Mój przełożony złamał nogę, ale to moje plany wakacyjne wzięły w łeb. On przez całe dwa miesiące miał się cieszyć ciszą i zdrowym powietrzem od świtu do zmierzchu na działce, na którą zawiozła go żona. A ja, jego jedyny zastępca, musiałem przypilnować interesu, podczas gdy cała reszta uczciwych obywateli cieszyła się urlopem i relaksem.
Nasz urlop diabli wzięli
Razem z żoną musieliśmy porzucić plany podróży do Turcji w połowie maja, ale na całe szczęście brat mojej żony i jego nowa dziewczyna mogli tam polecieć za nas, dzięki czemu kasa nie przepadła. Potem przyszło nam odwołać wyprawę w Tatry w długi weekend, na którą bardzo chciała jechać nasza córeczka.
Zaliczkę diabli wzięli, a Olunia, która do tej pory nie miała okazji zobaczyć gór, kompletnie się rozkleiła. Na szczęście moja druga połowa wpadła na pomysł, żeby zapisać naszą córeczkę na obóz w siodle na Mazurach, więc mała przestała myśleć o górskich szczytach i dała się udobruchać.
Najbardziej dołujące w tym wszystkim było to, że oboje z Martą odczuwaliśmy ogromne zmęczenie, a ja zacząłem się obawiać, że moja małżonka w końcu nie wytrzyma tego ciągłego oczekiwania na mój urlop i sama w pewnym momencie ulotni się gdzieś w nieznane.
Na początku czerwca dostrzegłem światełko w tunelu – mojemu przełożonemu zdjęli już drugą gipsową skorupę z nogi.
– Lada moment się zjawię w pracy i w końcu pojedziesz na ten upragniony urlop – szef starał się dodać mi otuchy. – W najbliższych dniach zaczynam rehabilitację, także myślę, że najpóźniej za miesiąc będę z powrotem w robocie – rzucił z entuzjazmem, a ja osłupiałem. Trudno było mi dać temu wiarę.
Wreszcie zaczęliśmy się pakować
– Na początku przyszłego miesiąca…? – wydukałem. – Wow, no to… ekstra – odparłem uprzejmie, ale w środku się gotowałem.
Miałem cichą nadzieję, że szef wróci pod koniec maja. Nawet wysupłałem trochę grosza i zabukowałem apartament w ekskluzywnym resorcie nad jeziorami. No i znowu musiałem wszystko odkręcać.
– Spokojnie, zaliczka nie przepadnie. Po prostu proszę wiedzieć, kiedy państwu pasuje, to przełożymy ten termin – powiedziała pani z recepcji.
Miałem obawy, że po raz kolejny przepadnie mi nie tylko możliwość relaksu, ale także uczciwie zarobiona kasa. Jednak nawet najbardziej przerażający sen w się kiedyś kończy.
Mój przełożony wreszcie ponownie objął stery, więc razem z moją ukochaną ochoczo przystąpiliśmy do zbierania rzeczy i pakowania się na wakacje. Przyszło mi do głowy, że ta sytuacja ma swoje plusy – w połowie czerwca na pewno będzie mniejszy tłok we wszystkich mazurskich kurortach.
– Ruszamy z samego rana – dobiegł mnie głos Marty.
Podczas rozmowy z wujkiem z sobie tylko znanych przyczyn drobiazgowo wypytywał Martę o miejsce naszych wojaży. Chwalił naszą decyzję, mimo że w zaistniałych okolicznościach cel podróży nie miał dla nas większego znaczenia.
Zapowiadała się sielanka
Po wyczerpującym, pełnym napięcia roku w pracy, obydwoje odczuwaliśmy ogromne zmęczenie, a oczekiwanie na upragniony urlop mocno nas zestresowało. Dlatego też radość, jaką odczuwaliśmy na myśl, że już jutro dopniemy walizki i ruszymy przed siebie, mogła równać się tylko z dziecięcym entuzjazmem.
