„Starzy sąsiedzi nie mieli na kogo liczyć, więc ruszyłam z odsieczą. Teraz spadła na mnie duża odpowiedzialność”

stara para fot. Getty Images, Hinterhaus Productions
„Może… nie mieli już przyjaciół? W ich wieku to częściej na pogrzeby się gania niż na wesela. A rodzina? Wiedziałam, że mieli syna, ale sporo starszego ode mnie, też nie najzdrowszego, a wnuki mieszkały za granicą”.
/ 05.07.2024 11:15
stara para fot. Getty Images, Hinterhaus Productions

Dzwoniłam i dzwoniłam do furtki, ale nikt nie otwierał. Telefonu też nikt nie odbierał. A jeśli pani Stasia miała rację i jej mężowi coś naprawdę się stało?

Sąsiedzi powinni sobie pomagać

Cały swój wolny dzień poświęciłam na porządki w piwnicy. Zajęcie ani przyjemne, ani ciekawe, bo pomieszczenie zawalone było „przydasiami” z kilku dziesięcioleci. Wiedziałam, że łatwo nie będzie, więc odwlekałam tę robotę z roku na rok. No ale skoro już się zdecydowałam, nie zamierzałam męczyć się na raty – postanowiłam w jednym, gigantycznym zrywie uporać się z piwniczym składem rupieci.

Kiedy wyniosłam do śmietnika ostatnie worki wypełnione pustymi słoikami, starymi lampami i zwojami dawno nieużywanych kabli, bolały mnie wszystkie mięśnie, a w gardle nieprzyjemnie drapało od wdychanego kurzu. Kichałam jak ofiara alergii i miałam wrażenie, że cały piwniczny brud osiadał mi na włosach oraz ubraniu. Jednak z satysfakcją patrzyłam na opróżnioną i uporządkowaną przestrzeń. Teraz długa kąpiel, może jakiś film i do spanka, myślałam, wracając do mieszkania. Po dobrze wykonanej pracy należała mi się porcja przyjemności.

Kiedy czyściutka i opatulona w szlafrok zasiadłam przed telewizorem, nie potrafiłam niestety skupić się na akcji, bo oczy same mi się zamykały. No cóż, po takim wysiłku potrzebowałam głównie snu, nie rozrywki. Przeniosłam się do sypialni i ledwo przyłożyłam głowę do poduszki, usnęłam.

W oniryczną, piękną wizję wdarł się jakiś nieprzyjemny, drażniący dźwięk. Próbowałam go ignorować, ale był natrętny i nieustępliwy. Macałam wokół siebie, próbując zlokalizować źródło owego dźwięku, które wracający do stanu świadomości mózg rozpoznał w końcu jako dzwonek telefonu. W tym samym momencie, w którym palce natrafiły na wibrujący aparat, ten ucichł.

Kto mnie budzi w środku nocy?!

Typowe. Niemniej odetchnęłam z ulgą i nie sprawdzając, ani kto dzwonił, ani która jest godzina, ponownie umościłam się do snu. Nakryłam głowę kołdrą… Telefon zadzwonił drugi raz. No szlag by trafił! Teraz już, bardziej przytomna, zapaliłam światło i spojrzałam na zegar. Dochodziła północ. Kto mógł dzwonić do mnie o tak barbarzyńskiej porze?

Zerknęłam na wyświetlacz. Pani Stasia? Dziwne. Bardzo dziwne… Coś musiało się stać. Stasia była moją sąsiadką, osobą mocno wiekową, która kładła się spać z kurami, i kulturalną, acz gadatliwą, która nie dzwoniłaby do mnie tak późno bez ważnego powodu.

Odebrałam połączenie i usłyszałam słaby, drżący głos:

– Jesteś w domu? Widziałaś mojego męża?

Po tych słowach połączenie się zerwało. Wiedziałam, że moi sąsiedzi niedawno kupili nowe, dotykowe telefony, nad którymi jeszcze nie w pełni panowali, więc przerwa w komunikacji specjalnie mnie nie zaskoczyła. Jednak pytanie było cokolwiek dziwaczne. Oddzwoniłam czym prędzej, mając nadzieję, że sąsiadka będzie potrafiła odebrać.

– Pani Stasiu, co się dzieje? Co z panem Heniem?

– Milenka, jestem w szpitalu, miałam dziś operację i dopiero co obudziłam się z narkozy. Nie mogę dodzwonić się do Henryka i denerwuję się, czy u niego wszystko w porządku.

