Trema mnie zjadała. Za godzinę miała się odbyć moja pierwsza wystawa, a ja marzyłam o tym, żeby uciec, gdzie pieprz rośnie...
– To się nie uda, czemu miałoby się udać... – jęczałam co chwilę do Tadeusza. – Wyśmieją mnie tylko, nawet małego płócienka nie sprzedam!
– Ależ sprzedasz – przekonywał mnie.
– A jeśli nawet coś zostanie, sam to kupię i odsprzedam z zyskiem za parę lat, jak już staniesz się sławną artystką.
– Skąd wiesz, że tak będzie? Przecież nie znasz się na sztuce. Handlujesz stalą! Nie odróżniasz matiza od... Matisse’a!
– Chyba jednak nie pomyliłbym auta z malarzem – uśmiechnął się. – Poza tym wierzę w ciebie. Podobnie jak właściciel galerii, a on się zna. I by nie zaryzykował, gdyby nie liczył na spory zysk.
– Może i racja... – odetchnęłam.
Panikowałam, a Tadek był spokojny
Był rozsądny, stateczny i starszy piętnaście lat. Nie obrażał się o docinki. Pewnie dlatego, że problem udowadniania światu, co potrafi, miał już dawno za sobą. Osiągnął sukces, zanim ja umówiłam się na pierwszą randkę. Po szalonym związku z Kacprem, przypominającym jazdę bez trzymanki, potrzebowałam właśnie kogoś takiego. Jakbym z kolejki górskiej przesiadła się nagle do wygodnej limuzyny.
Poznałam go w galerii antyków, gdzie wówczas pracowałam. Wstąpił, żeby kupić prezent dla przyjaciół na rocznicę ślubu. Robił wrażenie. Szpakowaty, wysoki, świetnie ubrany, o nienagannych manierach i pięknych dłoniach. Od razu zwróciłam na nie uwagę uwagę, bo ręce wiele mówią o człowieku. Moje były spierzchnięte od farb i rozpuszczalników. Natomiast Kacper obgryzał paznokcie. Jak dzieciak.
Kiedy tak się gapiłam na jego dłonie, Tadeusz schował ręce do kieszeni.
– Może teraz spojrzy mi pani w oczy? – spytał z uśmiechem. – Więcej z nich pani wyczyta. A jeżeli nie, proszę pytać...
Zawstydziłam się i szybko doradziłam mu zakup uroczej secesyjnej cukiernicy.
– Proszę spojrzeć. Bardzo stylowa, śliczna, a przy tym nie przesłodzona.
– Zupełnie jak pani... – stwierdził i bez szemrania zapłacił słony rachunek. Westchnęłam, gdy wychodził.
W podzięce za radę przysłał mi kwiaty
Potem były kolacje przy świecach, bukiety, romantyczne spacery, delikatne pocałunki... Schlebiały mi te staroświeckie zaloty, ale krew nie woda. Niemal na siłę wprosiłam mu się do domu. Wypiłam wtedy trochę za dużo szampana i poniosło mnie. Dopiero na widok wielkiego łoża z dwiema zmianami pościeli dotarło do mnie, że brał pod uwagę taki scenariusz. Widać prawdziwy dżentelmen jest przygotowany na każdą ewentualność. Zwłaszcza gdy od trzech miesięcy spotyka się z kobietą i nie ukrywa, że jest dla niego ważna. Jak ważna, pokazał mi w sposób namiętny, acz czuły i delikatny.
Była to dla mnie odmiana po Kacprze, który gdy włączał pożądanie – wyłączał całą resztę. Mógł się kochać na drągu w przeciągu. Bez zobowiązań. Nie zająknął się o ślubie przez pięć lat związku…
Tadeusz był inny. Nazajutrz przyniósł mi do łóżka śniadanie. Na tacy obok kawy znalazłam gustowne pudełko, a w środku... pierścionek z brylantem! Co za tempo!
– Piękny – bąknęłam.
– Ale? – spytał, widząc moją minę.
