„Swojego kochanka ukryłam głęboko w lesie. Romans z leśniczym to coś więcej niż figle na mchu i paproci”

szczęśliwa para w lesie fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Potrzebowałam kilku dni w dziczy i dobrego człowieka na swojej drodze, żeby zrozumieć, co w życiu ważne. Zaryzykowałam, skoczyłam na głęboką wodę i dziś jestem sobie wdzięczna”.
/ 28.09.2024 21:15
szczęśliwa para w lesie fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit, przysłuchując się codziennym dźwiękom poranka. Jacek, mój mąż, jak co dzień krzątał się w kuchni, przygotowując sobie śniadanie. Sobie, bo przestaliśmy jadać je wspólnie.

Od jakiegoś czasu nasze rozmowy były wypełnione głównie milczeniem, a rutyna, wspólny dom, rachunki i kredyt stały się jedynymi rzeczami, które nas jeszcze łączyły. Choć minęło zaledwie kilka lat od naszego ślubu, z każdym dniem czułam, jak oddalamy się od siebie, żyjąc w dwóch zupełnie różnych światach.

Kiedyś byliśmy nierozłączni

Nasze małżeństwo przestało mnie cieszyć. Rozmowy ograniczały się do spraw domowych i opłat, a bliskość z Jackiem stawała się coraz bardziej powierzchowna.

Nie potrafiłam zrozumieć, co się stało. Kiedyś byliśmy nierozłączni, dzieliliśmy się każdą myślą, a wieczory spędzaliśmy na długich rozmowach przy kieliszku wina. Któregoś dnia zauważyłam, to wszystko po prostu zniknęło. Nawet nie zauważyłam znaków ostrzegawczych. Po prostu któregoś dnia obudziłam się w nieszczęśliwym małżeństwie.

Coraz częściej marzyłam o przerwie. O tym, by zniknąć choć na chwilę, uciec od tego wszystkiego, co mnie przytłaczało. Odetchnąć.

Pewnego ranka postanowiłam, że muszę wyjechać. Wzięłam tydzień urlopu, spakowałam plecak i ruszyłam na północ kraju, do małej wioski otoczonej lasem. Potrzebowałam przestrzeni, ciszy, natury – czegoś, co pozwoliłoby mi uporządkować myśli i zastanowić się, czego tak naprawdę chcę.

Jacek nie oponował. Przyjął mój samotny wyjazd zupełnie ambiwalentnie: nie dopytywał dlaczego chcę wyjeżdżać sama, nie martwił się. To też coś mówiło.

Wynajęłam domek na odludziu, licząc, że dystans pozwoli mi spojrzeć na moje życie z innej perspektywy.

Pierwszego dnia po przyjeździe poszłam do lasu. Choć słońce świeciło wysoko, powietrze było chłodne i rześkie. Zanurzyłam się w gęstwinie, idąc wzdłuż ścieżki wijącej się między wysokimi drzewami. Cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków, koiła moje nerwy. Z każdym krokiem czułam, jak opuszcza mnie napięcie, które zbierało się we mnie od miesięcy.

Potrzebowałam przestrzeni

Po jakiejś godzinie marszu natrafiłam na polanę, a w oddali zobaczyłam małą leśniczówkę.

Zaintrygowana podeszłam bliżej. Na ganku stał mężczyzna. Wysoki, ubrany w zielony mundur. Trzymał w ręku siekierę, najwyraźniej przygotowując drewno na opał.

– Dzień dobry – odezwałam się nieśmiało, przerywając ciszę.

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Był w średnim wieku, miał ciemne, krótko przycięte włosy i skórę zdradzającą lata spędzone na świeżym powietrzu. Jego oczy, choć zmęczone, były ciepłe i życzliwe.

– Witam – odpowiedział z uśmiechem, odkładając siekierę. – Nieczęsto mamy tu gości. Co panią sprowadza?

Krótko opowiedziałam mu o swojej potrzebie odpoczynku i o domku, który wynajęłam na kilka dni. Przedstawił się i zaproponował filiżankę herbaty. Niewiele myśląc, przyjęłam zaproszenie, choć przecież facet potencjalnie mógł się okazać jakimś zbirem. Coś w głębi duszy mówiło mi jednak, że spotkałam właśnie dobrego człowieka.

W środku leśniczówki było przytulnie. W kominku trzaskały iskry, a na stole stały proste, ale gustowne naczynia. Wyglądały na rękodzieło. Paweł, bo tak nazywał się leśniczy, nalał mi gorącej herbaty i usiadł naprzeciwko.

Zaczął mnie pytać o znajomość lasu, o to, jakie wycieczki lubię, czy zbieram grzyby, czy może owoce. A potem, nie wiem jak i kiedy, zaczęłam opowiadać mu o sobie i o swoim małżeństwie. Nie rozwodziłam się nad szczegółami, ale mówiłam wystarczająco dużo, by zrozumiał, że czuję się zagubiona.

– Las, świeże powietrze, samotność... One nie naprawią wszystkiego za nas – powiedział cicho, lekko zamyślony. – Ale potrafią pokazać, czego naprawdę potrzebujemy.

Rozmowa była naturalna

Wyglądał, jakby sam intensywnie się nad czymś zastanawiał, zmagał się z jakąś rozterką. Po chwili jednak zmienił temat i zaczął opowiadać mi o swoich zainteresowaniach i pytać o moje. Rozmowa z nim toczyła się naturalnie, jakbyśmy znali się od lat. Paweł opowiadał o swoim życiu w lesie, o pracy, którą wykonywał z pasją, i o ludziach, którzy, tak jak ja, szukali odpowiedzi w naturze. Było w nim coś niezwykle spokojnego, co sprawiało, że czułam się przy nim bezpieczna i zrozumiana.