Ola trafiła w ręce bratowej, entuzjastycznie machając na pożegnanie i życząc nam udanej podróży. W myślach widziałem już jezioro, kajaki, łodzie oraz jachty, a pośród tego wszystkiego nas, otoczonych jedynie kojącym spokojem i absolutną ciszą…
Pogodny dzień, temperatura w sam raz na wycieczkę. Udało nam się dojechać bez większych problemów na drodze, a w pokoju czekały na nas komfort i wygoda. Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na przechadzkę po ośrodku. Chwilę odpoczęliśmy nad brzegiem jeziora, a po zjedzeniu obiadu poszliśmy wcześnie do łóżka.
Prognozy na kolejne dni były obiecujące. Kolejnego ranka zaraz po śniadaniu wypożyczyliśmy rowerek wodny i napawaliśmy się promieniami słońca, okazji obserwując ptaki pływające po tafli jeziora.
– Ależ tu spokojnie – Marta była oczarowana. – Słyszę bicie swojego serca, a ty? – zapytała mnie niemal szeptem.
Wymamrotałem jakąś niezrozumiałą odpowiedź, bo akurat z przymkniętymi powiekami rozkoszowałem się przerwą od kręcenia pedałami i na moment totalnie odleciałem. Czekały nas dwa tygodnie błogiego lenistwa, zero stresu, żadnych służbowych połączeń, goniących dedlajnów, zakupów, niespodziewanych gości i próśb o wsparcie od dalszej lub bliższej rodziny.
Do obiadu bujaliśmy się na falach
Gdy wybiła czternasta, ochoczo pomaszerowaliśmy na zaplanowany obiad. Na szczęście ośrodek świecił pustkami, a w stołówce było mnóstwo wolnych stolików, dlatego zaskoczył mnie widok siwowłosego jegomościa, który siedział przy naszym stoliku. „Cóż, widocznie kogoś nam przydzielili”, zdążyła przemknąć mi przez głowę myśl, gdy nagle za plecami rozległ się dobrze znany mi głos:
– Zaskoczeni? – obróciliśmy głowy w tym samym momencie, a w naszych umysłach pojawiła się identyczna myśl: „Jakim cudem ona tu trafiła?”.
– Zaskoczeni, co!? – ponownie krzyknęła ciotka mojej żony, rozkładając ramiona by nas uściskać. – Wpadliśmy tu na tydzień, nudzić się nie będziecie.
Zaniemówiliśmy oboje. Okazało się, że poprosili o miejsca obok nas przy stole. Ach no tak, ten siwy jegomość to nie kto inny jak wujek Wiesiek…
Kompletnie nie spodziewaliśmy się, że wujostwo Marty przyjedzie tutaj gdzie my. Moja druga połówka szybciej doszła do siebie. Przywitała się z ciocią, dając jej buziaka.
– No co, nie cieszycie się, że nas widzicie? – rzucił żartobliwie wujek, zerkając na nasze zaskoczone gęby. Oboje ewidentnie byli bardzo zadowoleni z całej sytuacji.
Nie było nam do śmiechu
Ostatecznie zmusiliśmy się do uśmiechów. Beztroski wypoczynek dobiegł końca. Po kolacji, w trakcie której raczyliśmy się trunkiem ufundowanym przez wuja Wieśka, poczuliśmy się bardzo zmęczeni sympatyczną kompanią.
Kolejnego poranka rodzinka mojej żony szczegółowo zaplanowała wycieczkę, na którą chcieliśmy jechać we dwoje.
– A może poczekamy z tymi wyjazdami, aż pogoda się trochę popsuje? Teraz moglibyśmy po prostu popluskać się w jeziorku – Marta usiłowała oponować, ale na próżno.
– Po co marnować cały dzień w ośrodku? – zaoponował wujek. – Nie warto jechać waszym autem, lepiej weźmy moje. Zaplanowałem już trasę na dzisiejszy dzień. Zabiorę was do paru fajnych zakątków. Na pewno będziecie zachwyceni. Po drodze skoczymy do Olsztynka na jagodzianki – spojrzał na nas z figlarnym uśmieszkiem. – Coś mi mówi, że jeszcze nie mieliście okazji ich skosztować. To najbardziej znany lokalny specjał!
