Kiedy dostałam posadę w banku, byłam przekonana, że to dla mnie wielka szansa. „Wreszcie mam pracę, która daje perspektywy” – myślałam. Niestety, finalnie okazało się, że rzeczywistość znacząco różni się od moich wyobrażeń.
Trafiłam do piekła, w którym mobbing to zwykła codzienność. Dlaczego nie odejdę, skoro jest tak źle? Bo nie jestem odpowiedzialna wyłącznie za siebie. Mam na utrzymaniu dwójkę dzieci i dla nich muszę znieść wszystko. Nawet najgorsze poniżanie.
Potrzebowałam tej pracy
– Gratuluję, pani Arleto. Po przeanalizowaniu pani kandydatury doszłam do wniosku, że idealnie nadaje się pani na doradcę klienta w naszym banku – powiedział głos w słuchawce.
– To wspaniała informacja – ucieszyłam się. – Zapewniam, że nie zawiodę.
– Pani szkolenie rozpocznie się za dwa tygodnie. Szczegóły prześlę SMS-em.
Czekałam na telefon od rekruterki jak na zbawienie. Bardzo liczyłam na tę pracę. Poprzednia firma, w której byłam zatrudniona, upadła pół roku wcześniej i od tego czasu żyłam z zasiłku dla bezrobotnych, śmiesznie niskich alimentów i programu wsparcia rodzin z dziećmi. Mieszkam w małym miasteczku, w którym trudno o jakąkolwiek pracę. Posada w banku miała zapewnić mi stabilne, całkiem niezłe zarobki i perspektywę rozwoju.
Po utracie pracy było mi bardzo trudno. Mieszkam w wynajętym mieszkaniu, więc samo odstępne mocno drenuje moją kieszeń, nie wspominając o comiesięcznych rachunkach. Sama wychowuję dwójkę dzieci. Krzysztof, ojciec Ani i Marcina, znudził się rolą męża i taty. Zostawił nas z dnia na dzień i ograniczył swoje ojcowskie obowiązki do przelewania na moje konto po 300 zł na każde z dzieci, bo sąd podczas rozprawy uwzględnił jego rzekomo trudną sytuację finansową. Gdyby nie pomoc rodziców, sama nie wiem, co bym zrobiła.
Szłam jak burza
Po dwóch tygodniach od rozmowy z rekruterką wyjechałam na siedmiodniowe szkolenie do Warszawy. Przykładałam się do nauki bardziej niż w szkole. Egzamin zdałam śpiewająco. Jako jedyna w grupie zdobyłam maksymalną liczbę punktów. Po powrocie podpisałam wszystkie niezbędne papiery i w następnym miesiącu zaczęłam pracę na stanowisku doradcy klienta.
Muszę przyznać, że początki nie były łatwe, ale dobrze sobie radziłam. Bankowe procedury miałam w małym palcu, a rozmowy z klientami były dla mnie czymś rutynowym, bo wcześniej pracowałam jako agentka ubezpieczeniowa. W pierwszym tygodniu sprzedałam cztery kredyty. W następnym podwyższyłam ten wynik. Na koniec miesiąca okazało się, że osiągnęłam najwyższy wynik w całej placówce, a na moje konto wpłynęła całkiem niezła prowizja.
Atmosfera w pracy się zmieniła
Od początku świetnie dogadywałam się z resztą zespołu. Dziewczyny okazały się nie tylko miłe, ale i pomocne. Zawsze służyły mi radą, gdy jej potrzebowałam. Tylko kierowniczka zachowywała profesjonalny i nieco chłodny dystans, ale złożyłam to na karb stanowiska. W końcu przełożona nie może za bardzo bratać się z podwładnymi. Nic nie zapowiadało, że wkrótce zmieni się w wiedźmę z piekła rodem, która zamieni moje życie w koszmar.
W drugim miesiącu mojej pracy jej zdystansowanie zaczęło przeradzać się w jawną wrogość. W poniedziałek przyszłam do pracy jak zwykle o ósmej trzydzieści. Gdy tylko przekroczyłam próg placówki, od razu wezwała mnie na dywanik. Przyczepiła się o moją sukienkę. Mimo że strój miałam w kolorze i fasonie zgodnym z wytycznymi dla pracowników, ona stwierdziła, że ubrałam się jak podfruwajka.
– Co ty sobie wyobrażałaś, gdy zakładałaś to coś? – zapytała rozgniewanym głosem.
– Obawiam się, że nie rozumiem, pani Lucyno.
– Ta sukienka. Mogłabyś się wybrać w niej na dyskotekę, ale na pewno nie do pracy.
– Przecież ma odpowiedni kolor i sięga za kolano, więc...
– Nie cytuj mi tu firmowego dress codu! – ryknęła. – Znam go doskonale.
– Oczywiście, nie chciałam niczego zasugerować. Mówię tylko, że już kilkakrotnie miałam ją na sobie i nigdy nie miała pani z tym problemu.
– Odpuszczałam ci, bo byłaś nowa. Liczyłam, że sama wyciągniesz odpowiednie wnioski. Najwyraźniej za dużo od ciebie oczekiwałam. Od jutra nie pokazuj się w pracy w tym czymś.
– A mogę dowiedzieć się, co jest nie tak z moim strojem?
