Zawsze marzyłam o tym, że na stare lata zaopiekuje się mną mój najstarszy syn. Ale im więcej mijało lat, tym bardziej przekonywałam się, że moje marzenia nijak mają się do rzeczywistości. Mój syn odwiedzał mnie tylko wtedy, gdy zaczynałam chorować. I to nie dlatego, że chciał mi pomóc lub się mną zaopiekować. Jego cel był jasny – chciał dopilnować, że wraz z ostatnim tchnieniem nie zapomnę o tym, aby przepisać na niego dom. A ja już kilka lat wcześniej podjęłam zupełnie inną decyzję. I ta decyzja na pewno mu się nie spodoba.
Urodzenie dziecka było cudem
Doskonale pamiętam dzień, w którym lekarz powiedział mi, że prawie na pewno nie zostanę matką.
– Już taka pani przypadłość – westchnął. – I nic się nie da z tym zrobić.
Miałam wtedy niecałe 22 lata i całe życie przed sobą. Trzy lata wcześniej wyszłam za mąż za Waldka i razem z nim planowałam się zestarzeć. A tu takie nieszczęście.
– Spokojnie Wandzia – usłyszałam wtedy uspokajający głos mojego męża. – Jakoś sobie poradzimy.
Tak, to była jego dewiza. Mój mąż zawsze twierdził, że na wszystko znajdzie się rozwiązanie. I zazwyczaj miał rację. Ale w tym przypadku nie uwierzyłam mu. To były czasy, kiedy nie mówiono o niepłodności czy jej leczeniu. A metody stosowane dzisiaj nie były nawet jeszcze wynalezione. Taka kobieta jak ja nie miała żadnej nadziei.
A jednak stał się cud. Kilka miesięcy po diagnozie okazało się, że jestem w ciąży. I chociaż lekarze mówili, że donoszenie jej do końca będzie cudem, to mi się udało. Przez większość ciąży nie ruszałam się z łóżka, a każdy nieoczekiwany skurcz kończył się wizytą w szpitalu. Jednak nam te wszystkie przeciwności losu nie odebrały radości. Po kilku miesiącach strachu, niepewności i nieśmiałego oczekiwania powitaliśmy na świecie Staszka.
– Witaj na świecie mój królewiczu – powiedziałam do synka, który uśmiechał się i kurczowo trzymał mnie za rękę. – Jesteś moim cudem – dodałam szeptem.
Mąż tylko patrzyła na nas, a w jego oczach błyszczały łzy. On chyba też do końca nie wierzył, że nam się uda. A gdy wreszcie wziął małego na ręce, to chyba wreszcie do niego dotarło, że został ojcem.
Nie stawiałam synowi żadnych granic
Staszek rósł jak na drożdżach i od samego początku skradł nasze serca. A ponieważ był wcześniakiem, to od razu założyliśmy że jest słabszy i wymaga naszej ciągłej troski i opieki. A on to świetnie wykorzystywał. Z każdym kolejnym rokiem uczył się, że wiele mu uchodzi na sucho. I chociaż Waldek próbował czasem go dyscyplinować, to kiepsko mu to wychodziło.
– Nie potrafię się na niego gniewać – powtarzał za każdym razem, gdy syn coś nabroił.
A było tego sporo – bójki z kolegami, pyskowanie do nauczycieli, wagarowanie czy opowiadanie niestworzonych historii. Po każdym powrocie z wywiadówki aż paliły mnie policzki ze wstydu.
– W końcu to nasze jedyne dziecko – wzdychał.
Ja byłam jeszcze bardziej pobłażliwa. Tak naprawdę pozwalałam Staszkowi niemal na wszystko i nie potrafiłam postawić mu żadnych granic.
– Mamo, kupisz mi najnowsze jeansy? – pytał, chociaż doskonale wiedział, że u nas się nie przelewa. – Mamo, potrzebuje nowych butów – mówił, chociaż te co miał wcale nie były jeszcze zniszczone. – Mamo, chciałbym jechać na wycieczkę – prosił, chociaż kilka dni wcześniej popsuł nam się samochód i wiedział, że wszystkie oszczędności wydaliśmy na jego naprawę.
– Mamo, idę na imprezę do kolegi – informował nas, chociaż wiedział, że uważamy, że jest za młody na coś takiego.
Jednak ja nie potrafiłam mu odmówić. Brałam dodatkowe prace do domu i siedziałam po nocy, aby tylko kupić synowi to, na co akurat miał ochotę. A jak szedł do kolegów, to nie spałam pół nocy w oczekiwaniu aż wróci. A on nawet nie dziękował. Zachowywał się tak, jakby mu to się należało. A gdy chcieliśmy przerwać tę jego litanię żądań, to mówił, że źle się czuję. W takiej sytuacji nie mieliśmy serca, aby nie spełnić jego zachcianek.
Wychowałam nieroba i egoistę
Dopóki żył Waldek, to syn jeszcze zachowywał się w miarę przyzwoicie. Ale gdy mój mąż zmarł, to przestałam mieć jakąkolwiek kontrolę nad Staszkiem. Syn robił co chciał i kiedy chciał i zupełnie nie liczył się z moim zdaniem.
