„Sąsiedzi myślą, że udzielam korepetycji dwudziestolatkom. A ja uczę ich podstaw biologii w mojej własnej pościeli”

Zadowolona kobieta po 50 fot. iStock by Getty Images, mheim3011
„Wszyscy moi »uczniowie« wiedzieli, na czym stoją. Nie oszukiwałam ich, nie dawałam fałszywych nadziei. W dodatku, mimo że dzieliła nas różnica wieku, wszyscy byli przecież pełnoletni, świadomi i kompletnie zdolni do podejmowania własnych decyzji”.
/ 13.10.2024 20:00
Zadowolona kobieta po 50 fot. iStock by Getty Images, mheim3011

Wciąż uważam, że jestem przecież młodą kobietą. Myślę więc, że mogę cieszyć się życiem, zwłaszcza, że nie robię nikomu krzywdy i spotykam się z dorosłymi, którzy też tego chcą. Ale wiem, co ludzie by o mnie gadali, gdyby wiedzieli, w jakim celu przychodzą do mnie ci wszyscy studenci...

Już raz miałam złamane serce

Od lat wykładam biologię na uniwersytecie. Lubię swoją pracę. Kontakt ze studentami, możliwość dzielenia się wiedzą, to zawsze sprawiało mi satysfakcję. Biologia jest fascynująca. To w końcu nauka o życiu, o tym, jak działa nasze ciało, jak funkcjonujemy. Z perspektywy mojej kariery, wszystko wygląda całkiem dobrze. Życie prywatne to już jednak zupełnie inna sprawa.

Jestem po rozwodzie. Mój mąż, Piotr, zostawił mnie dla młodszej kobiety. Banał, prawda? Tylko że kiedy coś takiego spotyka ciebie, nagle banał zamienia się w rzeczywistość, która naprawdę boli. Piotr był moim pierwszym i jedynym poważnym związkiem. Poznaliśmy się na studiach, a potem życie toczyło się według standardowego scenariusza: ślub, dzieci (tych akurat nie mieliśmy), kariera. Byłam oddana temu małżeństwu. Albo naiwna – jak mi się teraz wydaje.

Oczywiście, z biegiem lat nasze uczucia osłabły, choć ja zawsze wierzyłam, że to naturalne. Piotr natomiast uznał, że to dobry moment na znalezienie sobie czegoś świeższego. Swoją przygodę z dwudziestoparoletnią Asią rozpoczął mniej więcej w tym czasie, gdy oboje byliśmy po czterdziestce. Gdy odkryłam, że jego późne powroty z pracy to nie efekt awansu, a miłosnych uniesień z nową wybranką, nasze małżeństwo szybko się zakończyło. Tak po prostu.

Pierwsze miesiące po rozwodzie były dla mnie ciężkie. Rozpacz, gniew, bezradność. Czułam, że zawalił się cały mój świat. A potem, z czasem, pojawiła się inna refleksja: skoro on mógł znaleźć kogoś młodszego, dlaczego ja nie miałabym zacząć cieszyć się życiem? Dlaczego miałabym spędzać wieczory samotnie, użalając się nad sobą, podczas gdy świat pełen jest młodych, przystojnych mężczyzn?

Zawsze byłam atrakcyjną kobietą

Dobrze się trzymam, nawet teraz, mając na karku pięćdziesiątkę. Dbam o siebie, ćwiczę, noszę modne ubrania, a z wiekiem zyskałam pewność siebie, której młodszym dziewczynom często brakuje. Dlatego kiedy zaczęłam przeglądać aplikacje randkowe, szybko odkryłam, że nie brakuje mężczyzn zainteresowanych dojrzałymi kobietami.

Z początku było niezręcznie. Randki online to nie było coś, w czym się widziałam. Ale po kilku rozmowach i spotkaniach zrozumiałam, że nie ma się czego wstydzić. Młodzi mężczyźni lubią dojrzałe kobiety – cenią ich doświadczenie, pewność siebie, spokój. A ja? No cóż, ja cenię ich energię, świeżość, chęć życia.

Moje sąsiadki, panie w wieku podobnym do mojego, które znają mnie od lat, nie wiedzą, co tak naprawdę dzieje się za moimi drzwiami. Mieszkam w bloku pełnym starszych ludzi, którzy kojarzą mnie głównie jako stateczną panią profesor biologii. A ponieważ widzą, że często odwiedzają mnie młodzi mężczyźni, uznali, że udzielam korepetycji. Idealne wyjaśnienie, prawda? Nikt nie pyta, nikt nie drąży. Sąsiedzi myślą, że dorabiam sobie, pomagając dwudziestolatkom zaliczyć biologię, ale prawda jest dużo bardziej... pikantna.

– Witaj Justynko, jak tam zajęcia? – zapytała mnie kiedyś pani Halinka z drugiego piętra, kiedy wracałam z zakupami.

– Wszystko dobrze, dziękuję – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Mam kilku nowych uczniów. Zajęcia są intensywne.

No cóż, technicznie rzecz biorąc, nie kłamałam. Intensywne są, ale na pewno nie w taki sposób, jaki pani Halinka sobie wyobraża...

Młodzi mężczyźni, z którymi się spotykam, zazwyczaj mają od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Są pełni pasji i życia, a do tego niezbyt wymagający emocjonalnie. Nie szukają poważnych związków, tak jak ja. Szukają zabawy, doświadczenia i ucieczki od codziennych obowiązków. Czasem po prostu chcą poczuć się adorowani przez kogoś starszego, kto wie, czego chce od życia.