– Taki fason jest dobry dla nastolatki, a ty nią nie jesteś. Brakuje ci profesjonalizmu, więc chcesz przyciągnąć klientów zgrabnymi nogami?
– Nie, ja tylko...
– Skończyłam tę rozmowę. Wracaj na stanowisko, bo spóźnienie wynagrodzę ci żółtą kartką.
Nie hamowała się nawet przy klientach
Następnego dnia podeszła do mnie i w obecności pracowników i klientów dała mi burę, której nie zapomnę.
– Co to ma znaczyć? – zapytała i rzuciła na moje biurko plik dokumentów.
– Chodzi o wnioski kredytowe? – zdziwiłam się i zaczęłam przeglądać papiery, szukając błędów. – Jestem pewna, że wszystko jest w porządku. Daty się zgadzają, a podpisy i pieczątki są na swoich miejscach.
– Jesteś taka głupia, czy tylko udajesz? A może mnie masz za głupią?
– Pani Lucyno, naprawdę nie rozumiem.
– Co to ma być? – wskazała na mój podpisy na drugiej stronie jednego z wniosków.
– To moja parafka.
– Czyżby? – wyjęła z teczki wzór mojego podpisu, który złożyłam, gdy przyjmowałam się do pracy. – Więc porównaj sobie.
– Widzę pełną zgodność.
– Boże, ty naprawdę jesteś tępa. Widać muszę wytłumaczyć ci to jak małej dziewczynce. Litera A jest bardziej pochylona na wniosku niż na wzorze! Wiesz, jakie mogą być z tego problemy? Zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś?
To było poniżające
Jedna litera rzeczywiście była nieznacznie bardziej pochyła, ale to nie stanowiło żadnego problemu. Nie mogło. Nikt przecież nie powtarza swojego podpisu z idealną dokładnością, zwłaszcza gdy przed biurkiem stoi kolejka klientów do obsłużenia.
– Narobiłaś bałaganu, to teraz go posprzątasz. Przepiszesz cały wniosek, podpiszesz go jak należy i pojedziesz do klienta, żeby złożył podpisy.
– Oczywiście – zgodziłam się, bo wiedziałam, że dyskusja nie ma sensu.
– A żebyś zapamiętała sobie tę lekcję, do końca miesiąca będziesz zostawać po zamknięciu placówki, żeby sprawdzać kompletność całej dokumentacji z danego dnia.
– Pani Lucyno, przecież ja mam dzieci! – zaprotestowałam. – Nie mam nic przeciwko sprawdzaniu dokumentacji, gdy wypada moja kolej. Ale nie mogę robić tego codziennie. Moi rodzice nie mogą w nieskończoność pilnować Ani i Marcina.
– Twoje dzieci to nie mój problem. I nie dyskutuj ze mną, bo to się dla ciebie źle skończy.
Spojrzałam po dziewczynach. Żadna nie podnosiła wzroku znad biurka, a Martyna i Dagmara starały się zająć klientów rozmową, by nie zwracali uwagi na rozwrzeszczaną kierowniczkę.
Było coraz gorzej
Z dnia na dzień było coraz gorzej. Lucyna dodała do listy moich obowiązków mycie okien. Pracuję w niewielkiej placówce, która nie zatrudnia personelu sprzątającego, więc prace porządkowe są na naszej głowie. Wiedziałam o tym, gdy się przyjmowałam i w pełni to zaakceptowałam. Sądziłam jednak, że te obowiązki będą dzielone między wszystkich i na początku rzeczywiście tak było. Z czasem stałam się jednak pełnoetatową sprzątaczką, a to jeszcze nie wszystko.
Pewnego dnia podeszła do mnie z grubym plikiem ulotek.
– Udasz się pod supermarketu i rozdasz wszystkie, co do jednej.
– Nie – zaprotestowałam.
– Co powiedziałaś? – oburzyła się.
– To nie należy do moich obowiązków.
– Tak ci się wydaje? Jako doradca klienta masz wspierać działania marketingowe banku. Więc albo rozdasz te ulotki, albo dasz mi podstawę do zwolnienia cię z pracy.
Wspieranie działań dotyczyło polecania promocyjnych ofert kredytowych i kont, nie rozdawania ulotek. Ale Lucyna chciała pokazać, że ma nade mną władzę. Że może mnie poniżać. I muszę przyznać, że udało się jej to bezbłędnie. W pracy nadal panuje taka atmosfera, a ja znoszę to z podniesionym czołem. Nie mam innego wyjścia. Za coś muszę wyżywić dzieci i opłacić rachunki. Staram się nie pokazywać, jak bardzo mnie to dotyka. Nie chcę dać jej satysfakcji. Ale wieczorami, gdy Ania i Marcin już śpią, odreagowuję to wszystko, wylewając łzy w poduszkę.
Arleta, 37 lat
Czytaj także: „Nigdy nie sądziłam, że w wieku 55 lat zostanę matką. Wszystko, co musiałam zrobić, to wpaść na 12-latkę z sierocińca”
„Wszyscy oczekiwali, że po ślubie będę kurą domową. Ale ja mam własne plany, zamiast czekania na męża z obiadkiem”
„Teściowa stołowała się u nas jak w 5-gwiazdkowej restauracji. Gdy w końcu dałam jej rachunek na 100 zł, obraziła się”