Kolejne dni spędzałam na długich spacerach po lesie, w których Paweł często mi towarzyszył. Nie oponowałam, choć w głębi duszy wiedziałam, że zbytnio spoufalam się z mężczyzną, który nie jest moim mężem. Pokazywał mi najpiękniejsze miejsca, opowiadał o zwierzętach, które zamieszkiwały okolicę, i tajemnicach tego miejsca.

Z każdym dniem czułam, jak między nami rozwija się coś więcej niż tylko sympatia. Pewnego wieczoru, gdy wróciliśmy do leśniczówki po całym dniu wędrówki, Paweł zaprosił mnie do środka. Było już późno, ale zgodziłam się. Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. W powietrzu wisiało napięcie, którego oboje byliśmy świadomi.

– Klara... – zaczął. - Wiem, że masz męża, i nie chcę wchodzić w twoje życie, ale nie mogę zaprzeczyć temu, co czuję – powiedział, patrząc na mnie z powagą.

Milczałam, próbując opanować emocje, które się we mnie kłębiły. Wiedziałam, że mówił prawdę. Ja również coś czułam. Jego obecność była dla mnie czymś, czego brakowało mi od lat – poczuciem bycia widzianą i docenianą.

Wyłączyłam myślenie. Po prostu wstałam bez słowa i podeszłam do niego, a po chwili nasze usta spotkały się w namiętnym pocałunku. Moje serce biło jak szalone. Wszystkie wątpliwości, obawy i poczucie winy zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Istniała tylko chwila obecna. Byliśmy tylko my, nasze ciała i to nieodparte uczucie, które nas połączyło.

Nie chciałam udawać

Spędziliśmy razem noc. Była pełna czułości, bliskości i namiętności, której tak bardzo mi brakowało. Czułam się, jakbym z jednej strony na nowo odkrywała siebie, a jednocześnie – wracała do tego, czego dawno u siebie nie widziałam.

Kiedy wróciłam do swojej kwatery, długo nie mogłam zasnąć. Leżałam na łóżku, patrząc w sufit, jak wtedy, w domu, gdy przysłuchiwałam się krzątaninie Jacka i analizowałam nasze życie. Ale teraz czułam się inaczej. Spotkanie z Pawłem obudziło we mnie coś, co dawno temu uśpiłam – pragnienie życia pełnego pasji, emocji i bliskości.

Następnego dnia wróciłam do leśniczówki. Paweł czekał na mnie na ganku, jakby wiedział, że przyjdę. Bez słowa podeszłam do niego i wtuliłam się w jego ramiona.

– Co teraz? – zapytał cicho, gładząc moje włosy.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem, że nie mogę wrócić do tego, co było.

Miałam wrażenie, że delikatnie się uśmiechnął, jakby z ulgą. Rozumiał, że stoję przed trudnymi decyzjami, ale jednocześnie chyba się ucieszył, gdy powiedziałam jasno, że nie zamierzam traktować poprzedniej nocy jak jednorazowej przygody. Wiedziałam, że moje małżeństwo już dawno się skończyło. Nie chciałam dalej udawać. Ale, pomimo tego odkrycia, wiedziałam, że to nie koniec moich problemów.

Przegadaliśmy całą noc

Po powrocie do domu Jacek od razu zauważył, że coś się zmieniło. „Zabawne... Myślałam, że nawet się nie zorientuje”, pomyślałam. Byłam spokojniejsza, bardziej zdecydowana, bo wreszcie znalazłam odpowiedzi na pytania, które dręczyły mnie od miesięcy. Nie uszło to uwadze męża, więc postanowiłam, że nie będę go dłużej zwodzić. Nie powiedziałam mu o Pawle. Ale powiedziałam, że chcę rozwodu.

Spojrzał na mnie dziwnie. Jakby na wpół smutno i na wpół podejrzliwie. Przegadaliśmy całą noc, próbując dojść do tego, co w naszym małżeństwie poszło nie tak. Nad ranem wiedzieliśmy już, że nie ma co szukać winnego i że nie chcemy rozstawać się w gniewie czy poczuciu krzywdy, a następnego dnia byliśmy pewni, że obydwoje chcemy tego samego.

– Dziękuję ci – powiedział mąż, gdy pakował walizki tydzień później. – Może i nie znaleźliśmy u siebie tego, czego szukaliśmy. Ale przynajmniej wiemy, że obydwojgu naprawdę nam na sobie zależało, skoro potrafiliśmy dać sobie wolność i szansę na prawdziwe szczęście. Życzę ci wszystkiego, co najlepsze.

I gdy zamykałam za nim drzwi, poczułam w sercu ciepło i prawdziwą ulgę. Bo, choć traciłam męża, wiedziałam, że nie straciłam przyjaciela.

Klara, 36 lat

Czytaj także:
„Pojechałam jako opiekunka na szkolną wycieczkę syna. Dwa tygodnie troskliwie zajmowałam się przystojnym trenerem”
„Burza wpędziła mnie w ramiona przystojnego leśniczego. Czułam, że z pożądania rumienię się jak jabłka na jesień”
„Czekałam na księcia z bajki i znalazłam go razem ze zgubionym telefonem. Ale on chciał skraść nie tylko moje serce”

Redakcja poleca

REKLAMA