„Sąsiadka przyszła pożyczyć jajka, ale wzięła sobie też mojego męża. Złapałam ich na gorącym uczynku”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Stanęłam jak wryta. Odwróciłam się i oparłam się plecami o budynek, łapiąc gwałtownie oddech. Czy dobrze widziałam? Odwróciłam się i jeszcze raz zerknęłam przez małe, przykurzone okienko. Chyba wolałabym mieć jakąś silną wadę wzroku”.
/ 08.06.2024 18:30
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Westend61

Przez całe życie mieszkałam w wielkim mieście. Mieliśmy z mężem mieszkanie, które kupiliśmy za kasę zarobioną za granicą plus niewielki kredyt. Szczęśliwie w dzisiejszych czasach – już dawno spłacony. Oboje pracowaliśmy w korporacjach na stanowiskach biurowych. Były z nas takie typowe mieszczuchy korposzczury.

Mąż dostał niespodziankę

– Niemożliwe… Poważnie?… Czemu nic nie wiedziałem? – usłyszałam urywki rozmowy męża.

Nie zwróciłabym na to uwagi, ale ma on taką cechę, że gdy pojawiają się emocje, zaczyna strasznie głośno mówić. Nie krzyczeć. Po prostu rozmawia tak, jakby miał do czynienia z kimś głuchym, kto nosi zepsuty aparat słuchowy.

Po chwili przyszedł do mnie do kuchni, gdzie robiłam nam obiad.

– Moja chrzestna zapisała mi dom w wiosce jakieś trzydzieści pięć kilometrów stąd – powiedział, stając w progu i opierając się o framugę drzwi.

– To ona nie żyje? – mnie bardziej dziwiła ta okoliczność, bo nikt nie zawiadomił nas o pogrzebie.

– No właśnie! Nie mogłem uwierzyć… 

Zakochałam się w tym domu

Na początku nie wiedzieliśmy, co z tym fantem zrobić. Naprawdę byliśmy ludźmi przywykłymi do miejskiego zgiełku. Postanowiliśmy pojechać i zobaczyć, jak ten domek wygląda, bo byliśmy tam ostatni raz około dziesięciu lat temu. Zawsze przecież można będzie go sprzedać, a pieniądze na pewno znajdą jakieś przeznaczenie.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Wyobrażaliśmy sobie wiejski, ale spory domek z niewielkim poddaszem, w jasnych kolorach z pięknymi okiennicami i niesamowitą ilością kwiatów dookoła. I on właśnie tak wyglądał! Sielska chatka z powieści romantycznej. W środku było pusto, żadnych mebli, ściany wymagały odmalowania, ale podłogi były drewniane i solidne.

Za domem był piękny ogród i jakieś dwa zabudowania gospodarskie. Jedno okazało się szopą, a drugie niezamieszkałym kurnikiem. Był też niewielki wybieg dla kur.

Podjęliśmy decyzję

Kiedy się odezwaliśmy, to niemal jednocześnie.

Strasznie mi się tam podoba – orzekliśmy zgodnie.

Postanowiliśmy zostawić domek jako miejsce wypraw na weekendy, wakacje i inne wolne dni, gdy będziemy się zastanawiali, jak uciec od miejskiego zgiełku i odpocząć od pracy.

Tak też było przez pierwszy rok. Jeździliśmy tam co jakiś czas. Powoli urządzaliśmy domek. Na kilku grillach poznaliśmy też sąsiadów. Było sielsko, i to nawet zimą, bo domek ogrzewany był nie tylko kominkiem, ale miał też piec gazowy, bo wieś załapała się na jakieś unijne dofinansowanie. Można więc tam było przebywać niezależnie od pory roku.

Po prawie dwóch latach złapaliśmy się na tym, że w sumie jeździmy tam, kiedy tylko się da. To odkrycie nas zaskoczyło, bo naprawdę dotychczas mieliśmy się za prawdziwych mieszczuchów.

Przeprowadziliśmy się na wieś

– Iwona… a może by tam zamieszkać na stałe? Oboje mamy pracę biurową, można ją wykonywać zdalnie.

– No coś ty… – powiedziałam odruchowo. – Przecież miasto to nasz dom.

Olek pokiwał głową, ale jakoś tak bez przekonania. Kilka dni później sama zaczęłam rozmowę na ten sam temat.

– Wiesz co, w sumie ciągle o tym myślę. Może spróbujmy. Przenieśmy się tam na trzy miesiące i zobaczymy, jak nam będzie.

Tak też zrobiliśmy. Bywaliśmy tam tak często, że przestawienie się na wiejski tryb życia poszło sprawniej, niż podejrzewałam. Oczywiście brakowało mi trochę ludzi, tłumów, ruchu, dźwięków miasta, ale absolutnie nic nie zastąpi porannej kawy na ganku, gdzie pachnie koszoną trawą, sianem i kwiatami.

