Moi rodzice nie należeli do najbogatszych, dlatego chciałam im ulżyć, gdy rozpoczęłam studia. Nadal z nimi mieszkałam, ale próbowałam samodzielnie zarabiać na swoje wydatki. Na początku pracowałam w sklepie odzieżowym. Niestety, nie potrafiłam połączyć tej roboty ze studiami dziennymi.
Sprawdziany były co najmniej dziwne
Gdy koleżanka doradziła mi, żebym poszukała pracy jako opiekunka do dzieci – bo rodzice szukają dodatkowego wsparcia głównie po południu i w weekendy – pomyślałam, że warto spróbować. Zamieściłam parę ogłoszeń w internecie, porozwieszałam ulotki na przystankach autobusowych i w pobliżu przedszkoli. Faktycznie, po paru dniach zaczęłam chodzić na rozmowy kwalifikacyjne.
Byłam w stanie pojąć, że mama i tata oczekiwali papierka potwierdzającego brak problemów z prawem, jakiegoś dokumentu o kondycji zdrowotnej czy bieżących szczepieniach, ale oświadczenia dotyczące poglądów religijnych lub ich braku uważałam za zdecydowanie przesadzone. Musiałam też zadeklarować, jak będę podchodzić do… swoich pociech. Na litość boską, wtedy nawet faceta nie miałam, a co dopiero potencjalnego ojca moich przyszłych dzieci!
Niektórzy rodzice chcieli wiedzieć, jakie ubrania będę nosić do pracy. Dopytywali się, czy mam osobiste pomoce naukowe, np. podręczniki, a także czy potrafię malować po asfalcie kolorowymi kredami. Co do tego ostatniego, poproszono mnie o przedstawienie moich zdolności na miejscu, a weryfikacją zajęło się 4-letnie dziecko, którym miałam się opiekować.
Dwie kobiety bez ogródek stwierdziły, że przyjmą do pracy wyłącznie osobę o orientacji homoseksualnej, żeby uniknąć ryzyka uwiedzenia ich małżonków. Jeden z tatusiów z kolei zaproponował rozliczenie w naturze, sugerując, że ma do zaoferowania nie tylko przestronne lokum i furę...
Naprawdę, nie spodziewałam się, że znalezienie zatrudnienia w charakterze opiekunki do dzieci – i nic poza tym – okaże się tak problematyczne. Ostatecznie pracę zaoferowała mi pani, która sprawiała wrażenie być przy zdrowych zmysłach. Zadała mi garść standardowych pytań, a potem poprosiła, żebym przez moment zaopiekowała się jej dziećmi – młodsza miała pięć lat, starsza chodziła do pierwszej klasy podstawówki.
Chciałam rozwiązać ten problem
To był wyjątek, że otrzymałam wynagrodzenie za tę „godzinę na próbę”, bo wcale nie było to regułą. Ustaliłyśmy dogodne godziny i jak za sprawą magii, pozalekcyjne zajęcia dziewczynek wypadały w tym samym czasie, co moje dłuższe wykłady na uczelni. Ta fucha bardzo mi pasowała. Nie musiałam przygotowywać posiłków dla dziewczynek, ponieważ wszystko było już przyszykowane w lodówce, ewentualnie trzeba było tylko podgrzać.
Razem pracowałyśmy nad zadaniami domowymi, a później wybierałyśmy się na spacer po obiedzie. Szukałyśmy oznak jesieni i zbierałyśmy kasztany, przynosząc do domu najpiękniejsze liście, z których robiłyśmy wiązanki. Dziewczynki były wprost oczarowane, ja zadowolona, a ich mama nie narzekała. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie obsypywała mnie pochwałami, twierdząc, że zatrudniając mnie, znalazła prawdziwy skarb.
Liczyłam na dłuższy okres współpracy. Perspektywa ponownego przechodzenia przez cały proces rekrutacji i marnowania znacznie więcej czasu na rozmowy o pracę niż na samo wykonywanie obowiązków zupełnie mnie nie pociągała. Niestety…
Podczas naszego spaceru całkowicie zapomniałyśmy o upływających minutach. Dziewczynki powiedziały, że są głodne. Dom był w sporej odległości, a maluchy, jak to bywa u dzieci, zaczęły narzekać, że „padną z wyczerpania, jeśli zaraz czegoś nie zjedzą”. Obróciłam głowę i wypatrzyłam piekarnię. Zbliżała się pora zamknięcia, ale wyglądało na to, że na wystawach wciąż coś zostało.
