„Szwagier między rosołem, a schabowym wypluł, że nienawidzi swojej rodziny. Siostra zamiast obiadu, przełykała słone łzy”

załamana kobieta fot. iStock, Goran13
„Moja Milena popełniła bowiem bardzo poważny błąd – wyszła za mąż za niewłaściwego faceta. Na miłość jednak z reguły nic nie można poradzić, więc mogłem tylko przyglądać się, jak dziewczyna rujnuje sobie życie”.
/ 20.08.2024 13:10
załamana kobieta fot. iStock, Goran13

Lubię mieć wszystko pod kontrolą i wiem, co to znaczy być odpowiedzialnym. Nauczył mnie tego ojciec, który był bardzo konkretnym facetem i zawsze powtarzał: „Nie ma co wydziwiać, trzeba pracować”. Zgodnie z tą maksymą po szkole założyłem mały warsztat, który potem przekształciłem w firmę oferująca produkty do spawania. Utrzymuję trójkę dzieci, a żona może pracować na pół etatu. Wszystko się więc u nas układa jak trzeba. 

Chciałbym to samo powiedzieć o swojej siostrze, ale, niestety, nie mogę. Moja Milena popełniła bowiem bardzo poważny błąd – wyszła za mąż za niewłaściwego faceta. Na miłość jednak z reguły nic nie można poradzić, więc mogłem tylko przyglądać się, jak dziewczyna rujnuje sobie życie i coraz bardziej zadurza się w facecie, którego największym życiowym talentem było opowiadanie bajek o samym sobie. Snucie nierealnych, nierzeczywistych planów, a potem marnowanie czasu na bzdety.

Milena poznała Pawła, gdy zaczął studia na zarządzaniu. Nie dostał się jednak na uczelnię publiczną, więc uczył się w szkole prywatnej. Nie byłoby w tym nic złego – znam wielu ludzi, którzy pracowali i jednocześnie zdobywali wykształcenie. W jego przypadku problem polegał jednak na tym, że chłop uczył się za pieniądze rodziców, ale pracę sobie odpuścił. Przez cały tydzień zbijał bąki i szlajał się po knajpach, a w weekendy przysypiał na zajęciach.

– Ja tam wychodzę z założenia, że nie ma się co rozdrabniać – komentował. – Studia to studia. Trzeba im poświęcić czas, posiedzieć nad książkami, a nie latać z wywieszonym jęzorem między szkołą a robotą…

– No tak, ale trzeba się też utrzymać… – odpowiadałem delikatnie.

– Moich starych stać, żeby mi pomagać. Skończę szkołę, rozwinę skrzydła, rozkręcę coś swojego, to się im wtedy odwdzięczę…

Zawsze myślał roszczeniowo. Z przekonaniem, że mu się należy, że ktoś musi mu pomóc. Marnował czas i udawał wielkiego studenta, a szkoły i tak nie skończył. Przerwał naukę na drugim roku i poszedł do pracy jako przedstawiciel handlowy. Oczywiście wszystkie pieniądze, które wyłożyła jego rodzina, przepadły. A dlaczego zrezygnował? Miał kłopoty z zaliczeniem dwóch przedmiotów i uznał, że czas przyspieszyć karierę. Pojawiła się oferta pracy w przedstawicielstwie handlowym. 

To miała być kariera marzeń

– Chłopie, będę jedynym handlowcem firmy w regionie. Całe szefostwo w Warszawie, a ja tutaj mogę robić bez żadnego nadzoru. Nikt nie będzie sprawdzał, czy wstaję do roboty o siódmej czy o dziewiątej. Nikt nie będzie pilnował, o której kończę. Sam to ustalam. A do tego służbowe auto, którym mogę jeździć cały dzień. I to za firmową kasę! – cieszył się.

– Fajnie… – przytakiwałem, choć czułem, że jemu w tej pracy najbardziej podoba się to, że nie będzie musiał pracować.

