„Studenci uwielbiali brać u mnie korepetycje z matematyki. Gdy liczby szły gładko, zabieraliśmy się za lekcje biologii”

Uśmiechnięta korepetytorka fot. iStock by Getty Images, Ivan-balvan
„Gdy korepetycje dobiegły końca i moi uczniowie zbierali się do wyjścia, Marcin obdarzył mnie tajemniczym spojrzeniem. – Możemy przenieść te spotkania poza uczelnię? – zapytał szeptem, pochylając się do mnie. Drugi uczeń wychodził i nie usłyszał”.
/ 18.12.2024 08:30
Uśmiechnięta korepetytorka fot. iStock by Getty Images, Ivan-balvan

Odkąd pamiętam, zawsze chciałam uczyć. Dlatego, gdy po skończeniu studiów otrzymałam propozycję pozostania na uczelni, nie posiadałam się z radości. Moim konikiem była matematyka, z której prowadziłam nie tylko zajęcia, ale także korepetycje. Jednak po czasie okazało się, że równie dobrze idą mi korepetycje z biologii i anatomii…

Nauczanie było moim marzeniem

Kiedy byłam mała, podziwiałam mojego ojca, który był wykładowcą na uczelni technicznej. Podobnie jak on, chciałam w przyszłości zająć się nauczaniem. Dlatego, gdy tylko dostałam się na wymarzone studia, od razu zaczęłam wprowadzać swój plan w życie. Dobrze się uczyłam, zapisałam się do kilku kółek naukowych, a po zajęciach uczestniczyłam w pracach wolontariatu. I w duchu miałam nadzieję, że mi się to opłaci.

To ciężka praca, córciu – ostrzegał mnie ojciec, z którym podzieliłam się swoimi marzeniami. – Wprawdzie duża satysfakcja, ale niezbyt wysokie zarobki – mówił. Ale ja się nie zniechęcałam. Już dawno temu postanowiłam, że zostanę nauczycielką akademicką i nie zamierzałam z tego rezygnować.

Moje wysiłki przyniosły oczekiwany efekt. Kiedy zbliżałam się do końca studiów, promotor mojej pracy magisterskiej poprosił mnie o rozmowę na osobności.

Mam dla pani propozycję – powiedział, gdy tylko pojawiłam się w jego gabinecie. Przyznam szczerze, że na początku trochę się przestraszyłam, bo miał bardzo dziwny wyraz twarzy. A ponieważ na temat jego romansów ze studentkami krążyły już legendy, byłam niemal pewna, że ma w zanadrzu jakąś niemoralną propozycję. Na szczęście się myliłam.

– Tak? – zapytałam, a w moim głosie pojawiła się nutka obawy, której nie byłam w stanie ukryć.

Profesor spojrzał na mnie z uśmiechem, a  potem nagle spoważniał.

Na moim wydziale zwalnia się miejsce. Chciałbym, aby  pani rozważyła pracę na uczelni – powiedział. A ja prawie podskoczyłam z radości. Właśnie miałam szansę na spełnienie swojego odwiecznego marzenia.

– Zgadzam się! – odpowiedziałam od razu. Nie chciałam, aby ktokolwiek mnie uprzedził i zabrał mi posadę sprzed nosa.

Czułam się jak ryba w wodzie

Ostatnie miesiące mojej edukacji przeleciały bardzo szybko. Myślami byłam już przy swojej nowej posadzie, do której zaczęłam się już nawet przygotowywać. W przerwach między nauką i pisaniem pracy magisterskiej przygotowywałam przykładowe konspekty zajęć i w myślach ustalałam plany tego, co będę przekazywać swoim podopiecznym. Chciałam przede wszystkim wpoić im zamiłowanie do królowej nauk.

– Jesteś pewna, że właśnie tego chcesz? – zapytał mnie ojciec na kilka tygodni przed rozpoczęciem pracy. A ja oczywiście przytaknęłam. I byłam pewna, że nigdy nie zmienię zdania.

Pierwsze tygodnie nauczania nie były jednak wcale takie proste. Okazało się, że sporo moich uczniów trafiło na ten kierunek zupełnie przypadkowo i mają spore problemy z podstawowymi zagadnieniami.

– Ale to jest dla nas za trudne – słyszałam niemal za każdym razem, gdy wprowadzałam na zajęcia jakieś nowe zagadnienie. – Nie rozumiem tego. W szkole tego nie mieliśmy.

– Ale przecież studia to nie szkoła – odpowiadałam im. A potem zapewniałam, że wszystkiego da się nauczyć. I dokładnie tak myślałam.

Moi studenci jednak ciągle mieli problem z opanowaniem materiału. A ponieważ uznawałam to za swoją osobistą porażkę nauczycielską, postanowiłam coś z tym zrobić. Doszłam do wniosku, że najlepsze będą korepetycje. I wcale nie oczekiwałam za nie zapłaty. Nauczanie swoich podopiecznych tak bardzo mi się podobało, że mogłabym robić to zupełnie za darmo.

Grzech nie skorzystać z takiej propozycji – usłyszałam od Marcina, jednego ze swoich studentów. To był chłopak, na którego już na samym początku zwróciłam uwagę.

