„Mąż wcale nie jest taki święty, jak wszyscy myślą. W domu robi nam piekło, a potem grzecznie zasuwa do kościoła”

smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Nathan Bilow
„Konrad zupełnie poświęcił się działalności parafialnej. Zajmowało mu to coraz więcej czasu, a przez to zrobił się nerwowy. Przychodził po pracy do domu i jeżeli obiad był spóźniony albo nie było idealnego porządku w domu – robił mi awantury”.
/ 26.09.2024 14:45
smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Nathan Bilow

Może to niecodzienne, ale poznaliśmy się w kościele. Miałam 18 lat i przeżywałam kryzys – typowe załamanie nastolatki. Moja koleżanka chodziła wtedy na spotkania ruchu młodzieżowego, opowiadała mi, jak tam jest fajnie, jak dobrze się tam czuje. Ja, co prawda, nie byłam zbyt gorliwą chrześcijanką, ale też nie buntowałam się przeciw kościołowi, więc poszłam.

Konrad był jednym z założycieli tej grupy. Podobał mi się – przystojny, wesoły, grał na gitarze i miał mnóstwo pomysłów. Sama grupa też w porządku – zwyczajni ludzie, tacy jak ja, lubili się pobawić, pośmiać i potańczyć. Tyle że bez alkoholu i wszystko było jakieś takie… pozytywne. Naprawdę czuło się obecność Boga.

Założyliśmy rodzinę

Zaczęłam się spotykać z Konradem. I widywaliśmy się często – w tygodniu chodziliśmy do kina czy na spacery, w soboty widywaliśmy się w salce przykościelnej na spotkaniach. Zrobiłam maturę i egzamin zawodowy – bo kończyłam technikum– i poszłam do pracy. Konrad już pracował – jest trzy lata starszy ode mnie. Postanowiliśmy się pobrać.

Planowaliśmy mieć prawdziwy, tradycyjny ślub i potem dużo dzieci. No i żyć długo i szczęśliwie. Większość z tych planów zrealizowaliśmy. Tylko z tym szczęściem nie do końca jest tak, jak myślałam…
Zaraz po ślubie zaszłam w ciążę, potem kolejną i jeszcze jedną. Właściwie to po szkole pracowałam tylko trzy lata, potem cały czas byłam na urlopach – macierzyńskim albo wychowawczym. Kiedy urodziłam czwarte dziecko, doszliśmy do wniosku, że wystarczy.

– Ale nie wracaj do pracy – stwierdził mój mąż. – Ja nas przecież utrzymam, a dzieci potrzebują mamy.

– Czuję się trochę samotna, ciebie cały dzień nie ma, nie mam do kogo się odezwać… – protestowałam.

– To chcesz dzieci do żłobka posłać albo obcej osobie dać na wychowanie? Nie zgadzam się – stwierdził.

Nic nie odpowiedziałam, bo co tu mówić? Pewnie, że nie chciałam. W ogóle to poczułam się winna, że taki pomysł przyszedł mi do głowy! Faktycznie – dzieci małe, potrzebują mamy, a ja narzekam…

W domu miało być idealnie

Ale było mi naprawdę źle. Najmłodszy synek, Marek, miał pół roku, najstarszy – Łukasz – niewiele ponad cztery lata. Maria i Magdalena – imiona były pomysłem mojego męża – dwa  i trzy. Całe moje życie kręciło się wokół pieluch, zabawek, bajek, spacerków i placów zabaw. No i jeszcze sprzątania i gotowania, bo Konrad wracał z pracy i wymagał, żeby w mieszkaniu było czysto, a na stole czekał ciepły posiłek. Z dwóch dań!

– Jestem zmęczona – protestowałam czasami. – Naprawdę przy dzieciach jest tyle roboty! I cały dom na mojej głowie. I ciągle jestem sama.

– Nie bluźnij – odpowiadał wtedy. – Kobiety zawsze zajmowały się domem i dziećmi, a przecież teraz masz i pralkę, i piekarnik elektryczny, do pieca nie musisz dokładać. Narzekając, po prostu grzeszysz.

No właśnie – cały Konrad. O ile w czasach narzeczeństwa był po prostu wierzący, to teraz zrobił się wręcz fanatykiem! I w dodatku strasznie się zaangażował w kościelne sprawy. Po pracy zamiast posiedzieć z nami czy dziećmi, leci do kościoła i tam pomaga albo siedzi w domu i rozpisuje projekty – a to rozbudowy chóru kościelnego, a to zorganizowania ołtarzy na procesję, a to zbiórki rzeczy dla potrzebujących.

– Mógłbyś poświęcić mi trochę czasu, ciągle tylko zajmujesz się parafią – poskarżyłam się kiedyś.

– Wstydziłabyś się, Aneta! – odpowiedział. – Masz wszystko, co jest potrzebne, a inni są sami.

Ludzie mieli go za świętego

Muszę przyznać, że Konrad jest mistrzem w zawstydzaniu mnie! Zawsze wszystko tak potrafi odkręcić, żebym miała poczucie winy! Konrad był wychwalany przez proboszcza, przy każdej okazji zbierał pochwały, podczas mszy ksiądz często podkreślał, że to dzięki jego zaangażowaniu coś tam się dzieje w parafii. Kiedy wychodziłam z kościoła i czekałam z dziećmi na niego – bo on oczywiście jeszcze coś ustalał z księdzem – ludzie podchodzili do mnie i mi gratulowali.

Taki mąż to skarb – mówiły sąsiadki. – I chorym w parafii pomaga. Święty człowiek!

Uśmiechałam się tylko i przytakiwałam, bo co miałam robić? Tłumaczyć, że dla obcych jest w stanie zrobić wszystko, a dla rodziny nie ma czasu?