– A do tego koszulka, krawacik, teczka… Bajera, co nie? – kontynuował.

– Może. Ale na prowizji będziesz. Z jakąś małą podstawą pewnie…

– Tak, na prowizji. Skąd wiesz?

– No, słyszałem, że w tej branży tak to właśnie działa…

Uprzedziłem go wtedy, że trzeba nieźle zasuwać, żeby sobie jakąś przyzwoitą pensję wypracować, ale on nie przejmował się takimi drobiazgami. Ważna była koszula, gajerek i to auto służbowe. Oraz fakt, że sam wyznaczał sobie godziny pracy. Nietrudno się domyślić, że ustawiał je sobie tak, żeby się nie przepracowywać. Siostra wtedy nie dostrzegała, jakim jest leniem. Pewnie dlatego, że nie mieli jeszcze dzieci, a rodzice Pawła wspierali ich finansowo. Gdy tylko okazało się, że Warszawa nie chce mu płacić za cztery godziny pracy dziennie, poszedł do innej firmy.

Też dostał auto służbowe, też pod krawacikiem jeździł, ale i tutaj nie docenili gościa, który do pracy wychodzi z domu o dziesiątej albo jedenastej, a wraca przed szesnastą. Zaliczył w ten sposób cztery albo pięć firm i uznał, że to jednak nie dla niego.

– Wiesz, to jeżdżenie, siedzenie za kółkiem… Dałem sobie z tym spokój. Już mam tyle doświadczenia handlowego, że będę raczej szukał stanowiska kierowniczego. Zza biurka…

– Masz coś na oku? – pytałem, bo wtedy siostra była już w ciąży. Żona na zwolnieniu, a on bez roboty.

– Rozglądam się. Parę ofert już się trafiło.

Parę ofert… Mówił tak, jakby się o niego na rynku zabijali. A prawda była taka, że nic nie mógł znaleźć, bo wysyłał papiery tylko na stanowiska kierownicze. Gość po trzech latach jeżdżenia z ofertami i bez żadnej szkoły. W końcu jednak obniżył poprzeczkę i zatrudnił się do pracy w salonie sprzedaży okien na szeregowego handlowca. No i tam już musiał pracować osiem godzin, co mu bardzo dokuczało.

– To nie jestem prawdziwy ja, Marek. Wiesz, rozumiesz… to wysiadywanie dupogodzin. Czuję, że się duszę, że powinienem pracować w innym systemie…

– No wiesz, większość ludzi tak tyra.

– Ty nie! Ty masz swoją firmę i przychodzisz, kiedy ci się podoba – powiedział, czym mnie bardzo rozbawił.

– Chłopie! Jak ja bym przychodził, kiedy mi się podoba, tobym zaraz splajtował! Przychodzę dzień w dzień i siedzę od rana do wieczora. Czasem wychodzę z roboty o osiemnastej, a potem jeszcze do dwudziestej drugiej przy papierach ślęczę…

Nie pojmował, że te moje luźne godziny pracy, te nadgodziny w domu, to jest straszna harówa. Praca nieustanna, na każde zawołanie. Nie rozumiał też jeszcze jednego – że do wszystkiego dochodzi się poprzez determinację i dyscyplinę. Ja swoją firmę rozwijałem przez sześć lat, a on chciał, żeby mu z nieba spadło. Jak wtedy, gdy po po pracy kilku salonach z oknami, drzwiami i schodami, postanowił otworzyć swój biznes. Co zamierzał robić? Nic związanego ze stolarką domową, na której się już trochę poznał. O nie, ta mu się znudziła! Razem z takim jednym dziwnym kolegą postanowili sprzedawać skarpety w internecie.

– Kurcze, na skarpetach każdy się zna, co nie? A w handlu to ja przecież się obracam od pięciu lat. Damy radę! – przekonywał mnie z ogromną nadzieją, że lada moment będzie wielkim prezesem.

