Kocham mojego męża, ale coraz częściej myślę o rozwodzie. We wszystkim muszę go wyręczać, bo jest strasznym fajtłapą. Nie potrafi załatwić najprostszej sprawy, nie wspominając o rzeczach naprawdę poważnych. W naszym związku to ja noszę spodnie i przyznam szczerze, że mam już serdecznie tego dosyć.
Był inny niż reszta
Z Jackiem poznaliśmy się na studiach. Ujęły mnie jego nieśmiałość, zamiłowanie do książek i wysublimowane poczucie humoru. Zupełnie nie przeszkadzało mi to, że nie zalicza się do przystojniaków z wyrzeźbionymi na siłowni mięśniami. Koleżanki pukały się w czoło.
– Izka, przecież ty możesz mieć każdego – powtarzały niczym mantrę i z niedowierzaniem kręciły głowami.
Może i tak, ale mnie interesował tylko Jacek. Szybko zbliżyliśmy się do siebie. Serce mówiło mi, że to ten i tylko ten. Początki naszej relacji były wręcz bajeczne. Żyłam w przekonaniu, że spotkałam wymarzonego księcia z bajki i nie mogłam się nadziwić, jaką to jestem szczęściarą.
Sielanka nie trwała jednak wiecznie, bo już niedługo po ślubie moje wyobrażenia o Jacku zaczęły konfrontować się z rzeczywistością. Ona zaś wcale nie była taka jak to, co siedziało w mej głowie. Bolesny był moment, kiedy różowe okulary, które miałam na nosie, z hukiem roztrzaskały się o ziemię.
Mąż jest totalnie nieogarnięty
Jacek jest spokojnym człowiekiem i wspaniałym ojcem. Dzieci za nim przepadają. Od momentu, w którym przyszły na świat, uwielbia spędzać z nimi czas. Niekiedy myślę, że ma do nich znacznie więcej cierpliwości niż ja. W stosunku do mnie jest bardzo czuły. Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której podniósłby głos lub odezwał się w niestosowny sposób.
Nie ma też nałogów – nie pali i nie pije. Wyjścia z kolegami na piwo nigdy nie były tym, co go kręciło. To typ domatora. Niejedna koleżanka mi zazdrości. Niekiedy, słuchając ich opowieści o problemach z mężami, mam ochotę ze wstydu zapaść się pod ziemię. Wstyd mi z powodu nękających mnie myśli. Niby ten mój Jacek jest taki dobry i w ogóle, ale straszliwy z niego fajtłapa.
Ilekroć prosiłam go na przykład o wbicie głupiego gwoździa w ścianę, tylekroć kończyło się to katastrofą. A to walnął się młotkiem w palec, a to wbił sobie gwóźdź w dłoń, a to zrobił w ścianie taką dziurę, którą trzeba było zalepić szpachlą. Kiedyś miał w przedszkolu wypełnić jakiś formularz, ale – uwaga! – nie pamiętał daty urodzenia własnego syna, o jego PESELU nie wspominając… Stanęło na tym, że to ja na drugi dzień ogarniałam temat, bo on musiał zostać dłużej w pracy.
Jak bierze się za zmywanie naczyń, to sporadycznie się zdarza, żeby czegoś nie stłukł. Naprawdę nie rozumiem, jak można być taką niezdarą. Mam na swoich barkach wystarczająco dużo obowiązków. Pracując na pełen etat i będąc mamą dwójki przedszkolaków, nie da się na nudę narzekać. Niemniej nie ukrywam, że czasami chciałbym zalec na kanapie z kubkiem kawy i przez co najmniej pół godziny nie robić kompletnie nic.
Niestety, pozostaje to jedynie w sferze marzeń. Nie ma dnia, aby w ramach wykonywania domowych obowiązków Jacek czegoś nie schrzanił. Oczywiście nie mam wyjścia i muszę po nim poprawiać, bo w przeciwnym razie nic nie będzie funkcjonować tak, jak powinno.
Tak wygląda katastrofa...
– Jezu, jestem taka zmęczona – westchnęłam ciężko któregoś wieczoru.
Z niepokojem zerkałam na męża, który właśnie sprzątał po przygotowanej przeze mnie kolacji. Zastanawiałam się, co tym razem pójdzie nie tak.
– Może połóż się wcześniej spać? – zaproponował Jacek, odrywając na chwilę wzrok znad stołu.
Sekunda nieuwagi z jego strony wystarczyła, aby na podłodze wylądował talerz, rozbijając się rzecz jasna w drobny mak.
– Jezu Chryste – sapnęłam poirytowana – co z tobą jest nie tak?
