Cmentarz zawsze wydawał mi się miejscem, gdzie czas staje w miejscu. Kiedy odwiedzałam grób Marka, wszystko wokół przestawało mieć znaczenie. Byłam tylko ja i on. Minął prawie rok, a ja wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do myśli, że już nigdy go nie zobaczę. Czasem miałam wrażenie, że wciąż jest obok, że wróci do domu z pracy, jakby nigdy nie odszedł. Ale jego nie było, a ja zostałam sama z pustką, której nie potrafiłam wypełnić.
Dbałam o jego grób. Zawsze przynosiłam świeże kwiaty, zapalałam znicze. Ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że ktoś inny też tam przychodził. Zawsze te same róże, zawsze starannie ułożone, jakby ktoś robił to z czułością. Początkowo myślałam, że to może ktoś z rodziny, może przyjaciele, których nie znałam. Ale im częściej widziałam te kwiaty, tym bardziej rosło we mnie podejrzenie. Kim była ta osoba i dlaczego przychodziła tak regularnie? Wtedy postanowiłam, że muszę to odkryć.
Nie wiedziałam, kim jest ta kobieta
Stałam przy grobie Marka, porządkując to, co wiatr rozrzucił przez ostatnie dni. Zawsze dbałam o to miejsce, tak jak dbałam o nasze małżeństwo. Wycierałam nagrobek wilgotną szmatką, poprawiałam znicze, a świeże kwiaty układałam w wazonie. To były te małe gesty, które pozwalały mi czuć, że Marek wciąż jest ze mną.
Kiedy sięgnęłam po kolejną chryzantemę, usłyszałam kroki. Ktoś zbliżał się w moim kierunku. Z początku myślałam, że to przypadkowy przechodzień, ale kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam młodą kobietę z bukietem czerwonych róż i zniczem w ręku. Zamarłam. Spojrzała na mnie, zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że kogoś tu spotka. Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, obie niepewne, co dalej.
– Dzień dobry – powiedziała, lekko speszona, jakby zastanawiała się, czy powinna tu być.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, próbując zachować spokój, choć serce biło mi jak oszalałe. – Znała pani mojego męża?
Kobieta spuściła wzrok, przygryzając wargę.
– Tak – odparła cicho. – Bardzo dobrze.
Stojąc tam, z kwiatami w dłoniach, czułam, jak cały mój świat zaczyna się chwiać.
Nic z tego nie rozumiałam
Patrzyłam na nią, nie mogąc wydusić słowa. „Bardzo dobrze”? Co to miało znaczyć? Dlaczego przyszła z kwiatami na grób mojego męża, a ja o niej nigdy wcześniej nie słyszałam?
– Kim pani jest? – zapytałam w końcu, a mój głos, choć cichy, był pełen napięcia.
Kobieta wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się na coś trudnego.
– Nazywam się Julia – zaczęła, nerwowo przestępując z nogi na nogę. – Znałam Marka przez... przez kilka lat. Przychodzę tutaj od czasu jego śmierci. Był dla mnie... kimś ważnym.
Słowa te uderzyły mnie z siłą, której się nie spodziewałam. Ważnym? Jakim cudem Marek miał dla niej znaczenie, skoro przez całe nasze małżeństwo nigdy o niej nie wspomniał?
– Ważnym? – powtórzyłam, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Co pani przez to rozumie? Był moim mężem, nigdy o pani nie mówił.
Mieli romans
Julia spuściła wzrok, ściskając w rękach bukiet róż. Widocznie walczyła ze sobą, jakby miała do powiedzenia coś, co mogło zniszczyć mój cały świat.
– Marek... on prowadził... – zawahała się na moment, a ja poczułam, jak powietrze wokół mnie się zagęszcza. – Mieliśmy romans.
Te dwa słowa sprawiły, że wszystko we mnie pękło. Stałam tam, próbując przyswoić to, co usłyszałam, ale mój umysł odrzucał to z całych sił. Romans? Marek? Jak to możliwe? Przecież byliśmy razem przez tyle lat, byliśmy szczęśliwi...
