Blok, w którym wynajmuję mieszkanie, nieraz przyrównuję do małego osiedla. Gdy na początku lat siedemdziesiątych zamieszkałam w tej okolicy, prawie wszyscy lokatorzy byli w młodym wieku i zazwyczaj pracowali jako zwykła klasa robotnicza. Pewnie, że marudziliśmy na nieszczelne okiennice czy popękany tynk na ścianach. Ale i tak każde z nas cieszyło się niezmiernie, że nareszcie może zacząć samodzielne życie we własnych czterech kątach.
W naszym bloku z każdym kolejnym miesiącem robiło się coraz bardziej gwarno. Prawie codziennie na świat przychodził nowy mieszkaniec. Wszyscy byliśmy młodzi, mieliśmy własne mieszkania i pracę. Nie obawialiśmy się powiększać naszych rodzin. W końcu nie było wtedy jeszcze telewizorów i internetu. Od świtu do zmierzchu podwórko tętniło życiem. Babcie przesiadywały na ławeczkach, doglądając swoich wnuków i plotkując o znienawidzonych sąsiadach. Czas mijał wolno, ale byliśmy szczęśliwi.
Nadeszła jesień życia
Lata mijały, a dzieciaki podrosły i zaczęły wylatywać z gniazda. Moi rówieśnicy stopniowo zaczęli się pochylać, w rękach pojawiły się laseczki. Nadeszła jesień życia, a wraz z nią w całym bloku zagościła przytłaczająca cisza osamotnienia, oplatając go niczym macki ośmiornicy. Obecnie, zamiast chodzić na chrzciny do sąsiadów, coraz częściej bywam na ostatnim pożegnaniu bliskich mi sąsiadów.
Starość to nie jest zbyt udany twór Stwórcy. Kojarzy się z szarością i przygnębieniem. Taka poczekalnia, zanim człowiek odejdzie z tego świata. Nie byłam w tym przekonaniu odosobniona, wszyscy moi znajomi podzielali ten pogląd. Wiem to, bo gdy siadaliśmy razem na ławeczce pod blokiem, gadaliśmy głównie o naszych dolegliwościach. O tym, ile czasu każdy z nas przesiedział w przychodni, do jakiego specjalisty uda się dostać za rok, a do którego dopiero za trzy lata.
Patrząc z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że prześcigaliśmy się w zrzędliwości – jeden nakręcał drugiego i wciągał w tę czarną dziurę. Nie dyskutowaliśmy o interesujących lekturach, tylko trajkotaliśmy o drogich lekarstwach i lekarzach. Zamiast wybrać się do teatru, słuchaliśmy gadania Jadzi, która od dziesięciu lat zbierała pieniądze na własny pochówek, a od dwóch lat snuła opowieści o tym, jak ma wyglądać jej pogrzeb.
Pewnego dnia, zirytowana ciągłym powtarzaniem instrukcji odnośnie ustawienia trumny, jej ozdób i od jakich słów kapłan ma rozpocząć modlitwę, wyrzuciłam z siebie:
– Nie zgodziłabym się, aby wnuczęta znajdowały się w pobliżu mojej trumny.
– Z jakiego powodu? – Jadzia zapytała ze szczerym zainteresowaniem.
– Możesz sobie wyobrazić, co te dzieciaki mogą zbroić! Przecież wychowałaś szóstkę tych urwisów. Na bank zaczną latać i przepychać się jak oszalałe. Nie zdziwiłabym się, gdyby w tej kotłowaninie przypadkiem zrzucili trumnę z katafalku i gruchnęłabyś o ziemię.
– O matko, tego bym chyba nie przeżyła! – pisnęła wystraszona, zupełnie zapominając, że w tej sytuacji i tak już by było po niej.
Można powiedzieć, że dobrowolnie gaśliśmy każdego dnia i nikt z naszej paczki nie dostrzegał szans na zmianę tej sytuacji. Gdy nadeszła jesień, faktycznie odszedł od nas sąsiad z góry, pan Staszek. Jego mieszkanie przypadło w udziale małżonce, z którą od dawna nie dzielił wspólnego życia, choć pozostawali w związku małżeńskim. Od czasu do czasu o niej mówił. Z tych opowiastek wyłaniał się obraz osoby mocno kontrowersyjnej.
