaleźć to, czego jej brakowało.
– Posłuchaj, ja się tutaj męczę – oznajmiła. – Gdzieś indziej żyją inni ludzie, jest inna rzeczywistość.
Prawdopodobnie nie była w stanie, a być może nie miała ochoty, zabrać ze sobą swojej pięcioletniej córki. Zwróciła się do mnie z prośbą, abym zaopiekowała się dzieckiem.
– Przecież nie będę ciągać małej w nieznane miejsce – wyjaśniała. – Gdy tylko się zaaklimatyzuję, przyjadę po nią. A jeżeli słoneczna Italia mi się znudzi, to powrócę – beztrosko powiedziała.
Miałam świadomość, że moja odmowa będzie równoznaczna z tym, iż Kinga trafi do domu dziecka. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaka jest Ewelina. Kiedy rozstała się z tatą Kingi, oświadczyła, że zamierza korzystać z życia, ile tylko się da. I nie pozwoli, by ktokolwiek lub cokolwiek stanęło jej na drodze. Nie miałam wątpliwości, że w przypadku mojej odmowy bez wahania umieści córeczkę w domu dziecka, byleby tylko móc realizować swoje zamierzenia związane z podróżami. Moja decyzja była niezbędna. Tylko ja mogłam zaopiekować się dziewczynką.
Moja siostra cierpiała na depresję – bywały momenty, gdy czuła się lepiej, ale też takie, gdy musiała trafić do szpitala. Opieka nad wnuczką, pełną energii pięciolatką, przekraczała jej możliwości. Ja z kolei od dawna nie mogłam zajść w ciążę, więc całą swą miłość skierowałam w stronę siostrzenicy, a teraz również jej uroczej córki – wnuczki siostry. Kochałam je nad życie, spełniałam każdą zachciankę, poświęcałam im mnóstwo czasu. Miałam ku temu warunki, bo nie musiałam martwić się o finanse. Mój mąż, który odszedł trzy lata temu, zostawił mi lokale usługowe w samym sercu miasta. Dochody z ich wynajmu zapewniały mi dostatnie życie.
Czas płynął – tygodnie zamieniały się w miesiące, a te z kolei w lata, jednak Ewelina wciąż się nie pojawiała, by zabrać swoją córeczkę. Od czasu do czasu dzwoniła, opowiadając o miejscach, w których akurat przebywała i o tym, czym się zajmowała. Raz była to stolica Włoch, innym razem miasto mody – Mediolan, a kiedy indziej słoneczna Sycylia. Towarzyszyli jej różni mężczyźni – najpierw Giuseppe, potem Antonio, Marek i kto wie ilu jeszcze innych. Za każdym razem twierdziła, że to właśnie ten jedyny, z którym planuje ułożenie sobie życia na nowo i wspólną przyszłość.
– Kinga strasznie za tobą tęskni – przypominałam jej podczas rozmów.
– Tak, wiem, niedługo się spotkamy. Zaproszę was do siebie do Włoch albo sama przyjadę – składała obietnice.
Faktycznie pojawiła się u nas, choć jedynie na półtorej doby. Celem wizyty było zapisanie córki do szkoły. To był jej obowiązek – formalnie sprawowała nad nią opiekę prawną. Doskonale pamiętam, że wcale nie ukrywała swojego niezadowolenia z powodu, że musiała przyjechać.
– To zły czas na wizytę, muszę jak najszybciej wracać – irytowała się.
Namawiałam ją, aby została przynajmniej kilka dni dłużej i poświęciła trochę czasu córce. Tłumaczyłam jej, że mała za nią tęskni i jej potrzebuje. Nie zgodziła się jednak.
– Nie mam wyboru, muszę jechać. Moja przyszłość od tego zależy – odpowiedziała krótko.
Widziałam smutek w oczach Kingi...
Próbowałam zrekompensować Kindze nieobecność mamy. Zależało mi na tym, aby poczuła, że ma przy sobie kogoś bliskiego. Miałam dużo szczęścia, gdyż doskonale ją znałam. Ewelina, zanim zdecydowała się na emigrację, nierzadko powierzała mi opiekę nad córką, czasem nawet na dłuższy okres. Miałam świadomość tego, co dziewczynka lubi i jaki ma charakter.
Cały dzień spędzałyśmy razem. Udawałyśmy się na plac zabaw, a także do kina na filmy przeznaczone dla najmłodszych widzów. Wieczorami czytałam jej ukochane opowiadania. Mam w pamięci moment, gdy z wielką satysfakcją zaprowadziłam ją pierwszy raz do szkoły i radość, jaką okazywała po powrocie, mówiąc o nowo poznanych koleżankach. Sprawiała wrażenie naprawdę radosnej.
Czas płynął, a Kinga dorastała, stając się inteligentną i uroczą panienką. Nie sprawiała mi żadnych problemów wychowawczych. Radziła sobie znakomicie w nauce, a do tego miała mnóstwo pasji. Uczęszczała na zajęcia taneczne, kurs języka angielskiego, a nawet próbowała swoich sił w jeździe figurowej na lodzie. Gdy skończyła osiem lat, wpadła na pomysł, by zacząć grać w piłkę nożną. Trenowała wspólnie z chłopakami, bo w naszej miejscowości nie było żeńskiej drużyny. Mimo to dawała sobie całkiem dobrze radę.
