Wysokie letnie temperatury zaskoczyły nas wszystkich. Cała rodzina gotowała się w naszym małym domku na przedmieściach, który wykorzystywaliśmy głównie jako lokum na letnie miesiące. Ale to, co najbardziej przyprawiło mnie o ból głowy, nie miało nic wspólnego z pogodą, lecz z decyzją, którą podjęła moja szwagierka.
Od razu miałam złe przeczucia
Kiedy Mariusz i ja wróciliśmy z pracy pewnego ciepłego popołudnia, zastałam w salonie mój ulubiony widok – nasz syn, Wojtek, był wciągnięty w swoje gry komputerowe. Jednak zaraz obok niego siedział ktoś jeszcze. Przeszła mnie fala niepokoju, gdy uświadomiłam sobie, że to Michał, syn szwagierki. W tej samej chwili w drzwiach stanęła wysoka, szczupła sylwetka kobiety. Na jej twarzy malował się niewinny uśmiech. To była Ewa, siostra mojego męża.
– Cześć, co wy tu robicie? – zapytałam, próbując ukryć zdziwienie.
– Cześć, Aga – odpowiedziała, nie przestając uśmiechać się szeroko. – Wojtuś mnie do was wpuścił i czekałam, aż wrócicie. Słuchaj, jest taka sprawa... Postanowiłam, że mój Michałek spędzi z wami całe wakacje. Ja mam mnóstwo pracy i nie dam rady się nim zajmować. Wiem, że to może być dla was kłopot, ale wierzę, że się zgodzicie. W końcu macie dużo miejsca, no nie? Nie musicie się cisnąć. A wy w wakacje pracujecie trochę mniej, prawda? To jak będzie?
Zamurowało mnie. Michał miał 10 lat i mimo że bardzo go lubiłam, nie wyobrażałam sobie, jak sobie poradzimy z dodatkowym dzieckiem w domu przez dwa miesiące.
– Hmm, nie sądzę, żebyśmy mogli się zgodzić na całe wakacje… – zaczęłam, ale Ewa od razu mi przerwała. Co ona wyprawia?! Co za bezczelność!
– O, nie martwcie się – wtrąciła szwagierka. – Na pewno sobie poradzicie. Michał jest bardzo grzeczny i pomocny. Zresztą, Wojtek i tak spędza większość czasu na konsoli albo na komputerze, to pobawią się razem.
Musimy się zgodzić, bo to rodzina?
Mąż zerknął na mnie i obdarzył mnie spojrzeniem, które mówiło: „No cóż, jak mus, to mus...”. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to jego siostra. No ale bez przesady...
Zanim jednak zdążyliśmy cokolwiek odpowiedzieć, Ewa po prostu się ulotniła. Tak, to było bardzo w jej stylu. Szalona intrygantka, przez lata nic a nic się nie zmieniła.
Mariusz, który do tej pory milczał, zwrócił się do mnie.
– I co teraz? – zapytał.
– No cóż, najwyraźniej musimy znaleźć sposób, żeby się z tym pogodzić – odpowiedziałam, chociaż nie byłam pewna, jak to zrobić. – To twoja siostrzyczka, nie?
Mój mąż westchnął i poszedł na górę. A ja oczywiście jak zwykle zostałam sama z problemem. Świetnie, kolejne tygodnie negatywnie odbiją się na naszym małżeństwie. Tylko tego mi jeszcze było trzeba.
Wydatki na jedzenie wzrosły i to znacznie
Pierwsze dni z Michałem były dość chaotyczne. Sporo się działo w naszym domu. Wojtek i Michał zaczęli spędzać dużo czasu razem, ale mimo że dobrze się bawili, to ich posiłki, zabawy i dodatkowe potrzeby zaczęły wpływać na nasz domowy budżet. Wkrótce zauważyłam, że jedzenie znika z lodówki w zastraszającym tempie. W końcu mamy teraz w domu dwóch dorastających chłopców, którzy są wiecznie głodni. Gdy zrobiłam dokładne rachunki, okazało się, że miesięczne wydatki na jedzenie i inne potrzeby wzrosły przynajmniej o tysiąc złotych.
Mniej więcej w połowie wakacji Ewa dość niespodziewanie pojawiła się u nas na kawie. Oczywiście miałam do niej żal za wszystko, co mi zafundowała (bo mąż umywał od tego ręce). Ale przede wszystkim chciałam zakopać topór wojenny i pogadać z nią o konkretach. A zdecydowanie było o czym. Z trudem ukrywałam swoje zdenerwowanie.
– Ewa, musimy porozmawiać o kosztach, które ponosimy przez pobyt Michała – zaczęłam.
– O, a co się stało? – zapytała z udawanym zdziwieniem.
– No cóż, to kosztuje nas około 1000 zł miesięcznie więcej, odkąd Michał jest z nami – powiedziałam, pokazując jej dokładne wyliczenia. Bo w tym celu specjalnie gromadziłam w słoiku niemal wszystkie paragony ze sklepów.