Zmienił się w tyrana

A potem było tylko coraz gorzej. Konrad zupełnie poświęcił się działalności parafialnej. Zajmowało mu to coraz więcej czasu, a przez to zrobił się nerwowy. Przychodził po pracy do domu i jeżeli obiad był spóźniony albo nie było idealnego porządku w domu – robił mi awantury.

– Marka boli brzuch, nie miałam czasu sprzątać, musiałam się nim zająć. A przecież jeszcze musiałam odebrać Łukasza ze szkoły i dziewczynki z przedszkola – tłumaczyłam.

Inne kobiety jakoś sobie radzą, tylko ty zawsze masz problemy – nie przyjmował tego do wiadomości. – Pamiętaj, że lenistwo to grzech. Zamiast siedzieć przed telewizorem czy komputerem, powinnaś więcej czasu poświęcić na obowiązki.

Dzieci się go bały

Jeszcze gorzej było, kiedy dzieci rosły i zaczynały mieć swoje życie i swoje problemy. Zła ocena w szkole była traktowana jako wykroczenie.

– To jest wasz święty obowiązek dobrze się uczyć! – krzyczał Konrad.  Każda jedynka to grzech!

A kiedy Łukasz miał komunię i poprosił o komputer, Konrad urządził mu koszmarną awanturę.

– Komunia to nie jest powód do dawania prezentów – krzyczał. – Czego cię uczyłem?! To jest przeżycie duchowe! A komputer to samo zło.

Telewizja według niego to też było samo zło – najpierw pokasował większość programów, wreszcie w ogóle zrezygnował z abonamentu. Mnie kontrolował, co robię w komputerze.

– To w ogóle nie jest potrzebne – mówił co miesiąc.

– Konrad, mamy XXI wiek – oponowałam, starając się mówić delikatnie. – Komputer to nie tylko gry, ale też źródło wiedzy.

– Źródłem wszelkiej wiedzy jest Pismo Święte – powiedział, wznosząc palec do góry, a ja o mało nie jęknęłam. – Gdyby wszyscy żyli z zgodzie z Pismem, to nie było tylu zabójstw i kradzieży. Zrozum to, kobieto.

– Ale sam prowadzisz stronę internetową parafii – przypomniało mi się.

Nic nie powiedział, jednak więcej o likwidacji internetu i komputera w domu już nie rozmawiał. Jednak w domu było coraz gorzej. Konrad ciągle krzyczał na dzieciaki, które zwyczajnie się go bały. W ciągu dnia, kiedy był w pracy, byliśmy naprawdę szczęśliwi. Ja miałam z nimi dobry kontrakt, kiedy wracały ze szkoły, opowiadały mi, co się wydarzyło, śmialiśmy się. Ale tak koło 16 w domu zaczynało się robić ponuro.

Ja nerwowo zaczynałam sprzątać i zaglądałam do garnków – wszystko musiało być przecież dopięte na ostatni guzik – a dzieciaki zamykały się w swoich pokojach. Awantury były codziennie – o wszystko. O to, że jest niepozamiatane, że nie upiekłam ciasta dla chorej sąsiadki (kiedy miałam to zrobić?!), że dzieci nie mają samych piątek. No i te codzienne pacierze i egzaminy z modlitwy!

– Tato, ale do komunii idę dopiero za rok – płakała Marysia, kiedy Konrad kazał jej się uczyć kolejnych litanii.– Jeszcze nie muszę tego umieć.

– Modlitwy trzeba znać, to obowiązek chrześcijanina – mówił; i nakładał surowe kary za każdą pomyłkę.

Nie mogę się poskarżyć

Ostatnio nauczycielka Łukasza powiedziała, że syn jest zestresowany, że reaguje agresją na niepowodzenia.

– To dobre dziecko, dobry uczeń, martwię się – tłumaczyła mi. – Z zachowania będzie miał obniżone zachowanie, bo ciągle bije się z dziećmi. A przecież wiem, że to nie jest w jego stylu. Czy coś się stało? W domu albo w rodzinie?

Próbowałam jej oględnie powiedzieć, że mój mąż jest zestresowany i niestety, czasem krzyczy na dzieci. Nie chciałam opisywać szczegółowo całej sytuacji. Raz, że się wstydziłam, a dwa, że i tak nikt by nie uwierzył. Konrada wszyscy znali, nauczycielka też.

– Pan Konrad? – zdziwiła się, kiedy powiedziałam, że tata jest zbyt surowy w stosunku do dzieci. – Ależ to niemożliwe. Przecież to taki święty człowiek!

No tak, święty człowiek. Na tym polega mój dramat, świętość mojego męża jest tylko na pokaz. I nawet nie o to chodzi, że jemu zależy na tym, żeby tak go postrzegali. On po prostu swoje życie w parafii traktuje jak misję i wszystko temu podporządkowuje. Tyle że odbija się na to naszej rodzinie. Konrad nie widzi i nie chce zobaczyć, że nam robi krzywdę, a to już nie jest zgodne z kodeksem chrześcijanina.
Jestem bezradna.

Jako żona „świętego człowieka” nie mogę się skarżyć, narzekać. Wszyscy są pewni, że mam idealnego męża, spokojny dom. Tylko ja znam prawdę, w którą nikt nie uwierzy!

Aneta, 45 lat

Czytaj także: „Córka zmieniła mi życie w piekło. Gdy zachorowałam, zamykała mnie w domu i porzucała na pastwę losu”
„Moja dziewczyna była aniołem w ludzkiej skórze. Gdy już nacieszyłem oczy, odkryłem jej fatalną wadę”
„Przyjaciółka miała zadatki na starą pannę. Wystarczyła jedna randka z finałem w sypialni, żeby zaczęła zadzierać nosa”

 

Redakcja poleca

REKLAMA