„Syn siedzi z nosem w telefonie, a ja łkam nad jego ocenami. To pokolenie doprowadzi Polskę do ruiny”

nastolatek z telefonem fot. Getty Images, Maskot
„Bartek jak gdyby nigdy nic walnął się w fotelu i skupił na telefonie. Jakby nasza rozmowa w ogóle nie miała miejsca. Jakby nie był zagrożony z trzech przedmiotów i miał świetny plan na przyszłość. Co mogłam zrobić, żeby go zmotywować?”.
/ 30.09.2024 07:15
nastolatek z telefonem fot. Getty Images, Maskot

Syn miał telefon przyklejony do ręki. Nie ruszał się bez niego, czasami się zastanawiałam, czy wchodzi z nim razem do kabiny prysznicowej. Nie ruszał się z domu, zapomniał o wszystkim, co kiedyś sprawiało mu radość. A o nauce nawet nie wspomnę...

Bartek był naszym małym szczęściem

Zawsze marzyłam o dziecku. No, może nie dosłownie, bo matką zapragnęłam zostać jakoś w ostatniej klasie liceum, ale nie wyobrażałam sobie, żeby mój partner, a w przyszłości mąż, nie chciał powiększać rodziny. Nie rozumiałam dziewczyn, które zamierzały stawiać tylko na karierę, tkwić w pustym związku i brać sobie na zastępstwo pieska czy kotka. Właśnie dlatego mój wybór Kacpra na resztę życia zdecydowanie nie był przypadkowy. Wiedziałam, że pragnie ojcostwa. A przynajmniej nie ma nic przeciwko niemu.

Choć przyszłe matki zwykle chcą córeczki, ja liczyłam na chłopca. Właśnie dlatego tak bardzo się ucieszyłam, gdy dowiedziałam się, że będziemy mieli synka – małego Bartusia. Kiedy się urodził, oboje z Kacprem bardzo mocno zaangażowaliśmy się w opiekę nad nim. Cieszyłam się, że tak to wygląda i nie rozumiałam, dlaczego moje znajome tak narzekają na dzieci. Byłam przekonana, że po prostu źle się do tego wszystkiego zabierają. Albo że postawiły na złych życiowych partnerów.

Jako mały chłopiec, Bartek bardzo lubił spędzać czas z rówieśnikami. Chętnie biegał z nimi po parku (oczywiście pod moją kontrolą), chodził do kina i do lasu (ja też zaprzyjaźniłam się z dwiema mamami podobnych chłopców i często organizowałyśmy wspólne wypady). Jeśli chodzi o Kacpra, to wraz z upływem lat ojcostwo coraz bardziej mu powszedniało. Nie przejmowałam się jednak jeszcze tak bardzo jego mniejszym zainteresowaniem sprawami wychowawczymi – wydawało mi się, że faceci po prostu tacy są i że złapie z małym lepszy kontakt, gdy ten trochę podrośnie.

Nie stwarzał nam problemów

Bartek był bardzo lubianym chłopcem. W podstawówce wszyscy go chwalili, a on zawsze otaczał się całym wianuszkiem kolegów. Wtedy myślałam jeszcze, że trafił mi się syn-ideał. Ze zdumieniem wysłuchiwałam utyskiwań innych matek, które opowiadały o problemach chłopców w szkole.

– Z Bartkiem absolutnie nie ma problemów – odpowiedziałam kiedyś, zapytana o to, jak ja sobie radzę. – Żyje w zgodzie z innymi dziećmi, chętnie chodzi do szkoły… no, po prostu nie mam się do czego przyczepić.

– Teraz tak mówisz – stwierdziła Ela, matka o rok starszego Janka. – Jeszcze Bartuś ci da popalić, nie bój się. Jak nie teraz, to pewno podczas nastoletniego buntu.

– U nas nie będzie żadnego buntu – burknęłam, oburzona, że w ogóle może coś takiego sugerować w przypadku mojego synka. – Widocznie to wy popełniacie jakieś błędy, skoro nie umiecie zapanować nad dziećmi.

Nie byłam zaniepokojona tymi przykrymi sugestiami. Wydawało mi się, że to nie dotyczy ani mnie, ani mojej rodziny. Sielanka trwała zadziwiająco długo, ale skończyła się, gdy Bartek poszedł do liceum.

Jego przyjacielem stał się smartfon

Zwróciłam uwagę na to, że syn prawie w ogóle się nie uczy, tylko ciągle siedzi z telefonem w ręce i bezustannie wykonuje jakieś operacje na ekranie. Z początku machnęłam na to ręką – uznałam, że to w końcu taki wiek, że priorytetem w życiu jest rozrywka. Dlaczego miałoby mu to niby zaszkodzić?

Zaniepokoiło mnie dopiero to, że zaczął unikać wyjść z domu. Z początku przychodzili jeszcze po niego jacyś koledzy, ale Bartek bardzo rzadko dawał się namówić na wyjście – zwykle twierdził, że mu się nie chce albo że ma dużo nauki, co zresztą nie było prawdą, bo nad książkami nie widziałam go od dawna. W końcu nie wytrzymałam i spróbowałam jakoś delikatnie wypytać o to, co się dzieje.

– Bartek, a nie nudzi ci się tak samemu w domu? – zagadnęłam go, gdy siedział w salonie i znowu stukał w tę komórkę.

– Nie – wzruszył ramionami. – A czemu miałoby mi się nudzić?

– No nie wiem – mruknęłam. – Co z twoimi kolegami? Żaden nas dawno nie odwiedził, nigdzie z nimi nie wychodzisz

– Gadamy na chacie – odparł bez większego przejęcia. – Nie chce mi się łazić. Filmy będą niedługo dostępne w necie, szwendanie się po parku to obciach, a rower to nuda.