Był całkowicie w moim typie – zabawny i ironiczny przystojniak o czarnych jak smoła oczach i cudownie urokliwych dołeczkach w policzkach. Podobał mi się. I chociaż wiedziałam, że nasza znajomość nie może wyjść poza ramy „student – nauczycielka”, to i tak nie mogłam się powstrzymać się przed kosmatymi myślami.

– W takim razie zapraszam po zajęciach do mojego gabinetu – powiedziałam. Jednocześnie dodałam, że może przyprowadzić ze sobą kolegę, który także ma problemy z opanowaniem podstawowych zagadnień.

Korepetycje z matematyki zmieniły bieg

Jeszcze tego samego dnia Marcin pojawił się w moim gabinecie. Jednak nie przyszedł sam. Razem z nim wszedł Krzysiek – równie przystojny i seksowny jak jego kolega. A ja już sama nie wiedziałam, na widok którego serce bije mi mocniej. „Z chęcią zaprosiłabym któregoś z nich do domu” – pomyślałam z rozmarzeniem. I na samą tę myśl uśmiechnęłam się od ucha.

– Pani Marto, wszystko w porządku? – usłyszałam głos Krzysztofa.

– Tak, tak – odpowiedziałam szybko, od razu przybierając profesjonalny wyraz twarzy. Jednak mina Marcina uświadomiła mi, że chyba doskonale wiedział, o czym myślałam.

Pierwsze korepetycje z matematyki poszły całkiem gładko. Od wpadki na początku spotkania nie wydarzyło się nic więcej, co wykraczało poza zwykłą lekcję matematyki. Ale gdy korepetycje dobiegły końca i moi uczniowie zbierali się do wyjścia, Marcin obdarzył mnie tajemniczym spojrzeniem. 

Możemy przenieść te spotkania poza uczelnię? – zapytał szeptem, pochylając się do mnie. Krzysiek akurat wychodził, więc nic nie usłyszał.

– Ale… tak nie można – odparłam zmieszana, a potem szybko się z nim pożegnałam. 

W głębi duszy wiedziałam, że przeniesienie znajomości na grunt prywatny to najprawdopodobniej jedynie kwestia czasu. I chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nie mogę do tego dopuścić, to jednocześnie wiedziałam, że nie będę potrafiła się powstrzymać.

Kolejne zajęcia przebiegały bez żadnych zakłóceń. A co więcej – obaj moi uczniowie zaczęli wykazywać pozytywne zmiany.

Ta matma jest całkiem fajna – powiedział któregoś razu Marcin. A potem dodał coś, od czego poczułam ciarki po plecach. – A co powiesz na lekcje anatomii? – zapytał. A ja zaczerwieniłam się po same uszy, bo doskonale wiedziałam, co ma na myśli.

Powinnam odmówić. Odmówić i przywołać go do porządku. A zamiast tego po chwili zgodziłam się na spotkanie.

Dzisiaj wieczorem – powiedziałam cicho. I już wtedy wiedziałam, jak to się skończy.

Kontynuowałam prywatne lekcje

Poszliśmy z Marcinem do jednej z moich ulubionych restauracji. A po romantycznej kolacji zakrapianej winem wylądowaliśmy u mnie w mieszkaniu.

Z anatomii jesteś tak samo dobra jak z matematyki – usłyszałam po wszystkim. A sama musiałam przyznać, że mój uczeń zagadnienia z budowy ciała opanował znacznie lepiej niż pierwiastki i całki.

Przez kolejne tygodnie nasz romans rozwijał się w najlepsze. Ale potem okazało się, że Marcin wyjeżdża na półroczną wymianę studencką.

– Będę tęsknił – powiedział tylko. A zaraz potem już go nie było.

Nie rozpaczałam jednak zbyt długo. Kilka dni po naszym pożegnaniu w moim gabinecie pojawił się kolega Marcina, Krzysztof.

– Może i ja mógłbym kontynuować korepetycje poza tym gabinetem? – zapytał z uśmiechem. A ja się zgodziłam. 

Od pierwszego spotkania z moimi uczniami minęło już kilka miesięcy. A ja nadal oprócz standardowych zajęć na uczelni oferuję też swoim podopiecznym bezpłatne korepetycje. Niektórzy z nich mogą liczyć na specjalne traktowanie.

Na razie na lekcje z anatomii chodzi jedynie Krzysiek. Ale kto wie. Nie wykluczam żadnego scenariusza. Lubię nauczanie. Ale równie mocno spodobały mi się korepetycję z przedmiotu, który nie ma nic wspólnego z moim wykształceniem. I chociaż czasami dopada mnie strach, że to wszystko się wyda, to i tak nie potrafię się powstrzymać. 

Marta, 27 lat

Czytaj także:
„Sąsiedzi myślą, że udzielam korepetycji dwudziestolatkom. A ja uczę ich podstaw biologii w mojej własnej pościeli”
„Zapisałam córkę na korepetycje z matmy. Zamiast na jej maturze, pozytywny wynik znalazłam na teście ciążowym w koszu”
„Na zjeździe absolwentów zamiast jak milion dolarów, wyglądałam jak 5 groszy. Na szaro załatwił mnie mój dawny wróg”

Redakcja poleca

REKLAMA