Artur miał być bezpiecznym wyborem z rozsądku, nie z miłości. Nie wiem, jak mogłam się tak pomylić. Wiem jednak, że zasłużył sobie na to wszystko, co mu zrobiłam i nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia!
Wybrałam dobrego chłopaka
W młodości zostałam kilkukrotnie skrzywdzona przez nieodpowiedzialnych, niedojrzałych facetów. Zakochiwałam się bez pamięci, a oni wykorzystywali moje zaangażowanie, żeby zabawić się moim kosztem. Oczywiście kończyło się to tak, że ja leczyłam złamane serce, a oni miesiąc później bawili się już z innymi pannami.
Myślę, że to przez to miałam potem taki problem z zaangażowaniem się w inne relacje. Moje zaufanie do mężczyzn zostało bezpowrotnie nadszarpnięte. I wtedy w moim życiu pojawił się Artur.
Poznaliśmy się w pierwszej pracy i od razu zauważyłam, że mu się spodobałam. Na początku w ogóle nie rozważałam spotykania się z nim. Nie był w moim typie: trochę nieśmiały, mało stanowczy, niezbyt asertywny, choć miły i bardzo szarmancki. Takie trochę ciepłe kluchy.
A jednak sposób, w jaki o mnie zabiegał, wkrótce stopił moje serce. Nie było eksplozji namiętności, nie było fajerwerków i motyli w brzuchu, jakie miewałam wcześniej. Ale niezwykle rozczulało mnie to, jak na mnie patrzył i jak bardzo starał się o moją uwagę.
Był dżentelmenem
Poszliśmy na randkę. Najpierw pierwszą, a potem kolejne. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie: spotykać się z facetem, który pokazuje, że mu na mnie zależy, który stara się o moje względy i sprawia, że czuję się szanowana i podziwiana.
– Rany, czy ty tak traktujesz każdą kobietę, z którą się umawiasz? – zapytałam go któregoś razu.
– Wiesz, wielu ich nie było… I na pewno żadna nie była tak wyjątkowa jak ty – odpowiedział, a ja się zarumieniłam.
I takie rzeczy słyszałam z jego ust cały czas. Trudno więc było się nie zachwycić. W końcu więc dałam się złamać i nasz związek przechodził coraz to poważniejsze fazy, aż w końcu zgodziłam się za niego wyjść.
Byłam przekonana, że to taka dobra, odpowiedzialna i dojrzała decyzja – wyjść za kogoś, kto ma dobre serce, nie wykorzysta mnie i nie zrani. A byłam przekonana, że Artur jest właśnie takim mężczyzną. Podążyłam więc za tą myślą i zupełnie wyparłam wszystko, co mogło być w tym związku nie w porządku.
Szybko się znudziłam
Chyba nieszczególnie go kochałam. Darzyłam go przyjaźnią, troszczyłam się o niego, ale nie czułam do niego namiętnej, prawdziwie romantycznej miłości.
Myślałam, że to będzie bezpieczne małżeństwo. Takie, w którym zawsze otrzymam wsparcie i nie będę musiała wiecznie walczyć, cierpieć albo znosić upokorzenia. I takie też było. Nie wzięłam jednak pod uwagę, że życie z Arturem będzie… zwyczajnie nudne.
– To co, rocznicowa kolacja tam gdzie zwykle? We włoskiej knajpce? – zaproponował Artur w dniu naszej trzeciej rocznicy.
– Taa… – odparłam beznamiętnie.
– Proszę, zadzwoń do ogrodnika, zanim wyjedziemy. Tuje znowu jest źle przycięte – poprosił mnie jeszcze.
„Co za emocje w rocznicę ślubu…” – pomyślałam z przekąsem. Niestety, tak wyglądała nasza codzienność. Rozmowy o rachunkach, domu i ewentualnie wydarzeniach w pracy. Arturowi szybko znudziło się zabieganie o mnie, więc nie czułam już żadnej ekscytacji. Nie traktował mnie też źle, ale zdecydowanie zapomniał o gestach, które wykonywał, kiedy chciał mnie zdobyć.
Mąż ufał mi za bardzo
Zwłaszcza że od razu po ślubie mąż otrzymał duży spadek oraz dom po dziadkach, które natychmiast przepisał na mnie.
– Ufam ci. Ty będziesz lepiej zarządzać takimi pieniędzmi. Mnie się nigdy kasa nie trzymała – zaproponował z uśmiechem.
Zgodziłam się, choć sama nie miałam żadnego doświadczenia w zarządzaniu majątkiem. Mieliśmy jednak dzięki temu bardzo wygodne życie w pięknym, dużym domu bez kredytu, z własnym ogródkiem i z całkiem porządnymi zarobkami, choć to ja zarabiałam o wiele więcej niż on.
To była kolejna wada Artura: był mało ambitny. Kiedy ja pięłam się po szczeblach kariery, on twierdził, że jest mu dobrze na niskim, mało wymagającym stanowisku. Ale nie robiłam mu z tego powodu żadnych wyrzutów, bo przecież to dzięki niemu miałam piękny dom zupełnie za darmo.