Chcąc nie chcąc, ruszyłam się z fotela i poszłam po zmiotkę, mamrocząc pod nosem, że jak zwykle wszystko na moje głowie, bo czcigodny małżonek ma trudności z wykonaniem najprostszej czynności. Nie zastanawiałam się, czy moją paplaniną sprawiam mu przykrość. Tego typu akcje po prostu wyprowadzały mnie z równowagi. Ostatnio niewiele potrzebowałam, aby się zdenerwować. Odnosiłam przy tym wrażenie, że Jacka niewiele to obchodzi.
Perspektywa ma znaczenie – sama się o tym przekonałam
– Wiesz, to go po prostu kastrujesz – gdy usłyszałam te słowa, początkowo nie dowierzałam własnym uszom.
Padły one z ust Anki, nowej koleżanki. Niedawno dołączyła do naszego zespołu w biurze i prędko się zaaklimatyzowała. Nie dało się jej nie lubić, nic więc dziwnego, że dziewczyny zaczęły ją zapraszać na nasze piątkowe spotkania.
– Że co proszę? – zapytałam, czując, że ciśnienie poszło mi górę.
– Bez urazy – uśmiechnęła się – ale swoim zachowaniem odcinasz mu sama wiesz, co.
– Nie rozumiem – brzmiało to dla mnie wręcz niedorzecznie.
– Spróbuj spojrzeć na to chłodnym okiem – głos Anki był opanowany. – Wiecznie go wyręczasz i za wszystko krytykujesz. Wychodzisz z założenia, że gdyby nie ty, wasz świat by runął.
– No bo tak właśnie jest – przytaknęłam.
– Słuchaj, ty mu nie dajesz szansy na bycie facetem – skwitowała Anka, a ja nie miałam pojęcia, jak to skomentować.
Przez resztę spotkania niewiele się już odzywałam, bo nowa koleżanka zepsuła mi humor. Do domu wróciłam zła, a na pytanie Jacka, co takiego się stało, burknęłam, że nic. Poszłam prosto do łazienki, odkręciłam prysznic i się rozryczałam. Jak ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia o mnie i moim małżeństwie, miał czelność powiedzieć coś takiego? Pocieszające było jedynie to, że to weekend i przez dwa dni nie będę musiała oglądać tej całej Anki.
Faktycznie go kastrowałam
Na drugi dzień emocje już nieco opadły, aczkolwiek słowa Anki wciąż nie dawały mi spokoju. Im dłużej się nad nimi zastanawiałam, tym bardziej byłam skłonna… przyznać rację koleżance! Jednakże ciężko było mi pogodzić się z tym, że to rzeczywiście ja robię z męża ofermę mającą dwie lewe ręce. Postanowiłam zadzwonić do Justyny, z którą przyjaźniłam się od kilku lat.
– Hej, kochana, małe pytanko mam do ciebie – starałam się zagadać, jak gdyby nigdy nic, ale nie wyszło mi to najlepiej.
– Pewnie o wczoraj ci chodzi, co?
– Zgadłaś – no cóż, aktorka nigdy nie była ze mnie wybitna. – Powiedz mi, tylko szczerze, czy twoim zdaniem Anka nie przesadziła?
– Nie – odparła Justyna zdecydowanie.
Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale potrzebowałam krótkiej chwili na jej przyswojenie.
– Już dawno ci to mówiłam – kontynuowała przyjaciółka – tylko nie tak dosadnie.
– Chyba nie słuchałam – było mi głupio.
Zrozumiałam, co w zaistniałych okolicznościach powinnam uczynić. Przygotowałam obiad i czekałam na Jacka – miał pracującą sobotę. Ucieszył się, gdy po powrocie do domu zastał na stole swoje ulubione danie.
– Jakaś specjalna okazja? – zapytał.
– Nie – odpowiedziałam naprędce, ale zaraz się poprawiłam. – A właściwie to tak.
Naturalnie słowem nie pisnęłam mu o tym, co usłyszałam od dziewczyn. Po prostu przeprosiłam go za swoje zachowanie. Zdaję sobie sprawę z tego, że wcale nie jest łatwo znaleźć troskliwego, wrażliwego i kochającego mężczyznę, a ja chyba za bardzo zagalopowałam się w matkowaniu. Wiem też, że będzie trzeba nad sobą popracować, ale warto podjąć ten wysiłek dla wspaniałego człowieka i dla siebie.
Izabela, 38 lat
Czytaj także:
„Za wygraną w totka chcieliśmy żyć w luksusie. Nowi sąsiedzi jednak szybko nam pokazali, gdzie jest nasze miejsce”
„Wybrałam wakacje u babci zamiast leżenia pod palmami. Chciałam zaoszczędzić pieniądze, a ujawniłam rodzinny sekret”
„Gdy mąż kupił mi nowe auto, czułam, że ma coś na sumieniu. Nie sądziłam, że aż tyle tego będzie”