Sama nie potrafię pojąć, co we mnie wstąpiło, że postanowiłam całkowicie zmienić swoje dotychczasowe życie... Do tej pory czułam się naprawdę szczęśliwa. Tworzyłam zgrany duet z mężem, na którego zawsze mogłam liczyć, a nasza córeczka była prawdziwym aniołkiem. Obojgu nam wiodło się na tyle dobrze w pracy, że bez strachu o to, co przyniesie jutro, zaczęliśmy rozważać wzięcie pożyczki i budowę własnego gniazdka – domu naszych marzeń. I chyba dokładnie w tym momencie wszystko zaczęło się walić...
Początkowo napotkaliśmy na kłopoty z podłączeniem wodociągu do naszej parceli. Wstępne zapewnienia urzędników okazały się nieprawdziwe, więc musieliśmy na własny rachunek rozkopać drogę należącą do województwa. Niemniej problemów przysporzyło nam doprowadzenie internetu. Następnie intensywne ulewy wiosną całkowicie zrujnowały wykopy pod fundamenty i zmusiły nas do rozpoczęcia prac od początku. Zanim więc zdążyliśmy choćby położyć pierwsze cegły, już straciliśmy jedną trzecią funduszy przeznaczonych na inwestycję. Mówiąc wprost, po prostu je zakopaliśmy w ziemi.
Przez nadmiar stresu nie mogłam spać. Mam żywiołowy charakter i kiedy coś mnie gryzie, to wybucham. Muszę dać upust emocjom – pokrzyczeć, popłakać albo przynajmniej wygadać się komuś, a niestety pod tym względem nie mogłam polegać na skąpym w słowach Krzyśku. Kiedyś podziwiałam jego opanowanie i to, jak z dystansem traktował problemy, które ja wyolbrzymiałam. Teraz jednak jego wieczne milczenie doprowadzało mnie do białej gorączki.
– No przecież widzisz, że staram się coś zdziałać, więc o co ci chodzi? – mówił, kiedy prosiłam, abyśmy jeszcze raz przedyskutowali nasze plany albo chociaż porozmawiali o stanie naszych oszczędności.
Łukasz przejmował się moimi problemami
Znikał gdzieś na placu budowy na długie godziny i w dni wolne, nie mówiąc ani słowa. Dostrzegałam, że dokłada starań, by zminimalizować wydatki i nie snuje się bez sensu po naszej parceli, lecz mimo to miałam poczucie, że mnie lekceważy. W końcu to było nasze wspólne pragnienie – ten dom, na który zaciągnęliśmy potwornie wysokie kredyty w banku.
Wsparcie, którego tak potrzebowałam, nadeszło z nieoczekiwanej strony... od kolegi z firmy. Mówiąc precyzyjniej – od mojego szefa. Od początku Łukasz żywo interesował się tym, co mnie trapi i bez względu na nawał obowiązków zawsze potrafił wygospodarować chwilę, by mnie wysłuchać. Zupełnie nie był podobny do Krzyśka – dwa lata młodszy, wysoki, dbający o formę, ciekaw świata, otwarty na innych, niezależny. W przeciwieństwie do mojego męża nie wyniósł się od rodziców tylko dlatego, że spotkał kobietę, z którą stworzy nowe gniazdko, ale zrobił to, bo potrzebował niezależności. Imponował mi właściwie pod każdym względem i nawet nie wiem kiedy, całkowicie zawróciłam sobie nim głowę.
Łukasz nie spodziewał się, że dojdzie do rozpadu naszej rodziny. Sama zdecydowałam o odejściu. Zabrałam część pieniędzy, które pożyczyliśmy i razem z naszą małą córeczką zamieszkałam w wynajętym lokum. Niedługo potem przeniosłam się do mieszkania mojego ukochanego. Nie myślałam wtedy o uczuciach męża, którego zostawiłam samego z kłopotami. Nie obchodziło mnie, co sobie pomyśli, kiedy zamiast być przy nim w trudnym okresie, ja bawiłam się ze swoim facetem na urlopie. Kompletnie zaślepiona miłością i upojona wolnością, miałam gdzieś jego punkt widzenia, a także opinie najbliższych.
