„Chciałam mieć córkę pod ręką, a ona uciekła na drugi koniec świata. Mam wnuka, ale nie dane jest mi go poznać”

smutna kobieta fot. Getty Images, ImageSource/Mamasuba
„Tak naprawdę wiedziałam, że mogę sobie najwyżej pogadać i ponarzekać. Znałam moją córkę dobrze. Wiedziałam, że jak już podjęła decyzję, to nic i nikt nie zmusi jej do zmiany zdania. Poleciała dwa tygodnie później. Jak tylko samolot zniknął nam z oczu, zaczęłam tęsknić”
/ 25.06.2024 07:15
smutna kobieta fot. Getty Images, ImageSource/Mamasuba

Nasza córka zawsze była ambitna i wiedziała, czego chce w życiu. Cieszyliśmy się więc, że dostała świetną propozycję stażu. Ale miny nam zrzedły, gdy usłyszeliśmy gdzie…

Kasia była bardzo ambitna

Jesteśmy zupełnie przeciętną rodziną. Ja jestem technikiem laboratoryjnym, mój mąż Michał – weterynarzem. Pracuje w klinice, na etacie. Nie dorobiliśmy się willi, działki, luksusowych aut. Pieniądze wydawaliśmy na podróże i nasze dzieciDorobiliśmy się dwójki. Kasia to nasza pierworodna. Dziś ma dwadzieścia osiem lat. Antek jest trzy lata młodszy. 

Kasia zawsze była prymuską. Nigdy jej nie mówiliśmy, że musi być najlepsza. Staraliśmy się, żeby ani jej, ani Antkowi nic nie narzucać. Nie wywierać presji.

– Możecie być, kim chcecie, bylebyście byli szczęśliwi – powtarzaliśmy im.

Antek chyba sobie nasze porady wziął do serca aż za bardzo… Ale Kasia zawsze była ambitna.

– Ja muszę być najlepsza, żebym była szczęśliwa – powtarzała.

Na świadectwie na koniec podstawówki Kasia miała same szóstki. To samo w gimnazjum. Kiedy na pierwszy semestr pierwszej klasy w najlepszym liceum w Warszawie dostała czwórkę z chemii, płakała dwa dni. A potem się zaparła i na koniec roku była w klasie najlepsza z tego przedmiotu.

Kasia zawsze byłą najbardziej zapracowaną osobą w naszej rodzinie. Fakultety, dodatkowe kursy językowe, a jeszcze tenis, windsurfing, narty i działalność w kilku fundacjach. No tak, i przez trzy lata przewodniczenie samorządowi uczniowskiemu. Zdawała międzynarodową maturę. Zawsze marzyła o studiach za granicą.

– Ale do Polski wrócę – powtarzała. – Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Tylko że najpierw chcę poznać kawałek świata.

Z Holandii do Anglii

Studia – od razu na dwóch kierunkach – zaczęła w Amsterdamie. Zarządzanie i historia sztuki. Ten pierwszy – żeby mieć szansę na dobrą pracę. Drugi – żeby się rozwijać. I ja, i mój mąż ciągle się zastanawiamy, skąd u naszej córeczki taka życiowa mądrość.

Po trzech latach studiów w Holandii Kasia pojechała dalej się uczyć w Londynie. Tytuły magistra uzyskała i na zarządzaniu, i na historii sztuki.
Trzy lata młodszy Antek zaś ciągle jeszcze nie dał rady zdać matury. Jeżeli to nie Kasię podmieniono w szpitalu, to jego. Inaczej ciężko sobie wyobrazić, by z takiego samego materiału genetycznego powstali ludzie tak skrajnie różni. Choć, paradoksalnie, oboje się uwielbiają.

Po powrocie Kasi z Anglii pojechali razem na Hel szaleć na windsurfingu.
Pod koniec lata Kasia zaczęła szukać pracy. Dostała różne propozycje, ale nie była zachwycona.

