„Szef zrobił ze mnie ofiarę losu i upokorzył przed całą firmą. Nie spodziewał się tego, co stało się później”

zamyślony mężczyzna fot. iStock by Getty Images
„Mimo przykrych słów pod moim adresem, zdołałem utrzymać nerwy na wodzy. Miałem świadomość, że wdawanie się w kłótnię jedynie mi zaszkodzi. Przemilczałem więc te zaczepki, choć w duchu postanowiłem, że sprawa jeszcze będzie miała swój ciąg dalszy”.
/ 08.01.2025 07:15
zamyślony mężczyzna fot. iStock by Getty Images

Przez długi czas wydawało mi się, że przejście do korpo będzie świetną odmianą po nudnej pracy, którą wcześniej wykonywałem. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż moje wyobrażenia. Spędziłem w tej firmie parę lat, zanim doszło do tego incydentu.

Zrobił to z zimną krwią

Szefem mojego zespołu był Robert – człowiek, który idealnie pasował do stereotypu bezwzględnego menedżera z korporacji. Doskonale wiedziałem o jego zmiennych nastrojach. Jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, że posunie się do tego, żeby publicznie upokorzyć kogoś ze swojego zespołu. A jednak właśnie tak się stało.

Do tej sytuacji doszło w trakcie regularnego zebrania naszej grupy. Cały zespół z napięciem obserwował, jak Robert coraz głośniej krytykował niedawno ukończony projekt. Nagle, bez zapowiedzi, spojrzał na mnie lodowatym wzrokiem.

– Adam, jak zwykle włożyłeś w to minimum wysiłku – rzucił z pogardą. – To, co przedstawiłeś, jest na żenująco niskim poziomie. Nie widać w tym nawet śladu myślenia.

Mimo przykrych słów pod moim adresem, zdołałem utrzymać nerwy na wodzy. Miałem świadomość, że wdawanie się w kłótnię jedynie mi zaszkodzi. Przemilczałem więc te zaczepki, choć w duchu postanowiłem, że sprawa jeszcze będzie miała swój ciąg dalszy. Patrząc na pulsujący wskaźnik monitora, wracałem do tego przykrego zdarzenia. „Może trzeba było coś wtedy powiedzieć? – kręciło mi się po głowie. – A może dobrze, że siedziałem cicho?”.

Gdzieś w środku wiedziałem, że zachowanie zimnej krwi to był dobry wybór, ale bolała mnie ta obojętność ze strony kumpli z pracy, którzy patrzyli jak mnie z błyskiem satysfakcji w oczach. Zdecydowałem jednak, że nie będę się zadręczał uczuciami i myślami krążącymi mi po głowie. Zamiast tego udowodnię im wszystkim swoją wartość.

W czasie przerwy kawowej Magda zbliżyła się do mnie i szepnęła:

– Adam, każdy z nas był świadkiem tego zajścia. Nie bierz sobie do serca słów Roberta. Wykonujesz świetną pracę, a co do jego zachowania... wiesz, to typowe dla niego.

Odpowiedziałem niemrawym uśmiechem, choć jej wsparcie dodało mi otuchy. Chwilę później dołączył Tomek – mój najbliższy współpracownik i kumpel.

– To taki typ, co musi kogoś zdołować, żeby poczuć się lepszym. Facet ma chyba sporo niepewności – stwierdził, wręczając mi kawę. – Pamiętaj, że możesz na nas liczyć. Teraz po prostu rób swoje i udowodnij mu, kto tu rządzi.

Pokaże mu swoją wartość

Następne miesiące upłynęły mi na ciężkiej robocie i koncentracji na zadaniach. Byłem świadomy, że tylko konkretne rezultaty mogą pokazać moją wartość. Czas płynął, a ja każdego dnia wkładałem coraz więcej serca w swoje obowiązki. Praca do późna i przesiadywanie w firmie w soboty i niedziele weszły mi w krew. Mimo że dawało mi to w kość, zaczynało procentować. Ludzie z zespołu zaczęli szukać u mnie wsparcia, a sam Robert nie mógł zaprzeczyć, że moje dokonania poszły mocno do przodu.

Pewnego dnia, gdy zostaliśmy w biurze we dwóch z Tomkiem, kolega zaczął rozmowę o tym, jak rośnie moja pozycja w firmie.