Pamiętam, że mój mąż potrzebował roku, aby poprosić mnie o rękę, a następnie jeszcze dwa miesiące, żebyśmy zaczęli razem mieszkać, więc postawa Łukasza robiła na mnie ogromne wrażenie. Pomyślałam sobie wtedy: „W końcu spotkałam faceta z prawdziwego zdarzenia, dominującego mężczyznę, u boku którego poczuję się bezpiecznie”.
– Daj mi jeszcze jedną szansę, rozpocznijmy nasz związek od nowa. Najwidoczniej coś zrobiłem nie tak, skoro podjęłaś taką decyzję – błagał w tym czasie mój ślubny, ale nie miałam ochoty tego słuchać.
Odpowiedź na moje problemy była tuż obok
Dość szybko zrozumiałam, że rzekoma stanowczość Łukasza to tak naprawdę jedynie reakcje pod wpływem chwili. Spontaniczne decyzje i ciągłe zmiany planów okazały się kluczem do jego sukcesów w pracy zawodowej, ale w życiu osobistym takie zachowanie było nie do zniesienia. Wiecznie gdzieś pędził – w jednym tygodniu wspinał się po ściankach, w kolejnym szalał na stoku narciarskim, a jeszcze innym razem zanurzał się w głębinach Morza Czerwonego. Nudne były dla niego spokojne wieczory tylko w naszym towarzystwie lub zwykłe wyjścia do kina. Kawiarnia – jak najbardziej, ale koniecznie w jakimś oryginalnym miejscu, nawet jeśli trzeba było pokonać dwieście kilometrów, żeby się tam dostać.
Był zdania, że posiadając gotówkę, należy nią szastać na lewo i prawo. Od razu, w tej chwili, nie zwlekając ani momentu dłużej, zupełnie jakby jutro miało nigdy nie nadejść. Moja czteroletnia córka była oczarowana jego kreatywnością, bo realizował wszystkie jej zachcianki, jednak po pewnym czasie zaczęło mnie nużyć to ciągłe zamieszanie. Co więcej, kiedy wymyślał swoje kolejne wariactwa, kompletnie nie uwzględniał tego, co ja mam do powiedzenia, moich zamierzeń, a nawet tego, czy dobrze się czuję.
Gdy towarzyszyłam mu w wyprawach, sprawiało mu to radość, ale nie miał problemów, aby beze mnie się obejść. W takich sytuacjach zabierał ze sobą jednego z kumpli albo którąś ze swoich dwóch przyjaciółek. Szczerze mówiąc, darzyłam te kobiety ogromną niechęcią. Obie były singielkami, bez zobowiązań, za to z kasą i mnóstwem czasu, więc zawsze gotowe towarzyszyć Łukaszowi, a on w ogóle nie zamierzał z tego rezygnować. Gdy byłam z samotnym, otyłym mężem, nie zastanawiałam się, co porabia beze mnie, ale przystojniak Łukasz, który tryskał humorem, budził w płci pięknej sporo pozytywnych odczuć.
– Wiesz, że znaczysz dla mnie więcej niż ktokolwiek inny – tłumaczył się, kiedy z wyrzutem wspominałam o jego licznych wyjazdach w pojedynkę, które potem ze wszystkimi szczegółami opisywał znajomym w social mediach.
Ufałam mu, ale równocześnie miałam poczucie, że zostaję w tyle za moim partnerem i, co najgorsze, w ogóle nie chciałam go dogonić w tym wyścigu w bliżej nieokreślonym kierunku. Gdy minęło osiem miesięcy razem, czułam się kompletnie wykończona – zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym. Mimo to ani przez moment nie przyszło mi do głowy, że powinnam wrócić do mojego męża lub cokolwiek zmienić w swoim życiu.
Przejrzałam na oczy przy papierach rozwodowych
Gdy przeczytałam dokument od adwokata mojego męża, olśniło mnie, że na zawsze pożegnam się z moim najlepszym przyjacielem. To był mój anioł stróż, który umiał ukoić każdą wichurę w moim wnętrzu i zawsze stawiał się, kiedy tylko go wołałam. Fakt, że raczej był małomówny i często skryty, ale przynajmniej nie musiałam za nim latać jak za tym zającem marcowym.