– Mamuś, ja mogę nawet iść na darmowy staż, ale chcę pracować w fajnej firmie, gdzie mogę robić coś ciekawego i się uczyć. Zarządzanie sprzedażą margaryny mnie zupełnie nie interesuje – tłumaczyła.

Już dawno i ja, i Michał zrozumieliśmy, że nasza córka doskonale wie, czego chce. I co jest dla niej najlepsze. Na dodatek Kasia na siebie zarabiała. Uczyła angielskiego, prowadziła korepetycje z historii sztuki i zajęcia z jogi.

– Hej, mam newsa. Moim zdaniem to jest dobry news, ale boję się, że się zmartwicie – zagaiła Kasia pod koniec października. – Dostałam propozycję fantastycznego stażu. I już się zgodziłam, więc tylko wam mówię, a nie pytam o zdanie.

– Wspaniała wiadomość, jestem z ciebie dumny – Michał pierwszy zerwał się z kanapy i pospieszył z gratulacjami.

– Tato, poczekaj na szczegóły, to ci mina zrzednie – wtrącił się Antek. – No, dawaj, siostra, mów prawdę. Bo wiecie, ta propozycja nie jest pozbawiona wad…

Spojrzałam na syna, męża, potem córkę.

– Hej, zaraz, co jest grane? Jakich wad?

– No bo widzicie, ten staż jest dość daleko. Bardzo daleko. Bo aż… w Melbourne.
– Gdzie? – Michał wybałuszył oczy, jakby nigdy nie słyszał o tym mieście. – Córcia, oszalałaś? Chcesz wyjechać na drugi koniec świata? Ot tak?

Podjęła decyzję i za nic nie zmieni zdania

Amsterdam, Londyn – to były miasta tuż za rogiem. Kiedy Kasia mieszkała w Holandii, to jak się stęskniliśmy, po prostu wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy na przedłużony weekend. Do Londynu latało tyle tanich linii, że też mogliśmy się widywać często. Święta, urodziny – wszystkie ważne okazje zawsze spędzaliśmy razem. Ale Melbourne? Australia? Tego sobie po prostu nie umiałam wyobrazić.

– Kasia, jesteś pewna? Kiedy ty chcesz tam lecieć? Przecież zaraz Boże Narodzenie. To wykluczone! – zaprotestowałam, kiedy do mnie dotarło, co się święci.

Ale tak naprawdę wiedziałam, że mogę sobie najwyżej pogadać i ponarzekać. Znałam moją córkę dobrze. Wiedziałam, że jak już podjęła decyzję, to nic i nikt nie zmusi jej do zmiany zdania. Poleciała dwa tygodnie później. Jak tylko samolot zniknął nam z oczu, zaczęłam tęsknić. Nie miałam pojęcia, że nie zobaczymy się ani w te święta, ani w żadne kolejne przez następne dwa lata…

Kasia obiecała, że do Polski przyleci na Wielkanoc. Ten jej roczny staż miał być bezpłatny, ale firma zapewniała mieszkanie, utrzymanie i w czasie jego trwania jeden bilet do domu. Ale dopiero po kilku miesiącach, więc musieliśmy się pogodzić z tym, że po raz pierwszy od narodzenia naszej córki Boże Narodzenie spędzimy bez niej.

Jasne, widzieliśmy się Wigilię – na ekranie komputera. Połamaliśmy się wirtualnie opłatkiem. Trzymałam się dzielnie, naprawdę, do momentu wyłączenia kompa. Wtedy się poryczałam. Michał próbował mnie pocieszać, ale sam miał wilgotne oczy.

W marcu zaczęłam odliczać dni do spotkania. Kasia miała kupiony bilet na
8 kwietnia. Granice zamknięte. I z naszych planów znowu nici…
Plany pokrzyżował nam wirus z Wuhan. Jeszcze na początku lutego myślałam, że to jakaś taka inna grypa. Że będzie jak z ptasią czy świńską. Nawet kiedy już w Polsce zaczęło brakować papieru toaletowego i trzeba było wszędzie chodzić w maseczkach, nie przyszło mi do głowy, że Kasia nie będzie mogła przylecieć do Polski.