Dopiero teraz przypomniałam sobie, że pani Stasia miała iść na planowaną od dawna operację. Tak byłam zaganiana przy sprzątaniu piwnicy, że zupełnie wyleciało mi to z głowy.

– Bez paniki. Pana Henia widziałam dziś rano w sklepie. Teraz pewnie śpi, jest już po północy… – przypomniałam jej, że pora jest mało odpowiednia na konwersację.

– Od rana wiele mogło się wydarzyć… – powiedziała wolno, a potem jej głos nabrał błagalnych tonów: – Ja cię proszę! Idź do niego i sprawdź. Boję się, że coś się stało. Zrobisz to dla mnie? Proszę cię, kochana!

Nie miałam ochoty na spacery po nocy

Na dworze było zimno i ciemno. Choć do przejścia miałam raptem kilkadziesiąt metrów, wzdrygałam się na samą myśl o opuszczenia ciepłego łóżka. Jednak świadomość, że biedna staruszka, unieruchomiona w szpitalu, martwi się i denerwuje, sprawiła, że westchnęłam zrezygnowana.

– Dobrze, pójdę.

– I zaraz do mnie zadzwoń – zleciła Stasia raźniejszym głosem.

Wstałam i powlokłam się do szafy. Na piżamę włożyłam dres, na niego zarzuciłam kurtkę z kapturem, na grube skarpetki włożyłam buty i wyszłam z domu. Zimny wiatr zmusił mnie do naciągnięcia kaptura na głowę i zaciągnięcia zamka po samą szyję.

Uliczka była cicha, ciemna i pusta. Poczułam się nieswojo – noc to nie jest pora na włóczenie się samopas – więc przyspieszyłam kroku. Po chwili stałam już przy furtce sąsiadów i naciskałam dzwonek. Nikt nie otwierał. Coś mnie tknęło i wzięłam ze sobą komórkę, więc spróbowałam zadzwonić do pana Henia.

Połączenie przerywało się po pierwszym sygnale. No tak. Kiedyś mówił, że jego telefon jest tak ustawiony, by na noc sam się wyłączał. Nie mam pojęcia czemu, skoro to zwykle w nocy zdarzają się nagłe sytuacje. W każdym razie to by wyjaśniało, dlaczego obie z panią Stasią nie mogłyśmy się do niego dodzwonić. Schowałam telefon do kieszeni i znowu nacisnęłam dzwonek przy furtce.

Obok mnie wolno przejechał radiowóz. Czułam, jak zza szyb policjanci patrolujący okolicę uważnie mi się przyglądają. Kiedy uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie żadnych dokumentów, zrobiło mi się gorąco, mimo zimna. Ktoś obserwujący w środku nocy cudzą posesję może budzić podejrzenia. Tego brakuje, by wzięli mnie za włamywacza. Na szczęście radiowóz odjechał i obyło się bez żenujących wyjaśnień. Po raz kolejny nacisnęłam dzwonek.

Odczekałam pod furtką parę minut, wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do pani Stasi.

– Pan Henio nie otwiera, nie wiem, co robić – zameldowałam.

– Dzwoń aż do skutku – poleciła. – Nawet jakbyś miała dzwonek spalić.

Położyłam palec na przycisku i trzymałam go bardzo długo. Bez rezultatu. Dom sąsiadów pozostawał cichy i ciemny. Teraz ja też zaczęłam się denerwować. Pan Henryk to starszy człowiek. A jeśli tak bardzo martwił się o wynik operacji małżonki, że zawału dostał albo wylewu? Boże, i co teraz? Dzwonić po pogotowie, policję, a może po straż pożarną, żeby wyważyli drzwi?

Na szczęście był cały i zdrowy

Chciałam pomóc, ale zarazem obawiałam się radykalnego działania. No bo narobię rabanu, a potem okaże się, że pan Henio włożył stopery do uszy, by porządnie się wyspać. Kurczę, szkoda, że ten patrol odjechał. Gdybym głupio nie spanikowała, sama powinnam ich zatrzymać i poprosić o pomoc. Oni by wiedzieli, co zrobić.

Po raz kolejny desperacko nacisnęłam dzwonek. Wydawało mi się, że w którymś oknie błysnęło światło. To dodało mi otuchy. Zadzwoniłam raz jeszcze i… uff, zapaliły się reflektorki nad wejściem. Czyli jednak był w domu. Gdy usłyszałam brzęczyk, nacisnęłam na klamkę i podbiegłam do drzwi. Te się uchyliły, nim zapukałam, i ujrzałam zaspanego gospodarza.