Próbowałam dodzwonić się do męża przed rozpoczęciem procesu sądowego, ale bez skutku – ignorował moje połączenia. Od dłuższego czasu po naszą córkę posyłał swoją matkę. Na próżno starałam się go spotkać w pracy czy na placu budowy.
– Nic dziwnego, że ucieka przed tobą po tym, jak go potraktowałaś – komentowali nasi wspólni znajomi.
Nie pozostało mi nic innego, jak cierpliwie czekać na rozwój sytuacji.
Dotarłam pod salę sądową na długo przed wyznaczoną godziną. Niepewnym krokiem weszłam do środka, podążając w głąb korytarza. Dostrzegłam go siedzącego w oddalonej części poczekalni, wpatrującego się w ziemię. Podeszłam i przywitałam się, z wysiłkiem powstrzymując napływające do oczu łzy.
– Zrezygnujmy z tego – zaproponowałam. – Zacznijmy chodzić do terapeuty, dajmy sobie szansę na szczerą rozmowę. Krzysiek... Proszę, wybacz mi każdą przykrość, jaką ci sprawiłam – powiedziałam cicho, przykucając obok niego.
Jednak decyzji nie cofnął
Na rozprawę udałam się z ciężkim sercem, spodziewając się najgorszego, ale sędzia miała odmienne spojrzenie na sprawę. Wbrew sprzeciwom Krzyśka stwierdziła, iż między nami wciąż istnieje silna uczuciowa relacja i skierowała nas na spotkania mediacyjne. Zleciła, byśmy odbyli minimum trzy sesje pod okiem fachowca.
Kiedy dotarło do mnie, że dzięki tej pani los ofiarował mi kolejną szansę, ogromnie się ucieszyłam i dołożyłam wszelkich starań, żeby wszystko odkręcić. Zaraz po ogłoszeniu wyroku spakowałam rzeczy i wróciłam do domu rodziców, a po kilku tygodniach zrezygnowałam z pracy. Jednocześnie zaczęłam znowu walczyć o swojego męża. Zwróciłam mu pieniądze wzięte na wynajem mieszkania, próbowałam go wesprzeć na placu budowy, przynosząc mu każdego dnia ciepłe jedzenie, a podczas sesji mediacyjnych wzięłam całą odpowiedzialność na siebie. Wylałam hektolitry łez, zanim namówiłam męża do powrotu. Ostatecznie się zgodził, choć od razu dał mi do zrozumienia, że ciężko mu będzie mi ponownie zaufać.
Od tego momentu minęły już dwa lata, a my wciąż tworzymy parę. Codziennie dokładam wszelkich starań, aby nie wzbudzać w nim zazdrości. Zdaję sobie sprawę, że każde moje samodzielne wyjście wywołuje u męża pewne napięcie, jednak nigdy nie zabronił mi opuszczać domu. Pragnęłabym ponownie zostać mamą, poświęcić się opiece nad maleństwem i domowymi obowiązkami, a przez to zbliżyć się do Krzyśka, ale jakoś nie możemy tego osiągnąć. Na pozór nasze życie wygląda jak przed moim wybrykiem, na pozór cieszymy się szczęściem, lecz istnieje między nami mur, którego nie umiemy sforsować. Obdarzamy się uśmiechami, zdarza nam się nawet przytulić i ulec żądzy, ale coś między nami dobiegło końca. Niekiedy lękam się, że na zawsze.
Barbara, 33 lata
Czytaj także:
„Po ślubie mój mąż okazał się totalną fajtłapą. Muszę wbijać za niego każdy gwóźdź i walczyć z wiertarką”
„Przyjaciel wycenił naszą przyjaźń na 80 tysięcy. Napakował kieszenie kasą i zniknął z moimi marzeniami”
„Wczasy w Mielnie były gorętsze niż piasek w Egipcie. Z babskiego wyjazdu zrobił się romans mojego życia”