Miałam kochanków
Niezależnie jednak od spraw finansowych, codzienne życie stawało się coraz bardziej przewidywalne, a ja zaczęłam marzyć o czymś więcej. Pojawiły się myśli o innym związku: pełnym emocji i ekscytacji, za którymi bardzo tęskniłam. Chociaż obiecywałam sobie, że już nigdy nie dam się złapać na słodkie słówka i nie zaangażuję się w związek tak, żeby potem cierpieć, zaczęło mi brakować ognia.
Zaczęłam więc spędzać coraz więcej czasu poza domem, wychodząc z koleżankami, spotykając się z nowymi ludźmi. Znajomości te szybko przeradzały się w coś więcej, dając mi to, czego nie mogłam znaleźć u Artura. Tak, miałam kochanków. I tak, czasem czułam lekkie wyrzuty sumienia w stosunku do męża, który, mimo wszystko, wierzyłam, że mnie kocha, szanuje i wspiera – oczywiście, bezwarunkowo. Ale, niestety, instynkt zwyciężył.
Wszyscy byli lepsi od Artura
Zauroczenia pojawiały się i znikały, choć nie mogłam narzekać na brak powodzenia, kiedy znowu otworzyłam się na mężczyzn. Każdy z nich miał coś, czego Arturowi brakowało: pewność siebie, pasję, tajemniczość. Coraz bardziej docierała do mnie myśl, że moja decyzja nie była słuszna i że długo nie pociągnę w tym nudnym, pozbawionym barw związku – na pewno nie do końca życia, jak przysięgałam na ślubie.
Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała zakończyć to małżeństwo, ale nie chciałam zrobić tego w sposób, który by mnie zdemaskował. Marzyłam o scenariuszu, w którym Artur sam odejdzie, a ja będę mogła zacząć nowe życie bez obciążeń…
Odkryłam tajemnicę męża
Pewnego dnia, przeglądając dokumenty w poszukiwaniu jakiejś faktury, natknęłam się na tajemniczy segregator ukryty głęboko w szafie. Na początku nie zwróciłam na niego większej uwagi, ale z ciekawości, zupełnie przypadkowo, zaczęłam go przeglądać. To, co tam znalazłam, wstrząsnęło mną do głębi.
Segregator zawierał dokumenty i notatki, które ujawniały zupełnie inną stronę Artura. Okazało się, że mój poczciwy mąż był zwykłym draniem! Pranie brudnych pieniędzy, oszustwa finansowe, a nawet kontakty z gangsterami. Wszystko to skrzętnie ukrywał pod pozorem spokojnego, nudnego życia. „O Boże, to dlatego siedzi na tym marnym stanowisku i dlatego całą kasę od razu oddaje mnie!” – pomyślałam z przerażeniem.
Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Artur, ten cichy i nieśmiały człowiek, okazał się być zupełnie kimś innym. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić. Czy powinnam zgłosić to na policję? Czy może wykorzystać tę wiedzę do własnych celów?
Wcale się nie wypierał
Wysłałam mu zdjęcia tych wszystkich papierów. Dopisałam do nich wiadomość o treści: „Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem?”. Myślałam, że mąż będzie się kajał, wróci i będzie błagał o wybaczenie. A tymczasem on w ciągu kilku godzin zniknął z mojego życia, jakby nigdy nie istniał. Nie zostawił żadnej wiadomości, żadnego wyjaśnienia. Po prostu zniknął, nie zabierając nawet swoich rzeczy.
Byłam oszołomiona, ale też… ulżyło mi. Nie musiałam podejmować trudnych decyzji ani tłumaczyć się przed nikim. Artur odszedł sam i zgodził się nawet na rozwód kościelny, a ja byłam wolna.
To, co stało się później, przyniosło mi jeszcze większą ulgę. Co jednak najważniejsze, zostało mi z tego małżeństwa to, co ceniłam w nim najbardziej: piękny dom z działką, który przecież przepisany był na mnie. Artur nie rościł sobie do niego żadnych praw – a nawet gdyby chciał, to nie miał możliwości mi go odebrać.
Nie musiałam się więc martwić o przyszłość. Miałam zasoby, aby zacząć nowe życie, a jednocześnie byłam wolna od nudziarza i, jak się okazało, kanciarza, dłużnika i szemranego typa. Mogłam teraz śmiało iść do przodu, bez balastu przeszłości, gotowa na nowe, pełne emocji życie. I nawet jeśli czekało mnie znowu złamane serce, byłam gotowa zaryzykować. Bo co to za życie, kiedy mąż znika z dnia na dzień, a żonę to nieszczególnie obchodzi?
Bogna, lat 30
Czytaj także:
„Matka wydała mnie za mąż za najlepszą partię we wsi. Może i facet bogaty, ale głupi i kiepski w łóżku”
„Znalazłam w szufladzie męża paragon za koronkowe figi. Myślałam, że to prezent dla mnie, ale się myliłam”
„Wstydzę się, że mamy mizerne pensje, a dzieci jedzą najtańsze parówki. Nie tak miało wyglądać moje życie”