– Wiesz co, każdy to zauważył. Pracownicy coraz częściej zgłaszają się ze sprawami do ciebie, zamiast iść do Roberta – stwierdził, sącząc swoją kawę.

Kąciki ust powędrowały mi do góry, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że moja rola wykracza poza samo znajdowanie rozwiązań. Stałem się osobą, która buduje połączenia między zespołami i zachęca ludzi do szczerej wymiany zdań. Określenie „naturalny lider” pasowało do mnie idealnie. Równocześnie Magda często wspominała o tym, jak dobrze radzę sobie w kontaktach z innymi pracownikami.

Masz naprawdę dobre pomysły. Ludzie darzą cię zaufaniem, a to jest coś wyjątkowego – słyszałem od niej podczas spotkań dotyczących bieżących projektów.

Dzięki takim komentarzom i pozytywnym opiniom z każdym dniem nabierałem większej pewności co do swojej pozycji w organizacji. Naprawdę czułem się przygotowany na wszelkie nadchodzące trudności. Wśród pracowników pojawiły się pogłoski dotyczące nadchodzących roszad w zarządzie. Podczas przerw między obowiązkami ludzie wymieniali się przypuszczeniami, kto może zostać nowym szefem. Pracownicy wiązali spore nadzieje z nadchodzącymi zmianami, licząc na poprawę atmosfery i świeże spojrzenie na sprawy firmy.

Kiedy cała załoga zebrała się w sali spotkań, żeby wspólnie przedyskutować dalsze losy przedsiębiorstwa i wybrać najodpowiedniejszą osobę do kierowania działem, można było niemal fizycznie poczuć rosnące emocje.

– Zespołem nie da się kierować strachem i presją – stwierdził Jacek z działu programistów. – Szef powinien być kimś, kto nas wspiera i zna nasze codzienne wyzwania.

Coraz więcej osób zabierało głos, a Robert wyglądał na mocno zdenerwowanego tą falą uwag.

– Według mnie Adam nadaje się idealnie na lidera – odezwała się Magda, co spotkało się z przytakiwaniem pozostałych. – Ma pomysł na firmę, wkłada w nią serce i co najważniejsze – ludzie go cenią.

Głowy kiwały się jedna po drugiej, a ja czułem, jak moje serce przyspiesza. Trudno było uwierzyć w to, co się dzieje.

I kto jest teraz górą?

Kolejny dzień przyniósł potwierdzenie tej niesamowitej wiadomości. Powierzono mi stanowisko szefa działu. Wszyscy byli zgodni co do tej decyzji. Kiedy Robert zobaczył rezultaty, momentalnie zbladł, ale nic nie mógł zrobić. Musiał pogodzić się z wyborem zespołu. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Czułem jednocześnie ekscytację i strach.

Szef poprosił mnie na szybką rozmowę. Widać było, że ostatnie wydarzenia mocno nim wstrząsnęły. Siedzieliśmy w jego gabinecie – tym samym, w którym zwykle to on rozdawał karty, niszczył ludzi i decydował kto zostaje, a kto odchodzi. Teraz sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.

– Adam, przyjmij moje gratulacje – powiedział Robert, choć brzmiało to dość sztucznie. – Mam tylko nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z konsekwencji.

Nasze spojrzenia się spotkały i wiedziałem, że nadeszła chwila, żeby pokazać swoją siłę.

– Wiesz, często bywa tak, że najtrudniejsze decyzje okazują się najbardziej korzystne dla całego zespołu – odezwałem się pewnym głosem. – Ty już dostałeś swoją szansę, żeby przewodzić, a teraz przyszła kolej na zmiany i to ja przejmę stery.

Robert nie odzywał się, ale jego spojrzenie zdradzało gniew pomieszany ze zrezygnowaniem.

– Nie chcę zrobić ci tego samego, co ty zrobiłeś mi w przeszłości – powiedziałem spokojnie. – Wszyscy mają prawo do godnego traktowania. Teraz zaczniemy to wszystko układać od początku.

Kiedy opuszczałem jego gabinet, poczułem, że to moment przełomowy. Towarzyszyły mi sprzeczne emocje: zadowolenie przeplatało się ze współczuciem dla Roberta. Los napisał ciekawy scenariusz, ale nie kierowała mną chęć odwetu. Zależało mi na tym, żeby przywrócić równowagę i stworzyć coś dobrego dla każdego z nas.

