Gdy słyszałam od koleżanek, co przechodzą ze swoimi nastolatkami, dziękowałam Bogu, że mój syn jest taki spokojny. Właściwie od dzieciństwa był wyjątkowo wrażliwym i delikatnym chłopcem. Nie biegał po placu zabaw z ogniem w oczach, tylko spokojnie stawiał babki w piaskownicy. Z niesłychaną cierpliwością pomagał młodszym dzieciom nasypywać piasek do foremek i wchodzić na zjeżdżalnię.
Dzieci śmiały się z syna
Odkąd jednak poszedł do podstawówki, nie miał w szkole lekko. Chłopcy z klasy byli hałaśliwi i rozkrzyczani, a Grzesia taki rozgardiasz bardzo męczył. Nieraz wracał ze szkoły tak zmęczony, że kładł się spać na godzinkę lub dwie. Dzieciaki szybko zauważyły, że jest wrażliwcem, i nie dawały mu spokoju. Wciąż ktoś się z niego nabijał. To zabrali mu plecak, to przyczepili do pleców jakąś karteczkę z głupim rysunkiem. Próbowałam interweniować u wychowawczyni, ale wiedziałam, że na złośliwość dzieci trudno cokolwiek zaradzić. Tylko przyczepią Grzesiowi łatkę skarżypyty, za którym wstawia się mama.
Nie miałam pojęcia, co robić, bo widziałam, że syn mimo dobrych ocen, nie radzi sobie z dziećmi. Wychowuję syna sama, nie miałam kogo się poradzić, więc postanowiłam przenieść go do innej klasy, ale to wcale nie poprawiło sytuacji. Dzieci z nowej klasy dowiedziały się od tych z poprzedniej, że z Grześka można się bez konsekwencji natrząsać. Starałam się dawać mu wsparcie w domu, ale wiedziałam, że kryzysy w szkole tkwią w nim jak głęboka zadra. Nie mogłam nic zrobić.
Liczyłam, że coś się zmieniło
Gdy poszedł do szkoły średniej, uznałam, że może teraz uda się zacząć na nowo. Upewniłam się, że nikt z jego starej klasy nie będzie chodził do nowej szkoły. Nie chciałam, by ciągnęła się za nim niesprawiedliwa opinia nieudacznika. Grzegorz poszedł do szkoły z nowym zapałem i energią. Rzecz jasna, wybrał klasę o profilu humanistycznym. Bardzo stresowałam się nową szkołą, jednak zauważyłam, że syn wraca do domu w nie najgorszym nastroju.
Coś musiało się zmienić, cieszyłam się w duchu, ale nie komentowałam głośno. Chciałam mu dać pole do działania, pokazać, że mam do niego pełne zaufanie. Może wyciągnął wnioski i zaczął być trochę bardziej przebojowy, sądziłam. Czasami wracał później niż zwykle, lecz na moje pytania, gdzie był po szkole, odpowiadał, że zagadał się z kumplami.
Chciałam kupić mu coś modnego
Pewnego razu namówiłam go na zakupy. Chciałam, żeby sam wybrał sobie jakieś nowe ubrania, bo ja nie wiem, co teraz jest modne. Zgodził się dość niechętnie. Wiem, że chłopcy nie przepadają za zakupami, więc mnie to nie zdziwiło.
– Wybierz sobie dżinsy – powiedziałam w sklepie z markową odzieżą; pomyślałam, że może fajne ciuchy dodadzą synowi pewności siebie.
Grzesiek kręcił się jednak po sklepie dość niezdecydowany i nie chciał niczego wybrać, więc poprosiłam młodą ekspedientkę o pomoc. Może ona pomoże mu coś wybrać. Grzegorz przymierzył kilka par i w końcu namówiłam go, żeby wziął jedną z nich. Podeszłam do kasy i podałam kartę płatniczą ekspedientce.
Nie rozumiałam, jak to możliwe
– Przykro mi, ale brak środków – odpowiedziała kobieta.
– No, widzisz, mamo! Mówiłem, że tu jest za drogo! – Grzesiek natychmiast chciał zrezygnować z zakupu.