Pomyślałam, że kupię im po ciastku drożdżowym, a później poproszę ich matkę o zwrot pieniędzy. Nie przyszło mi do głowy, że kasa będzie tu najmniejszym zmartwieniem. Przekroczyłyśmy próg piekarni i okazało się, że w ofercie mieli jedynie bułki z parówką w środku, przypominające trochę hot-dogi, tyle że podawane na zimno.
– Takie jedzenie wam odpowiada? – zapytałam, bo w domu zazwyczaj jadły sałatki albo zupy.
Jednak z pustego to i Salomon nie naleje. W tej dzielnicy nie było zbyt wielu marketów, aż dziw brał, że żadna sieciówka czy sklep dyskontowy jeszcze tu się nie wcisnęły.
– Tak! Tak! Jesteśmy głodne! Chcemy! – jedna przez drugą wrzeszczały jak opętane.
Nigdy nie zapomnę tego dnia
Kupiłam zatem trzy bułki z parówką, które skonsumowałyśmy z wielką przyjemnością, odpoczywając na ławeczce w gasnącym blasku popołudniowego słońca. Było wspaniale. Gdy dotarłam do mieszkania, od razu poinformowałam, że dziewczynki chciały coś przekąsić, ale załatwiłam tę kwestię.
– Alinka kuuupiła nam pieczywo z parówką i były booooskieee! – zrelacjonowała Zuzia, modulując samogłoski.
– Meeeega pyszne! Serio! – przyłączyła się Hania.
– Słucham…? Cooo? Kupiła pani moim córkom parówki? – mama dziewczynek sprawiała wrażenie zaskoczonej.
Mój uśmiech, wywołany radością dzieci, trochę pobladł.
– Przepraszam, zdaję sobie sprawę, że to niezbyt pełnowartościowe przekąski, no ale w tym sklepie to już totalnie nic innego nie mieli na stanie, także no...
– Moje dzieci w życiu nie tknęły nawet kawałka mięsa! – wydarła się baba takim głosem, że daję słowo, okna w szybach się zatrzęsły. – Przenigdy! Dotarło do pani, co oznacza przenigdy?
– Owszem, rozumiem, strasznie przepraszam, ale nie miałam pojęcia, że dziewczynkom nie można podawać mięsa. Nigdy nie poruszałyśmy kwestii, czy mają jakieś uczulenia…
– Bo jedzenie dla nich zawsze stało gotowe! Skrupulatnie przyrządzone! Bez śladu mięsiwa! – kobita wpadała we wściekłość.
Gdy dziewczynki pognały do sypialni, zostałam sama, niczym winowajczyni oskarżona o czyn, o którym nie miałam pojęcia.
– Strasznie mi przykro, naprawdę nie przyszło mi do głowy, że mają jakąś ścisłą dietę. Spytałam tylko, czy smakuje im taka przekąska, bo nic innego w piekarni już nie zostało. Gdybym tylko wiedziała, że nie jedzą mięsa...
–To nie nakarmiłaby ich pani zwłokami, tak? No właśnie, zwłokami! O rany, moje dzieci dostały do jedzenia trupa!
– Strasznie przepraszam... Kompletnie nie wiedziałam. Przenigdy bym...
– No właśnie, przenigdy! Nigdy więcej nie waż się zbliżać do moich dzieci. Wynocha stąd, trupojadko! I daję słowo, nigdzie już nie będziesz pracować z dziećmi, ja już o to zadbam!
Kobieta dosłownie aż kipiała ze złości, a ja – postępując według otrzymanych wcześniej wskazówek – w pośpiechu zakładałam na siebie ubrania, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Strach mnie ogarnął na myśl o jej dalszych pomysłach. Jeszcze gotowa była mnie pobić albo zrobić coś gorszego.
Dzieci mają wariatkę za matkę
– Czekaj tylko, aż dostaniesz pozew! Podam cię do sądu za krzywdy moralne, ty pustogłowa gówniaro!