Gdy tylko usłyszałem o tych pysznych jagodziankach, od razu posmutniałem. Planowaliśmy wykorzystać ten urlop, żeby pozbyć się kilku kilogramów. Niestety, jestem dość słabego ducha i łatwo ulegam różnym pokusom. Byłem pewien, że gdy zobaczę, jak wujek zajada się tymi jagodziankami, to nie dam rady się powstrzymać i też po nie sięgnę.
Ruszyliśmy na wspólną wycieczkę
Nie zdążyliśmy nawet zaprotestować, bo zostaliśmy niemal siłą wepchnięci przez wuja do jego samochodu.
Spędziliśmy cały dzień zwiedzając kościoły, muzea i skansen. Na obiad poszliśmy do restauracji serwującej polskie tłuste dania. Oczywiście na deser musiały być jagodzianki. Wieczorem byliśmy tak wykończeni ich towarzystwem, że padliśmy spać po przekroczeniu progu domku.
Kolejny dzień przyniósł nam następną niespodziankę.
– A może macie ochotę wybrać się dzisiaj na grzybobranie? – zagadnęła nas ciotka, gdy jedliśmy poranny posiłek. Oboje z moją małżonką kompletnie nie mamy pojęcia o grzybach.
– Powinniśmy pójść z nimi – oznajmiła Marta, kiedy wróciliśmy po śniadaniu do domku. – Ostatecznie grzybobranie odbywa się w lesie, a tam chyba nie będą nas zmuszać do zwiedzania kolejnych świątyni… Też jestem wkurzona, ale nie powiem im przecież, żeby dali nam święty spokój. To starsi ludzie.
Zamiast odpoczywać na jeziorze w wynajętej łódce, którą chcieliśmy opłynąć akwen dookoła, przedzieraliśmy się mężnie przez knieje przez bite trzy godziny, wypatrując grzybów. Ilekroć udało mi się coś znaleźć, maszerowałem dziarsko do wujostwa, by wydali werdykt na temat mego znaleziska. Niespecjalnie jednak chwalili znalezione przeze mnie okazy.
Nie poddawałem się
Udało mi się zebrać pół koszyka. Poczułem prawdziwą satysfakcję.
– Jak wrócimy, to bierzemy się za czyszczenie grzybów, trzeba je naszykować do suszenia. Już się dowiadywałam w recepcji. Mają tu specjalną suszarkę, którą można wynająć za dziesięć złotych– zakomunikowała z entuzjazmem ciocia, kiedy maszerowaliśmy z powrotem z lasu.
Marta niezbyt entuzjastycznie podeszła do tego pomysłu. Chyba miała odmienną wizję tego, jak spędzić resztę dnia.
Chcieliśmy zwiedzić położony nieopodal zamek. Ustaliliśmy, że spotykamy się godzinę po obiedzie, jednak wujostwo pojawiło się pół godziny przed umówionym czasem i wpatrywali się bez słowa w nasze okna z niemym wyrzutem. „Do licha, dajcie mi w spokoju skorzystać z ubikacji!” – pomyślałem poirytowany. Tym razem straciłem cierpliwość. Powiedziałem, że chcemy w spokoju spędzić wieczór, sami, we dwoje.
Następnego ranka pojechali, obrażeni, a my mogliśmy wreszcie odpocząć. Wracając do domu, uroczyście sobie obiecaliśmy, że za rok będziemy ostrożniejsi i nie rozpowiemy wszystkim wokoło o tym, co planujemy robić na wakacjach.
Przemek, 37 lat
Czytaj także:
„Mój mąż był kościółkowym dewotem i prawił kazania o mojej przyjaciółce. Ale za moimi plecami zaproponował jej romans”
„Żona miała umysł zniszczony przez funty. Ukradła mi pieniądze i uciekła ze swoim gachem. Nie miałem do czego wracać”
„Myślałam, że tylko wakacje za granicą się liczą. Gdy zabrakło mi na nie kasy, doceniłam urok wsi”