Im więcej analizowaliśmy, tym bardziej dochodziliśmy do wniosku, że nawet jeżdżenie na zakupy do sklepu, który był w sąsiedniej miejscowości, bo w naszej nie było takiego, nie stanowiło żadnego problemu.

Sprzedaliśmy mieszkanie w mieście

Na stałe przenieśliśmy się na wieś. Do miasta jeździliśmy od wielkiego dzwonu, a wtedy nocowaliśmy u znajomych lub rodziny. Nie było więc żadnego powodu, by tęsknić za miejskim życiem, a każdy, kto nas odwiedzał, zawsze nam zazdrościł.

Mieliśmy piękny ogródek z własnymi warzywami, kwiatami i zaczęliśmy też hodować kury. Nie mogłam uwierzyć, że w sumie w krótkim czasie tak bardzo się zmieniliśmy i przystosowaliśmy do nowego życia.

– Ciotka zrobiła mi najlepszy prezent w życiu – powiedział któregoś dnia Olek, gdy siedzieliśmy wieczorem na ganku, patrząc w rozgwieżdżone niebo.

Wszyscy sobie pomagali

Z sąsiadami żyliśmy dobrze. Każdy coś tam miał w przydomowym ogródku, więc wiele rzeczy można było załatwić bezgotówkowo i bez jeżdżenia do sklepu tak często, jak mogłoby się wydawać.

Któregoś dnia do drzwi zapukała Sylwia, która mieszkała naprzeciwko.

– Cześć, skończyły mi jajka, a piekę właśnie ciasto. Mielibyście ze dwa?

– Chodź, sprawdzimy – powiedział Olek i ruszył do drzwi. Nie zdziwiło mnie to, bo ona czasem po coś wpadała, ale i ja do niej też. Była wdową i mieszkała sama, więc Olek też – jak i inni sąsiedzi płci męskiej – czasem w czymś jej pomagali. Jej mąż zmarł na nowotwór parę lat temu.

Byłam w szoku

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że jakoś tak długo go nie ma. Mieliśmy razem oglądać wiadomości i w sumie tylko dlatego to zauważyłam, bo zaraz miały się zacząć. Wyszłam więc z domu i ruszyłam do kurnika, ale tam nikogo nie było. Podeszłam do szopy, bo zobaczyłam w oknie słabe światło.

Stanęłam jak wryta. Zaparło mi dech w piersiach. Odwróciłam się i oparłam plecami o ścianę, łapiąc gwałtownie oddech. Czy ja dobrze widziałam? Odwróciłam się i jeszcze raz zerknęłam przez małe, przykurzone okienko. Tak! Cholera… chyba wolałabym mieć jakąś silną wadę wzroku…

W środku zobaczyłam mojego męża i sąsiadkę, która stała oparta o stół z narzędziami. Mój mąż natomiast… Czy tak wyglądało pomaganie? Czy dlatego tak chętnie męska brać spieszyła na ratunek wdówce?

Dostałam szału

Wparowałam do szopy i nawrzeszczałam na nich, ale nawet nie jestem w stanie powtórzyć, co krzyczałam. W życiu nie byłam tak zdenerwowana. Sylwia uciekła w popłochu, a mąż z nerwów nie był w stanie zapiąć spodni.

Od tego wydarzenia upłynęły już jakieś cztery miesiące. Na ten moment mieszkam w pokoju obok, nie śpię z mężem w sypialni i chociaż on ciągle czyni starania, by mnie odzyskać, ja czuję obrzydzenie na jego widok. Z drugiej zaś strony nie potrafię się wyprowadzić i zrezygnować z nas i z tego sielskiego domku. Staram się mu wybaczyć, ale może potrzebuję więcej czasu?

Oczywiście przy pierwszej okazji poszłam do sąsiadek i opowiedziałam, co się stało. Mój mąż musiał więc najeść się wstydu, a przy okazji wyszło na jaw, że jeszcze dwóch panów tak obskakuje sąsiadkę. Ich żony jednak definitywnie zakończyły swoje małżeństwa. Ja jeszcze nie wiem, co zrobię.

Iwona, 36 lat

Czytaj także:
„Koledzy męża mają kochanki, więc nie chciał być gorszy. Gdy otworzył portfel, ustawiła się pielgrzymka kobiet”
„Mąż tak świętował pępkowe, że nie odebrał mnie ze szpitala. Ciekawe co powie, jak zobaczy, że syn ma oczy sąsiada”
„Na rajskie wakacje zamiast z mężem, pojechałam z teściową. Niech ten leń wreszcie nauczy się szacunku do kobiet”

 

Redakcja poleca

REKLAMA