– Aśka, wiesz, właśnie dzwoniła Kasia – powiedział Michał.
Miał taką minę, że się wystraszyłam.

– Jezu, co się stało, mów…

– Nic się nie stało, spokojnie. Tylko widzisz, właśnie Australia ogłosiła lockdown. I całkowity zakaz wjazdów do kraju i wyjazdów z niego. No… i widzisz, Kasia nie przyleci na Wielkanoc.

Bardzo za nią tęskniłam

Tęskniłam za córką. Bardzo. Ale cały świat stanął na głowie. Nie miałam innego wyjścia, musiałam wytrzymać.

– Kasia, uważaj na siebie. Ta choroba podobno nie jest groźna dla młodych, ale kto wie. Teraz najważniejsze jest zdrowie. A zobaczymy się w październiku. To już niedługo – przekonywałam córkę. A może bardziej siebie?

Mijały miesiące i stawało się coraz bardziej jasne, że Australia prędko nie otworzy swoich granic. A my prędko nie zobaczymy naszej córki.

– Hej, dobre wiadomości są takie, że moja firma proponuje mi pracę. Na kolejny rok. Prawdziwą, już za pieniądze. Ja chcę wrócić, jak się tylko da, ale z czegoś muszę żyć – powiedziała nam Kasia latem. – A na razie o otworzeniu granic nikt tu nie mówi.

Ja ciągle wierzyłam, że pandemia się kończy i że Kasia na święta wróci do domu. Kiedy okazało się, że nic z tego, załamałam się. Na szczęście pod koniec roku świat obiegła informacja, że są już szczepionki na koronawirusa. Uwierzyłam, że wszystko wróci na właściwe tory. I za kilka miesięcy znowu zobaczę córkę.

W Wigilię znowu spotkaliśmy się tylko na Skypie.

– No hej, rodzinko, trzymacie się? Przy okazji chciałam wam kogoś przedstawić. To jest Josh, mój chłopak. A to moja rodzina. Pomachajcie! – powiedziała Kasia.

Była rozpromieniona. Dawno nie widziałam takich iskierek w jej oczach! No i dotąd nie mieliśmy okazji poznać żadnego z jej nielicznych chłopaków.
Dlatego kiedy zobaczyłam na ekranie komputera sympatycznego rudego Josha, zrozumiałam, że tym razem to chyba coś poważnego. Było miło, pogadaliśmy, pośmialiśmy się. Ale cały wieczór i pół nocy czułam w żołądku gulę.

– Michał, śpisz? – w końcu nie wytrzymałam i zaczęłam szturchać męża w bok. – No jak śpisz, to się obudź. Martwię się.

Michał słuchał moich wywodów w półśnie. Ale rozbudził się, kiedy zaczęłam ryczeć.

– Ona się zakochała, rozumiesz? – powiedziałam, ocierając oczy. – Na poważnie. Widziałam to. Znam ją. A wiesz, co to oznacza? Że ona już tu nie wróci. Jeśli tylko ten rudzielec nie złamie jej serca, to ona nie wróci. I żadne szczepionki, końce lockdownu i otwarte granice nam nie pomogą. Kasia w tej Australii już zostanie, na drugim końcu świata… I co teraz?

Michał mnie pocieszał, ale widziałam, że rozumie, o czym mówię.

– Aśka, będzie dobrze. To daleko, ale jak się to szaleństwo skończy, to przecież będziemy mogli tam polecieć, a ona odwiedzić nas. Najważniejsze, żeby była szczęśliwa. A na razie to i tak granice są zamknięte, więc cieszmy się, że Kasia ma pracę i że nie jest tam zupełnie sama – powiedział i mnie przytulił.

Udawałam, że się z mężem zgadzam. Obiecałam mu nawet, że nie będę się więcej zamartwiać na zapas. A kiedy było mi bardzo smutno, po prostu szłam sobie popłakać do łazienki.