Będę dobrym i mądrym szefem

Rozpoczynając pracę w nowej roli czułem mieszankę podekscytowania i lekkiej tremy. Miałem świadomość, że wszyscy pracownicy przyglądają mi się z uwagą. Zdecydowałem się zmienić dotychczasowy sposób działania na taki, który lepiej integruje zespół i ułatwia współdziałanie różnych departamentów. Zaproponowałem swobodne dyskusje zamiast sztywnych zebrań. Każdy mógł wtedy otwarcie dzielić się swoimi sugestiami. Efekty były widoczne bardzo szybko, bo atmosfera w grupie znacząco się poprawiła.

– Nie mogę uwierzyć w te rezultaty – powiedziała Magda podczas analizy efektów naszego działania. – Nasi pracownicy czują się docenieni i wiedzą, że ich głos ma znaczenie. Wspólnie jesteśmy w stanie wprowadzić realne zmiany.

Tomek, choć podchodził do nowości z pewną rezerwą, zawsze mnie wspierał.

– Słuchaj, prawdziwe przywództwo to coś więcej niż rozdawanie zadań. Najważniejsze to być kimś, za kim zespół chce podążać – stwierdził pewnego popołudnia.

Wypowiedź Tomka utwierdziła mnie w przekonaniu, że choć nie było łatwo, to obrany kierunek faktycznie pomagał całej firmie iść do przodu. Sposób, w jaki ludzie ze sobą rozmawiali, pokazywał, jak bardzo zmieniło się podejście do pracy. Pracownicy przestali się zamykać w sobie. Chętnie opowiadali zarówno o tym, co im się udało, jak i o porażkach, bo wiedzieli, że zespół zawsze służy pomocą.

Kiedy minęło parę miesięcy od objęcia przeze mnie stanowiska szefa, dotarło do mnie coś bardzo ważnego. Sam proces dochodzenia na szczyt był nie mniej znaczący niż końcowy sukces. Spoglądając za siebie, uświadomiłem sobie, że nawet ta nieprzyjemna sytuacja z Robertem stała się momentem przełomowym. Dzięki niej mogłem przemyśleć swoje priorytety i na nowo określić, co jest dla mnie najważniejsze, zarówno w karierze, jak i poza nią.

Zastanawiałem się nad tym, czy sposób, w jaki osiągnąłem swój cel, był właściwy. Nurtowało mnie też, czy zachowując spokój w chwili, gdy czułem się poniżony, wykazałem się rozsądkiem, czy może tchórzostwem. Rozmyślałem, czy lepiej byłoby wtedy stawić czoła sytuacji, zamiast spokojnie czekać na rozwój wydarzeń.

W spokojne wieczory, gdy w biurze nie było już nikogo, często zastanawiałem się nad różnymi sprawami. Chociaż naszej firmie wiodło się coraz lepiej, a zespół odnosił kolejne sukcesy, nie przypisywałem sobie wszystkich zasług. Zdawałem sobie sprawę, że to wspólny wysiłek całej załogi doprowadził do pozytywnych zmian, a ja stanowiłem jedynie element tej misternej układanki.

Miałem poczucie spełnienia, widząc jak nasza firma rozwija się w odpowiednim kierunku, a pracownicy są bardziej zmotywowani i zadowoleni. Mimo to nie opuszczały mnie pewne wątpliwości, które przypominały, że droga do osiągnięcia celu bywa kręta i wymaga poświęceń.

Patrząc na fotografię mojego zespołu stojącą na biurku, przeszło mi przez myśl: „Tak naprawdę dopiero zaczynamy”. Byłem świadomy nadchodzących trudności, ale dostrzegałem też szanse na rozwój. Mając u boku zmotywowany zespół i wiarę we wspólne działanie, czułem się przygotowany na to, co się wydarzy.

Adam, 32 lata

Czytaj także:
„Dzieci wycierają sobie buty rodzinnymi tradycjami. Naoglądali się amerykańskich seriali i oto są efekty”
„Mąż nie chce ze mną sypiać, bo twierdzi, że jest zmęczony. A mnie się wydaje, że coś chce przede mną ukryć”
„Matka sprowadziła do domu gacha i myślała, że będę skakał z radości. A ja nie mogłem patrzeć na tę kaprawą twarz”

Redakcja poleca

REKLAMA