Mieszkam od dawna w niezbyt dużej kamienicy niemal w samym centrum Chorzowa. W przedwojennym domu z elegancką, wyłożoną zdobnymi kaflami klatką schodową. Okna mojego mieszkanka składającego się z dwóch pokoi wychodzą na zadbane podwórko. Sąsiadów też mam zupełnie w porządku. Niewielu z nich znam osobiście, lecz wszyscy kłaniamy się sobie z uśmiechem i wymieniamy jakieś uprzejmości.
Cóż, nie jest to miłe, ale jak kryzys, to kryzys
Mieszkanie w starej kamienicy ma sporo plusów – klimat i grube mury, które zimą chronią przed chłodem, a latem przed upałami. Jednak są też minusy. Jak ten, że nasza piękna kamienica nie podlega opiece żadnej spółdzielni mieszkaniowej, a co się z tym wiąże, lokatorzy muszą sami dbać o dobry stan techniczny budynku.
Drobnych napraw dokonujemy więc sami, a z tymi większymi musimy czekać na fachowców, którzy, rzecz jasna, kosztują, i to całkiem sporo. Nie zawsze znajdują się chętni, aby ponieść dodatkowe koszty. Nieraz spieramy się do upadłego o ceny i konieczność wykonania remontów, ale zawsze jednak staramy się znaleźć jakiś złoty środek. W końcu jest to nasz dom. Co miesiąc wpłacamy na wspólne konto określoną sumę, dzięki czemu mamy na niezbędne remonty i modernizacje: wymianę rynien, tynkowanie i ocieplanie domu, a także opłacenie sprzątaczki, a zimą pana, który odśnieża przed domem.
Jak wszyscy, i my szukamy oszczędności – tańszych wykonawców czy materiałów. W tym roku także musieliśmy zacisnąć pasa. Kryzys wszystkim lokatorom dał się we znaki. Na pierwszy ogień poszły sprzątaczki. Podczas jednego z zebrań jednogłośnie ustaliliśmy, że szkoda płacić za coś, co możemy robić sami.
– Co tydzień każdy posprząta kawałek korytarza przylegający do jego mieszkania i w ten sposób uda nam się zachować czystość – tłumaczył przewodniczący naszej małej wspólnoty, a my od razu się z nim zgodziliśmy.
Byłam za, bo sprzątanie klatki w żaden sposób mi nie uwłaczało, a wręcz przeciwnie, mogło być małą cotygodniową gimnastyką i okazją do bliższego poznania sąsiadów.
Tuż po podjęciu przez nas tej uchwały na moim piętrze zamieszkał nowy lokator. Starsza pani, która dotąd zajmowała mieszkanie naprzeciwko mojego, sprzedała je i wyprowadziła się do syna. Nowy sąsiad przedstawił się zdawkowo. Usłyszałam jedynie niewyraźne „Konrad” i tyle go widziałam. Wychodził skoro świt, a wracał późnym popołudniem. „Chyba ma bardzo absorbującą pracę” – myślałam, słysząc niejeden raz, jak wolno wchodzi po schodach.
Choć był mniej więcej w moim wieku, nie spodobał mi się. Wydawał się wyniosły i zadufany w sobie. Nie lubiłam takich mężczyzn, bo za bardzo przypominali mi mojego byłego chłopaka, który poza sobą świata nie widział. Dla niego najważniejsze było tylko to, jak wygląda i jakie robi wrażenie na innych. Był zawsze szałowo ubrany. Nic dziwnego: miał szafę wypełnioną po brzegi różnokolorowymi koszulami, garniturami, paskami i krawatami. Nawet ja nie mogłam pochwalić się tyloma ciuchami co on!
Po zerwaniu obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zwiążę się z wymuskanym dupkiem.
– Wygląda na takiego, co to nosa zadziera – zwierzyłam się koleżance na temat nowego lokatora. Nadal czułam przez skórę, że to nieznośny pedant skupiony wyłącznie na sobie, który w dodatku nie ma nic ciekawego do powiedzenia i nie nadaje się na kumpla. Nie zamierzałam więc z nim rozmawiać godzinami, ale musiałam go poinformować go o cotygodniowym obowiązku wspólnego sprzątania klatki.
– Nie wiem, czy potrafię – uśmiechnął się na to, a we mnie jakby piorun strzelił.
