„Syn miał mnie za graciarza i zbieracza. Nie przewidział, że osiągnę coś na grzebaniu w śmieciach"

mężczyzna w średnim wieku fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Właściciele zgubionego przedmiotu, których szukałem, mieszkali w starej kamiennicy niedaleko śródmieścia. Fart nam dopisał, gdyż zastaliśmy ich w mieszkaniu. Na wstępie się przedstawiłem i wytłumaczyłem cel naszej wizyty. Zdziwiła ich ta niespodzianka, ale zaprosili nas do środka. W salonie wręczyłem im zgubę, z której nie mieli w rękach od ponad dwóch dekad".
/ 21.06.2024 16:00
mężczyzna w średnim wieku fot. Adobe Stock, Monkey Business

Tata zawsze przyprawiał mamę o białą gorączkę, bo nie potrafił się z niczym rozstać. Powtarzał: „Nigdy nie pozbywaj się czegoś, bo potem może ci tego brakować". Wdałem się w niego. Gdy osiągnąłem pełnoletniość i sam zostałem ojcem, starałem się przekazać tę mądrość swoim pociechom. Warto szanować to, co posiadamy, dopóki jest nasze – zamiast ciągle gonić za kolejnymi nowinkami.

Gdy moje pociechy były jeszcze małe, uwielbiały grzebać w rupieciach zalegających w moim zagraconym garażu, wyciągając stamtąd rozmaite skarby. Szkoda tylko, że teraz postrzegały mnie jako nałogowego graciarza lub wręcz patologicznego zbieracza. Pretensje z tego powodu miał do mnie zwłaszcza pierworodny Dominik, który czasami gościł w moim garażu i złościł się na widok sterty przedmiotów, w jego mniemaniu zupełnie bezużytecznych.

– Tato, a może już czas posprzątać ten bałagan? – drążył temat przy każdej sposobności.

– Zrobię to wkrótce – mówiłem, unikając konkretnej odpowiedzi.

Na to tylko wzdychał

– Nie wypada non stop przynosić różnych śmieci z osiedla. Ludzie zaczną gadać – zastanawiał się na głos.

Graty, które dla innych były tylko odpadami, mnie często wydawały się po prostu wyjątkowe i bez mała nie do wyceny. Czasem trzeba było jedynie odświeżyć obudowę, przykręcić półki albo podmienić zepsuty silniczek. W ten sposób zapełniałem wolne chwile.

Odkąd dostałem rentę i przestałem pracować, takie drobne naprawy nadawały sens mojemu życiu. I uważałem, że to nic niewłaściwego. Tym bardziej że dzieciaki z sąsiedztwa podjeżdżały pod moją wiatę i prosiły o napompowanie dętki czy przykręcenie koła w rowerze – bo nikt poza mną nie dysponował wszystkimi niezbędnymi pompkami i kluczami.

Mimo to Dominik od dawna nie ekscytował się jazdą na rowerze po podwórku i nie dostrzegał już zalet faktu, że w moim garażu dało się odszukać dosłownie każdą rzecz. Gdy do narzekań pociechy na bałagan przyłączyła się również małżonka, która do tej pory trzymała język za zębami, uznając, że to teren zarezerwowany tylko dla mężczyzn, poddałem się. Z wyraźnym oporem przyrzekłem im, że ogarnę to pomieszczenie.

No ale żeby to zrobić, musiałem przejrzeć te wszystkie zgromadzone rzeczy i zdecydować, co zostawić, a co wywalić. A biorąc pod uwagę, ile lat gromadziłem te skarby, to raczej nie zapowiadało się na szybką robotę.

Niechętnie zabrałem się do pracy

Co tydzień, zazwyczaj w sobotnie przedpołudnia, spędzałem trochę czasu na segregowaniu i pozbywaniu się zbędnych przedmiotów. Choć nie było to łatwe zadanie, z biegiem czasu nabierałem wprawy i szło mi coraz lepiej.

Pewnego dnia zupełnie niespodziewanie natknąłem się na stare kasety wideo. Były ukryte głęboko w szufladzie komody, w której przechowywałem rzadko używane świąteczne dekoracje. Ostrożnie wyciągnąłem je z reklamówki i wyjąłem z pudełek, aby móc im się dokładniej przyjrzeć.

Nagle coś mi zaświtało w pamięci – jakieś dwadzieścia wiosen temu, przy kontenerze na odpady, natknąłem się na te kasety. Obok walały się resztki popsutej komody. Chyba tak się zaabsorbowałem reperowaniem zawiasów, że zupełnie zapomniałem o tych taśmach. Przeleżały w rogu szuflady aż do dzisiaj. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić, co jest na tych nagraniach.

Grzebiąc w garażu, natknąłem się na stary magnetowid i jeszcze sprawny kineskopowy telewizor. Trochę mi zeszło, chyba z pół godziny, żeby znaleźć pasujące kable. Wreszcie jakoś podłączyłem sprzęt i odpaliłem jedną z zakurzonych kaset, które się tam poniewierały.