– Z chęcią umieszczę ją na lewym skrzydle – stwierdził trener, a ja pękałam z dumy.
Kiedy Kinga skończyła dziewięć lat, dałam jej wymarzony prezent – puchatą sunię, którą nazwałyśmy „Frania”. Córka siostrzenicy skakała z radości! Psina w mgnieniu oka podbiła nasze serca domowników, a dziewczynka wręcz przepadała za swoją nową przyjaciółką. Uczyła pieska przeróżnych trików i zabierała go na długie przechadzki.
Pewnego razu wyznała mi:
– Ciociu, marzy mi się, abyśmy we trzy – ty, ja i Frania, zawsze były razem.
Nasz szczęśliwy i beztroski czas dobiegł końca 18 września zeszłego roku. Tego dnia, bez zapowiedzi, zawitała do nas mama Kingi. Po prostu pojawiła się w drzwiach, rzucając bagaże w korytarzu i oznajmiając, że wraca na dobre do kraju. Na początek, jak stwierdziła, zamieszka u mnie. Nie oponowałam. Zależało mi, by spędzała jak najwięcej czasu z Kingą. Tyle lat się nie widziały...
Musiały od nowa się poznawać
Od samego początku Ewelina zachowywała się osobliwie. Miała o wszystko żal. Nie tylko do mnie, ale także do małej. Podejrzewałam, że we Włoszech coś jej nie wyszło i teraz całą frustrację chce wyładować na nas. „Przejdzie jej, jakoś to będzie, ułoży się” – powtarzałam sobie. Ale nic się nie układało.
Niestety, sytuacja ulegała pogorszeniu. Zachowanie Eweliny stawało się coraz bardziej napastliwe. Irytował ją fakt, że we wszelkich kłopotach jej córka zwraca się do mnie, a moje naleśniki z twarogiem i owocami przedkłada nad jej włoskie makarony.
– Ja jestem twoją mamą i to mnie masz pytać o zgodę – wrzasnęła, kiedy Kinga zapytała mnie, czy może wybrać się do przyjaciółki.
Kiedy wstawiłam się za dziewczynką, Ewelina energicznie mnie odsunęła.
– Nie mieszaj się w to – syknęła złowrogo. – Ona jest moim dzieckiem, a nie twoim. Lepiej to zapamiętaj.
Przeniosłam wzrok na wystraszoną Kingę.
– Ciociu, czemu mamusia tak z nami postępuje? – spytała, kiedy jej matka poszła do sypialni. Nie potrafiłam udzielić jej odpowiedzi.
Z każdym dniem ogarniało nas coraz większe przerażenie. Robiłyśmy wszystko, by nie wchodzić Ewelinie w drogę i spełniałyśmy każdą jej zachciankę. Zależało nam tylko na uniknięciu kolejnej kłótni czy napadu furii z jej strony. Liczyłyśmy, że to coś da i Ewelina w końcu się opanuje. Ona jednak zawsze potrafiła do czegoś się przyczepić.
– Koniec z tym, od jutra nas tu nie ma – krzyczała często na swoje dziecko.
Kiedy Kinga ją błagała, żeby przestała ją straszyć, Ewelina reagowała tylko śmiechem. Zupełnie jakby strach małej sprawiał jej radość. I dalej wrzeszczała: „Pakuj się!”. To było okropne.
W końcu zrealizowała to, co zapowiadała
Spakowała rzeczy swoje i Kingi, po czym opuściła mieszkanie. Akurat pojechałam do sklepu, kiedy to się stało. Po powrocie zastałam puste mieszkanie. W korytarzu wyła Frania, którą wnuczka musiała zostawić na polecenie matki… Nie miałam zamiaru z nią walczyć. Parę razy wykręciłam numer Eweliny. Chciałam ją przekonać, żeby wróciła i wytłumaczyć jej, że robi krzywdę własnemu dziecku. Że mała musi mieć czas, aby się do niej przyzwyczaić.
– Posłuchaj, ona prawie cię nie zna, to przy mnie czuje się dobrze – próbowałam jej to wyjaśnić.
Nic do niej nie docierało.
– Ja jestem matką i sama decyduję o losie córki. Ty nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia – rzuciła z furią w głosie.
Na domiar złego uniemożliwiła Kindze kontaktowanie się ze mną. Przeniosła ją nawet do innej szkoły. Skonfiskowała jej też komórkę, żebyśmy nie mogły ze sobą rozmawiać. Mała dzwoniła albo pisała do mnie z aparatu przyjaciółki. Ilekroć się odzywała, prosiła: „Ciociu, weź mnie do siebie”. Dałam słowo, że to zrobię. Tylko jak?
Joanna, 46 lat
Czytaj także:
„Traktowałam kumpla jak natręta. Dopiero gdy zostałam samotną matką doceniłam jego starania”
„Mój mąż to chodzący ideał. Nie rozumiem tylko, czemu koleżanki powtarzają, że na każdym kroku przyprawia mi rogi”
„Mąż się szlajał po mieście z panienkami, a mi wmawiał, że pracuje. To był dopiero początek jego tajemnic”