„Siostra miała gdzieś umierającą matkę. Nie odwiedzała jej i nie dokładała się do utrzymania, choć sama żyła w luksusie”

Córka, która nie zajmuje się matką fot. Adobe Stock, Irina Ermakova
„Czy jest aż taką idiotką, czy raczej skrajną hipokrytką. Udaje, gra, manipuluje, a może rzeczywiście jest zwyczajnie głupia i głęboko wierzy w to, co mówi? Nigdy nie udało mi się do końca rozgryźć mojej siostry”.
/ 16.12.2021 08:06
Córka, która nie zajmuje się matką fot. Adobe Stock, Irina Ermakova

Patrząc na jej święcie oburzoną twarz, te błękitne oczęta we łzach, tę dziewczęcą niewinność wciąż tak dobrze zakonserwowaną mimo mocno średniego już wieku, mam ochotę walnąć głową w najbliższą ścianę. Ta kobieta tak mnie zdumiewa, że staję się wobec niej bezradna niczym niemowlę. Nie tylko nie potrafię jej odpowiedzieć, ale nawet wypowiedzieć czegokolwiek. Zatyka mnie, tracę zdolność mówienia.

Czy jest aż taką idiotką, czy raczej skrajną hipokrytką, która rozminęła się z powołaniem, bo na scenie to dopiero zdobyłaby poklask i uznanie! Udaje, gra, manipuluje, a może rzeczywiście jest zwyczajnie głupia i głęboko wierzy w to, co mówi? Nigdy nie udało mi się do końca rozgryźć mojej siostry. Co siedzi w tej babie, zrodzonej z tej samej matki i ojca, wychowanej w tym samym domu, na tym samym podwórku, w tej samej szkole?

Małżeństwo zakończyło się rozwodem

Najgorsze, że każdy, kto spojrzałby na tę sytuację z boku, pewnie nie miałby wątpliwości – kieruje mną zazdrość, to ona odpowiedzialna jest za agresję, która się we mnie wyzwala. Moja o 15 lat starsza siostra odniosła w życiu tak powszechnie uznawany sukces: ma udaną rodzinę i kupę kasy. Jako młodzi ludzie Ewa i Stefan zdecydowali się na emigrację, zacisnęli zęby, ciężko pracowali, oszczędzali, wiele przeżyli, a teraz spijają tłustą, słodką śmietankę. Wykształcone dzieciaki mają już własne życie, a oni sami korzystają z wdziękiem z dobrobytu – pracują raczej dla przyjemności, podróżują, cieszą się każdym dniem, który im jeszcze pozostał.

Ewa całym swoim jestestwem wyraża niezmąconą radość z życia, jest zawsze zadowolona, promienna i wyluzowana. Taką w każdym razie ją widuję, co prawda nieczęsto, bo nie lubi do Polski przyjeżdżać. Ale gdy tak kroczy przez nasze miasto, spojrzenia ludzkie przyklejają się do niej i nie mogą oderwać. Proszę, jak atrakcyjną kobietą można być po pięćdziesiątce, jakimi pięknymi ludźmi czyni nas szczęście. A może emigracja? Inny świat, inne problemy – nie to, co nasze, przaśne, dołujące. Oczywiście, że jej zazdroszczę, co tu dużo mówić.

Moje małżeństwo nie udało się i zakończyło rozwodem, nastoletnia córka cierpi na depresję, a synek doszedł do wniosku, że pójście w jej ślady może mu wiele w szkole ułatwić. To złośliwość, rzecz jasna. W każdym razie trudno mi mówić o satysfakcji na polu rodzinnym. Zawodowo się spełniam, nawet całkiem dobrze, ale jakie inne mam wyjście? Gdybym nie tyrała jak dzika, zginęlibyśmy. Alimenty nie starczają na wychowanie dzieci, od pewnego momentu musiałam również zająć się mamą. Pewnie, że miała emeryturę, ale jak przyszła starość i mnożące się choroby, ta emerytura była za niska – na prywatnych lekarzy, żeby uniknąć czekania w kolejkach, na pomoc, bo przecież przyszedł moment, gdy ktoś musiał być przy jej łóżku bez przerwy.

Ewa dzwoniła, przynajmniej ostatnio, gdy było już naprawdę źle, i najczęściej bezpośrednio do „mamusi”, bo tak zawsze do niej i o niej mówiła.