Kasety wideo skrywały w sobie historię jakiejś rodziny sprzed ponad dwóch dekad. Na nagraniach można było zobaczyć wspólne przechadzki, podczas których wszyscy łapali przyjemne podmuchy wiatru, a także ujęcia maleństwa smacznie śpiącego w kojcu. Nie zabrakło też fragmentów z występów w przedszkolu czy karmienia małego niejadka owsianką, której lwia część i tak kończyła na śliniaku zamiast w buzi.

Obejrzałem każdy materiał

Mimo to przejrzenie wszystkiego pochłonęło mi resztę dnia. Niestety, nie udało mi się zidentyfikować dzieciaka ani jego opiekunów. Raczej nie pochodzili z okolicy, bo wtedy na pewno kojarzył bym ich przynajmniej z widzenia. Te nagrania mogły stanowić dla kogoś cenną pamiątkę, szczególnie po tak długim czasie. Z chęcią bym je oddał właścicielowi, gdybym tylko miał pojęcie, jak tę osobę namierzyć...

Zastanawiałem się, czy ta rodzina mogła być mi znajoma. Przeglądając nagrania, udało mi się dostrzec okolice, w których mieszkam – nasze blokowisko i sąsiedni budynek, ale kompletnie nie potrafiłem skojarzyć żadnych personaliów. Gdy zjadłem obiad, wciąż dręczony tymi przemyśleniami, w końcu się zdecydowałem. Doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie popytać ludzi z sąsiedztwa, może oni będą wiedzieć coś więcej na ten temat.

Podjąłem decyzję

Odnalezienie osób, które zamieszkiwały tę okolicę pomiędzy rokiem 1997 a 1999 (bo takie daty figurowały na taśmach) stanowiło nie lada wyzwanie. Mało kto potrafił sobie przypomnieć dawnych sąsiadów – a jeszcze mniej osób chciało udzielić mi informacji, myśląc, że próbuję im wcisnąć jakiś kit. Mimo to byłem pełen determinacji i nie zamierzałem się poddać.

Gdyby mój Domcio to zobaczył, na bank by stwierdził, że to jakaś totalna bzdura. Moja żona zresztą też by tak pomyślała. Ale to, co przez tyle czasu zbierałem, zawsze najpierw starałem się jakoś ponaprawiać, doprowadzić do stanu, żeby jeszcze się nadawało. A te taśmy mogły komuś przywrócić wspomnienia z rodzinnych chwil.

Ten brzdąc, którego głos na nich słychać, na pewno już dawno nie jest maluchem. Odnalazłem skrawek jego życia. Bardzo zależało mi na tym, żeby mu te taśmy oddać.

Zanim udało mi się dotrzeć do końcowej klatki budynku, który widziałem na nagraniu, zdążyłem zedrzeć sobie podeszwy butów, a od gadania zaschło mi w gardle. Byłem o krok od poddania się, powrotu do mieszkania z podkulonym ogonem, wrzucenia czegoś na ząb, zaparzenia kubka herbaty i pójścia w objęcia Morfeusza.

Ale już na parterze udało mi się natrafić na wiarygodne źródło wiedzy. Pani, która stanęła w progu mieszkania, cierpliwie dała mi się wygadać, a następnie poprosiła do środka, abym porozmawiał z jej mamą. Dłonie sędziwej kobiety lekko drżały, nosiła okulary z grubymi soczewkami, nie słyszała najlepiej, ale na szczęście z pamięcią nie miała żadnych kłopotów.

– O, na pewno mówi pan o rodzinie Bogusiów – odparła, kiedy wytłumaczyłem jej sytuację. – Mama, Marlena, smukła i wysoka niczym modelka z wybiegu, tata Bogdan, z zakolami na głowie i w okularach na nosie. No i ich mały synek… zdaje się, że miał na imię Kuba.

Tak, to chyba o nich chodzi – ucieszyłem się, bo opis zgadzał się z tym, co widziałem na taśmach. – Nie wie pani przypadkiem, gdzie teraz przebywają? Bardzo zależy mi na tym, żeby oddać im te nagrania.

– Przeprowadzili się stąd w 1999, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. O ile dobrze kojarzę, wyjechali do Łodzi. Niech pan to sprawdzi. Nie mam pojęcia, co się z nimi działo potem.

Zanotowałem personalia osób z owej familii, złożyłem podziękowania sędziwej damie za udzielone wiadomości i udałem się do swojego lokum. Gdy Dominik wrócił z pracy i po raz kolejny zaczął utyskiwać, ile to czasu schodzi mi na doprowadzenie garażu do ładu, namówiłem go, abyśmy razem spróbowali odnaleźć tę rodzinę za pośrednictwem sieci. Wstukał w okienko przeglądarki nazwisko, które usłyszałem od sąsiadki. Poszukiwania przebiegły dość sprawnie, gdyż ojciec rodziny był właścicielem firmy i reklamował swoje usługi w paru miejscach.

W tym momencie pozostało już tylko zorganizować niedługą wyprawę do środkowej części naszego kraju.