Niestety, okazało się, że i na skarpetach trzeba się znać, jeśli chce się je sprzedawać. A oni brali na pałę badziewie od szemranych sprzedawców i próbowali opchnąć ludziom. Do tego mieli problem z ogarnięciem formalności, z opanowaniem finansów i cała przygoda skończyła się klapą. Pieniądze zainwestowane przez rodziców Pawełka przepadły, a mój szwagier ledwo wywinął się skarbówce.

Wtedy zaczęło się psuć między nim a siostrą

Milena chyba po tym wszystkim zrozumiała, że Pawełek nie jest gwiazdą zarządzania i biznesu. Postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i załatwić mu całkiem przyzwoitą posadę.

– Marek, proszę cię. Weź go do siebie… – poprosiła mnie, gdy już całkiem im się wszystko sypało.

– Ale gdzie, jak, na jakie stanowisko? Przecież u mnie pracuje raptem pięciu ludzi. Zatrudnienie szóstego to zwiększenie załogi o jedną piątą. Tego się nie robi ot tak… Musi być powód…

– A moje małżeństwo, szczęście moich dzieci, to nie jest powód? 

Skapitulowałem i podpisałem z nim umowę o pracę. I w ten oto sposób zyskałem – nie wiadomo po co– handlowca, specjalistę od spraw sprzedaży…

Jeśli miałbym podsumować rok pracy z nim, musiałbym powiedzieć, że jego specjalnością było wydziwianie. W mojej branży klientów interesuje w zasadzie tylko stosunek jakości do ceny – dwa czynniki podparte fachową poradą. Nasz specjalista od sprzedaży ciągle natomiast wymyślał jakieś bzdury. Postulował, żeby wprowadzać promocje, bonusy w postaci punktów lojalności, pakietów, gadżetów, ulg i innych bzdetów. Ubzdurał sobie, że zwiększy sprzedaż poprzez zacieśnienie więzi z najważniejszymi klientami i wnioskował o budżet reprezentacyjny. Chciał urządzać bankiety i grille. Zupełnie jakbyśmy zarządzali funduszem powierniczym w Los Angeles, a nie prostą firmą w branży budowlano-technicznej…

Coś tam sprzedawał, coś pomagał, ale gdyby nie był moim szwagrem, na pewno zrezygnowałbym z jego usług. Tym bardziej że notorycznie wracał do spraw wynagrodzenia. Nie miał jednak odwagi poprosić wprost o podwyżkę, ale forsował jakieś nowe sposoby wynagradzania. Kiedy któregoś razu powiedział, że chciałby przejść na prowizję, to mało nie wybuchnąłem śmiechem – sprzedawał tyle, że na procencie wypłacałbym mu pensję stażysty.

Niechęć między nami stopniowo narastała

Z każdym kolejnym miesiącem działał mi na nerwy coraz bardziej, co skończyło się starciem przy rodzinnym obiedzie. Rozmowa zeszła na dzieci. Mówiliśmy o tym, że trzeba je od małego uczyć wdzięczności, bo rodzą się z przekonaniem, że świat jest stworzony tylko dla nich. Że jak im dasz palec, to zaraz będą chciały zjeść całą rękę. Narzekaliśmy więc na pociechy, a mama z przekorą wypominała nam nasz wczesny egoizm. Było śmiesznie, rozmowa toczyła się w lekkim tonie. Pawełek jednak postanowił wytoczyć cięższe działa, bo od żartów przeszedł do konstatacji, która przelała czarę goryczy u siostry. Konstatacji skandalicznej.

– Dzieciaki nie mają umiaru. W ogóle rodzina to dla każdego faceta jest wykańczające obciążenie… Tylko daj, zrób, załatw, podaj, pomóż! To samo żony! – powiedział, a Milena otworzyła oczy ze zdumienia.

– Podaj sałatkę – poprosiła pewnie po to, żeby rozproszyć jego uwagę i tym samym zakończyć dziwny wywód. Ale on podłapał i kontynuował.