Jednym z takich mężczyzn był Krzysiek

Poznaliśmy się na aplikacji randkowej i od razu coś między nami zaiskrzyło. Był studentem inżynierii, przystojnym, pełnym energii chłopakiem, który kochał życie i nie bał się wyzwań. Spotkaliśmy się kilka razy na kawę, a później zaczęliśmy spotykać się częściej – w moim mieszkaniu.

– Więc... co zamierzasz dzisiaj robić? – zapytał Krzysiek, siadając na mojej kanapie.

Jego wzrok błądził po moim ciele, a ja poczułam się jakby cofnęła się w czasie.

– Cóż, myślałam o omówieniu podstaw anatomii – odpowiedziałam zalotnie, nachylając się do niego.

Krzysiek roześmiał się, wiedział, co kryje się za moimi słowami. Nie był pierwszym, który słyszał ode mnie takie teksty. O ironio, dopiero po rozwodzie z mężem odkryłam w sobie pokłady kobiecości i umiejętność kokietowania.

W moim domu nigdy nie chodziło o naukę biologii w jej tradycyjnym sensie. Owszem, spędzałam z tymi chłopakami czas na rozmowach, bo byli ciekawi świata, zadawali pytania o życie, relacje, miłość. A potem, w mojej sypialni, odkrywaliśmy inne aspekty biologii – te bardziej pierwotne, cielesne.

Jednak to, co miało być dla mnie formą odreagowania i zabawy, z czasem stało się czymś więcej. Zauważyłam, że każdy z tych chłopaków wnosił do mojego życia coś wyjątkowego. Krzysiek był energiczny, ale też nieco naiwny. Jego sposób patrzenia na świat przypominał mi młodość – tę spontaniczność, którą ja, przez lata spędzone w małżeństwie, utraciłam.

To były cenne lekcje

Inny z moich uczniów, Michał, był bardziej wycofany. Cichy student medycyny, który wolał słuchać niż mówić. Spotykałam się z nim przez kilka miesięcy, a jego towarzystwo było dla mnie czymś w rodzaju mentalnego oddechu. Niezwykle inteligentny, Michał był w stanie rozmawiać ze mną na tematy zawodowe, jednocześnie przyciągając mnie swoją tajemniczością.

– Nigdy nie myślałaś o tym, żeby znowu się zakochać? – zapytał mnie kiedyś Michał, gdy leżeliśmy obok siebie w łóżku po kolejnym namiętnym wieczorze.

Nie szukam miłości – odpowiedziałam spokojnie. – Szukam wolności. Po tym, co przeszłam, nie potrzebuję kolejnego związku, który by mnie ograniczał.

Wiedział, że mówiłam szczerze. Michał był jednym z niewielu, z którym dzieliłam bardziej osobiste myśli. Był zbyt młody, bym mogła traktować go poważnie jako partnera życiowego, ale jego towarzystwo miało w sobie coś terapeutycznego.

W mojej sąsiedzkiej rzeczywistości wszystko to wyglądało zupełnie inaczej. Pani Halinka nadal widywała, jak studenci odwiedzają mnie kilka razy w tygodniu. Z czasem zaczęła zadawać mi coraz więcej pytań o korepetycje. Raz nawet wspomniała, że jej wnuk mógłby przyjść na kilka lekcji, bo nie radzi sobie z biologią. Wybrnęłam z tej rozmowy, mówiąc, że mam już pełny grafik, ale wiedziałam, że moja przykrywka zaczyna być coraz trudniejsza do utrzymania.

To, co robiłam, nie było niczym złym

Nie krzywdziłam nikogo. Wszyscy moi uczniowie wiedzieli, na czym stoją. Nie oszukiwałam ich, nie dawałam fałszywych nadziei. W dodatku, mimo że dzieliła nas różnica wieku, wszyscy byli przecież pełnoletni, świadomi i kompletnie zdolni do podejmowania własnych decyzji. Było to proste – spotkania, rozmowy, seks, a potem każdy wracał do swojego życia. Bez obietnic, bez oczekiwań. Nie widziałam w tym niczego niemoralnego.

Czy czasem tęskniłam za czymś więcej, niż rozrywka? Być może. Ale nauczyłam się cenić to, co mam. Wolność, niezależność, brak zobowiązań. Mój dom, moja pościel, moje zasady. A sąsiedzi? Cóż, niech sobie myślą, co chcą.

– Jestem pewna, że twoi uczniowie bardzo cię cenią – powiedziała mi ostatnio pani Halinka, kiedy spotkałyśmy się na klatce schodowej.

– Och, nie masz pojęcia, jak bardzo – odpowiedziałam z uśmiechem, który mogła zrozumieć tylko ja.

Czasem zastanawiam się, jak długo będę mogła prowadzić taki styl życia, zanim nadejdzie moment, w którym coś się zmieni: albo sama poczuję, że już mnie to nie bawi, albo zwyczajnie przestanę być atrakcyjna dla młodszych mężczyzn. Ale na razie nie ma to dla mnie znaczenia. Każdy dzień to nowe doświadczenie, każda chwila to przypomnienie, że życie jest zbyt krótkie, by je ograniczać do społecznych norm. Na razie jestem panią swojego losu.

Justyna, lat 51 

Czytaj także:
„Gdy usłyszałam pomysły nowej nauczycielki córki, ścięło mnie z nóg. Nie wiem, za kogo się ma ta wypudrowana paniusia”
„Matka zagoniła mnie do grabienia liści. Pięknej sąsiadce zza płotu też pomogłem obrobić ogródek i nie tylko”
„Mój 40-letni syn po rozwodzie wrócił pod mój dach i się rozkleił. Nie będę go teraz przecież niańczyć”

Redakcja poleca

REKLAMA