– Milenka? – patrzył na mnie zdumiony. – Co się stało?

– Pani Stasia się stała! – wybuchnęłam. Aż się sąsiad cofnął. – Przepraszam, to z nerwów – zmitygowałam się. – Pana żona nie może się dodzwonić. Kazała mi sprawdzić, czy pan żyje, i przekazać, że operacja była późno i dopiero co wybudziła się z narkozy. Wszystko z nią dobrze, poza tym, że umiera z niepokoju o męża, więc… – przerwałam, żeby zaczerpnąć tchu.

– Już wszystko wiem. Przepraszam, że musiałaś czekać, ale spałem. No wiesz, taka pora…

– Wiem, rozumiem doskonale, też sobie spałam, kiedy… No, nieważne. Grunt, że w końcu pan otworzył, bo już się bałam, że będę musiała wzywać straż pożarną. Zadzwonię do pani Stasi, powiem, że wszystko w porządku, bo brakuje, by jej tam ciśnienie skoczyło z nerwów.

Zadzwoniłam po raz kolejny do szpitala i podałam panu Henrykowi telefon, żeby mógł osobiście powiadomić żonę, że żyje i ma się świetnie, poza tym, że jest śpiący, bo w środku nocy z łóżka wyrwany. Kiedy skończyli się wzajemnie zapewniać o swoim dobrym samopoczuciu, zabrałam telefon, pożegnałam się i truchtem wróciłam do domu. Zmarzłam tak, że cała się trzęsłam. Musiałam sobie zrobić gorące kakao, który wypiłam niemal duszkiem, żeby się rozgrzać, i wskoczyłam pod kołdrę.

Tyle że cała ta sytuacja wybiła mnie ze snu. Długo myślałam o sąsiadach, o małżeńskiej trosce, o tym, czy może być przesadna, czy lepiej dmuchać na zimne, niż potem pluć sobie w brodę, o tym, jak wiele można oczekiwać od ludzi mieszkających za płotem, w końcu obcych, czy pomoc sąsiedzka powinna mieć jakieś granice… Usnęłam dopiero nad ranem.

Był mi bardzo wdzięczny

Ze snu wyrwał mnie hałas dzwonka. No kur… zapiał, nie pośpię sobie! Przez chwilę miałam nadzieję, że intruz odpuści, ale był wytrwały, ja jak wczoraj. Podniosłam się, poszukałam szlafroka, znalazłam go za łóżkiem, włożyłam i poszłam otworzyć. Na progu stał pan Henio.

– Obudziłem cię?

– Taaaak… jaaakby! – ziewnęłam.

– Przyszedłem podziękować za wczoraj – wyjaśnił cel swojej wizyty.

Mógł z tym poczekać, pomyślałam z niechęcią, ale skoro już mnie obudził, zmusiłam się do uśmiechu.

– Nic takiego, sąsiedzi powinni sobie pomagać, prawda? Jak się pani Stasia czuje? Rozmawiał pan z nią dzisiaj?

– Tak, dzwoniłem z samego rana. Operacja się udała, jak wszystko dobrze pójdzie, na weekend wypiszą ją do domu.

– No to się cieszę.

– Ja też. – uśmiechnął się do mnie. – A to dla ciebie, na śniadanie – wręczył mi niewielką paczuszkę. – Byłem już w sklepie i kupiłem ci świeżutkie, jeszcze ciepłe drożdżówki do kawy.

– Aaa… jak miło. Bardzo dziękuję – teraz uśmiechnęłam się szczerze. – Czuję, że kawa i coś słodkiego na dzień dobry bardzo mi się dzisiaj przydadzą. Po tych nocnych emocjach – mrugnęłam do Henia porozumiewawczo.

Sąsiad poszedł, a ja zaparzyłam kawę. Zapijając pyszne drożdżówki aromatycznym napojem, rozmyślałam o tym, co się zdarzyło w nocy. Czemu nadal nie dawało mi to spokoju? Czemu mnie uwierało jak kamyk w bucie? Czyżbym była aż taką egoistką? Czyżby aż tak mało było we mnie wyrozumiałości dla cudzych paranoi?