Sprawiała wrażenie młodszej
Przez 40 lat miałam okazję znać Stanisława, choć przez kilkanaście lat nie mieliśmy ze sobą kontaktu. W tym czasie zdążył się ożenić i opuścić nasze miasto, ale w końcu wrócił jak zbity pies. Ze wszystkich naszych znajomych to on wydawał się być najbardziej dojrzały, i to wcale nie metrykalnie, a mentalnie.
Może właśnie dlatego nie traktowałam zbyt poważnie jego historii o okropnej małżonce. I słusznie. Choć z drugiej strony Stanisław nie mijał się z prawdą, gdy mówił, że ona jest jakby „z innej bajki”. Sama się o tym przekonałam pewnego wieczora, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam za nimi nieznaną mi, uśmiechniętą kobietę.
– Cześć, mam na imię Lena i od niedawna mieszkam na górze. Dopiero co skończyłam rozpakowywanie walizek, więc wpadłam się przedstawić – powiedziała, podając mi rękę na powitanie.
– Bardzo mi miło – uścisnęłam jej zadbaną dłoń z pięknymi paznokciami.
– Myślę, że możemy przejść na „ty”. W końcu chyba jesteśmy w podobnym wieku, prawda? – zapytała z uśmiechem.
Raczej w to wątpiłam. Kobieta sprawiała wrażenie zadbanej pani po pięćdziesiątce – nosiła barwne ciuszki, miała pomalowaną twarz i emanowała energią oraz radością życia. Ja natomiast w swojej szarej sukience, z siwymi włosami i zmęczoną, smutną buzią prezentowałam się na jakieś dwadzieścia lat starszą od niej.
Zaprosiwszy ją do siebie na filiżankę herbaty i pogaduchy, dowiedziałam się, że liczy sobie... 63 lata! Posiedziała u mnie ledwie kwadrans i pognała przywitać resztę sąsiadów. Przez cały tydzień w naszym bloku huczało od plotek o świeżo przybyłej mieszkance, ale w końcu sensacja okrzepła i powoli zaczęła zapadać dawna apatia.
Zobaczyłam auto pod blokiem
Wieczorem stałam przy oknie, obserwując wirujące, kolorowe liście w świetle latarni. Nagle pod blokiem zaparkowało auto, z którego wyskoczył rosły, młody facet i zniknął w drzwiach wejściowych. Znałam wszystkich zięciów i synów sąsiadów, ale jego widziałam pierwszy raz na oczy.
„To chyba syn Leny” – przyszło mi do głowy. „Ale na pewno nie pana Stanisława, bo on był bezdzietny”.
Nagle przypomniałam sobie, jak kiedyś po paru głębszych napomknął, że żonka zdradzała go na prawo i lewo. To pewnie dlatego ich drogi się rozeszły...
Wkrótce potem z piętra nad nami, gdzie rezydowała Lenka, zaczęły docierać do moich uszu odgłosy radości, dźwięki melodii i szmer przesuwających się w tańcu stóp. Po jakimś czasie coś pękło, a Lena chichotała i głęboko wzdychała prawie przez całą noc.
Sen nie chciał przyjść – zirytowana, byłam bliska wstania z łóżka i powędrowania na górę, by uciszyć rozbawioną dwójkę. W końcu udali się na spoczynek.
Kiedy spotkałam Lenkę rano w sklepie z warzywami, widać było, że nie spałam zbyt dobrze, podczas gdy ona aż kipiała energią.
– Sorry, Zośka, za te nocne hałasy – powiedziała z uśmiechem. – Cóż, bloki z epoki Gierka mają taką akustykę, że pozazdrościłyby im antyczne teatry. No i gdy emocje biorą górę, to już w ogóle nad sobą nie panuję – dodała, chichocząc pod nosem.
Poczułam ukłucie zazdrości
Lenka, jak się okazało, swoje głośne imprezy wyprawiała zazwyczaj raz na miesiąc, za każdym razem zapraszając innego kawalera. Początkowo byłam na nią wściekła, później sytuacja mnie śmieszyła, ale pewnego dnia poczułam ukłucie zazdrości. Zazdrościłam Lenie jej młodzieńczej urody, energii i tego, że wciąż szwendała się po mieście. Wieczory spędzała poza domem. Mówiła mi o tym jak była w operze, grała w brydża w swoim klubie czy tańczyła na turniejach.