– Nie, to niemożliwe – wykrztusiłam, kręcąc głową. – Mój mąż nie mógł... to nie on.
Julia zbliżyła się o krok, ale ja odsunęłam się instynktownie. Nie chciałam słyszeć więcej, a jednocześnie czułam, że muszę wiedzieć wszystko.
– Proszę mi uwierzyć, pani Anno, nie chciałam tego. Marek... on obiecywał, że kiedyś się przyzna, że panią o wszystkim poinformuje. Ale... nie zdążył.
Z każdą sekundą coraz bardziej czułam, że tracę grunt pod nogami. Mój mąż miał drugie życie, o którym nie wiedziałam nic.
Zrobiło mi się duszno, jakbym nagle nie mogła złapać oddechu. Romans. To słowo rozbrzmiewało w mojej głowie, odbijało się echem, ale ja wciąż nie mogłam go połączyć z Markiem. Mój Marek? Ten, z którym przeżyłam prawie trzy dekady, z którym dzieliłam każdy dzień, każdą radość i smutek? To nie mogła być prawda.
Byłam w szoku
– Dlaczego mi to mówisz? – wyszeptałam, wciąż nie do końca wierząc w to, co się działo. – Dlaczego teraz?
Julia spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach, jakby chciała mnie objąć, ale jednocześnie wiedziała, że nie może. Stałyśmy naprzeciwko siebie, dwie obce kobiety, a jedynym, co nas łączyło, był mężczyzna, którego straciłyśmy.
– Nie mogłam już dłużej milczeć – odparła, ściskając różę w dłoni tak mocno, że jej palce zbielały. – Było mi ciężko przychodzić tutaj i udawać, że mnie nie ma. Że to wszystko nie miało miejsca. Przepraszam, wiem, że to nic nie zmienia, ale musiała pani to wiedzieć.
– Musiałam? – moje słowa były pełne goryczy. – Czy to, że teraz wiem, ma mi w czymś pomóc? Czy myślisz, że będzie mi łatwiej? Że zrozumiem, dlaczego to zrobił?
Julia milczała. Nie miała odpowiedzi na moje pytania. Ja zresztą też nie chciałam ich usłyszeć. Czułam, jak narasta we mnie gniew. Chciałam uciec, zostawić to wszystko za sobą, ale moje nogi były jak z ołowiu.
– Ile to trwało? – zapytałam nagle, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że wypowiedziałam te słowa na głos.
Julia zawahała się przez chwilę, zanim odpowiedziała.
– Sześć lat – powiedziała cicho.
Sześć lat. Przez sześć długich lat Marek żył z nią, kłamał mi prosto w oczy, wracał do domu, jak gdyby nigdy nic. I ja, głupia, nie zauważyłam niczego. Jak mogłam być tak ślepa? Przecież powinnam coś zauważyć, powinnam wiedzieć. Każdy drobny gest, każde spojrzenie Marka, każde jego słowo, które kiedyś wydawało mi się pełne miłości – teraz wszystko wydawało się kłamstwem. Jak przez tyle czasu mógł udawać, że wszystko jest w porządku?
– Sześć lat... – powtórzyłam, bardziej do siebie niż do niej. – Przez sześć lat byłam oszukiwana?
Podobno kochał nas obie
Julia nie odpowiadała. Widziałam, że jest spięta, może nawet przerażona tym, co mi powiedziała. Ale to nie zmieniało faktu, że wszystko, co dotąd znałam, właśnie waliło się w gruzy. Każde wspomnienie z Markiem, każdy moment, który wydawał mi się szczery – teraz wszystko było skażone jego zdradą.
– Czy on... – zaczęłam, ale głos mi się załamał. Musiałam zebrać w sobie resztki siły, żeby dokończyć. – Czy on cię kochał?