– Rower to nuda? – zdziwiłam się. – Przecież zawsze lubiłeś jeździć!

– No, jak byłem mały. Teraz to co innego. Mam ważniejsze sprawy.

Nie dopytywałam, jakie to ważniejsze sprawy ma na głowie. Odpuściłam. Uznałam, że co się samo zaczęło, na pewno samo minie.

Kacper niczego nie rozumiał

Niestety, wbrew moim nadziejom, nic nie minęło. Bartek dalej siedział z nosem w telefonie. Nie interesowało go zupełnie nic – prawie nie oglądał filmów, z czytania, które kiedyś tak lubił, w ogóle zrezygnował i zachowywał się zupełnie jak nie on. W chwilach, gdy próbowałam go jakoś zmotywować do innych czynności, by chociaż na chwilę zostawił ten przeklęty smartfon, reagował agresywnie i nawet nie próbował podejmować rozmowy.

Uznałam, że najwyższy czas pogadać o tym z Kacprem.

– Pojęcia już nie mam, co robić z Bartkiem – westchnęłam.

– A co chcesz z nim robić? – spytał mąż lekko zdziwiony. – Chyba siedzi w salonie.

– No właśnie. Tak jak wczoraj, przedwczoraj, przed przedwczoraj…

– I co? – Popatrzył na mnie uważnie. – To chyba dobrze, że czymś tam się zajmuje, a nie łazi po osiedlu i robi głupoty.

Pokręciłam głową.

– A widziałeś ostatnio, żeby się uczył?

Zaśmiał się.

– Daj spokój, Kinga – rzucił. – To już nie twój uroczy malutki Bartuś. Ja w jego wieku też nie byłem żadnym kujonem. Da sobie radę.

– Nie ma nawet żadnych kolegów…

– A skąd to wiesz? – drążył. – Śledzisz go po szkole? W szkole? Pewnie się kontaktują przez Internet. Wiesz, jak mało czasu zostaje popołudniami.

Jego słowa nie bardzo mnie uspokoiły, ale postanowiłam odpuścić. Co innego mogłam zresztą zrobić?

Sytuacja w szkole była tragiczna

I stało się. Poszłam do szkoły i od wychowawczyni syna dowiedziałam się, że najprawdopodobniej nie przejdzie do kolejnej klasy. Próbowała mnie co prawda pocieszać, że nie tylko on, ale niewiele mnie to obchodziło.

– Bartek? – zaczęłam od progu, wchodząc do domu. – Chodź tutaj!

– Co znowu? – usłyszałam burknięcie syna i za chwilę wyłonił się naburmuszony z salonu.

– W twojej szkole byłam, wiesz? – rzuciłam, ledwie hamując irytację.

– A. No fajnie – mruknął, zupełnie tym faktem nieprzejęty.

Masz fatalne oceny! W ogóle się nie uczysz!

Wzruszył ramionami.

– A na co to komu? – stwierdził z rozbrajającą szczerością. – Ale luz. Nie uwalą nas przecież wszystkich. Coś tam ponadrabiam, pouśmiecham się do kilku nauczycielek i mnie przepchną do kolejnej klasy.

Zmrużyłam oczy.

– I na to liczysz, tak?

– No pewnie – potwierdził. – Przecież im też zależy, żebyśmy zdali. Nauczycielom się za takie rzeczy obrywa. Wiesz, że uczyć nie umieją czy coś.

Skrzyżowałam ramiona na piersi.

– A myślałeś może o swojej przyszłości? – spytałam. – Co ty w ogóle zamierzasz robić w życiu?

Ponownie wzruszył ramionami.

– A bo ja wiem… może coś z netem robić będę – odparł. – Albo jakieś kampanie prowadzić czy coś.

– Tak bez wykształcenia?

– No raczej. Liczy się fejm i znajomości, mama.

Niech robi co chce

Stałam na środku przedpokoju i nie wierzyłam w to, co widzę. Bartek jak gdyby nigdy nic walnął się w fotelu i skupił na telefonie. Jakby nasza rozmowa w ogóle nie miała miejsca. Jakby nie był zagrożony z trzech przedmiotów i miał świetny plan na przyszłość. Co mogłam zrobić, żeby go zmotywować? I dlaczego odnosiłam wrażenie, że tylko mnie w tym domu to obchodzi?!

Poddałam się. Przestałam namawiać Bartka do zmiany zachowania. Porozmawiałam chwilę z matkami dwóch jego kolegów z klasy – też zagrożonych, i wspólnie ustaliłyśmy, że takie to po prostu rośnie nam pokolenie. Nic im się nie chce, wszystko chcą za darmo, a jedyna radość z życia to dla nich telefony. Tatusiowie tamtych chłopców też się niczym nie przejmowali – zupełnie tak, jak mój Kacper.

Uznałyśmy więc, że nie ma co się męczyć i wysilać. Skoro i tak nic z tego nie będzie, można siedzieć i obserwować rozwój wypadków. A jeśli przypadkiem któryś synek zmądrzeje, dochodząc do wniosku, że może sobie w przyszłości zwyczajnie nie poradzić, przyjdziemy z pomocą. Jak to matki.

Kinga, 38 lat

Czytaj także:
„Nasza niania okazała się zwykłą złodziejką. Gdy zaginął mój pierścionek zaręczynowy, miarka się przebrała”
„Po powrocie z urlopu w pracy czekała na mnie niespodzianka. Od początku domyślałam się, kto za tym stoi”
„Mąż wcale nie jest taki święty, jak wszyscy myślą. W domu robi nam piekło, a potem grzecznie zasuwa do kościoła”

Redakcja poleca

REKLAMA