Planowałem zrobić coś dobrego

W następną sobotę syn podrzucił mnie do miasta. Owszem, mógłbym pojechać na własną rękę, lecz pomyślałem, że to dobra sposobność na wspólne chwile z Dominikiem. Dałem mu słowo honoru – żeby w końcu zakończyć dyskusję na ten temat – że po tej wyprawie zwolnię tyle miejsca w garażu, ile tylko sobie zażyczy.

To go zmotywowało do działania, chociaż i tak nie potrafił się opanować i wzdychał, patrząc na zegarek, gdy tylko trafiliśmy na czerwone światło. Gdzieś w chaosie minionych lat umknęła mi chwila, gdy Dominik wydoroślał, spoważniał i zaczął brać za siebie odpowiedzialność.

– Wiesz co, synku? Twój dziadek zawsze powtarzał, że nie ma nic gorszego niż pozbyć się czegoś, a potem tego pożałować – rzuciłem ni stąd, ni zowąd, gdy zjeżdżaliśmy z autostrady.

– No i? Co z tego? – zapytał znudzonym tonem.

– A nic, nic. Po prostu chciałem ci o tym powiedzieć, żebyś zapamiętał i wziął sobie tę radę do serca… – odparłem, głęboko wzdychając.

Udało mi się odnaleźć tę rodzinę, która rezydowała w mieszkaniu w starej kamienicy, położonej niedaleko śródmieścia. Na nasze szczęście, obydwoje byli akurat obecni w swoich czterech kątach. Przywitałem się grzecznie i w paru zdaniach opowiedziałem im, co mnie do nich sprowadza. Byli wyraźnie zdziwieni moją wizytą, ale zaprosili mnie i Dominika do środka, do salonu. Tam poczęstowali nas aromatyczną kawą i domowymi pierniczkami. W tym momencie wręczyłem im kasety, których nie mieli w rękach od przeszło dwóch dekad.

Właściciel domu szybko wsunął jedną z kaset do magnetowidu, umieszczonego pod odbiornikiem TV. Na widok swojej pociechy, gaszącej dwie świeczki na bezowym cieście, zakręciła im się w oczach łezka wzruszenia.

Dowiedzieliśmy się, że ich syn Kuba stracił życie w wypadku na motocyklu, do którego doszło trzy lata temu. Wciąż nie mogli dojść do siebie po tym, co się stało. Przez wiele miesięcy starali się zgromadzić każdą dostępną rzecz, która przypominałaby im o nim – rysunki z czasów dzieciństwa, fotografie od przyjaciół, korespondencję wysyłaną, gdy był na obozach. Niestety, mieli bardzo niewiele pamiątek z okresu, gdy był jeszcze maluchem.

Nagrania okazały się prawdziwym skarbem

Pan Bogdan tuż po pojawieniu się na świecie swojego synka zaopatrzył się w kamerę i uwieczniał wszystkie istotne momenty z życia bobasa. W planach nie mieli pozbywania się tych nagrań, zrobili to przez pomyłkę, przed przeprowadzką do nowego miasta. Chcieli wyrzucić jedynie kasety z nagranymi filmami i programami telewizyjnymi, bo uzbierali ich już całkiem sporo, ale te z rodzinnymi wydarzeniami omyłkowo wylądowały w śmieciach.

Dopiero jak wszystko powyciągali z pudeł w świeżo umeblowanym lokum, zorientowali się, że czegoś brakuje. Przetrząsnęli każdy kąt, ale nigdzie nie mogli tego znaleźć. Ze smutkiem pogodzili się z faktem, że to już koniec, przepadło na dobre. I nagle, zupełnie niespodziewanie, odzyskali zapis tych wyjątkowych momentów, które przez okrutny kaprys przeznaczenia nabrały niezwykłej wartości.

Aż do domu Dominik się nie odzywał

Mam nadzieję, że dotarło do niego choć trochę z tego, co usiłowałem mu przekazać. Sam kiedyś usłyszałem to od taty, a teraz ja udzieliłem tej lekcji własnemu synowi. Czasami coś, co w danej chwili uważasz za kompletnie bezwartościowe, po latach może okazać się bezcennym skarbem, o wiele cenniejszym niż wszystkie bogactwa świata.

Kolejnego poranka mój syn wyszedł z pomysłem, żebym nie pozbywał się całego swojego dobytku, tylko zachował trochę gratów w garażu. Grzecznie odmówiłem, bo miałem świadomość, że jeśli teraz zostawię choć jeden drobiazg, to już niedługo znowu wpadnę w wir gromadzenia i za kilka miesięcy sytuacja będzie taka sama jak na początku. Poza tym gdzieś w środku czułem, że to już koniec mojej przygody. Nie jestem pewien, czy chodziło bardziej o oddanie kaset, czy przemianę mojego dziecka, ale miałem ogromną satysfakcję.

Piotr, 56 lat

Czytaj także:
„Zostawiłam męża, bo szalał z zazdrości. Rozpętał wokół mnie prawdziwe piekło i został moim stalkerem”
„Córka pomiatała mną, zamiast się opiekować. Dopiero w domu starości w końcu zaczęłam żyć godnie”
„Chciałam się pozbyć nudnego męża. Gdy odkryłam jego sekret, wiedziałam, że zawalczę o rozwód kościelny”

Redakcja poleca

REKLAMA