Julia zawahała się, a ja mogłam zobaczyć, jak na jej twarzy pojawia się ból. Jakby odpowiedź na to pytanie była równie trudna dla niej, co dla mnie. W końcu odezwała się cicho:
– Marek mówił, że kocha nas obie. Że nie potrafi wybrać.
To, co powiedziała, rozdarło mnie na kawałki. Jak można kochać dwie osoby jednocześnie? Jak mógł przychodzić do mnie, dzielić ze mną życie, a jednocześnie dawać miłość komuś innemu? Mówił, że mnie kocha, a jednak każdego dnia dzielił się sobą z nią.
– Nie potrafił wybrać? – zaśmiałam się gorzko, czując, jak gniew zaczyna mnie przenikać na wskroś. – To znaczy, że nie wybrał mnie ani ciebie. Zostawił nas obie z tym całym bałaganem!
Julia spuściła wzrok, a ja poczułam, jak ogarnia mnie fala wściekłości i żalu. Jak mogłam przez tyle lat żyć w kłamstwie? Jak mogłam nie widzieć, że Marek prowadził podwójne życie?
– Coś jeszcze? – spytałam wściekła.
– Mamy dziecko...
To był podwójny cios.
Nie mogłam w to uwierzyć
Stojąc nad grobem Marka, czułam, jak coś we mnie pęka. Wpatrywałam się w jego imię wyryte na pomniku, jakbym próbowała je zmazać samym spojrzeniem. Wydawało mi się, że znam to imię, tę twarz, tego człowieka – a teraz nagle nie rozpoznawałam niczego. Moje życie, nasza miłość, nasza rodzina... wszystko, co budowaliśmy przez te wszystkie lata, rozsypało się w proch. To, co wydawało się prawdziwe, było tylko iluzją.
Ścisnęłam w dłoni różę, którą przyniosłam, kolce wbijały mi się w skórę, ale ten ból był niczym w porównaniu do tego, co czułam w środku. Julia odeszła, zostawiając mnie z tą prawdą, której nie chciałam znać. „Kochał nas obie.” Te słowa brzmiały jak kpina, jak okrutny żart losu. Marek, ten, który przysięgał mi wierność, kochał jeszcze kogoś innego. Kochał... a ja? Czy ja w ogóle kiedykolwiek byłam naprawdę kochana?
Nie mogłam tego znieść. Rzuciłam różę na ziemię, wprost na grób, a potem sięgnęłam po znicz, który Julia postawiła wcześniej. Z wściekłością kopnęłam go, rozbijając o kamień. Szklane odłamki rozsypały się wokół.
– Nienawidzę cię! – krzyknęłam, a mój głos przełamał ciszę cmentarza. – Nienawidzę za to, co mi zrobiłeś, za to, kim byłeś naprawdę! Jak mogłeś mnie tak oszukać? Jak mogłeś żyć w kłamstwie przez tyle lat? Zostawiłeś mnie z tym brudem, z tym cholernym poczuciem zdrady, z czym mam teraz żyć?!
Łzy w końcu popłynęły, ale nie przynosiły ulgi. Były gorzkie, pełne żalu, a ja czułam, jakby moje serce pękało na milion kawałków. Tyle miłości, tyle lat, tyle kłamstw. Całe nasze życie – wszystko, czym było, teraz wydawało się nic nie warte.
Opadłam na kolana, drżąc z bólu i wściekłości, patrząc na zimny nagrobek. Przez chwilę miałam ochotę rozbić ten pomnik, zniszczyć wszystko, co przypominało mi o Marku, ale wiedziałam, że to nie przyniesie ukojenia. To on już nie żył, ale ja wciąż musiałam z tym żyć.
Anna, 52 lata
Czytaj także: „Kiedyś byłam dumna, że córka będzie prawnikiem. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za własne dziecko”
„Opiekowałam się teściem, a mąż nie kiwnął nawet palcem. Wściekł się, gdy po śmierci tatuś wynagrodził mnie, a nie jego”
„Gdy mąż miał wypadek, zawalił mi się świat. W szpitalu czekała na mnie niespodzianka, po której go znienawidziłam”