„Miałam poważny problem, ale sąsiad zaproponował swoją pomoc. Okazało się, że najpierw muszę zrobić >>coś<< dla niego”

Zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Andrii Iemelyanenko
„W progu mieszkania ujrzałam znajomego sąsiada z góry, tego samego, któremu parę dni temu w drodze na górę opowiedziałam o swoich problemach. Zupełnie nie byłam gotowa na to, co chwilę później padło z jego ust. Taka propozycja...”.
/ 02.09.2024 19:30
Zamyślona kobieta fot. iStock by Getty Images, Andrii Iemelyanenko

Od jakiegoś czasu chodziło mi po głowie, żeby zainwestować w nowy samochód, bo podstarzały już renault co miesiąc zaczynał się regularnie buntować i odmawiać mi posłuszeństwa. „Pewnie ma migrenę” – przyszło mi do głowy, gdy znowu byłam zmuszona zaholować grata do mechanika.

Wracając z imprezy imieninowej u kumpeli, znalazłam się w nieciekawej sytuacji. Dochodziła pierwsza w nocy, a mój samochód który dotychczas działał bez zarzutu… ni stąd, ni zowąd zgasło w nim całe podświetlenie deski rozdzielczej, a renault jechał jeszcze chwilę na samym rozbiegu, aż w końcu odmówił posłuszeństwa i stanął. Miejsce awarii okazało się wręcz wymarzone – najgłębsza część podjazdu pod kolejowym mostem. Utknęłam w zagłębieniu, z którego wyciągnąć mogliby mnie chyba tylko najsilniejsi polscy sztangiści.

Stałam na środku drogi, kompletnie zagubiona i bez pojęcia co mam robić dalej. Nagle tuż obok mnie z zawrotną prędkością przemknęło jedno auto, a zaraz za nim kolejne. Momentalnie przez myśl przeszło mi, że zaraz ktoś mnie tu przejedzie. Miałam ochotę zwyczajnie uciec, ale przecież nie mogłam zostawić auta bez świateł, bo stwarzałoby to niebezpieczeństwo dla innych pojazdów. Jedynym rozsądnym wyjściem było zadzwonienie po lawetę, tyle że nie wiedziałam do kogo się zwrócić.

No i w końcu zdobyłam się na odwagę i zadzwoniłam do mojego brata. Miał już serdecznie dosyć słuchania o moich ciągłych problemach z samochodem i byłam pewna, że najpierw zacznie mnie strofować.

I z czym znowu masz problem? – Po tonie głosu Rafała dało się wyczuć, że zabrakło mu już nawet energii, żeby się na mnie wkurzać.

Streściłam mu całą sytuację

– Mam nadzieję, że postawiłaś trójkąt ostrzegawczy. Jeśli tak, to go zostaw i poczekaj na mnie, niedługo będę, jakieś 20 minut.

Kompletnie wyleciało mi z głowy, żeby ustawić trójkąt.

Zrób coś z tym swoim rzęchem, bo ja już nie daję rady – rzucił Rafał na odchodne, po tym jak wyciągnął mnie z tunelu i odholował na pobliski parking.

Podjęłam decyzję – wyślę tego zardzewiałego grata na złom i zainwestuję w coś porządniejszego, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować spore zadłużenie. Łatwiej powiedzieć niż zrobić… Jako samotna dziewczyna nie mogłam liczyć na wsparcie faceta, który chętnie by mi pomógł. Rafał nie wyraził chęci współdziałania czy pomocy w sprzedaży i zakupie nowego autka. Na pewno znalazłoby się paru znajomych, których mogłabym namówić do poszukiwań, ale większość z nich ma mnóstwo na głowie, jest zabiegana i raczej brakuje im czasu, by jeździć ze mną po komisach w całym mieście i oglądać jakieś używane samochody.

Pierwsze kroki postawiłam w internecie. Spędziłam dwa dni, przeglądając różne witryny, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to nie jest właściwa ścieżka. Mimo że potrafię odczytać z ogłoszenia markę auta, rok produkcji, a nawet przebieg czy pojemność silnika, to wciąż nie jestem w stanie ocenić, czy podana cena jest adekwatna, czy może jednak przesadzona. W końcu wpadłam na pomysł, żeby skontaktować się telefonicznie z małżonkiem mojej koleżanki. Byłam przekonana, że chociażby ze względu na Izę, udzieli mi kilku wskazówek i porad.

– Słuchaj, Hubert, doradzisz mi w kwestii wyboru nowego auta? – rzuciłam krótko po przywitaniu.

– To zależy, ile kasy możesz przeznaczyć – odpowiedział rzeczowo i z głową na karku.

– Chodzi ci o to, na jaką pożyczkę mnie stać? Hmm, myślę, że tak koło piętnastu, góra osiemnastu tysięcy.

