„Synowa zorganizowała wesele w starej stodole. Nie przyszłam, bo nie będę wyciągać potem siana z włosów i słomy z butów”

ślub w stodole fot. Getty Images, Predrag Popovski
„– Co wy, zwariowaliście? Przecież w stodołach to się robiło wesela trzydzieści lat temu, kiedy ludzie nie mieli pieniędzy, a z lokali nie było co wybierać! Stawiało się ławy i uklepywało ziemię, żeby się nie kurzyło, jak ludzie będą tańczyć, ale nikt takich wesel nie nazywał eleganckimi”.
/ 13.06.2024 17:30
ślub w stodole fot. Getty Images, Predrag Popovski

Ci młodzi to teraz powariowali! Płacić tyle pieniędzy i to jeszcze za ugoszczenie weselników w stodole? Takie przyjęcia to się robiło w PRL-u, jak nie było sal weselnych! Nie dość, że drogo i brzydko to jeszcze wstyd na całą rodzinę... Co oni, prosiaki, żeby mieli jeść w brudnej i starej stodole?

Długo naczekałam się na ślub syna

Jasiek to mój jedynak, więc oczywiste jest, że od zawsze marzyłam o jego ślubie. Nie wydaje mi się, żebym była jakąś szczególnie zaborczą matką, która nie umie odciąć pępowiny z dzieckiem. Naprawdę chciałam, żeby syn znalazł sobie fajną żonę i miał szczęśliwe życie. Kiedy więc trafiła się w końcu Małgosia, ucieszyłam się i od razu zobaczyłam w niej potencjalną synową.

Od razu zauważyłam, że dziewczyna jest bystra i ma swoje zdanie, ale jednocześnie nie jest jedną z tych przesadnie nowoczesnych kobiet, które kompletnie odrzucają wizję rodziny dla kariery i niezależności. Nie to, żebym się ich czepiała, ale nie chciałam takiego życia dla Jaśka. Chociaż sama doczekałam się tylko jednego dziecka, bo odszedł ode mnie mąż, wiedziałam doskonale, że nic nie daje w życiu takiej satysfakcji jak rodzina. Gdy więc Jasiek poinformował mnie któregoś dnia, że postanowił oświadczyć się Małgosi, bardzo się ucieszyłam.

– Och, to świetnie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie chcesz z tym zwlekać. Tylu chłopaków teraz przeciąga to randkowanie i tak wpędzają dziewczyny w lata bez żadnych deklaracji...

– Spokojnie, ja tak nie chcę. Jestem pewien, że Gosia jest tą jedyną – zapewnił mnie.

No cóż, pozostało mi więc tylko czekać na wesele. Skąd mogłam wiedzieć, że właśnie to zupełnie odmieni moje postrzeganie synowej? A tak dobrze się zapowiadała.

Co to za fanaberie!

Z początku w ogóle nie angażowałam się w te weselne przygotowania. Czasem tylko pytałam od niechcenia czy może w czymś pomóc, ale młodzi zawsze odpowiadali, że wszystko mają pod kontrolą. Zamierzałam oczywiście dorzucić im trochę pieniędzy, przynajmniej tyle, ile mogłam sobie pozwolić. Jedyne, czego oczekiwałam, to żeby uwzględnili w liście gości moją bliską rodzinę, ale wiedziałam, że Jasiek na pewno będzie miał to na uwadze. W inne kwestie w ogóle nie wnikałam. A powinnam była!

Gdy na którymś obiedzie Małgosia i Jasiek poinformowali mnie, że dopięli większość weselnych przygotowań, po raz pierwszy poprosiłam, żeby pokazali mi, co wybrali. Podekscytowani wyciągnęli jakiejś foldery, zdjęcia i umowy i... aż mi mowę odebrało, kiedy na nie spojrzałam!

– Nie no, żartujecie sobie, prawda? – zachichotałam nerwowo. – To przecież jakaś stodoła!

– No... tak. To stodoła, w której odbędzie się nasze wesele – odpowiedziała nerwowo Gosia.

– Co wy, zwariowaliście? Przecież w stodołach to się robiło wesela trzydzieści lat temu, kiedy ludzie nie mieli pieniędzy, a z lokali nie było co wybierać! Stawiało się ławy i uklepywało ziemię, żeby się nie kurzyło, jak ludzie będą tańczyć, ale nikt takich wesel nie nazywał eleganckimi... – zaczęłam.

– Teraz takie lokale są modne, mamo. Już nie ma klepiska, są parkiety, ładne toalety i fajne jedzenie, ale klimat jest taki rustykalny – wyjaśnił mi Janek.

– Ale... Przecież dałam wam dwadzieścia tysięcy! Taka stodoła to chyba więcej niż pięć nie powinna kosztować, nawet wliczając inflację...

Zmarnowali moje pieniądze

Kątem oka zauważyłam, jak synowa unosi oczy do nieba.

– Dwadzieścia tysięcy to jakaś połowa kwoty, którą zapłaciliśmy za jedzenie, obsługę kelnerską, alkohol i lokal, mamo... – wtrąciła się Gosia.

– Lokal? Dziewczyno, jaki to lokal? Nie wierzę, że moje ciężko zarobione pieniądze wydaliście na taką niby modną fanaberię! Przecież za taką kasę spokojnie moglibyście znaleźć naprawdę elegancką restaurację albo jakiś pałacyk... Od razu by gościom zaimponowało takie przyjęcie – zirytowałam się.

– Ale nam nie zależy na imponowaniu, a takie lokale to nie jest nasz styl, mamo – Janek też zaczął się niecierpliwić.

Zasznurowałam usta i zamilkłam. Pierwsza ciszę przełamała Małgośka.