– To chyba za szybko. Na początek zamieszkajmy razem. Może po tygodniu będziesz miał mnie dosyć?
– Nie sądzę, ale jeżeli potrzebujesz czasu, rozumiem – powiedział tylko. – Poczekam, aż będziesz gotowa na ten krok.
Zasłużył na medal za cierpliwość
Czasami kładł pudełko na widoku. Gdy nie podejmowałam tematu, chował je. Ale i tak żyliśmy jak małżeństwo. Dzięki niemu mogłam zrezygnować z pracy i poświęcić się malowaniu.
Kawalerkę przerobiłam na pracownię i spędzałam tam całe dnie. Tadeusz nie narzekał, bo miał swoją firmę. Wieczorami jedliśmy kolację, rozmawialiśmy, potem oglądaliśmy telewizję albo czytaliśmy.
W weekendy chodziliśmy do restauracji, kina, teatru, na spacery do pobliskiego parku. Robiliśmy wiele przyjemnych rzeczy. Nasza limuzyna zmierzała przed siebie prostą drogą, bez wybojów i zakrętów.
Z jesienną wystawą też się udało
Kłaniałam się, przyjmowałam kwiaty i gratulacje. Tadek rozmawiał z gośćmi. Raz po raz patrzył na mnie i uśmiechał się z dumą i czułością. Czego mogłam chcieć więcej? Czego mi brakowało do pełni szczęścia?
– Witaj, Misiu... – zdrętwiałam, słysząc znajomy głos. Serce podeszło mi do gardła.
Kacper! Jednak się zjawił... Słyszałam, że wrócił. Wysłałam zaproszenie jego matce. Niby z grzeczności, ale oszukiwałam sama siebie. Chciałam, żeby przyszedł, żeby przekonał się, jak świetnie sobie radzę.
Odwróciłam się z przypiętym do twarzy uśmiechem. Cholera, nic się nie zmienił! Długie włosy, śmieszny skąpy zarost, którego nie golił, bo nie lubił, nieśmiertelne dżinsy i skórzana kurtka. Wieczny chłopiec dorobił się paru zmarszczek wokół ust i oczu, ale wciąż był tym samym uroczym draniem, którego chce się przytulić, pocieszyć, powiedzieć coś, żeby się rozchmurzył... „I skończyć z tatuażem na pośladku” – przypomniało mi się.
Chrząknęłam.
– Dziękuję. Miło, że wpadłeś. Szampana?
– Piję tylko dżin bez toniku, przecież wiesz... – uśmiechnął się.
– Jasne! – warknęłam, a mój spokój diabli wzięli. – Wiem też, że masz zwyczaj znikać znienacka.
– Wciąż masz o to żal? – zmartwił się. – Przyznaję, popełniłem błąd. Po tej kłótni, nawet nie pamiętam, o co nam poszło...
– Służę szczegółami – wycedziłam.
– Prosiłam, żebyś poszedł ze mną na imieniny taty. Odmówiłeś. Gdy nalegałam, zarzuciłeś mi, że cię tłamszę. I wyszedłeś, jak stałeś. Tydzień później przysłałeś Witka po rzeczy. Od niego się dowiedziałam, że wyjeżdżasz za granicę. Robotę miałeś zaklepaną od dawna. I słowem nie pisnąłeś! Szukałeś pretekstu, żeby uciec. Jak tchórz!
– Jak gówniarz – poprawił mnie. – Ale dojrzałem. Brakowało mi ciebie...
– Czuję się wzruszona – nie kryłam ironii.
– Ja też, że cię widzę. Pięknie wyglądasz... Zmieniłaś fryzurę, dobrze ci w niej – zauważył. – Twoje obrazy też robią wrażenie. Żywa, nieco nierzeczywista kolorystyka, delikatnie podkreślone kontury, jak u Matisse’a, zawsze go tak lubiłaś...
– Przestań, to nic nie da! – skłamałam.