Piętnaście tysięcy? A co ty chcesz za to wziąć? – Hubert nie krył zaskoczenia.

Mocno mnie tym zdenerwował.

– Oglądałam w sieci auta, można już kupić za jakieś pięć, sześć tysięcy!

– No fakt, ale przecież ty już jeździsz takim gratem, na cholerę ci następny wrak?

– Słuchaj Hubert… – powoli kończyła mi się cierpliwość – …bądź tak miły i powiedz mi, na co zwrócić uwagę. Nie wszystkie fury są takie same, to oczywiste. Lepiej patrzeć na markę czy rok produkcji? Co byś wybrał, świeżego fiata czy wysłużonego volkswagena?

– Bez dwóch zdań ten drugi, bo solidniejszy! Silniki w niemieckich brykach są nie do zajechania. Broń cię Panie Boże przed kupowaniem byle czego! – rzucił i się rozłączył.

Następna rozmowa, którą odbyłam, była z moim współpracownikiem. Mimo że nie jest specem od motoryzacji, to facet się zna.

– Moim zdaniem, biorąc pod uwagę twoją kasę, najrozsądniej byłoby zainwestować w niewielkiego fiata. Mało pali, zmieścisz się nim w każdej dziurze. Jak coś nawali, to części niewiele kosztują. Poza tym, przecież używasz auta jedynie do poruszania się po mieście, więc taki w zupełności ci wystarczy.

Fakt, obydwoje mają trochę racji

Niespodziewanie odezwał się mój kuzyn, który od sześciu lat mieszka w USA. Pogadaliśmy chwilę o sprawach rodzinnych, a potem opowiedziałam mu o dylemacie, który ostatnio spędza mi sen z powiek. W końcu on od dawna jest zmotoryzowany i na pewno się na tym zna!

– Może rozejrzałabyś się za czymś z Niemiec? Podobno stamtąd napływa do was mnóstwo aut. Tam mają lepsze drogi i warsztaty, więc nawet wiekowy samochód jest w o wiele lepszej kondycji niż taki sam model z Polski!

Nie do wiary! Znów nowy pomysł... Zerknęłam na godzinę i stwierdziłam, że Iza i Hubert jeszcze nie poszli spać.

– Niemcy? Coś ci się pomieszało w głowie. Będziesz się tłukła po drogach jak głupia, zrobisz ciurkiem kilometry, a jeszcze każą ci słono płacić – Hubertowi zaczęło brakować cierpliwości. – Sprowadzając wóz za kupę szmalu, to jeszcze ma to jakiś sens, ale przecież nie będziesz się telepać po całej Europie dla jakiegoś grata?

W nocy miałam sny o całej masie rozklekotanych aut. Próbowałam się przejechać każdym z nich, ale we wszystkich darły się kontrolki zepsutych podzespołów. Minęła chwila zanim zrozumiałam, że to mój budzik i pora wstać z łóżka.

Piątek zleciał mi wyjątkowo szybko, bo cały dzień przesiedziałam w necie, szukając nowego auta w rozsądnej cenie. Wpadła mi w oko fajna toyota. Zadzwoniłam do gościa, co ją sprzedawał i dogadaliśmy się na spotkanie następnego dnia. Dopiero pod koniec rozmowy załapałam, że koleś mieszka w Kielcach i było mi głupio się wycofywać.

W sobotni poranek, po paru podejściach, wreszcie udało mi się uruchomić mojego wysłużonego grata. Dopiero kiedy dotarłam na obrzeża miasta, dotarło do mnie, co wyprawiam. Jeżeli z tą toyotą wszystko będzie okej, to do domu będę wracać z dwoma furami. Nawet taka gapa jak ja raczej sobie z tym nie poradzi. Po godzince siedziałam już w pociągu zmierzającym do Kielc. Starałam się podtrzymywać w sobie wiarę, że ta wyprawa nie pójdzie na marne.

To był miły facet po czterdziestce

Sprzedający okazał się korpulentnym mężczyzną po czterdziestce, ubranym w znoszone dresy, co trochę mnie zaniepokoiło. Ale dopiero widok toyoty naprawdę mną wstrząsnął. W internecie było zdjęcie zadbanego auta i dokładny opis. Wszystko, razem z ceną, sugerowało, że samochód jest w niezłej kondycji. Natomiast to, co zobaczyłam, to był zardzewiały i poobijany złom.

Chyba w sieci widziałam zdjęcie innego samochodu – stwierdziłam, zerkając na liczne wgniecenia.

– Jak się pani nie widzi, to niech pani odpuści. Znawczyni od siedmiu boleści się znalazła! – burknął.