– Nie mogę, mamusiu, przyjechać, w robocie urwanie głowy, nikt mnie teraz na dłużej nie puści, a do tego wiesz, jaki jest Stefan, on sobie sam w domu nie radzi. Ale może jakąś paczuszkę wyślę? Co ci podesłać, czego ci brakuje? – głos zawsze zatroskany, ale szczebiotliwy, dziewczęcy.

– Córuniu kochana, naprawdę niczego mi nie trzeba, prawda, Bożenko? – mama patrzyła na mnie pytająco, ale odpowiedzi nie oczekiwała. – My tu wszystko mamy, na wszystko nam starcza.

– No to zadzwonię w przyszłym tygodniu, trzymaj się dzielnie!

– To przecież drogo wychodzi. Nie musisz tak często dzwonić, ja wiem, że mnie kochasz, zawsze byłaś dobrą córeczką!

Pewnie, trudno powiedzieć, że Ewa nie kochała mamy, obojga rodziców. Była ich pupilką, pierwsza córka, taka śliczna, inteligentna, pracowita i zaradna. Ja się urodziłam lata po niej, czasem myślę, że przez przypadek. Właśnie poszła do liceum, gdzie była jednym z najlepszych uczniów. Wszystkim się podobała, wszystkich zachwycała. Wyrastałam w cieniu jej osiągnięć, bo i na studiach nie zwolniła tempa. Pamiętam, że z koleżankami odganiały się ode mnie jak od uprzykrzonej muchy, a kiedy okulista zarządził, że mam nosić okulary, ochrzciły mnie „okularnikiem”. Mama strzygła krótko moje rzadkie mysie włosy i w skrytości ducha chyba chciała zrobić ze mnie chłopaka. Ze zdjęć wiem, że Ewy nosiła sukieneczki, plisowane spódniczki, lakierki i kucyki, ja miałam biegać w czym się tam dało, więc na ogół w portkach i tenisówkach.

Nie było mi z tym wszystkim aż tak źle, bez przesady, nie hodowałam urazów. Na mój dzisiejszy stosunek do Ewy nie wpływają żadne dziecięce traumy. Owszem, czasem bywało mi przykro, ale generalnie przyzwyczaiłam się do swojej pozycji dużo młodszej, spóźnionej i takiej troszkę gorszej córki –  bardziej leniwej i nie tak zdolnej do podobania się, a może nawet celowo niechcącej się wszystkim podobać. Ewę musiał kochać cały świat, ja miałam to gdzieś i robiłam swoje. Zrozumiawszy szybko, że nie dorównam siostrze, ustawiłam się na przeciwnym biegunie i cieszyło mnie, że robię wszystko inaczej niż ona. Po swojemu, nawet jeśli bez krztyny uznania otoczenia.

Ich potrzeba chwalenia się śmieszyła mnie

– Popatrz na Ewę, jaka jest pilna, pracowita, ambitna. Czy nie możesz wziąć z niej przykładu, tylko latasz gdzieś ciągle i kolekcjonujesz dwóje?

– Wyciągnę się, zobaczysz, mamo, zawsze na koniec roku się wyciągam.

I tak było. Wlokłam się w rodzinnym ogonie, ale mi to nie przeszkadzało i chyba tak na serio nikomu innemu. Wystarczały sukcesy Ewy. Gdy poznała Stefana, przystojnego, wysokiego studenta AWF, mama oszalała ze szczęścia. Pokochała szwagra jak syna, którego jej brakowało, więc gdy po latach ja przyprowadziłam kandydata na męża, zasoby uczuć zostały już zagospodarowane. Nawet jak Ewa i Stefan postanowili emigrować, odcinając dziadków od wnuków, sprzeciwów nie słyszałam.

– To dla nich wielka szansa, a znając ich, na pewno ją wykorzystają – rodzice cieszyli się, a najbardziej mama. Była dumna z córki, już ją widziała jako obywatelkę Stanów Zjednoczonych, mieszkankę domu z ogródkiem i krążownikiem szos na podjeździe.

I dobrze. Ja tam znałam dodatkowy motyw emigracji i chichotałam w duchu: Stefan lubił dziewczyny, a te lubiły jego. Była taka jedna, która lubiła go nawet bardziej niż inne, i Ewa się o niej dowiedziała. Rzecz jasna nie było sensu, by mówić o tym staruszkom. Oficjalnie młodzi dzielni ludzie wyruszyli w świat, by realizować życiowe cele.