Jego czar już działał
Tadek nie zwracał uwagi na detale. Dla niego zawsze byłam piękna, choćby w worku na śmieci. A moje obrazy mu się podobały, bo były moje. Cóż, miał inne zalety, nie musiał znać się na malarstwie. Choć czasami brakowało mi czysto artystycznych rozmów. Z Kacprem niejedną noc zarwałam, na zmianę gadając o sztuce i kochając się...
– O czym myślisz? – jego szept wdarł się w moje myśli. – Bo minę masz taką, że...
– Po coś właściwie przylazł? – warknęłam. – Zaprosiłam twoją matkę, nie ciebie!
– Żeby cię odzyskać, to chyba jasne. Wróciłem i nie odpuszczę. Żaden książę stali mi w tym nie przeszkodzi – zdumiona uniosłam brwi. – Nie dziw się, naprawdę mi zależy, więc popytałem. I wiem, że wciąż zwlekasz z zaręczynami. Czyżbyś czekała na mnie? – spytał i puścił do mnie oko.
– Nie pochlebiaj sobie! – żachnęłam się.
– Więc może sprawdźmy to. Spotkajmy się bez cerbera – wskazał brodą zbliżającego się Tadeusza. – Może na naszym poddaszu? Wciąż mam do niego klucz...
– Na MOIM poddaszu! – syknęłam. – Odkąd uciekłeś, zostawiając mnie z niespłaconym kredytem, straciłeś do niego prawa!
– No to w naszej knajpce, w południe – zgodził się potulnie jak smarkacz, który wie, że nabroił, a potem szybko zniknął.
W tym momencie podszedł Tadeusz.
– To jakiś twój znajomy? – spytał, obejmując mnie ramieniem.
– Ze studiów, niedawno wrócił z zagranicy – więcej nie tłumaczyłam, a on nie pytał.
Ufał mi. A ja sobie – ani trochę.
Patrzyłam w ślad za Kacprem
Nie od szampana, nie od sukcesu. Drżałam, czując przypływ adrenaliny. Kolejka górska ruszyła z miejsca, znów zaczynała się jazda bez trzymanki... Czyżby właśnie tego mi brakowało? Nazajutrz powiedziałam Tadeuszowi, że wpadnę do galerii, a potem do pracowni.
– Czuję wenę, wiec nie dzwoń, bo nie będę odbierać. I nie czekaj na mnie z kolacją. Jak wrócę, to będę.
– Oczywiście, kochanie – potaknął nieuważnie, zagłębiony w papierach. Tak łatwo łyknął kłamstwo, że aż mnie rozzłościł. To po prostu demoralizujące! Jak można być tak ufnym? Albo zajętym?... Zdusiłam wyrzuty sumienia i wyszłam.
Do knajpki celowo spóźniłam się godzinę. Chciałam Kacpra sprawdzić. Czekał, nerwowo ogryzając kciuk. Rozczulił mnie. Gdy na mnie spojrzał, miał pożądanie wypisane na twarzy. Nigdy nie umiał tego ukryć, zresztą nawet się nie starał. Tadek kontrolował się znacznie lepiej. Albo nie działałam na niego tak piorunująco...
– Chodźmy, zanim się na ciebie rzucę – złapał mnie za rękę – Mam bilety do kina.
– Jaki film? – zapytałam cicho.
– Przecież to nieważne.
Usiedliśmy w ostatnim rzędzie i ledwo zgasło światło, poczułam, jak dłoń Kacpra wędruje wzdłuż mojego uda, przez talię, aż do piersi. Ścisnął ją ciut za mocno. Syknęłam bardziej z zaskoczenia niż bólu.
– Uważaj! To nie melon.
– Sorry, Miśka, ale tak mi się ręce trzęsą, że wyczucie tracę! – szepnął.
Zachichotałam jak nastolatka. Czułam w głowie karuzelę i podobało mi się to. Ale gdy znowu mnie dotknął, trzepnęłam go w rękę i zmusiłam do obejrzenia filmu. Potem włóczyliśmy się po Starym Rynku. Splótł moje palce ze swoimi. Pozwoliłam...
