Mój mąż był wygodnym leniem, wszystkie obowiązki zrzucił na moje barki. Miałam żal do teściowej, że wychowała go na egoistę.
W domu panowało równouprawnienie
W moim domu rodzinnym nie było podziału na prace żeńskie i męskie. Obydwoje rodzice chodzili do pracy i zarabiali pieniądze, zajmowali się domem, robili zakupy i opiekowali się dziećmi. Potrafiłam otworzyć słoik, przykręcić śrubkę w rozregulowanym zawiasie czy wbić gwóźdź w ścianę, by powiesić rodzinną fotografię. Mój brat z powodzeniem cerował skarpetki oraz wieszał i prasował pranie.
Rodzice wychowywali nas na osoby zaradne i samowystarczalne. Jednocześnie byli dla nas doskonałym wzorem związku – szanowali się wzajemnie, potrafili ze sobą szczerze o wszystkim rozmawiać i dostrzegać potrzeby drugiej osoby. Każde z nas, zarówno ja, jak i mój brat, miało nadzieję na stworzenie w przyszłości podobnego związku, opartego na wzajemnym szacunku i zrozumieniu, partnerskiej relacji między dwojgiem – kochających się oczywiście – przyjaciół.
Rzecz jasna nie byłam naiwna, wiedziałam, że nie we wszystkich rodzinach jest tak idealnie i że nie wszyscy ludzie hołdują takim wartościom, jak moi rodzice. Wierzyłam jednak, że mam realny wpływ na kształt mojego życia i na to, jakimi osobami będę się w nim otaczać. Znałam swoją wartość i potrafiłam walczyć o swoje. Szanowałam innych i tego samego oczekiwałam w stosunku do siebie.
Byłam zaślepiona miłością
Sławka poznałam zupełnym przypadkiem. Jedna z jego sióstr zaprosiła mnie na studencką imprezę, na której był też jej młodszy brat. Od razu wzbudził moje zainteresowanie, a i ja nie byłam mu obojętna. Bawiliśmy się razem do końca imprezy, a potem zaczęliśmy się regularnie spotykać.
Był miły, szarmancki, zdawał się rozumieć kobiety (w końcu miał aż cztery starsze siostry) i potrafił opowiadać bez końca. Zakochałam się na zabój.
Mówią, że miłość jest ślepa. I zdecydowanie mają rację. Zakochana bez pamięci nie zwracałam uwagi na pewne sygnały alarmowe, które normalnie bym usłyszała.
Dziś wiem, że już w czasach narzeczeństwa miałam jasne sygnały, że mój przyszły mąż nie jest takim partnerem, jakiego bym dla siebie pragnęła. Ale wówczas ich nie zauważałam, dostrzegając wyłącznie zalety Sławka i malując sobie w głowie jego wyidealizowany obraz.
On wiedział lepiej
Wkrótce rozpoczęliśmy przygotowania do ślubu. Rola Sławka ograniczała się do wyrażania życzeń, wydawania komend i kręcenia nosem na wszystko. Przy czym oczywiście robił to inteligentnie, dzięki czemu nie tylko nie uważałam, że marudzi, ale jeszcze doceniałam jego troskę. Moim marzeniem na przykład był długi welon do sukni ślubnej. Gdy tylko podzieliłam się tym ze Sławkiem, usłyszałam:
– Wykluczone!
– Ale Sławciu, ja tak bardzo chcę mieć welon...
– Kochanie, ale to strasznie niepraktyczne!
– Ale ślub nie ma być praktyczny. To jedyny taki dzień w życiu. Chcę wyglądać wyjątkowo!
– No właśnie. Nie ma nic wyjątkowego w długiej, białej firance, ciągnącej się za panną młodą.
– Jak to nie? – zdziwiłam się.
– Zaraz się to pobrudzi, zaczepi gdzieś, powyrywa ci włosy...
– Ale przecież panny młode chodzą w welonach do ślubu i nie są potem łyse.
– Ale widocznie mają włosy, których się wstydzą. A ty powinnaś pokazać swoje piękne, lśniące loki.
– Ale tak też bym je pokazała...
– Nie, nie, fryzjerka upnie ci piękną fryzurę, przyozdobi kwiatami i będziesz wyglądała olśniewająco! Nie psujmy tego welonem.
Zostaliśmy szczęśliwie małżeństwem, dorobiliśmy się własnego domku z ogródkiem. Obydwoje pracowaliśmy, a nasze zarobki były wyższe od przeciętnych, dzięki czemu mogliśmy sobie pozwolić na różne drobne luksusy. Pierwsze miesiące wspólnego życia widziałam jako pasmo szczęścia, powoli jednak klapki z moich oczu zaczęły opadać. Szkoda, że tak późno zaczęłam przyglądać się człowiekowi, którego poślubiłam.
Był panem i władcą
Sławek wracał z pracy i zajmował się... odpoczywaniem. Oddawał się temu całym sercem. Zanim jednak zalegał na kanapie, oczekiwał posiłków i pełnej obsługi. Na początku z pieśnią na ustach biegłam z kuchni z obiadkiem i podawałam ukochanemu, a potem... Potem już było za późno. Przyzwyczaił się bardzo szybciutko i nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń.
– A gdzie zupa? Marzyłem o twoim krupniczku!
– Nie miałam czasu na robienie dwóch dań.
– Ale będę głodny!
– To proszę bardzo, drogę do kuchni znasz, możesz ugotować.
– Ha ha, żarty się ciebie trzymają, kotek. Wiesz, że nie umiem gotować.