– Każdy potrafi umyć podłogę. Wystarczy zdjąć garnitur i zakasać rękawy – wycedziłam przez zęby i poszłam do siebie, z hukiem zamykając drzwi. Nie wiem, czy bardziej wkurzyła mnie jego bezczelna mina, czy podobieństwo w poziomie wymuskania do mojego eks.
A niech go kaczka
Dalszych spotkań jednak nie dało się uniknąć… Pierwsze nastąpiło już w sobotni poranek. Ja wyszłam uzbrojona w miotłę, mop i wiaderko z wodą, natomiast on trzymał w ręku miniaturową miotełkę. Od razu rzucało się w oczy, że facet nie ma pojęcia, do czego to służy.
– Chyba nie jestem zbyt dobrze przygotowany – powiedział z rozbrajającym uśmiechem, rozkładając ręce.
– Taaa – mruknęłam tylko i wcisnęłam mu mojego mopa w ręce. – Niech się pan nie martwi, nauczy się pan jak wszyscy u nas – dodałam na zachętę. I oparłam się o ścianę, zamierzając kontrolować jego postępy w nauce.
Kiedy patrzyłam, jak w zniszczonych dżinsach i podkoszulku pochyla się nad wiadrem, pomyślałam, że może wcale nie jest nadęty i nie zgrywa panicza, tylko zwyczajnie nie wie, jak to się robi. Wydawał się zwyczajnym chłopakiem, który co chwila z zawstydzeniem tłumaczył się, że porządki to nie jego specjalność. Niewiele brakowało, a wyręczyłabym go w tym sprzątaniu… Postanowiłam jednak tego dnia być nieugięta. W imię czego miałabym odwalać jego pracę?
Ta lekcja na korytarzu skończyła się tym, że pożyczyłam mu mopa do domu, bo poza miotełką nie miał w nim nic.
– Bardzo dziękuję – powiedział zadowolony. – Wkrótce kupię sobie odkurzacz i te wszystkie rzeczy potrzebne do sprzątania – stwierdził z dumą.
– To pana pierwsze własne mieszkanie? – zapytałam zdziwiona.
– Tak. Dotąd mieszkałem z dziadkiem i się nim zajmowałem. Teraz zmieniła mnie siostra, a ja wszystkie oszczędności włożyłem w to – wskazał drzwi za sobą.
„Niesłychane! Chłopak jest taki opiekuńczy i normalny… Źle go oceniłam! I to tylko dlatego, że nosi garnitur. Uprzedzona wariatka ze mnie – pomyślałam, siedząc we własnej kuchni przy kubku herbaty. Czułam, że mój nowy sąsiad coraz bardziej mi się podoba.
– Wiesz, chyba dotąd byłam za bardzo uprzedzona do facetów w garniturach. Ten Konrad jest zupełnie sympatyczny – powiedziałam przyjaciółce, do której zadzwoniłam, i szybko zrelacjonowałam jej minione przedpołudnie.
To jego strój służbowy, żadna tam fanaberia
Jak udało mi się dowiedzieć, mój nowy sąsiad pracował w banku jako doradca klienta. A garnitur był jego strojem służbowym, a nie fanaberią. Podczas kolejnego spotkania na korytarzu przyznał szczerze, że nienawidzi swojego zawodowego uniformu i na początku straszliwie się w nim męczył.
– Nie wiem czemu. Wyglądasz w nim doskonale – powiedziałam ku swojemu zaskoczeniu, w dodatku przechodząc na ty.
Ale to była prawda. Konrad był świetnie zbudowanym chłopakiem i garnitur leżał na nim jak na zawodowym modelu. Choć osobiście wolałam go w stroju bardziej nieformalnym, to i w tym służbowym mógł niejednej babce zawrócić w głowie. Tylko moje uprzedzenia sprawiły, że dotąd tego nie zauważałam… No cóż, patrzyłam na niego oczyma kobiety zranionej przez innego… Obiecałam sobie, że już nigdy nie pozwolę, żeby przeszłość odebrała mi radość życia i możliwość doceniania nowo poznanych ludzi. A z Konradem na razie spotykamy się na cotygodniowych porządkach.
Bożena, 37 lat
Czytaj także:
„Mąż dał kochance moją biżuterią. Byłam zielona z wściekłości, kiedy zobaczyłam swoją bransoletkę na ręce tej dziuni”
„Na 20. rocznicę ślubu dostałem papiery rozwodowe. Złapałem żonę na zdradzie, a ona mnie winiła”
„Romans męża wyszedł na jaw u fryzjerki. Jakaś lala wychwalała jego zdolności w łóżku, a ja kipiałam z wściekłości”