– Mamo, mówiłaś, że nie wtrącasz się w to, co zamierzamy wybrać... – powiedziała bezczelnie.

– Nie wtrącałabym się, gdybyście coś sensownego, a nie taką głupotę! – wściekłam się. – Co ja powiem krewnym? Że zapraszamy ich do wiejskiej stodoły? W dwudziestym pierwszym wieku? Może jeszcze ubijanie świni i skakanie po sianie załatwiliście? Wszystko w ramach tego modnego klimatu, oczywiście.

– No nie, dosyć tego – odparła nagle lodowato Gośka i wstała od stołu. – Jeśli tak bardzo nie może się mama pogodzić z tym, co nam się podoba, może mama nie przychodzić.

Nie pojawię się tam

„No nie! To już przesada! Co za impertynencja! A myślałam, że to dobrze wychowana dziewczyna”, pomyślałam wściekle.

– A żebyś wiedziała, że nie przyjdę! – odkrzyknęłam do niej, po czym spojrzałam wyczekująco na syna.

– Mamo, to było niepotrzebne... – stwierdził markotnie.

– Owszem, było. Powiedz więc swojej narzeczonej, żeby następnym razem liczyła się ze swoimi słowami!

– Mówiłem o tobie... – dodał.

– Ty już kompletnie zgłupiałeś przez tę Małgośkę! – zaatakowałam go. – Zastanów się, co ty robisz!

Syn westchnął wtedy głęboko, patrząc na mnie z politowaniem, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło, po czym wstał z kanapy i dołączył do Małgośki czekającej na niego tuż za drzwiami wyjściowymi.

Przez chwilę jeszcze myślałam, że uda nam się jakoś załagodzić tę sytuację – a tak naprawdę to liczyłam na to, że młodzi pójdą jeszcze po rozum do głowy i odwołają tę całą farsę, ale nie zrobili tego. Nie usłyszałam też ani słowa przeprosin za to, co zaszło na obiedzie.

Dopiero tydzień przed weselem dostałam telefon od Janka. Nie przeprosił, a skąd. Zapytał tylko, czy zamierzam przyjść na ceremonię i wesele.

– Twoja wkrótce żona dobitnie dała mi do zrozumienia, że nie chce mnie tam widzieć – odparłam zimno. – Ale widzę, że boicie się, że wydacie niepotrzebnie pieniądze na talerzyk za mnie. A może płacicie za wspólne koryto dla gości?

– Okej, czyli widzę, że nie zmieniłaś swojego nastawienia ani trochę... Mogę tylko powiedzieć, że bardzo mi z tego powodu przykro, mamo – odpowiedział, a w jego głosie również dało się wyczuć irytację.

– Mnie również jest przykro, synu. Ale spokojnie, powiedz Małgosi, że nie będzie musiała mnie znosić na swoim ślubie. Zaoszczędzicie na jednym gościu – rzuciłam, po czym odłożyłam słuchawkę.

Ależ to jest wstyd...

Przepłakałam całe dwa dni przed ślubem, ale nie zamierzałam odpuścić. Jeszcze nigdy nie czułam się tak upokorzona i zlekceważona. O ile byłam w stanie zignorować takie traktowanie ze strony synowej, nie potrafiłam pogodzić się z faktem, że mój syn przyznał jej rację i stanął po jej stronie.

Wesele odbyło się wczoraj. Już drżę na myśl o telefonach od krewnych, które zapewne wkrótce się rozdzwonią. Wiem, że będą chcieli wiedzieć, jak mogłam pozwolić na tak żenującą ceremonię. Płonę ze wstydu, kiedy wyobrażę sobie te spartańskie warunki, na które skazali gości Jasiek i Gośka. Jeszcze, nie daj Boże, doszło do jakiegoś zatrucia albo kogoś pogryzły stajenne szczury.

O, to dzwonek telefonu. No nie, zaczyna się... Jak ja z tego wybrnę? Co ja im powiem?

– Halo?

– Marynia, jak się czujesz? Tak mi przykro, że ominął cię ślub jedynaka! Jasiek mówił, że jesteś bardzo chora i dopiero co wyszłaś ze szpitala. Wszystko już dobrze? – słyszę w słuchawce głos kuzynki.

– Tak... tak, już dużo lepiej, dziękuję – odpowiadam, zbita z tropu. – Ja też żałuję, ale trudno, tak się zdarza.

– A jest czego żałować, mówię ci! Co to było za piękne wesele! Młodzi wyglądali jak z obrazka, a w tej pięknie udekorowanej stodole było jak w bajce. Jedzenie pyszne, muzyka taka dla każdego. No naprawdę! Na lepszym weselu nigdy nie byłam! – słyszę, jak się zachwyca.

– Tak? Hm, no to bardzo się cieszę... To wszystko młodzi, oni sami zorganizowali... Przepraszam cię, Hala, ale nie mogę teraz rozmawiać, bo mam zaraz wizytę kontrolną u lekarza. Zdzwonimy się, papa! – rozłączam się szybko i wgapiam w aparat telefoniczny.

Czuję, jak zalewa mnie fala gorąca. I nie do końca wiem, skąd się wzięła. Czy to złość? Frustracja? A może gorycz i żal? Nie wiem. Ale kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

Maria, 58 lat

Czytaj także:
„Po 50. integruję się z sąsiadami. Jednemu sięgnęłam do portfela, a drugiemu wskoczyłam do łóżka”
„Chciałam pomóc córce i zabrałam wnuki na wakacje do Mielna. Najadłam się wstydu i już nigdy tam nie wrócę”
„Zostawiłam męża, bo szalał z zazdrości. Rozpętał wokół mnie prawdziwe piekło i został moim stalkerem”

Redakcja poleca

REKLAMA