– Nic trudnego, na naukę nigdy nie jest za późno. A jak zjesz, to posprzątaj po sobie. I wstaw zmywarkę.
– Kotek, zmęczony jestem i nie znam się na tym. Przecież zrobisz to lepiej.
I na tym kończyła się dyskusja.
Później na świat przyszły nasze dzieci. Dla mojego męża oczywistym było, że wezmę urlop macierzyński i zaopiekuję się naszym potomstwem. Najwyraźniej uważał, że jako matka mam bardzo konkretne obowiązki, całą długą listę obowiązków, z których muszę się z radością wywiązać. W związku z czym postanowił mi w tym wywiązywaniu się nie przeszkadzać. Na wszelki wypadek wracał z pracy późno i zalegał na swoim stałym miejscu na kanapie. Kanapę okupował też nocami, zapewne by nie przeszkadzać mi w nocnych karmieniach...
Ja zajmowałam się wszystkim
Na szczęście gdy dzieci nieco podrosły, Sławek poczuł się tatą i zaczął się nimi zajmować w wolnym czasie. Chadzał z nimi na spacery, do piaskownicy czy na plac zabaw, później uczył jeździć na rowerze czy grać w piłkę, a w niedziele zabierał je na basen. Jednak od zaprowadzania ich do przedszkola, przyprowadzania do domu i chodzenia na zebrania byłam ja, nawet gdy już wróciłam do pracy.
Dzieci na szczęście w tatusia się nie wrodziły. Zarówno Piotruś, jak i Elunia, chętnie mi pomagali, od małego nauczeni sprzątania po sobie i dbałości o porządek. Chodzili ze mną na zakupy, pomagali w przygotowywaniu posiłków i sprzątaniu po nich, towarzyszyli w wieszaniu i zbieraniu prania, a nawet składali wyprasowane ubrania i układali je na półkach. Byłam z nich naprawdę dumna.
Teściowa mnie wysłuchała
Jednak mimo wszystko praktycznie samodzielna opieka nad dziećmi, w połączeniu z pracą zawodową i prowadzeniem domu, bardzo mnie wyczerpywała. Czułam się coraz bardziej zmęczona i musiałam z kimś o tym pogadać. Z kimś, kto mnie zrozumie. Jedyną kandydatką do takiej rozmowy była teściowa, którą zaprosiłam do nas na weekend.
– Dzieci rosną jak na drożdżach – powiedziała babcia, obserwując wnuki znad talerzyka z szarlotką.
– To prawda, dumna z nich jestem – uśmiechnęłam się.
– Ale wyglądasz na zmęczoną – ten szczegół nie umknął jej uwadze.
– Tak... Szczerze mówiąc: mam już dość. A najbardziej tego, jakim leniem okazał się twój syn!
W niej znalazłam wsparcie
Opowiedziałam Dance, jak wygląda moje życie z jej synem. Nie wyglądała na zdziwioną, ale najwyraźniej szczerze mi współczuła.
– Aneczko, bardzo cię przepraszam. – powiedziała. – Zawaliłam. Rozpuściłam Sławka jak dziadowski bicz. Najmłodszy, cztery starsze siostry, no i wszystko za niego robiłyśmy. I teraz myśli, że kobiety są od tego, żeby mu usługiwać.
– No nie da się ukryć, lenia wyhodowałyście – zgodziłam się z nią.
– Ale mam pomysł! Zbliżają się wakacje. Ustalimy urlopy w tym samym terminie, wykupimy wyjazd na rajską wyspę, widziałam ostatnio super ofertę w biurze podróży.
– Mam ze Sławkiem w nagrodę jechać na wakacje? – zdziwiłam się.
– W nagrodę i na wakacje. Ale nie ze Sławkiem. Ze mną. A Sławek spędzi urlop z dziećmi.
– Sławek z dziećmi? Żartujesz, prawda?
– Nie, Aneczko. Myślę, że dwa tygodnie z własnymi dziećmi to wspaniały urlop dla Sławka.
– Przecież on sobie nie poradzi...
– Poradzi sobie. Uprzedzę jego siostry, żeby roztoczyły nad nim dyskretną opiekę. Ale oczywiście, żeby nie dały się wrobić w opiekę nad dziećmi.
– No nie wiem... To brzmi zbyt pięknie!
– Będzie cudownie, zobaczysz! – zapewniła mnie Danka.
Tego potrzebowałam
Miesiąc później wylegiwałyśmy się na hotelowych leżaczkach nad brzegiem basenu i popijałyśmy drinki z palemką. Czułam się cudownie, nie musiałam się o nic martwić, przygotowywać posiłków, sprzątać... Słoneczko świeciło, pogoda nas rozpieszczała.
Gdy miałyśmy ochotę, szłyśmy na plażę posłuchać szumu oceanu. Danka poprzedniego dnia rozmawiała ze swoją najmłodszą córką. Sławek podobno radził sobie coraz lepiej... Zawibrował mój telefon. SMS od mojego męża był krótki: „Kochanie, przepraszam. Byłem potworem. Wypoczywaj”.
Anna, 33 lata
Czytaj także:
„Mój mąż jest pracoholikiem, a wszyscy inni śmierdzącymi leniami. Dla niego urlop to strata czasu i pieniędzy”
„Gdy straciłam rodziców, wpadłam w rozpacz. Mój los się odmienił dzięki adopcji, bo zyskałam nową rodzinę”
„Bałam się o mamę, gdy tata porzucił ją po 30 latach. Nie chciała mojego wsparcia, bo miała swoje sekrety”