„Tak niańczyłam syna, że teraz nie chce chodzić do zerówki. Woli się trzymać mojej spódnicy, niż ganiać z kolegami”

matka z synem fot. iStock by Getty Images, Halfpoint Images
„Wiedziałam, że Aluś jest ze mną bardzo związany, ale nie sądziłam, że aż tak. Był przecież już dużym chłopcem, rozumiał, że musi chodzić do szkoły. Ale on po prostu nie chciał. Od następnego dnia w naszym domu zaczął się normalny horror”.
/ 25.09.2024 13:55
matka z synem fot. iStock by Getty Images, Halfpoint Images

Pamiętam swoje szkolne początki – wtedy nie było zerówek, od razu pierwsza klasa. Byłam dumna i szczęśliwa, a wychowawczynię uznawałam za wyrocznię. Wydawało mi się, że jest mądrzejsza od mojej mamy! Teraz jestem dorosła i marzę o tym, żeby mój 6-letni syn równie chętnie biegał do szkoły.

Syn chciał być w domu

Niestety, Alek stwierdził twardo, że on do żadnej szkoły nie idzie, nie muszę go zapisywać ani nic kupować, bo on woli być w domku z mamusią. Żadne tłumaczenia, że wszystkie dzieci muszą nauczyć się czytać i pisać, nie pomagały.

– Ja nie muszę – odpowiadał Alek.

– Ale, synku, od tego nie ma wyjątków – tłumaczyłam.

– Ja będę wyjątkiem.

– Nie możesz, musisz się uczyć.

– Mogę się uczyć w domu, z tobą.

– Nie mam już do niego siły – powiedziałam mężowi.

– Zostaw go – stwierdził – zaczniecie robić zakupy, pozna kolegów, zmieni zdanie. Jakoś to będzie.

Nie chciał ani plecaka, ani kredek

Okazało się, że wcale nie jest to takie proste. Już zakupy okazały się bardzo skomplikowane, wcale nie były przyjemnością, jak sądziłam.

– Aluś, jaki chciałbyś tornister? – pytałam. – A może na razie plecak?

– Nie chcę tornistra, niepotrzebny mi.

– Wszystkim dzieciom jest potrzebny, muszą w czymś nosić książki.

– Mnie nie jest, bo ja nie idę do szkoły.

– Ale musisz, kotku.

– Nie! – tupnął ze złością nogą. – Do przedszkola nie musiałem!

Zatkało mnie na te słowa. Rzeczywiście nie wysłaliśmy go do przedszkola. Dużo chorował i postanowiliśmy, że zostanę z nim w domu. Jednak skończył sześć lat, trzeba go było zapisać do zerówki, aby jakoś się przygotował do roli ucznia. Zerówka mieści się w budynku szkoły, do której będzie chodził w przyszłości. Dla Alka nie miało to żadnego znaczenia. Ani o zerówce, ani tym bardziej o pierwszej klasie słyszeć nie chciał. No i musiałam sama wybrać tornister, piórnik i wszystkie pozostałe przybory. Alek w ogóle nie chciał w tych zakupach uczestniczyć.

Obraził się na mnie

Na rozpoczęcie roku szkolnego zaprowadziłam go na siłę. Wcale nie chciał wychodzić z domu. Był zapłakany, obrażony i milczący. Na pytanie wychowawczyni, jak mu na imię, w ogóle nie podniósł głowy i nie odezwał się. Kiedy po głównej uroczystości dzieci szły z wychowawczynią do klasy, Alek zaparł się na korytarzu.

– Nie pójdę – powtarzał.

Niech pani wejdzie z nami – zaproponowała wychowawczyni. – Co zrobić, niektóre dzieci tak mają, muszą się przyzwyczaić.

– On nie chodził do przedszkola, może to dlatego – próbowałam tłumaczyć.

– Być może – usłyszałam.

Po wyjściu ze szkoły Alek zmierzył mnie złym spojrzeniem.

Więcej już tu nie przyjdę – powiedział, wykrzywiając usta.

Patrzyłam na wesołe, roześmiane dzieci i zastanawiałam się, dlaczego Alkowi tak nie podoba się w szkole, dlaczego nie cieszy się jak inne dzieci.

– Dlaczego nie? – zapytałam.

– Bo nie – mruknął.

– To nie jest odpowiedź, synku.

– Nie podoba mi się tu, nie chcę tu przychodzić bez ciebie.

– Przecież będę cię odprowadzała.

– Ale później pójdziesz do domu, a ja zostanę. Nie chcę zostawać bez ciebie.

Wiedziałam, że Aluś jest ze mną bardzo związany, ale nie sądziłam, że aż tak. Był przecież już dużym chłopcem, rozumiał, że musi chodzić do szkoły. Ale on po prostu nie chciał. Od następnego dnia w naszym domu zaczął się normalny horror.

To była domowa gehenna

Alek zachowywał się jak trzylatek, który po raz pierwszy rozstaje się z mamą. Nie chciał wstawać rano, nie chciał się ubierać, jeść śniadania, myć zębów. A przede wszystkich nie chciał iść do szkoły i zostawać tam beze mnie. Dostawał wprost histerii w szatni, a kiedy przychodziłam po niego po południu, za każdym razem twierdził zdecydowanie, że więcej do tej wstrętnej szkoły nie pójdzie. W końcu zaczął narzekać na bóle brzucha, bóle gardła i co tylko potrafił wymyślić.

Mamusiu, ja na pewno jestem chory, mam gorączkę. Nie mogę jutro iść do szkoły – oświadczał już wieczorem.

Kiedy okazywało się, że nic mu nie dolega, zaraz wymyślał coś nowego.

– Brzuch mnie boli!

– Alek, oszukujesz, tak nie wolno – denerwował się mój mąż.