Ja byłam bardzo zdziwiona, że nie ma pieniędzy na koncie, przecież w ubiegłym tygodniu dostałam wypłatę! Owszem, zapłaciłam czynsz, zrobiłam opłaty, a później jeszcze spore zakupy, ale powinno mi było zostać jeszcze z 2000 zł. To niemożliwe, żebym nie miała na koncie dwóch stów na spodnie! Poprosiłam panią, aby spróbowała raz jeszcze, ale komunikat się powtórzył. Miałam przy sobie jeszcze gotówkę, więc zapłaciłam. Po wyjściu ze sklepu poszłam do bankomatu, żeby sprawdzić stan konta. Okazało się, że mam zaledwie sto pięćdziesiąt złotych.
– Ktoś mnie okradł! – przeraziłam się.
– To na pewno pomyłka – uspokajał mnie Grzesiek, ale ja dobrze wiedziałam, że miałam na koncie więcej.
Chciałam zawiadomić policję
W supermarkecie był oddział mojego banku, więc czym prędzej ruszyłam, żeby wyjaśnić sprawę. Znudzony pracownik poprosił mnie o numer konta i hasło, po czym wyjaśnił ze spokojem, że w ubiegły poniedziałek wypłaciłam z bankomatu 500 złotych, w środę kolejne 500, a w piątek 1000.
– Czy pan robi sobie ze mnie żarty? Nie wypłacałam żadnych pieniędzy! Ktoś musiał włamać się na moje konto. Proszę je natychmiast zablokować i zmienić hasło albo kartę! – krzyczałam wystraszona.
– W takim razie muszę zawiadomić policję – powiedział mężczyzna.
– Proszę to zrobić. To rozbój w biały dzień, tak nie może być!
– Nie przesadzaj, mamo! Po co od razu policję! – Grzesiek syknął na mnie, jakbym to ja kogoś okradła.
Spojrzałam na niego, jednak miałam wrażenie, że unika mojego wzroku. Był dziwne podenerwowany.
– Grzesiek, czy chcesz mi coś powiedzieć? – zapytałam, sama nie dowierzając własnym słowom.
Bankowiec odwrócił wzrok, żebyśmy mieli chwilę na wyjaśnienie sobie niedomówień. Grzesiek wziął głęboki oddech, po czym pod nosem wydukał, że to on wybrał pieniądze z konta. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przeprosiłam pana w okienku i wyszłam z banku oszołomiona. Nadal jednak wierzyłam, że tę sprawę da się jakoś racjonalnie wyjaśnić.
Syn mnie okradł
Przecież mój syn by mnie nie okradł! Znał mój numer PIN, bo nieraz prosiłam go, aby wybrał dla mnie pieniądze, ale nigdy bez mojej wiedzy z konta nie zniknęła mi ani złotówka! Poza tym dostawał przecież kieszonkowe, i to wcale nie tak małe.
– Mów, co się stało – powiedziałam, starając się opanować emocje, gdy tylko wyszliśmy z banku.
– To ja wziąłem te pieniądze… – powiedział syn ze spuszczoną głową.
– Chciałem przypodobać się nowej klasie, żeby mnie polubili, więc w poniedziałek zaprosiłem ich na pizzę. Potem w środę ktoś powiedział, że idziemy do burgerowni, zapytał, czy bym nie pożyczył im kasy… No więc wziąłem twoją kartę i wyciągnąłem jeszcze, a w piątek postawiłem kilku kumplom kino…
– Czyś ty postradał rozum, człowieku? Co to za pomysł?! Ukradłeś mi kartę, żeby wydawać moje ciężko zarobione pieniądze na fast-foody dla kolegów? Mój Boże, Grzesiek, co ja mam teraz zrobić?
Byłam w szoku
Poczułam się tak, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę. Chwilę wcześniej wydawało mi się, że Grzesiek w końcu zaczyna wychodzić na prostą, a teraz zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Starał się kupić sympatię kolegów z klasy i nie rozumiał, że to zła droga. Nie mogłam za nic pojąć, jak mógł mnie tak bez skrupułów okradać.
– Nie chciałem, mamo – mówił błagalnym tonem. – Chciałem je tylko pożyczyć, miałem zamiar oddać ci wszystko co do złotówki.
– Ciekawe niby jak? – fuknęłam.
– Przepraszam… nie chciałem cię zawieść. Nikogo nie chciałem zawieść. Ale wyszło jak zwykle.
Po raz kolejny poczułam się bezradna w roli mamy. Miałam mieszane uczucia. W głębi duszy doskonale rozumiałam, dlaczego syn to zrobił. Był wykończony ciągłym wyśmiewaniem i krytyką. Nie chciał być już klasowym popychadłem, a w desperacji często podejmuje się złe decyzje. Jednak z drugiej strony, byłam na niego wściekła i zawiedziona. Ja zawsze starałam się być dla niego wsparciem, a on odwdzięczył mi się kradzieżą.