Do domu wróciłam późnym wieczorem, rozogniona i rozmarzona. Tadeusz już spał. Pudełko z pierścionkiem spoczywało na szafce nocnej. Jak wyrzut sumienia. Przyglądałam mu się z większą obawą niż kiedykolwiek.
Kochałam Tadeusza, ale czy wystarczająco mocno?
Czy naprawdę chciałam życia, jakie mi oferował? Jeszcze wczoraj byłam niemal szczęśliwa. Teraz czułam niedosyt. Czy to już zawsze będzie tak wyglądać? Poranki, wieczory, weekendy podobne do siebie jak krople wody...
Przy Kacprze nuda mi nie groziła. Przez następne dni wyłaził ze skóry, żeby zaciągnąć mnie na poddasze. Wiedział, że tam, osaczona wspomnieniami, już mu się nie oprę. A wtedy odejdę od Tadka. Z pierścionkiem czy bez – nie uznawałam zdrady.
Moja wola słabła, dręczyły mnie erotyczne sny. Nawet radość, że w ciągu tygodnia sprzedałam niemal wszystkie obrazy, blakła wobec trawiącej mnie żądzy. A Tadek? Co rano żegnał mnie standardowym: „Kocham cię, uważaj na siebie”. Poczucie winy mieszało się u mnie z irytacją, że jest taki ślepy, że nie widzi, co się ze mną dzieje.
Wreszcie po kolejnej niespokojnej nocy podjęłam decyzję. Idę na całość! Świtało. Wstałam, nie budząc Tadeusza. Zwyczajnie stchórzyłam przed rozmową. Wyszłam. Kacprowi wysłałam esemesa: „Wygrałeś, czekam na ciebie na poddaszu, teraz”. Dopiero w drodze uzmysłowiłam sobie, że jeśli śpi albo baluje, mogę czekać w nieskończoność. Więc zadzwoniłam.
Odebrał nasz wspólny kolega Witek. W tle słyszałam odgłosy imprezy.
– Nooo… cześć, Miśka. Kacper już pognał, tak się spieszył, że telefon zostawił. Czyli znowu jesteście razem? Suuuper! Do Nepalu też z nim pojedziesz?
– Co ty bredzisz, Witek? Jaki znowu…Nepal?! – wyjąkałam zdumiona.
– No ten w Tybecie. A jaki inny? Właśnie świętujemy, że dostał wizę. Wyjeżdża za dni parę, wraca… No, nie wiem kiedy. Znasz Kacpra, wciąż w pogoni za przygodą i marzeniami. Miśka, jesteś tam?
Czułam się, jakby ktoś mnie spoliczkował
Znowu chciał mi to zrobić! Wyjechać, porzucić dla marzeń i przygód. A ja? Kim, czym dla niego byłam? Przystankiem pomiędzy Europą i Azją?!
Nogi ciążyły mi jak ołów, gdy wspinałam się po schodach. Drzwi zastałam uchylone. Kacper dotarł przede mną. Ledwo przekroczyłam próg, gdy chwycił mnie w objęcia.
– Co tak długo? Już się bałem, że w ostatniej chwili się rozmyśliłaś! Teraz już mi się nie wymkniesz... – szeptał niecierpliwe, próbując zedrzeć ze mnie ubranie.
Pachniał dżinem i pożądaniem. Zabójcza mieszanka. Broniłam się bez przekonania.
Może z tym Nepalem to pomyłka?
Chciałam w to wierzyć, zwłaszcza gdy dreszcze podniecenia ogarnęły mnie od stóp do czubka głowy. Nie mogłam myśleć. Władzę przejęły zmysły. Sekundy dzieliły mnie od zdrady i pełnej nagości. Uratował mnie klaps w pośladek, w ten nieszczęsny tatuaż. Piętno miłości, tak go Kacper nazywał. Dziwne, że o tym detalu zapomniałam...