Słucham?! Co ta baba w ogóle gada?
Ewa spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– Co?! – wyrwało się jej. – Jakim prawem obciążasz mnie takimi kosztami? Michał to przecież rodzina! To wy powinniście się cieszyć, że możecie spędzić z nim czas.
Zamarłam z zaskoczenia. Co ta baba w ogóle sugeruje? Opanowałam jednak swoje nerwy i spokojnie odpowiedziałam, z anielską cierpliwością, gryząc się w język i ważąc każde słowo:
– Ewa, to nie chodzi o to, że nie chcemy Michała. Chodzi o to, że… – zaczęłam, ale ona przerwała mi z podniesionym głosem.
– Tak, tak, rozumiem – warknęła. – Pewnie myślisz, że mogę wam jeszcze płacić za to, że macie przyjemność mieć Michała u siebie. Świetnie się bawicie, a ja mam się dokładać? Poza tym co to za gospodarze, którzy żałują dziecku jedzenia?
– Chodzi o to, że musimy jakoś podzielić koszty – próbowałam wyjaśnić, ale w tym momencie Ewa wstała i ruszyła w stronę drzwi.
– Nie sądzę, żebyście zrozumieli, o co chodzi – powiedziała zimno. – Uważam, że to wy powinniście wziąć na siebie wszelkie koszty związane z moim synem, skoro już się zgodziliście go przyjąć.
Zostałam sama w kuchni, czując narastający żal i frustrację. Dziwiło mnie, jak można być tak bezdusznie samolubnym! To przekraczało wszelkie granice! Jakby nie wystarczyło już samo to, że włożyliśmy wysiłek w zapewnienie Michałowi komfortowego pobytu, a teraz musieliśmy także płacić za jego codzienne potrzeby?
Na tym wszystkim najbardziej cierpi dziecko
Wkrótce Mariusz wrócił z pracy i zauważył, że jestem przygnębiona.
– Co się stało? – zapytał troskliwie.
– Rozmawiałam z Ewą. Jest wściekła, że chcę, aby poniosła część kosztów. Nie wiem, co robić, ta kobieta jest po prostu niemożliwa – odpowiedziałam, czując łzy w oczach. Bo miałam świadomość, że na tym wszystkim najbardziej cierpi niewinne dziecko.
– Może powinniśmy po prostu dać jej znać, że jeśli nie zgodzi się na współfinansowanie, to Michał będzie musiał wrócić – zaproponował Mariusz.
Pomysł ten był mi nie w smak, ale wydawał się jedynym rozwiązaniem. Wysłałam więc wiadomość do Ewy, informując ją, że jeśli nie przemyśli sprawy i nie zacznie pokrywać części kosztów, będziemy zmuszeni odesłać do niej Michała.
Odpowiedź przyszła szybko. Ewa była zwięzła i stanowcza: „Zrozumiałam. Michał wróci do mnie, jeśli wy nie potraficie sobie z nim poradzić”.
Pomoc rodzinie też ma swoje granice
I tak, kilka dni później, Michał wrócił do szwagierki. Było mi przykro, że musieliśmy to zrobić, ale czułam ulgę, że przynajmniej mamy teraz więcej kontroli nad naszym budżetem. No i nad naszym życiem. Rozmowy z Ewą stały się krótkie i sporadyczne, ale przynajmniej sytuacja wróciła do normy.
Po tym wszystkim, co się wydarzyło, zrozumiałam jedno – w rodzinie trzeba sobie pomagać, ale i stawiać swoje granice. Czasami niestety trzeba być stanowczym, nawet jeśli oznacza to konfrontację z bliskimi.
Po wyjeździe Michała zapanowała u nas cisza, do której długo nie mogłam się przyzwyczaić. Mariusz zauważył, że jestem przygnębiona całą tą dziwną i niepotrzebną sytuacją. Nawet Wojtek, mimo że czasem irytował się na młodszego kuzyna, również odczuwał pustkę. Nie potrafiłam zapomnieć o całej sytuacji z Ewą. Było mi przykro, że nasza rodzina, która zawsze była dla mnie ważna, stała się dla nas źródłem konfliktów. Nie potrafiłam jednak się tym obwiniać, bo ostatecznie nie zrobiłam niczego złego.
Agnieszka, 39 lat
Czytaj także:
„Wzięłam za męża rolnika z wielkim polem. Gada tylko o krowach i fasoli, ale zatykam sobie uszy jego kasą”
„Mam 3 dzieci z różnymi kobietami, ale nie narzekam na los. Wolę płacić alimenty, niż zmieniać cuchnące pieluchy”
„Oskarżyłam siostrę, że ukradła 2000 zł z budżetu na rodzinne wakacje. Lepkie ręce miał jednak ktoś inny”