– Chodź ze mną poćwiczyć, Zośka – zaproponowała mi któregoś razu Lena. – Mam darmowy karnet, który przepadnie. Kto wie, może ci się tam spodoba?
– Serio? – zdziwiłam się nie na żarty. – Ty chodzisz na siłownię, Lena?
– No jasne! Nie mam już nastu lat, mięśnie szybciej twardnieją. Trzeba je regularnie trenować. Także te typowo kobiece – doprecyzowała.
– Myślisz, że w twoim wieku to jeszcze... No wiesz, przecież oni wszyscy tacy młodzi tam są, i w ogóle – zaczęłam się gubić, czując jak na twarzy wykwita mi straszliwy rumieniec.
W moim pokoleniu nikt głośno nie poruszał takich tematów, dlatego nie czuję się swobodnie, rozmawiając o nich. Lena spojrzała na mnie z uwagą i spoważniała.
– Skończyłam dopiero 63 lata – oznajmiła. – Jeśli dobrze pójdzie, to zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia lat. I co, mam je zmarnować, gapiąc się godzinami w ekran i oglądając, jak inni korzystają z życia albo kłócąc się o to, czy lepszy jest raphacholin czy sylimarol? Nigdy w życiu! Kiedy jesteś na emeryturze, nareszcie możesz zająć się realizowaniem swoich pragnień. A ty nie masz żadnych? Czegoś, na co kiedyś nie starczało ci czasu?
– Hm, sama nie jestem przekonana... – odpowiedziałam z wahaniem w głosie.
Doszłam do kresu wytrzymałości
– Wiesz, ja kocham dobrą zabawę, uwielbiam seks i chcę się czuć młodo. A poza tym… – na jej twarzy pojawił się uśmiech – na siłowni spotkałam niezwykle ciekawego mężczyznę po sześćdziesiątce, który również bierze z życia pełnymi garściami. Kto wie, może niedługo młodzi faceci przestaną tu zaglądać… Słuchaj Zosiu, a może ty też miałabyś ochotę na odrobinę szaleństwa i radości?
– Nie mam kasy na jakichś kolesiów z agencji towarzyskiej – prychnęłam.
– To może na początek pomyśl o jakimś gadżecie dla dorosłych? – zasugerowała, lekko potrząsając barkami.
Kiedy z humorem podzieliłam się tą historią z sąsiadkami, ogarnęło je wielkie oburzenie. Jak można w jej wieku robić takie rzeczy?! Wspominały, że już wcześniej rozmawiały o tym, by zrobić z nią porządek.
Stwierdziły, że świętej pamięci Stanisław dobrze zrobił, zostawiając ją. Pierwszy raz miałam serdecznie dosyć tej paplaniny. Zapragnęłam na nowo poczuć smak życia! Domyślałam się, że Lenie nie zależało na tym, żebym faktycznie zaopatrzyła się w wibrator. Chodziło jej raczej o to, bym zaczęła inaczej myśleć. Nie dałam rady dłużej tego znosić.
– O co chodzi?! – wybuchłam. – Czego się wstydzić?! Co, powinna oddawać księżom całą swoją rentę, żeby dostąpić rozgrzeszenia?!
Poderwałam się z miejsca i poszłam prosto do sklepu z kosmetykami, gdzie kupiłam farbę w wymarzonym kasztanowym odcieniu. Następnego ranka zapisałam się na zajęcia fitness oraz kurs rysunku w klubie dla seniorów. Dotychczas sądziłam, że już za późno na takie rzeczy… Ale nie tylko na mnie Lena wpłynęła buntowniczo.
Kiedyś podczas plotek na ławeczce, Jadzia powiedziała mi konspiracyjnym tonem, że ma gdzieś organizowanie własnego pochówku. Przecież wciąż żyje i marzy o zobaczeniu na własne oczy Akropolu.
Zofia, 61 lat
Czytaj także:
„Poszłam posprzątać grób męża i wróciłam wstrząśnięta. Nie zapalę mu już znicza nawet na Wszystkich Świętych”
„Latami wysłuchiwałam krytyki męża, aż w końcu pękłam. Poszło o głupi tekst na temat mamy”
„Okłamuję rodziców, że robię karierę w mieście. Wstydziliby się mnie, gdyby wiedzieli, skąd mam tyle kasy”