Nieustanna potrzeba chwalenia się triumfami na obcej ziemi jedynie mnie śmieszyła. Wcale siostrze nie zazdrościłam. W ciągu tych ponad dwudziestu lat Ewa kilka razy pojawiła się, daleka, wyizolowana i w gruncie rzeczy nieznośna. Wymóg uzasadniania słuszności dawno podjętej decyzji, której zresztą nikt nie kwestionował, nakazywał krytykę wszystkiego, co nasze. Nic jej się w Polsce nie podobało, ale ostatecznie, cóż mnie to mogło obchodzić? Gorzej, że w tym paskudnym starym kraju, do którego Ewa tak niechętnie zaglądała, nasi rodzice starzeli się i nieuchronnie zmierzali do kresu swojej drogi. Tata umarł nagle, na serce, ale mama odchodziła powoli.

– Słuchaj, Ewa, musisz mi pomóc – wydzwaniałam i przekonywałam.

– No nie, Bożenko, ty nie wiesz, o czym mówisz. Mam zostawić Stefana samego i co? Zamieszkać z mamą? To absolutnie niemożliwe! Poza tym ja mam pracę.

– Od dawna chwalisz się, że pracujesz wyłącznie dla przyjemności…

– No… to niedokładnie tak. I przecież Stefan…

Jasne, Stefan nie mógł zostać sam, przecież wiedziałam.

– Nie musisz być tutaj cały czas, przyjedź od czasu do czasu, ale na kilka tygodni.

– Żartujesz, nie wiesz, ile kosztują bilety?

– Przecież jesteście bogaci…

Równie dobrze bym mogła tej siostry nie mieć

– Nie aż tak. A poza tym dobrze nam się powodzi dlatego, że oszczędzamy. Jakbyśmy tak zaczęli szastać pieniędzmi na prawo i lewo…

Szlag mnie trafił podczas tej rozmowy. I kolejnych następnych. Próbowałam ich opodatkować.

– Skoro naprawdę nie jesteś w stanie tutaj być, przysyłaj pieniądze. Muszę opłacić opiekunkę.

– Przecież mamusia ma emeryturę. Sama mi powiedziała, że spokojnie na wszystko jej wystarcza.

– Mama nie wie, co mówi, nie wtajemniczam ją w finansowe problemy.

– To my musimy ze Stefanem to sprawdzić. Przyślij nam rachunki, jakieś sprawozdanie ze swoich na mamę wydatków.

Odpuściłam. Zacisnęłam zęby. Równie dobrze mogłabym tej siostry nie mieć, prawda? Mogłam urodzić się jedynaczką. Przyjechała kilka tygodni przed śmiercią mamy. Było wiadomo, że jest źle, że lepiej już nie będzie. Spędziła przy jej łóżku tydzień, ale nie przebukowała biletu. Wkrótce musiała kupić drugi – na pogrzeb. Zaszastała forsą, choć nieprzesadnie, bo Stefan z nią nie przyleciał.

Przeżywam strasznie odejście mamy

To tak, jakby pękł wieki balon, dmuchany przez lata mordęgi. Nagle wszystko ze mnie uszło – nagromadzenie rozpaczy, ale też stresu, zmęczenia, osamotnienia, lęku. Mam ochotę walić w Ewę jak w worek treningowy. Zrzucić z siebie cały ten koszmarny balast i obarczyć ją nim, wreszcie uświadomić tej wycacanej podstarzałej lali, ile przeżyłam, jakie to było bolesne, ciężkie, nie do zniesienia. I nagle ten jej tekst. To ja powinnam być szczęśliwa, bo mogłam być z matką do końca. Ona nie mogła, bo co? Bo musiała pilnować męża? Chyba jednak urodziłam się jedynaczką. I niech tak zostanie.

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie z dwójką dzieci. On zaczyna życie od nowa, a ja nie mam kiedy się w tyłek podrapać”
„Oddałam córce nerkę. Gdyby było trzeba, oddałabym jej i serce. Nie podoba mi się, że po przeszczepie ciężko haruje”
„Teściowa perfidnie wtrąca się w wychowanie mojej córki. Przez nią dziecko wyrasta na roszczeniowego samoluba”

Redakcja poleca

REKLAMA