Wróciliśmy do domu w milczeniu
Grzesiek zamknął się w swoim pokoju, a ja zrobiłam sobie kawy, żeby pomyśleć chwilę, co zrobić. Szczęśliwie się złożyło, że w mieście była akurat moja dawna przyjaciółka; miała u mnie przenocować. Byłam tak bardzo rozbita, że nie musiała mnie nawet zbytnio nakłaniać do zwierzeń.
– Słuchaj, tak sobie myślę… – zaczęła Gosia. – Może ten twój chłopak ma za dużo wolnego czasu? Gdyby miał jakieś pasje i zainteresowania, przeszłoby mu trochę to skupianie się nad tym, kto go lubi, a kto nie…
– Masz na myśli coś konkretnego?
– A żebyś wiedziała! Akurat dzisiaj na konferencji mój kolega mówił, że szukają młodego chłopaka, amatora, do jakiejś sztuki teatralnej.
– Grzesiek? Do sztuki? Przecież on jest nieśmiały!
– Może właśnie dzięki temu się przełamie! – stwierdziła Gosia.
Pomysł Gosi okazał się strzałem w dziesiątkę. Poprosiłam jednak, żeby porozmawiała z tym kolegą. W teatrze Grzesiek mógłby zarobić jakieś pieniądze i trochę odkupić się za kradzież. Oczywiście, jeśli by go przyjęli!
– Jak chcesz, to od razu pogadam z Grzesiem – rzuciła przyjaciółka. – Czasem przy obcych łatwiej się otworzyć… – zaśmiała się.
Nie było jej chyba z godzinę, ale słyszałam, że cały czas rozmawiają, więc nie chciałam im przerywać. Weszli razem do salonu. Grzesiek przeprosił mnie po raz kolejny i powiedział, że spróbuje sił w teatrze. Nie chciało mi się wierzyć, ale byłam bardzo ciekawa, czy faktycznie sobie tam poradzi. Dwa dni później poszedł na przesłuchanie i wrócił pełen zapału.
– Przyjęli mnie! Dostałem rolę! – oznajmił z dumą.
– Jaka to rola?
– Klasowej ofermy – zaśmiał się. – Powiedzieli, że świetnie się nadam!
Trochę zaniemówiłam, ale oboje zaczęliśmy się szczerze śmiać. W końcu całe napięcie puściło. Coś się przełamało. Grzesiek codziennie po szkole biegał na próby. Nie narzekał ani nie użalał się nad sobą. Widziałam, jak się starał: powtarzał tekst i pracował bardzo pilnie nad rolą. Na premierę zaprosił nie tylko mnie i Gosię, ale też wszystkich kolegów z klasy.
Dobrze się w tym czuł
Wypadł fantastycznie! Nigdy bym nie przypuszczała, że drzemie w nim taki talent komediowy. Był przezabawny i niesamowicie wiarygodny! Gdy opadła kurtyna, koledzy z klasy pobiegli do niego za kulisy i wręczyli mu bukiet kwiatów. Wszyscy byli dumni, że tak świetnie mu poszło, a ja wzruszona i szczęśliwa, że w końcu jego wrażliwość przyniosła mu pozytywne doświadczenia…
Grzesiek występował w sztuce przez cały rok. Oddał mi pieniądze, a resztę odłożył na wakacyjny kurs aktorstwa. Z każdym występem jego pewność siebie rosła. Widziałam, że jest odważniejszy. Z większą swobodą i luzem rozmawia z aktorami z teatru, a także swoimi rówieśnikami. Dzięki jego pracy i pasji stał się znany w całej szkole i w drugiej klasie został przewodniczącym samorządu szkolnego.
Teresa, 49 lat
Czytaj także: „Przypadkiem poznałam sekret matki. W domu zgrywa świętoszkę, a na mieście robi takie rzeczy, że aż wstyd”
„Żona ciągle kłóciła się z moim bratem. Nie wiedziałem, że to tylko teatrzyk, który miał mi zamydlić oczy”
„Wyjechałem na studia, by uciec od matki. Pół akademika ma ze mnie dziki ubaw, bo ciągle wysyła mi gołąbki w słoikach”