Mieszkanie, kolekcja porcelany... Czy naprawdę potrzebujemy tego wszystkiego na starość, kiedy nie ma nikogo, kto by się o nas zatroszczył? Chyba lepiej wszystkiego się pozbyć i cieszyć się życiem bez zmartwień. Zdarza się, że ludzie pytają, czy nie czujemy żalu do świata, do innych. Są tacy, którzy chcieliby nam pomóc, ale prawda jest taka, że nie potrzebujemy niczego. Jesteśmy szczęśliwi, mimo że naszym domem jest teraz dom spokojnej starości.
Nasze mieszkanie opustoszało
25 lat temu nasza rodzina była jak wiele innych. Żyliśmy w bloku, w dużym, komfortowo wyposażonym mieszkaniu. Syn i córka mieli swoje pokoje, a my sypialnię. Przez tydzień harowaliśmy, a weekendy spędzaliśmy na działce. Zarówno ja, jak i mój mąż, nie zarabialiśmy kokosów, ale zawsze wystarczająco, aby zapewnić naszym dzieciom to, na co miały ochotę. Naprawdę nie powinny narzekać.
Nasze życie zaczęło zmieniać się piętnaście lat temu. My już prawie spłaciliśmy wszystkie kredyty, a dzieci, jedno po drugim, zaczęły opuszczać rodzinne gniazdko. Najpierw Piotrek wziął ślub, a potem Milena wyjechała na studia za granicę. Zdecydowaliśmy się sprzedać działkę, aby pokryć koszty wesela i nauki.
Właściwie od kilku lat działka była dla nas bardziej kłopotem niż miejscem wypoczynku. Później nadeszły następne zmiany. Przeszliśmy na emeryturę, najpierw mój mąż, a niebawem także ja. A nasze dzieci... Żadne z nich nie mieszkało w pobliżu i nie wykazywało zbytniego zainteresowania nami.
Zaczęliśmy mieć problemy zdrowotne
Liczyliśmy na ich pomoc, zwłaszcza że mój mąż zaczął chorować, a ja, po latach siedzenia przy biurku, miałam poważne problemy z kręgosłupem. Niestety, były mocno zabsorbowane własnymi sprawami i swoim życiem. My przestaliśmy być dla nich ważni. Zamiast cieszyć się wolnym czasem i z niego korzystać, zwiedzać, biegaliśmy od jednego lekarza do drugiego. Przez długi czas nikt nie potrafił dokładnie zdiagnozować, co nam dolega. Ostateczne rozpoznanie nie było dramatyczne, ale też nie najlepsze. Ja miałam problemy z kręgosłupem, a mąż z układem krwionośnym.
Coraz trudniej było nam wykonywać codzienne czynności. W końcu nie byliśmy aż tak starzy, żadne z nas nie obchodziło jeszcze wtedy swoich 75 urodzin, a wszystko z dnia na dzień stawało się dla nas wyzwaniem. Nie byliśmy w stanie podnosić ciężkich przedmiotów czy długo spacerować. Ja sama miałam trudności nawet z utrzymaniem porządku w domu.
Dzieci nas rozczarowały
Nasze mieszkanie było spore, miało aż cztery pokoje. Postanowiliśmy, że musimy coś z tym zrobić, więc skontaktowaliśmy się z naszymi dziećmi. Liczyliśmy, że któreś zdecyduje się wrócić do domu, zamieszkać z nami i trochę nam pomóc. Jakież było nasze rozczarowanie.
– Mamuś, w Niemczech właśnie kończę doktorat, nie widzę powodu, by wracać do Polski – oznajmiła córka. – Tutaj moja sytuacja jest stabilna. A w Polsce? Rozmawiałam z Agnieszką, pamiętasz ją? Po studiach zarabia najniższą krajową. Nie chcę wracać, zrozum to, mamo.
– Właśnie zaciągnęliśmy pożyczkę, kupiliśmy mieszkanie – przyznał z kolei syn, który po weselu przeprowadził się do Szczecina. – Nie zamierzam zaczynać wszystkiego od początku, zwłaszcza że finansowo wyszlibyśmy na tym na minus. Szczerze mówiąc, liczyłem na wasze wsparcie, ponieważ kredyt nas przytłacza.
Po tym, co usłyszeliśmy, razem z mężem daliśmy upust emocjom. Nie mam pojęcia, kiedy i gdzie zrobiliśmy coś źle. Czy możliwe, że za bardzo się skupiliśmy na pracy, a za mało na rozmowach z dziećmi? Czy nie potrafiliśmy ich nauczyć, że rodzina jest najistotniejsza? W każdym razie, zapowiadało się, że na starość zostaniemy sami...
Bałam się domu opieki
Ten pomysł na dom seniora wyszedł od Jacka.
– Czy ty żartujesz? – powiedziałam przestraszona. – Przecież to miejsce, gdzie ludzie umierają!
– Nie mówię o hospicjum, ale o solidnym prywatnym domu opieki – odparł spokojnie, uruchamiając komputer. – Spójrz, znalazłem kilka propozycji, które wyglądają naprawdę zachęcająco.
Przejrzeliśmy wspólnie ogłoszenia. Wszystko wydawało się nazbyt atrakcyjne. Przestronne pokoje, różnorodne posiłki, a dla osób na diecie –indywidualnie dostosowane menu. Stale dostępna opieka pielęgniarska, lekarz na miejscu każdego dnia, a do tego szeroka gama zajęć i rehabilitacja.
Mąż miał rację
– Od dwóch miesięcy na próżno czekasz na ćwiczenia dla kręgosłupa, a tutaj jest to w pakiecie – zauważył Jacek, prezentując mi zakładkę "Zabiegi" na stronie internetowej jednego z domów.
– Ale ile za to trzeba będzie zapłacić! – wystraszyłam się. – Nasze emerytury na to nie wystarczą!
– Faktycznie, ale przecież mamy mieszkanie, które możemy sprzedać lub wynająć – zaproponował Jacek.
– Sprzedać?
Prawda jest taka, że nigdy nie myślałam o tym, co zrobimy z naszym lokum. Miałam zakodowane, że kiedyś wszystko odziedziczą po nas syn i córka.
– Dadzą radę i bez tego – mój mąż nie miał poczucia winy. – Skoro nie chcą nam pomóc, powinniśmy zacząć myśleć o sobie.
– Po prostu są zbyt daleko... – usiłowałam obronić dzieci, a może raczej siebie przed kompletnym rozczarowaniem.
– Gdyby chcieli, to by pomogli – Jacek był zdecydowany. – Zbyt długo wszystko kręciło się wokół nich, poświęcaliśmy im cały nasz czas. Teraz przyszedł czas na nas. Poważnie myślę o sprzedaniu mojej kolekcji... Miała być dla Piotrka, ale teraz potrzebujemy pieniędzy.
Decyzja wcale nie była taka prosta
Jacek, entuzjasta militariów, posiadał imponującą kolekcję bagnetów, której wartość była naprawdę wysoka. Ja natomiast jestem fanką porcelany. Mam parę sztuk, które na aukcji mogłyby przynieść sporą sumę.
– Na prawdę chcesz to sprzedać? – zapytałam niepewnie.
– Czy zamierzasz zabrać to ze sobą do grobu? – odparł Jacek, kręcąc głową. – Hanka, zdaję sobie sprawę, że wszystko miało wyglądać inaczej. Ale teraz jest, jak jest. Za te zbiory, a także za pieniądze z mieszkania, moglibyśmy żyć w luksusach do końca naszych dni. Nie będziesz musiała odkurzać podłóg, a ja z kolei - nosić zakupów. Zastanów się nad tym.
Miałam wątpliwości
Mieliśmy porzucić wszystko, co do tej pory udało nam się osiągnąć, nasze dotychczasowe życie i zacząć na nowo w nieznanym miejscu? Przez długi czas targały mną wątpliwości. Przecież dom to coś więcej niż tylko miejsce do życia, to pewność, zabezpieczenie, poczucie bezpieczeństwa. W nowym miejscu czułabym się jak intruz! A co z tym, że to zupełnie nowe otoczenie, obce osoby? Tutaj znam każdy zakątek, każdą ławkę w parku, sklepy, sąsiadów. Co z moimi znajomymi?
– Haniu, to nie jest żadne więzienie, lecz ośrodek dla seniorów – próbował przekonać mnie Jacek. – Istnieje możliwość odwiedzania nas, a my również przecież będziemy mogli swobodnie wychodzić czy nawet wyjechać na urlop. Chodzi przede wszystkim o komfort na co dzień i opiekę. O to, aby nie mieć żadnych zmartwień. Wszystko jest tam na wyciągnięcie ręki, lekarz i rehabilitant.
– Tutaj również można to mieć za pieniądze – odparłam ponuro.
– Ale musisz sama zatroszczyć się o wszystko. Co jeśli stan naszego zdrowia się pogorszy? Weźmiemy pod dach pielęgniarkę?
Wszyscy nam współczuli
Pierwszy krok wykonał Jacek – przekazał swoją kolekcję do antykwariatu. Okazało się, że ma ona sporą wartość, a antykwariusz zdecydował się ją wystawić na aukcję. Udało się wziąć za nią kilka tysięcy. Wśród osób, które brały udział w licytacji, był nasz znajomy. Po wszystkim, zadzwonił do nas zaskoczony, że mój mąż zdecydował się pozbyć swoich ulubionych militariów. Dowiedziawszy się o naszych planach, zaczął się martwić.
– Gdybyście potrzebowali wsparcia, na przykład w postaci pożyczki, wystarczyło dać znać – zasugerował. – Nie ma chyba potrzeby podejmować aż tak desperackich działań.
– Ale to jest nasza decyzja, dokładnie tak chcemy postąpić – wyjaśniał Jacek.
Rozglądał się z niedowierzaniem, nie dawał wiary naszym słowom. Ale nie tylko on. Kiedy postanowiliśmy sprzedać mieszkanie, informacja o tym szybko się rozprzestrzeniła i nie mogliśmy oderwać się od telefonu. Wielu było zaskoczonych, proponowali wsparcie, współczuli. Wszyscy, z wyjątkiem naszych dzieci.
Dzieci miały pretensje
Nasze pociechy też dowiedziały się o tym, co planujemy. Rzeczywiście, skontaktowały się z nami, ale nie po to, by zaoferować pomoc, jak większość znajomych.
– Mamo, myślałam, że mieszkanie będzie moje– mocno zdziwiła się Milena. – Co wy wyprawiacie?
– Troszczymy się o nasze potrzeby – odparłam stanowczo, choć wewnątrz czułam, jak coś we mnie się przewraca.
Piotr też nie był lepszy.
– Nie potrzebujecie wszystkiego na raz, może byście mi pożyczyli trochę, byłbym w stanie spłacić przynajmniej część kredytu?
Nie chcę nawet wspominać, co mówili, kiedy uparcie broniliśmy swojego. Zależało im tylko na kasie. Przeszliśmy przez to, ale przypłaciliśmy zdrowiem. Jackowi tak wzrosło ciśnienie, że zmuszeni byliśmy wezwać karetkę. Ja część mojej kolekcji zostawiłam, wzięłam ze sobą do domu seniora. Codziennie rano, w eleganckich filiżankach, popijamy sobie kawę. Mamy do swojej dyspozycji spory pokój z łazienką, telewizorem i bezpośrednim dostępem do ogrodu. Nasi znajomi nadal nie mogą się przyzwyczaić do myśli, że tu mieszkamy, mimo że odwiedzają nas regularnie.
Ani razu nas nie odwiedzili
Niedawno moja koleżanka przyjechała na popołudniową herbatę. Wybrałyśmy się na krótką pieszą wycieczkę. Była zachwycona parkiem, naszym pokojem, jadalnią, salą rekreacyjną. Chwaliłam zabiegi, z których codziennie korzystam.
– Cóż, rzeczywiście jest tu spokojnie i cicho – przyznała. – Czy nie tęsknicie za tym, co kiedyś mieliście? Porzuciliście wszystko... Nawet swoje zbiory, te, które gromadziliście przez całe dotychczasowe życie...
– Teraz to nam już nie jest potrzebne – odparłam, kręcąc znacząco głową. – Wiesz, dopiero zaczynamy uczyć się tej nowej rzeczywistości, wolnej od stresu i obciążenia zbędnymi rzeczami i przeszłością. Właściwie to teraz gromadzimy nasze nowe wspomnienia. Te najwspanialsze, którymi dzielimy się wieczorem, pijąc ziołową herbatę. Łapiemy każdy dzień, bo chorujemy oboje, nie wiadomo, co będzie...
Moja przyjaciółka skinęła głową. Widziałam, że podobało jej się tutaj. Ale mimo to, nie rozumiała mnie. Ona nie chce się pozbyć tego, co zbierała przez całe życie – drobiazgów, mebli, mieszkania. Wciąż dokłada do kolekcji różne rzeczy.
I chyba nam nie wierzy, że jesteśmy tutaj szczęśliwi... No cóż, na swój sposób na pewno jesteśmy. Bo pewne rzeczy nie ulegną już zmianie, a my jesteśmy teraz w takim wieku, że potrafimy cieszyć się tym, co mamy. Tylko tak boli, że dzieci nie chcą nas odwiedzić.
Hanna, 76 lat
Czytaj także: „Romans online okazał się całkiem realny, gdy mój kochanek nagle przyjechał. Nie wiem teraz, co powiedzieć mężowi”
„Znalazłam saszetkę pełną kasy. Gdy ją oddałam, zyskałam czyste sumienie i pewność, że dobro wraca”
„Opiekowałam się mężem w zdrowiu i chorobie, a ten drań zostawił mnie z niczym. Wszystko przez tę nieszczęsną grochówkę”