– Nie oszukuję, naprawdę mnie boli! – upierał się mały.

– W takim razie jedziemy na pogotowie – Stefan nie wierzył.

I miał rację. Alek w końcu przyznawał się, że zmyśla, bo nie chce iść do przedszkola. Mieliśmy z nim normalną udrękę.

– Aluś, jak ci się podoba w szkole? – spytała go w niedzielę babcia.

– Nie podoba mi się – warknął ze złością nasz mały synek.

– Nie podoba ci się? – babcia była zdziwiona; nie opowiadaliśmy jej o naszych problemach. – A dlaczego ci się nie podoba? – dopytywała. – Pani jest niedobra? Czy może koledzy niemili?

– Wszystko jest wstrętne – mruknął mały. – Nie będę tam chodził.

Czułam się bezsilna

Po dwóch tygodniach codziennych kłótni i płaczu, Alek stanął przed nami wieczorem i twardo zapowiedział, że jeśli jeszcze raz zaprowadzimy go do tej okropnego przedszkola, to on następnego dnia ucieknie z domu. Nie miałam już sił. Pozwoliłam mu zostać w domu, mimo że mąż był temu przeciwny.

– Marysiu, źle robisz – straszył mnie. – Ustępujesz mu, poczuje, że może nami rządzić, i będzie jeszcze gorzej.

– To co niby mam zrobić?

– Nic, przecież wszystkie dzieci chodzą do przedszkola i szkoły i żyją. Poza tym to zerówka, oni tam naprawdę mają luz, nawet w ławkach nie muszą cały czas siedzieć… – przypomniał mi.

– Wiem, ale i tak się boję, że on naprawdę ucieknie – przyznałam.

Pogadałam z wychowawczynią

Stefan kręcił głową, nie wierzył, uważał, że mały spryciarz straszy, tak jak wcześniej kłamał, że boli go brzuch. Wolałam jednak nie ryzykować. Poszłam do szkoły porozmawiać z wychowawczynią, bo byłam już zupełnie bezradna. Nauczycielka wysłuchała mnie w milczeniu.

– Nie miałam pojęcia, że jest aż taki problem – stwierdziła zmartwiona.– Tutaj Alek zachowuje się grzecznie. Co prawda jest mało aktywny, ale odpowiada, kiedy go pytam. No i chyba nie ma przyjaciół – zastanowiła się.

Zaproponowała nam wizytę u szkolnego psychologa.

– Spróbuję też sama z nim porozmawiać – dodała jeszcze. – Jakoś musimy to pokonać. Damy radę…

Następnego dni poszłam z Alkiem do pani psycholog. Sympatyczna osoba najpierw porozmawiała z nami razem, potem z Alkiem, a na koniec ze mną.

– Alek jest z panią bardzo związany, najwyraźniej nie chce się rozstawać ani na moment. Mam jednak nadzieję, że zdołamy to pokonać. Poza tym wbił sobie do głowy, że w szkole jest źle, że mu się w niej nie podoba, że nikt go nie lubi. Potrzebuje trochę czasu, żeby się przekonać, że tak nie jest.

Coś się zmieniło

Po czterech wizytach u pani psycholog i trwających nadal codziennych kłótniach o pójście do szkoły, Alek stwierdził niespodziewanie.

– Mamusiu, ja już będę chodził do przedszkola, dobrze?

– Bardzo dobrze, synku. Pani psycholog cię przekonała?

– Nie, Jacek.

– A kto to jest Jacek?

– Mój nowy kolega z klasy. Wiesz, on przyszedł do nas dopiero teraz z przedszkolnej zerówki. Jest fajny.

Patrzyłam na swojego synka zachwycona. Nie mogłam uwierzyć. Czyżby wystarczył dobry kolega i małemu już spodobała się szkoła? Może te wizyty u psychologa wcale nie były potrzebne.

– Wiesz co, mamo, nie chcę już chodzić do pani psycholog – dodał Alek, jakby czytał mi w myślach.

– Nie podoba ci się?

– Podoba, ale nie chcę, żeby Jacek się ze mnie śmiał.

– Jeśli jest twoim kolegą, dobrym kolegą, to na pewno nie będzie.

Widocznie potrzebował czasu

Od tej pory zachowanie Alka zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. I miałam wrażenie, że to rzeczywiście zasługa Jacka, a nie pani psycholog.  Wstawał rano bez marudzenia, w szatni też nie było problemów z rozstaniem. Śpieszył się do Jacka, wkrótce zakumplował się z innymi dziećmi.

W końcu usłyszałam już przed szkołą:

– Mamusiu, nie odprowadzaj mnie do szatni, sam już pójdę.

– Na pewno dasz sobie radę?

– Pewnie, przecież jestem już duży.

– Oczywiście, kochanie, oczywiście, że jesteś duży – przytaknęłam.

Pewnie będę miała jeszcze wiele różnych problemów ze swoim synkiem, ale bardzo się cieszę, że ten już się skończył… I obiecałam sobie, że jeśli będę miała drugie dziecko, na pewno pójdzie ono do przedszkola już jako trzylatek. Przyzwyczai się do obowiązków, do rozstania z mamusią, do przebywania w grupie rówieśników. Wtedy w szkole będzie mu łatwiej.

Maria, 35 lat

Czytaj także: „Matka ciągle wydaje na nowe ciuchy, a potem płacze, że nie ma na czynsz. Nawet komornik nie przemówił jej do rozsądku”
„Przez dzieci i wnuki straciłam męża. Nie miałam czasu o niego dbać, więc na starość ktoś inny gotuje mu rosołek”
„Córka chce dostawać 800 zł kieszonkowego jak koleżanki. Obraża się, że przez nas mówią, że jest biedna”

Redakcja poleca

REKLAMA