„Straciłam pracę, ale nie potrafiłam zrezygnować z luksusów. Szybko wpadłam w długi, które pożerały całą moją pensję”

Wpadłam w długi fot. Adobe Stock, auremar
„Dostałam wypłatę i już następnego dnia nie miałam na koncie nawet grosza. Wszystko poszło na spłaty, a i tak nie uregulowałam nawet połowy długów. Brałam kolejne pożyczki na coraz większy procent, zadłużałam się na jednej karcie, żeby spłacić drugą…".
/ 30.11.2022 07:50
Wpadłam w długi fot. Adobe Stock, auremar

Drogie restauracje i butiki, ekskluzywne salony piękności i wakacje w modnych kurortach – to wszystko jest dla ludzi. Ale dla tych, którzy mają pieniądze. Nie zaś dla tych, co żyją na kredyt. To się zwykle źle kończy…

Zawsze lubiłam bogato żyć

Dobre ciuchy, wypady do restauracji, wakacje w znanych kurortach a poza tym kosmetyczka, fryzjer, manikiurzystka i tysiące innych drobiazgów, bez których świat kobiety byłby szary i nudny. Świetnie zarabiałam, więc stać mnie było na to wszystko.

„Beata, nie szalej tak, odłóż coś na czarną godzinę. Nie można wydawać wszystkiego” – słyszałam nieraz od znajomych.

Wkurzało mnie to. Na jaką czarną godzinę? W pracy świetnie mi szło, awansowałam, dostawałam nagrody. Dlaczego więc miałem rezygnować z przyjemności? Nie miałam dzieci, kredyt za mieszkanie spłacałam na czas, z rachunkami też nie zalegałam. O co więc im chodziło?

Za każdym razem machałam więc zniecierpliwiona ręką i mówiłam, żeby nie przynudzali i zajęli się własnymi sprawami. Bo ja doskonale wiem, co robię.

Naprawdę tak myślałam

Święcie wierzyłam, że w moim życiu może być tylko lepiej, a nie gorzej.

Rok temu spotkała mnie przykra niespodzianka. Firma, w której tak świetnie mi szło, zakończyła działalność w Polsce i przeniosła się do Rumunii. Byłam w szoku! Nie miałam żadnych oszczędności, zapłacono mi tylko za trzy miesiące wypowiedzenia, więc musiałam jak najszybciej znaleźć nową pracę.

No i znalazłam, tyle że za połowę tego, co dostawałam wcześniej. Bardzo mi się to nie podobało, ale co było robić. Nie było czasu na przebieranie w ofertach i negocjowanie warunków…

Nowa sytuacja nie dała mi, niestety, do myślenia. Rozsądny człowiek zaplanowałby od nowa swój budżet, ograniczył wydatki. Ale nie ja. Trudno mi było zrezygnować z dotychczasowego stylu życia. Mówi się, że do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja, ale do złego już nie.

Tak właśnie było ze mną. Wytłumaczyłam sobie, że za chwilę znajdę świetnie płatne zajęcie, więc nie muszę niczego zmieniać. I żyłam tak jak przedtem, jak księżniczka. Tyle że dochody miałam pokojówki…

Kłopoty pojawiły się prawie natychmiast

Któregoś pięknego dnia zorientowałam się, że choć minęło zaledwie kilka dni od wypłaty, na koncie nie mam już pieniędzy. Specjalnie się tym jednak nie przejęłam. Miałam przecież potężny debet, karty kredytowe, bank kusił pożyczką. Nie musiałam nawet iść do oddziału.

Wystarczył jeden telefon lub kilka kliknięć w komputerze i na moim rachunku pojawiały się dodatkowe tysiące. To było takie proste… Nadal więc odwiedzałam drogie butiki i salony piękności a w międzyczasie szukałam lepiej płatnej pracy. Ale szefowie firm jakby się zmówili. Owszem zapraszali mnie na rozmowy, jednak zamiast więcej, chcieli zapłacić najwyżej tyle samo, co zarabiałam teraz, a najchętniej jeszcze mniej.

Doprowadzało mnie to do białej gorączki.

„Przecież to nawet na waciki nie wystarczy. A gdzie spłata kredytów, kart?” – denerwowałam się.

Ale od tych moich nerwów pieniędzy nie przybywało. Długów natomiast tak. Zadłużenie rosło w zastraszającym tempie. Czegóż to ja nie wymyślałam, żeby poradzić sobie ze spłatą choćby minimalnych, wymaganych sum. Brałam kolejne pożyczki na coraz większy procent, wyciągałam pieniądze od znajomych, zadłużałam się na jednej karcie, żeby spłacić drugą…

I ciągle oszukiwałam samą siebie, że to tylko chwilowe trudności, że zaraz stanę na nogi i wszystko szybciutko pospłacam…

Kiedy wreszcie przejrzałam na oczy?

Jakiś miesiąc temu. Dostałam wypłatę i już następnego dnia nie miałam na koncie nawet grosza. Wszystko poszło na spłaty, a i tak nie uregulowałam nawet połowy długów. Zadzwoniłam na infolinię do swojego banku, by wziąć kolejny kredyt.

– Nie ma pani zdolności kredytowej – usłyszałam.

W innych bankach też nie chciano ze mną rozmawiać. Przerażona pojechałam do przyjaciółki i poprosiłam o pożyczkę. Odmówiła. Pozostali znajomi też. Bez ogródek oświadczyli, że mi nie pomogą, bo raz, że jestem raczej niewypłacalna a dwa – chcą, żebym zrozumiała, czym się kończy życie ponad stan. I żebym zatrzymała się, póki nie jest za późno.

Błagałam, prosiłam, byli nieugięci. Wściekłam się na nich. Przyjaciele osiągnęli cel. Zatrzymałam się. Nie miałam wyjścia. Usiadłam w domu i policzyłam wszystkie swoje długi. Kiedy dotarło do mnie, ile tego jest, to aż się za głowę złapałam.

Teraz jestem na etapie opracowywania realnego planu ich spłacenia, negocjuję z bankami. Szczęśliwie chcą ze mną rozmawiać, bo nie uciekłam przed problemem, nie robiłam uników. Uczę się życia z ołówkiem w ręku. Nie jest łatwo, ale dam radę. Muszę dać.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA