Moja siostra i ja od dzieciństwa bardzo się różniłyśmy. Aneta, starsza ode mnie, pucułowata blondynka, ja szczupła, wręcz chuda brunetka. Ona spokojna, trochę nieśmiała, ja odważna i ambitna. No i ona nie wyobrażała sobie życia poza naszą rodzinną wioską, a ja koniecznie chciałam się z niej jak najszybciej wyrwać. Było więc jasne, że to Aneta zostanie z rodzicami na gospodarstwie, a ja wyfrunę w świat. I tak się stało.
Po szkole średniej wyjechałam na studia do Warszawy i już tam zostałam. Do domu wpadałam najwyżej raz w miesiącu, na kilka godzin, i w czasie świąt. W mieście czułam się jak ryba w wodzie. Studia skończyłam ze świetnym wynikiem, więc bez trudu znalazłam pracę. Zatrudniłam się w sieci znanych hoteli, awansowałam. Wyszłam za mąż za Adama, właściciela niewielkiej, ale prężnie działającej firmy organizującej imprezy. Gdy braliśmy ślub, umówiliśmy, że na dziecko zdecydujemy się dopiero za jakiś czas. Chcieliśmy najpierw czegoś się dorobić, nacieszyć się życiem, sobą.
I cieszyliśmy się. Wyjeżdżaliśmy na zagraniczne wakacje, ubieraliśmy się w eleganckich butikach, jadaliśmy w najlepszych restauracjach. Sprzedaliśmy też kawalerkę Adama, wzięliśmy kredyt i kupiliśmy prawie stumetrowy apartament w prestiżowej dzielnicy. Raty kredytu były bardzo wysokie – ponad dwa tysiące miesięcznie – ale nie baliśmy się ryzyka. Do głowy nam nie przyszło, że możemy na nie nie zarobić. „Przecież ludzie zawsze będą podróżować, a więc mieszkać w hotelach, i organizować różnego rodzaju imprezy. Spokojnie sobie poradzimy ze spłatą, i to bez większych wyrzeczeń” – myśleliśmy. Swoją przyszłość wiedzieliśmy tylko w jasnych barwach.
U siostry było na odwrót
Ona zmagała się z problemami dnia codziennego. Gdy byłam jeszcze na studiach, wyszła za mąż za Pawła, chłopaka z sąsiedniej wsi. Dobry z niego facet, pracowity, ale biedny. Poza rękami do pracy nie wniósł do rodziny żadnego majątku. W efekcie nasze małe gospodarstwo musiało wyżywić aż osiem osób: moich rodziców, siostrę, jej męża i ich dzieci. Przez siedem lat dorobili się aż czwórki. Na dodatek mama poważnie zachorowała i siostra musiała się nią opiekować. Nie było jej łatwo, więc gdy przyjeżdżałam w odwiedziny, żaliła mi się na swój los. Początkowo jej współczułam, ale z czasem to jej biadolenie zaczęło mnie coraz bardziej wkurzać. „Przecież sama wybrała sobie takie życie, to dlaczego ma teraz pretensje do świata?” – zastanawiałam się.
Nieraz miałam ochotę ją o to zapytać, ale milczałam, bo nie chciałam sprawiać jej przykrości. Wysłuchiwałam więc jej żalów, robiłam współczującą minę, a w duchu cieszyłam się, że zaraz wrócę do swojego pięknego świata. Któregoś lata przyjechałam do rodzinnego domu na kilka dni. Mama akurat wyszła ze szpitala i chciałam się z nią pobyć dłużej niż zwykle. Wieczorem, gdy już zasnęła, siostra wyciągnęła mnie na ganek. Czułam, że znowu chce sobie ponarzekać.
– Wiesz, ty to masz rajskie życie w tym mieście. Mieszkasz niemal jak królowa, pracujesz w pięknym hotelu, podróżujesz, bawisz się. A ja? Nie dość że haruję w domu i w polu od świtu do nocy i czasem ze męczenia nie mogę spać, to jeszcze nic z tego nie mam. Muszę się dobrze nagłowić, żeby rachunki popłacić. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie…
Nie chciała mi się tego słuchać
Tym razem nie wytrzymałam.
– O Boże, znowu zaczynasz tę samą śpiewkę? Przecież to ty marzyłaś, żeby zostać na naszym gospodarstwie, to ty wybrałaś sobie biedaka za męża, to ty urodziłaś czwórkę dzieci. Nic więc dziwnego, że nie masz czasu ani pieniędzy. Trzeba było inaczej pokierować swoim życiem – warknęłam.
– Paweł to najcudowniejszy mąż na świecie. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego. A dzieci? Gdyby nie ich radosny śmiech, byłoby mi jeszcze ciężej. No i jest jeszcze mama… Pomyślałaś, co by się z nią działo, gdybym jak ty wyjechała do miasta i wpadała do domu tylko od wielkiego święta? Kto by się nią wtedy zajął w chorobie?
To wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
– Skoro uważasz, że wybrałaś dobrze, to czemu znowu narzekasz?
– Wiesz co, chyba nie mamy o czym rozmawiać. Nie należymy już do tych samych światów. Ty jesteś bogata, ja biedna. Tacy nigdy się nie rozumieją. Czasem zastanawiam się, po co tu w ogóle przyjeżdżasz.
Pomagałam im, jak mogłam
Słowa Anety ubodły mnie do żywego. Jak ona mogła tak powiedzieć? Przecież nie odwróciłam się od rodziny. Wręcz przeciwnie, pomagałam im, jak mogłam. Płaciłam za lekarstwa mamy i jej prywatne wizyty u lekarzy, przywoziłam prezenty siostrzenicom i siostrzeńcom, a nawet pożyczałam pieniądze i nigdy nie domagałam się zwrotu. Czyżby o tym zapomniała?
Owszem, powodziło mi się o niebo lepiej, ale nie dlatego, że wygrałam w totka. Wszystko, co mieliśmy z Adamem, zawdzięczaliśmy naszej determinacji i ciężkiej pracy. „Jesteś niesprawiedliwa, siostruniu, bardzo niesprawiedliwa” – myślałam.
Czułam się tak skrzywdzona, że po tamtej rozmowie bardzo ograniczyłam swoje wizyty w rodzinnym domu. Pojawiałam się tam właściwie tylko w święta. Składałam życzenia, posiedziałam chwilę przy stole i pod pretekstem wizyty u rodziców Adama szybciutko wyjeżdżałam.
Minął rok, potem drugi. W moim życiu nadal wszystko świetnie się układało. Firma Adama się rozrastała, a ja dostałam kolejny awans. Umówiliśmy się z mężem, że jak już się zadomowię na nowym stanowisku, czyli za rok lub dwa, to pomyślimy o dziecku.
Edyta, 34 lata
Czytaj także: „Poznałam sekret zięcia i aż mnie zmroziło. Wiem, że nie powinnam się wtrącać, ale tak tego nie zostawię”
„Miałam teściową za przyjaciółkę i powierniczkę. Jedna rozmowa wystarczyła, by stała się moim największym wrogiem”
„Po 20 latach od ślubu mąż pozbył się mnie jak śmiecia i wyrzucił z domu. Nie interesowało go, co się ze mną stanie”