Owszem, reakcja pani Stasi była przesadna, nakręciła się własnym niepokojem i zaczęła panikować. Okej, wyrwała mnie z łóżka w środku nocy, bym ja z kolei obudziła jej męża i sprawdziła, czy jest cały i zdrowy. A potem on obudził mnie o „świcie”, by dać mi drożdżówki w wyrazie wdzięczności za troskę. Raczej to zabawne niż irytujące, grunt, że wszystko dobrze się skończyło, więc skąd u mnie to niekomfortowe uczucie, jakbym poszła spać z brudnymi nogami?

Przecież nie poradzą sobie sami

Bo to naprawdę było dziwne. Po pierwsze, histeryczne zachowanie pani Stasi. Po drugie, że zadzwoniła do mnie. Właśnie do mnie. Czemu nie do kogoś z rodziny albo przyjaciół? Może… nie mieli już przyjaciół? W ich wieku to częściej na pogrzeby się gania niż na wesela. A rodzina? Wiedziałam, że mieli syna, ale sporo starszego ode mnie, też nie najzdrowszego, a wnuki mieszkały za granicą.

Więc może faktycznie byłam jedyną osobą, do tego mieszkającą najbliżej, którą mogli bez większych konsekwencji obudzić w środku nocy i poprosić o przysługę? To by też tłumaczyło panikę pani Stasi. Bo gdyby jej mężowi coś się stało, gdyby pomoc nie nadeszła w porę, zostałaby sama jak ten palec. Może nie samotna, ale w wielu przypadkach sama, bezradna i niemogąca liczyć na szybkie wsparcie. I pewnie dlatego pan Henio pofatygował się z drożdżówkami, bo może być następny raz, gdy będą mnie potrzebować…

Gdy zdałam sobie z tego sprawę, poczułam odpowiedzialność. Nieproszoną, wręcz niechcianą, ale nic nie mogłam poradzić. Świadomość, że dla tych dwojga starych ludzi mogę być jedną opcją w podbramkowych sytuacjach, zaciążyła mi na sumieniu. I co teraz? Mam czekać, aż znowu zdarzy się coś dramatycznego? Chyba lepiej zatroszczyć się o nich zawczasu. Tak byśmy czuli się ze sobą komfortowo, naturalnie, żeby nie zrobiła się z tego wymuszona wymiana przysług i podziękowań.

Zbliżały się święta. Przecież pani Stasia, świeżo po operacji, nie będzie miała siły ani zdrowia, żeby stać przy garach. Pan Henio, z skłonnościami do lumbago, nie przytarga choinki. Nie da rady sam porządnie wysprzątać chałupy ani zrobić zakupów w czas gwiazdkowego szaleństwa. Nie wiem, jak to u nich było w zeszłym roku, ale teraz, będą zdani na siebie. Czyli na mnie.

Ponieważ zadaniowa ze mnie osoba, gdy już rozwiązałam zagadkę tego, co mnie uwierało, przystąpiłam do działania. Gdy już pani Stasia wróciła do domu, udałam się do nich, by ustalić, co trzeba zrobić przed świętami, co kupić, co ugotować, co przytargać i tak dalej. Fakt, że nie protestowali, tylko słuchali grzecznie, świadczy, iż miałam rację, wychodząc z taką inicjatywą.

– Jakby co, wezwę na odsiecz mojego najnowszego narzeczonego – pochwaliłam się przy okazji facetem. – Kawał chłopa i jeszcze chce mu się starać, gdy poproszę. Zatem… od czego zaczynamy? Od listy prezentów? Od jadłospisu? Ja mogę zrobić mój popisowy barszcz według receptury babci, ale z pierogami musiałaby mi pani pomóc, bo ciasto nie zawsze mi wychodzi… Pani Stasiu, no co też pani, proszę nie płakać… Panie Heniu, niech pan coś powie żonie… No nie, pan też? Przecież to nic takiego, przecież sąsiedzi powinni sobie pomagać, prawda?

Milena, 28 lat

Czytaj także:
„Chciałam mieć córkę pod ręką, a ona uciekła na drugi koniec świata. Mam wnuka, ale nie dane jest mi go poznać”
„Były mąż szybko znalazł sobie nową rodzinkę. Z naszego syna zrobił darmową opiekunkę dla przyszywanej siostruni”
„Przy Wandzie mogłem poczuć się jak w prawdziwej bajce. Ona była bogatą królową, a ja nędznym żebrakiem”

Redakcja poleca

REKLAMA