W poniedziałkowy wieczór usiadłam wygodnie w fotelu, biorąc do ręki kilka czasopism o tematyce motoryzacyjnej, aby dokładnie przejrzeć zamieszczone w nich anonse dotyczące sprzedaży samochodów. Umówiłam się na trzy spotkania na wtorek, wszystkie w stolicy.

Niestety, po powrocie do mieszkania następnego dnia, byłam jeszcze bardziej zdenerwowana niż wcześniej. Dwa z obejrzanych przeze mnie aut okazały się w podobnie fatalnym stanie co toyota, którą oglądałam w Kielcach, a trzecim pojazdem nie chciał wcale handlować właściciel ogłoszenia, a jego brat, który nie planował sprzedaży.

Ledwo zdążyłam usiąść wygodnie na sofie, popijając gorący napój, gdy usłyszałam dźwięk domofonu. W progu mieszkania ujrzałam mojego sąsiada, mieszkającego dwa piętra poniżej, któremu niedawno opowiedziałam o swoich problemach, gdy razem jechaliśmy windą.

Nadal pani potrzebuje kupić auto? – rzucił bez owijania w bawełnę.

Przytaknęłam i gestem ręki zaprosiłam go do wejścia.

– Proszę wybaczyć, że o tej porze, ale zastałem panią dopiero teraz. Muszę jutro wyjechać w delegację na parę dni, a to nie może czekać.

– Niech pan spocznie, może filiżankę herbaty?

– Nie, nie trzeba. Przejdę do rzeczy. Moja ciocia, starsza już kobieta, niedawno przeszła udar. Na szczęście niezbyt poważny, ale i tak sprawność już nie ta, co kiedyś.

Ta szczerość mnie zaskoczyła...

– Moja ciocia zdecydowała w takiej sytuacji przeprowadzić się do Szwecji, gdzie mieszka jej córka. Przeprowadzka łączy się natomiast z pewnymi wyborami, między innymi potrzebą sprzedaży auta. Chodzi o 8-letniego peugeota. Wujek użytkował go przez półtora roku, a po jego śmierci ciocia odstawiła pojazd do garażu. Na przeglądy techniczne ja nim jeździłem i proszę mi uwierzyć, jest w perfekcyjnej kondycji. Byłaby pani zainteresowana tym samochodem?

Ze zdumienia oniemiałam.

Tylko za ile? – byłam nieco podejrzliwa.

– Kwota taka, jak gdyby się kupowało ośmiolatka tego modelu, a właściwie to jeszcze niższa, bo w pakiecie z czymś innym.

– Czyli jak?

„Co ja, do licha, mogę zrobić dla tej kompletnie obcej ciotki sąsiada?” – zastanawiałam się w duchu.

– Innymi słowy, w pakiecie z autem znajduje się kot.

Wpatrywałam się w sąsiada niczym sroka w kość.

– Nie rozumiem – wycedziłam. – Jak to kot?

– No taki czarny z jasnym futerkiem na łapkach. Ma dwa lata i to straszna przytulanka. Tak naprawdę to kociczka, ale po zabiegu.

Przerwał na moment, badawczo spoglądając w moim kierunku.

– Wspomniała pani kiedyś, że przepada za kotami i rozważa przygarnięcie jakiegoś bezdomniaka. Gdy ciocia skontaktowała się ze mną, prosząc o pomoc w sprzedaży auta wraz z kotką, od razu przyszła mi pani na myśl. Ciocia nie jest w stanie zaopiekować się zwierzakiem, bo jej wnuczek ma alergię na kocią sierść. Sam chętnie bym ją przygarnął, bo bardzo ją polubiłem, ale ciągle jestem w podróży. Jak pani zapatruje się na tę propozycję?

Potem minęło zaledwie siedem dni, a ja już mogłam pochwalić się moim nowym nabytkiem – ślicznym, ciemnoniebieskim peugeotem, który pomimo swojego wieku prezentował się wprost idealnie. Ale to nie jedyna nowość w moim życiu! Oprócz świetnego samochodu, zyskałam też cudowną, czworonożną przyjaciółkę – mruczącą Koki, która w mgnieniu oka poczuła się u mnie jak u siebie. Kto wie, może to zasługa częstych wizyt sąsiada, a właściwie już Jacka? Ta słodka kotka wprost za nim przepada, a jej sympatia powolutku zaczyna udzielać się również mnie...

Paulina, 29 lat

Czytaj także:
„Nastoletnia córka zachowuje się w domu jak na plaży nudystów. Paraduje jak dzika naguska nawet przy moim partnerze”
„Mąż zabrał mnie na Mazury na wakacje w stylu slow life. Moimi perfumami stał się preparat na komary”
„Rozwiodłam się miesiąc po ślubie. Mój eks zapewniał, że nie chce mieć dzieci, a potem wywinął mi numer”

Redakcja poleca

REKLAMA