– Gdyby mi pani wcześniej wspomniała, że maluchy nie jedzą mięsa, oszczędziłoby to kłopotów nam obu. Wtedy wiedziałabym, czego unikać. Bardzo mi przykro, że dzieciaki zjadły coś, czego nie powinny, ale nie miałam o tym zielonego pojęcia, a one same też nic nie wspominały. Niestety, nie mam zdolności telepatycznych. Może mnie pani pozwać do sądu, ale trudno będzie oskarżać kogoś o coś, o czym wcześniej nie raczył powiedzieć. A poza tym, niech pani pomyśli, czy chce pani, żeby sędzia zapytał, czemu pracuję u pani bez umowy – powiedziałam nagle, odzyskując rezon i pewność siebie.
Wyraziłam swoje zdanie na temat tego, co sądzę o sytuacji, mimo że znajdowałam się już poza zasięgiem niebezpieczeństwa, na korytarzu.
– I coś jeszcze – dorzuciłam, zanim skończyłam. – Widzę na własne oczy, jak ich matka dostaje bzika. Zastanawiam się, czy pomoc społeczna nie chciałaby o tym usłyszeć.
Zdziwaczała matka trzasnęła drzwiami tuż przed moim nosem. Wróciłam do swojego mieszkania z przekonaniem, że raczej nie zostanę wezwana przed oblicze sądu. Ta zwariowana kobieta przysporzyłaby sobie tym więcej kłopotów, niż byłaby w stanie osiągnąć satysfakcji.
Wróciłam do siebie również bez mojej ostatniej tygodniowej wypłaty i nie miałam żadnych złudzeń, że ta baba mi ją wypłaci. Wolałam już stracić te kilka groszy, niż się z nią kłócić i męczyć. Najbardziej żal mi było tych dziewczynek, które zdążyłam naprawdę polubić. Były takie bystre i przezabawne, a opieka nad nimi to była czysta frajda.
Uwielbiałam spędzać z nimi wieczory, gdy ich mama musiała zostać dłużej w robocie. One zawsze potrafiły mnie zaskoczyć czymś interesującym. Uczyły mnie, jak grać w nowe gierki, a ja pokazywałam im, jak się bawić w gumę.
Momentami odnosiłam wrażenie, że pełnię rolę starszej siostry niż opiekunki do dzieci.
– Ech, to oznacza kolejne rozmowy kwalifikacyjne… Beznadziejna sprawa, mówię ci – westchnęła znajoma ze studiów.
– Wykluczone! – stanowczo zaprzeczyłam. – Koniec z opieką nad dzieciakami. Pewnie i tak wylądowałabym u kogoś, kto ma nie po kolei w głowie. Nie ma mowy, bardzo dziękuję. Poszukam innego zajęcia, nawet jeśli miałoby to być roznoszenie ulotek albo nocna praca na infolinii. Coś wymyślę, ale dziećmi nie mam zamiaru się zajmować, dopóki nie będę mieć własnych.
Kiedy zakończyłam edukację na uczelni, imałam się rozmaitych zajęć. Mimo to, żadne z nich nie wiązało się z pilnowaniem maluchów. Postanowiłam nie kusić losu. Po dziś dzień, trochę na przekór, wyczekuję wezwania do stawienia się przed sądem, w sprawie o straty moralne.
Z niecierpliwością wypatruję okazji, by jako adwokat móc bronić swojej osoby w sądzie. Od tamtego czasu ani razu nie natknęłam się na dziewczynki podczas moich wizyt w miasteczku. Zastanawiam się, czy nadal tu żyją, czy może przeniosły się gdzieś indziej. Intryguje mnie, jak im się wiedzie. Jestem ciekawa, czy wciąż stosują przymusową dietę bezmięsną, czy może zostały trupojadkami, jak ich opiekunka.
Alina, 25 lat
Czytaj także:
„Sąsiedzi wypowiedzieli nam wojnę, bo przeszkadzało im granie naszej córki. Wolą słuchać disco polo niż etiud Chopina”
„Urlop z rodziną żony był jak odpust parafialny. Zamiast pływać żaglówką musieliśmy zwiedzać kościoły i zbierać grzyby”
„Tyram tylko po to, by mieć na czynsz. Kupuję najtańszą mortadelę, ale znajomi zazdroszczą mi 100-metrowego apartamentu”