– Synku, tak nie można – próbowałam tłumaczyć Staszkowi, że obrażanie nauczycieli nie jest dobrym zachowaniem. Ale on zupełnie na to nie zważał. I chociaż jakoś skończył szkołę średnią, to o dalszej nauce nie było mowy.
Do pracy także się nie garnął. Kilkukrotnie wypytywałam rodzinę i znajomych o jakąś robotę dla syna, ale on nigdy nie był nią zainteresowany. W końcu załapał się gdzieś na budowie, ale nie zagrzał tam długo miejsca.
– Szef mnie nie lubi – tłumaczył, gdy zapytałam go dlaczego został zwolniony.
Ale podobnie było w każdej kolejnej pracy. Syn pracował kilka tygodni, a potem mówił, że ktoś się na niego uwziął.
– Nie będę pracować z takimi ludźmi – mówił.
A ja więcej nie dopytywałam. Utrzymywałam go ze swojej skromnej pensji. Gdy przeszłam na emeryturę, to było nam jeszcze ciężej.
– To może powinnaś popracować jeszcze kilka lat – sugerował, a w jego głosie pojawiała się nutka pretensji. Zupełnie nie obchodziło go to, że ja już nie dałam rady dłużej pracować. Wiele lat na stanowisku krawcowej zrobiło swoje. Teraz marzyłam jedynie o tym, aby odpocząć.
– A może ty pójdziesz do pracy? – odpowiedziałam. To był chyba pierwszy raz, kiedy tak sarkastycznie i złośliwie odezwałam się do swojego syna. Ale tak naprawdę to chyba dopiero wtedy zorientowałam się, jak wielkiego egoistę i nieroba wychowałam.
Nigdy nie dostanie mojego domu
Po kilku kolejnych latach życia na mój koszt Staszek w końcu wyprowadził się z naszego domu. I od tamtej poru zupełnie przestał się mną interesować.
– Przyjdziesz na obiad? – pytałam co kilka dni. Jednak Staszek cały czas wymigiwał się brakiem czasu. Aż w końcu zupełnie przestał odbierać telefony od starej matki.
Odwiedził mnie tylko raz. A wtedy i tak interesował go głównie dom. Wypytywał ile ma lat, w jakim jest stanie i ile jest wart. Nie trzeba było być jasnowidzem, żeby zgadnąć o co mu chodziło. Mój syn po prostu liczył na spadek. Nie miałam zamiaru go okłamywać. Powiedziałam mu prawdę, a w jego oczach od razu zobaczyłam błysk. Już pewnie przeliczał zysk ze sprzedaży swojego dziedzictwa.
Wtedy też zmienił swoje postępowanie. Zaczął odwiedzać mnie znacznie częściej – zwłaszcza wtedy gdy byłam chora. Ale ja nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że to nie troska kieruje jego w moje skromne progi.
– On po prostu chce dopilnować, że przed śmiercią zdążę sporządzić testament, w którym wszystko przepiszę na niego – zwierzyłam się sąsiadce. Krysię znałam już od kilkudziesięciu lat i wiedziałam, że jej mogę powiedzieć wszystko.
– A może zrozumiał, że jego wcześniejsze postępowanie było naganne – sąsiadka jak zwykle bo broniła. Krysia to była święta kobieta, która w każdym człowieku widziała jedynie dobro.
– Nie, nie – zaprotestowałam. – Ja już nie wierzę w jego dobre intencje – westchnęłam. Byłam pewna, że syn przyjeżdża tylko po to, aby trzymać rękę na pulsie. Wizja odziedziczenia tak dużego domu bardzo mu się spodobała.
Byłam pewna swojej decyzji
Ale ja nie zamierzałam do tego dopuścić. Po kolejnej wizycie syna postanowiłam uregulować wszystkie sprawy spadkowe.
– Jest pani pewna? – zapytał mnie notariusz, do którego udałam się w celu sporządzenia odpowiedniej dokumentacji. Prawnik był starszym człowiekiem i pewnie nie mieściło mu się w głowie, że właśnie zamierzam wydziedziczyć swojego jedynego syna.
– Tak, jestem pewna – powiedziałam twardo. – Ma pan coś przeciwko? – zapytałam. Jeszcze tego mi brakowało, aby jakiś prawnik mówił mi, co ma robić.
– Oczywiście, że nie – padła natychmiastowa odpowiedź. A potem dostałam do podpisania odpowiednie dokumenty. To wszystko trwało niecała godzinę. Tyle wystarczyło, aby zrobić synowi niemiłą niespodzianką.
Staszek oczywiście nie wie, że pozbawiłam go spadku. Nie wie, że dom przepisałam na organizację charytatywną, a on dostanie jedynie skromny zachowek. I wcale nie zamierzam mu o tym mówić. O wszystkim dowie się w odpowiednim momencie. I aż żałuję, że nie będę mogła wtedy zobaczyć jego miny.
Wanda, 72 lata
Czytaj także:
„Mąż wrócił z delegacji z niespodzianką. Po tym, co odkryłam w walizce, czuję do niego tylko wstręt”
„Za euro w Irlandii chcieliśmy kupić sobie królewskie życie. Zamiast pływać w luksusie, usychałam z tęsknoty za krajem”
„Miałam poważny problem, ale sąsiad zaproponował swoją pomoc. Okazało się, że najpierw muszę zrobić >>coś<< dla niego”