Byłam przekonana, że nie wróci do Polski

Ilekroć rozmawiałam z Kasią, próbowałam z niej wyciągnąć coś więcej o jej planach. Ale ona wyraźnie unikała odpowiedzi. A ja tylko utwierdzałam się w przekonaniu, że klamka zapadła… I że Kasia zamieszka w Melbourne.
Na początku 2021 roku Australijczycy zaczęli się szczepić na potęgę. Ale zauważyłam też wtedy, że Kasia dużo mówi o tym, kiedy w końcu otworzą granice i będziemy mogli ją odwiedzić. A w ogóle o tym, że jak tylko będzie mogła – to wróci do domu.

No i oczywiście ciągle opowiadała mi o tym wspaniałym Joshu. Poznali się na plaży. Bo Josh, jak najwyraźniej każdy Australijczyk, był surferem. Potem okazało się, że jest też prawnikiem.

– Wiesz, on zarabia w korporacji, ale trzy razy w tygodniu pracuje jako wolontariusz w fundacji i pomaga ludziom za darmo. To wspaniały facet, mamuś – zapewniała. – Jak go poznasz, to zrozumiesz, dlaczego się zakochałam.

„Jak go poznasz”. Łatwo było powiedzieć… Po każdej rozmowie z Kasią wpadałam w większy dołek psychiczny. Co wieczór dręczyłam Michała.

– Czemu ona w ogóle już nie mówi o powrocie? Przecież sam słyszałeś, tylko o pracy, o Joshu i o tym, co nam pokaże, jak przyjedziemy z wizytą. Ja nie mam zamiaru tłuc się przez pół świata, żeby zobaczyć córkę. Ja chcę ją mieć w domu!

Dopiero w czasie wielkanocnego spotkania na Skypie okazało się, że Kasia nie powiedziała nam o Joshu najważniejszego. Znaczy ona uważa, że mówiła o tym wiele razy, ale jestem pewna, że nie ma racji. Pod koniec spotkania nie wytrzymałam. I po raz pierwszy powiedziałam Kasi, co myślę. Po polsku, więc wiedziałam, że Josh nie rozumie, co mówię.

– Córuś, ja się cieszę, że jesteś szczęśliwa. Ale powiedz w końcu prawdę. Jak się skończy ten lockdown, to ty już nie wrócisz do domu, prawda? Skoro jesteście z Joshem szczęśliwi, to zostaniesz z nim. Ja już to wiem, więc dłużej mnie nie dręcz…

– Mamuś, z Joshem, w Australii? A czemu tu? Jeszcze nie wiemy, czy zamieszkamy w Polsce czy w Edynburgu, ale żadne z nas nie zamierza zostać na zawsze w Australii. Tu jest świetnie, ale dla nas zdecydowanie za ciepło.

– W Edynburgu? A czemu akurat tam? – tym razem to Antek wykazał się refleksem. – Rany, czy Josh jest Szkotem? Ale super!

– No jasne, że jest. Przecież mówiłam. I też tutaj utknął, tak samo jak ja. Jego kontrakt miał się skończyć w grudniu. Oboje chcemy już bardzo wracać do Europy, ale jest, jak jest. Więc korzystamy z uroków Australii. Tu jest co zwiedzać. W poprzedni weekend…

Kaśka paplała dalej, co tam u niej słychać,  a ja próbowałam dojść do siebie.

Jest nadzieja, że będzie blisko

Josh jest Szkotem!  Nawet jeśli zamieszkają w Edynburgu, to przecież to jest prawie za rogiem w porównaniu z tą Australią… Oczywiście byłam pewna, że Kaśka nigdy o tym nie wspominała. Ale na zrobienie jej awantury przyjdzie jeszcze czas. Nawet jeżeli nasza rozłąka potrwa jeszcze długo, to świadomość, że Kasia w końcu wróci do Europy, sprawiła, że byłam bardzo szczęśliwa.

Ale to nie był koniec miłych niespodzianek. Na początku lata dostałam od Kasi dziwnego MMS-a. Chwilę mi zajęło, zanim się domyśliłam, co przedstawia to zdjęcie.