– O, proszę. Podaj! Sama nie sięgnie, tylko prosi „podaj”. Dlaczego my, faceci, tak ciągle żon i dzieci o wszystko nie prosimy?

– No, a czego ty mógłbyś chcieć od dzieci? – zapytałem go.

– Spokoju, szwagrze, spokoju…

– To po to je robiłeś? Żeby dały ci spokój? – drążyłem dalej.

– No właśnie sam nie wiem dlaczego. Czasem się nad tym zastanawiam i nic mi mądrego nie przychodzi do głowy…

– Co ty mówisz? – obruszyła się Milena.

– To, że gdybym miał jeszcze raz podjąć decyzję, tobym się na rodzinę nie zdecydował. Naprawdę! Teraz, kiedy wiem, ile to kosztuje wysiłku, jak trudno jest utrzymać dzieci, wolałbym być sam… Nie żeniłbym się, a już na pewno nie rozmnażał! Powaga! – wyznał z miną spokojną i pewną siebie.

To nie mogło dobrze się skończyć

Wszyscy zamilkli, bo nikt nie wiedział, jak to skomentować. W oczach Mileny pojawiły się łzy. No i właśnie wtedy nie wytrzymałem. Nie mogłem już zdzierżyć wywodów tego bajkopisarza. Tego lenia, tego mitomana, tego samoluba!

– No zaraz mnie trafi! – krzyknąłem i walnąłem pięścią w stół.

Dzieci zamarły, a ja natychmiast zawstydziłem się swojej reakcji. Żeby nie pogarszać sytuacji, wstałem więc od stołu i poszedłem na balkon zapalić. Zaciągnąłem się tylko kilka razy i kątem oka dostrzegłem, że w środku zrobiło się poruszenie. Pawełek z siostrą ubierali dzieciaki i wychodzili do domu. Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.

– Ja was bardzo przepraszam, poniosło mnie. Nie wychodźcie jeszcze – mówiłem raczej do siostry niż do niego. – Dajcie spokój, szkoda popołudnia…

– Trzeba było pomyśleć, zanim zrobiłeś awanturę! – parsknął Pawełek, przekonany, że żona ciągle jest po jego stronie.

Milena podniosła się wtedy znad butów i nie bacząc na to, że ich syn stoi obok, że wszystkie dzieci słuchają, zaczęła regularną awanturę. Wrzeszczała na niego, płakała, wypominała mu wszystko, co złe i wyzywała od najgorszych. Moja małżonka popychała na wpół ubrane dzieci z powrotem do pokoju, a ona coraz bardziej się nakręcała. Mama uciekła do kuchni, a ja próbowałem ją uspokoić. Finał tego wybuchu był taki, że on sobie poszedł, a siostra została roztrzęsiona. Wtedy zapowiedziała, że będzie chciała rozwodu.

No i rozwiedli się bez żadnych kłótni o dzieci i mieszkanie. Pawełek odpuścił, na wszystko się zgodził i wrócił do swoich rodziców. Myślę, że było mu to na rękę, bo teraz znów może żyć bajkami o samym sobie. Może w końcu poudawać wielkiego handlowca, biznesmena, ważnego człowieka w garniturze. On udaje, a alimenty często regulują za niego rodzice. Tak oto kończy się ta smutna i niezrozumiała przygoda mojej siostry z Piotrusiem Panem, z Pawełkiem Panem... Facetem, który nie dojrzał do tego, żeby mieć rodzinę. Facetem, który żałował, że ją założył.

Marek, 45 lat

Czytaj także:
„Mam trzydziestkę na karku, a sypialnię dzielę z kotem. To nie moja wina, że działam jak lep na jędze”
„Za młodu podglądałem sąsiadkę i zapamiętałem ją na zawsze. Po 15 latach wróciła i postanowiła mnie za to ukarać”
„Siostra nie przyznała się, że miała dostęp do konta mamy. Podbierała z niego po cichu kasę przez kilka lat”

Redakcja poleca

REKLAMA