– Wciąż tu jest! Niepotrzebne nam obrączki. Należysz do mnie i już! – powiedział pyszałkowato, jakby się chwalił zabawką.
Wcale nie dojrzał, był i pozostał smarkaczem. I dla niego chciałam zostawić takiego mężczyznę jak Tadek? Czułego, delikatnego, wyrozumiałego... Chyba oszalałam!
Żądza wyparowała ze mnie w jednej sekundzie. Skończyło się, przepadło. Uwolniłam się od Kacpra. Raz na zawsze. Coś mówił, o jakimś wypadzie... do Nepalu? Więc jednak! I ciągnął mnie w dół, chyba z zamiarem kochania się na podłodze. O nie… Ten egoista nie miał pojęcia, co to znaczy kogoś kochać.
– Puszczaj! – wyrwałam się i drżącymi dłońmi zaczęłam się ubierać.
– Ale o co ci chodzi? O mój wyjazd? Fakt, trochę głupio wyszło, ale przecież wrócę... – patrzył spode łba, ogryzając kciuk.
Co za okropny nawyk! Zresztą miał ich wiele. A najgorszym było kompletne nieliczenie się z moimi uczuciami, o planach nie wspominając. Pojawiał się i znikał. W przeciwieństwie do Tadeusza brał, co chciał, sam nie dawał nic. Dosyć tego.
– Oddaj klucz! – zażądałam.
– Wiem, złościsz się, ale nie przeginaj...
– Bo co? Bo nie wrócisz? Na to liczę!
Obraził się. Rzucił mi klucz pod nogi
Dla pewności odczekałam, patrząc przez okno, czy nie czai się gdzieś w pobliżu. To by było w jego stylu, porwać mnie i wywieźć w nieznane. Już raz tak zrobił i wylądowałam w Zakopanem, bez ciuchów, bez zaklepanego adresu. Dla jego kaprysu włóczyłam się po górach brudna, głodna i śpiąca. Nigdy więcej! Miałam rację: ukrył się. Wychynął z cienia, kiedy nadjechała taksówka. Spojrzał w szybę pasażera, a ja pomachałam mu radośnie. Nigdy nie zapomnę jego miny…
Pognałam do Tadeusza. Może jeszcze spał, może przespał moje szaleństwo? Oby! Zobaczyłam go z daleka. Od razu dostrzegłam, że jest smutny. Jednak się obudził, zanim zdążyłam wrócić. Czemu nie poczekał i wyszedł sam do parku? Czyżby nawet jego zaufanie i cierpliwość miały swoje granice? Spacerował z rękami w kieszeniach. Zawsze tak robił, gdy się nad czymś mocno zastanawiał. Czyli nie był taki ślepy, jakiego udawał. „Boże, a jeśli go stracę?!” – przestraszyłam się.
– Tadziu! – krzyknęłam. – Już jestem!
Odwrócił się, uśmiechnął na mój widok, ale rąk z kieszeni nie wyjął. Nie zrobił tego, nawet gdy objęłam go za szyję i przytknęłam czoło do jego czoła. O nic nie pytał, patrzył mi w oczy – i wszystko wiedział. Że go kocham, że byłam głupia, a teraz bardzo przepraszam. Więc czemu zwlekał?
– Daj mi go wreszcie – poprosiłam.
– Ale co? – udał, że nie rozumie.
– Pierścionek! Daj mi go teraz, już jestem gotowa. Teraz już naprawdę jestem!
– Aha – odparł i uśmiechnął się jak sfinks.
A ja grzecznie czekałam...
Michalina, 33 lata
Czytaj także:
„O romansie męża dowiedziałam się od jego kochanki. Wymalowana lala myślała, że oprócz niego zgarnie też konto w banku”
„Zawsze byłam chłopczycą i miałam samych kolegów. Gdy zakochałam się w jednym z nich, nie widział we mnie kobiety”
„Marzyłem o dzieciach, ale moja żona ciągle była przeciwna. Gdy poznałem powód, z żalu niemal pękło mi serce”