– Jezu, Michał, chodź tu prędko… Jeśli ja dobrze widzę, to…

– Co się stało? – Michał przybiegł prosto z kuchni, w fartuchu i z nożem w ręku.

– To się stało – podetknęłam mu pod nos komórkę. – To jest zdjęcie z USG! A tu na środku to jest dziecko. Więc jeśli dobrze rozumiem, to będziemy dziadkami.

Michał klapnął na kanapę.

– Dziadkami? My? Przecież jesteśmy na to za młodzi…

W tym momencie zadzwonił telefon.

–Widzieliście fotkę? – spytała Kasia.

– No tak. Czy ty nam chcesz powiedzieć to, czego się domyślam?

– Jasne! Będziecie mieć wnuka. Albo wnuczkę. Nie planowaliśmy tego, ale wiesz, jestem bardzo szczęśliwa. Dzidzia ma się urodzić w styczniu. Pewnie tutaj, bo nawet jak Australia końcu otworzy granice, to na lot się nie zdecyduję. Ale mam nadzieję, że wy przylecicie do nas! Obiecajcie!

Gdybym tylko mogła, to poleciałabym do tej Australii od razu. Pamiętałam, że jak byłam w ciąży z Kasią, to moja mama bardzo mi pomagała. Teraz ja powinnam być przy córce! Codziennie sprawdzałam w internecie, czy Australia już otwiera granice czy nie.

Przez chwilę wydawało się, że będziemy mogli polecieć już w grudniu. Ale plany pokrzyżował omikron. Australia zgodziła się, by do kraju mogli wrócić jej obywatele, ale dla turystów granice ciągle były zamknięte. Brzuch Kasi był coraz większy, a ja ciągle oglądałam go tylko na ekranie komputera.

Nasz wnuczek Janek urodził się w styczniu. Byłam jednocześnie szczęśliwa i wściekła, że przez jakąś głupią zarazę nie mogłam być przy córce.

– Mamuś, nie martw się o mnie, świetnie sobie radzimy. Josh jest fantastycznym tatą – powtarzała mi Kasia podczas każdej rozmowy, ale widziałam, że czasem i jej szklą się oczy.

W końcu się doczekaliśmy. Granice Australii zostały otwarte dla zaszczepionych pod koniec lutego. Zdecydowaliśmy z Michałem, że weźmiemy bezpłatne urlopy i jak już na ten koniec świat polecimy, to na co najmniej trzy miesiące.

Oczywiście wszystko się trochę pokomplikowało. Ciężko było upolować bilety w cenie, na którą mogliśmy sobie pozwolić. Michałowi szefowie nie mogli dać urlopu od razu, bo zostaliby z jednym lekarzem – musieli poszukać zastępstwa. A jak już wszystko było zapięte na ostatni guzik, wyszedł mi pozytywny test na COVID, a kilka dni później Michałowi.

I znowu musieliśmy przesunąć wyjazd. Ale mnie już nic nie jest w stanie popsuć nastroju. Nie widziałam córki prawie trzy lata, więc wytrzymam kolejny tydzień czy dwa. Jeszcze chwila i będę mogła przytulić Kasię, wziąć w ramiona swojego wnuczka, poznać Josha… Mam też nadzieję, że gdy Janek trochę podrośnie, Kasia i Josh zdecydują się na przeprowadzkę do Europy. Wtedy nasza rodzina wreszcie będzie w komplecie!

Joanna, 53 lata

Czytaj także:
„Lgnęłam do facetów, bo pragnęłam męskości, której nie dał mi mąż. Wyszłam na desperatkę, której tylko jedno w głowie”
„Żona ma trzy razy większą wypłatę ode mnie. Ją stać na wakacje pod palmami, a mnie na te na balkonie”
„Chciałem dać synowi firmę, działkę i pieniądze, ale się na mnie wypiął. Strzelił sobie życiowego samobója”

Redakcja poleca

REKLAMA