Na stacji kolejowej był istny armagedon. Właśnie wszedł nowy rozkład jazdy. Podróżni latali jak opętani między peronami. Jakby tego było mało, to jeszcze tablica z informacjami była zepsuta i tylko błyskała bezsilnie. Znalazłam się w epicentrum tego chaosu, intensywnie rozmyślając nad tym, czy uda mi się dotrzeć do mieszkania przed północą. Teraz żałowałam, że kierowana dumą, poszłam na ten zatłoczony dworzec, zamiast pokornie poprosić eksnarzeczonego o podwiezienie autem.
Miałam dosyć bałaganu
Po wielu miesiącach związku podjęłam w końcu decyzję o zakończeniu naszej relacji. Doszłam do wniosku, że dłużej nie dam rady znosić jego podejścia do życia.
Choć teraz jestem pewna, że to była słuszna decyzja, to paradoksalnie cieszę się, że pół roku temu zdecydowaliśmy się razem zamieszkać. Gdyby nie to, pewnie jeszcze długo żyłabym w nieświadomości, jaki Radek jest naprawdę. Okazał się zwykłym leniem, który nie dba o higienę, a w kobiecie widzi jedynie sprzątaczkę i służącą.
Gdy po raz kolejny przekroczyłam próg naszego lokum i moim oczom ukazał się bałagan, który nasz kot zrobił z odpadków – tych samych, które Radek powinien był rano wynieść – straciłam nad sobą panowanie. W pośpiechu spakowałam manatki, chwyciłam Paprocha i przeniosłam się do mojej przyjaciółki. Radkowi oświadczyłam krótko, że to koniec i nie mam zamiaru wracać.
Wizja sprzątania aż po grób kompletnie mnie nie interesowała. Jasne, że na decyzję o zakończeniu relacji złożyły się różne kwestie, ale ten syf był gwoździem do trumny. Z Radosławem widziałam się później tylko jeden raz, kiedy zwracałam mu pierścionek zaręczynowy. Prosił, żebym do niego wróciła albo chociaż pozwoliła mu się wytłumaczyć i zawieźć do domu rodzinnego, tak jak planowaliśmy wcześniej.
Myśl o kilkugodzinnej podróży autem w jego towarzystwie wprawiła mnie w przerażenie, dlatego stanowczo powiedziałam „nie”.
Nikt nie ogarniał chaosu
W obliczu perspektywy spędzenia nocy na stacji kolejowej, z plecakiem służącym za podgłówek, tych kilka godzin jazdy samochodem już nie wyglądało na taką męczarnię. Z głośników popłynęła kolejna niewyraźna informacja, po której tłum zdenerwowanych podróżnych znów ruszył w stronę torów.
Nagle obok mnie stanął jakiś gość. Miał w oczach ten sam wyraz zdezorientowania, co reszta osób na peronie, ale było w nim coś jeszcze. Sprawiał wrażenie, jakby z jednej strony był częścią tego całego chaosu, a z drugiej – obserwował go z pewnego dystansu, z zaciekawieniem.
W pewnej chwili zwrócił się do mnie po angielsku. Spytał, czy mógłbym mu pomóc, bo totalnie nie ogarnia, co tu się wyprawia. We mnie toczyła się wewnętrzna walka między patriotyzmem a chęcią wytłumaczenia mu, że tego nikt nie ogarnia. Ostatecznie spytałam go, dokąd chce jechać. Wyszło na to, że jedziemy w to samo miejsce, więc rzuciłam mu tylko, żeby się mnie trzymał.
– Jak tylko ogłoszą pociąg, to od razu ruszamy, żeby załapać się na siedzenia.
W tym samym momencie z głośników popłynął komunikat, że pociąg właśnie przyjechał.
– No to ruszamy! – powiedziałam do gościa i chciałam już brać z ziemi moją wypchaną po brzegi torbę, ale on był szybszy i zarzucił ją sobie na bark.
Był mi wdzięczny
Poszłam pierwsza, a on dreptał za mną. Gdy skład wtoczył się na stację, mój prywatny ochroniarz przepchnął się ze mną przez tłum ludzi, aż dotarliśmy do wagonu i zajęliśmy miejsca w jednym z przedziałów.
– Jestem ci ogromnie wdzięczny za pomoc. Gdyby nie ty, byłbym w totalnej rozsypce – powiedział John, gdy pociąg ruszył.
– Czuję dokładnie to samo – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, zdając sobie sprawę, że jako drobna kobieta bez wrodzonej asertywności, w najlepszym razie sterczałabym teraz gdzieś na korytarzu, ściśnięta niczym śledź w puszce.
Podczas rozmowy, która trwała naprawdę długo, udało mi się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy na jego temat. Okazało się, że pracuje jako inżynier i mieszka w Chicago, ale obecnie przebywa w Polsce, bo miał tu jakieś wielkie ogólnoeuropejskie spotkanie. Niestety, obrady okazały się dla niego potwornie nużące, więc uznał, że lepiej będzie trochę pozwiedzać nasz piękny kraj. Padło na Kraków.
Zastanowiło mnie, czemu nie poleciał samolotem. Odparł, że gdyby to zrobił, nie byłoby to takie fajne, a my byśmy się nie poznali. Policzki mi poczerwieniały i wspomniałam, że jeżeli ma ochotę, to jestem wolna w ten weekend i chętnie pokażę mu moje miasto. Szczerze powiedziawszy, nie powiedziałam tego wyłącznie z grzeczności.
Oczarował mnie
Już od pierwszej chwili John zrobił na mnie wrażenie. Emanował spokojem i pewnością siebie, a przy tym dało się wyczuć, że jest gotowy na nowe przygody. No i miał fantastyczne poczucie humoru. Pomyślałam, że pokazywanie mu miasta będzie naprawdę fajną sprawą.
Nie przyszło mi jednak do głowy, że po tych dwóch dniach wcale nie będziemy gotowi powiedzieć sobie „do widzenia”. Kto wie, może to przez tego romantycznego buziaka w dorożce. Zupełnie jak w filmie…
John po jakimś czasie poleciał z powrotem do Ameryki, a ja ciągle myślałam o smaku jego pocałunków i dumałam nad tym, czy tych czterdzieści osiem godzin, które spędziliśmy razem, wydarzyło się naprawdę. Zapisał sobie co prawda mój numer, ale kompletnie nie miałam pojęcia, czy jeszcze kiedykolwiek się odezwie.
Podobno Amerykanie nie przepadają za zobowiązaniami w związkach. Preferują raczej luźne relacje, bez większego angażowania się, a i do seksu podchodzą tak naturalnie jak do porannego szczotkowania zębów. Skoro nie potrafiłam dogadać się z facetem z Polski, to jakim cudem miałoby mi się powieść z Amerykaninem? To bez wątpienia będzie jeszcze większe wyzwanie.
Zdecydowałam, że sama nie zrobię pierwszego kroku i dam mu szansę na reakcję. Chciałam się przekonać, czy tamten całus miał dla niego jakieś głębsze znaczenie.
Byłam rozdarta
Przez okrągły tydzień John się nie odzywał, a ja w tym czasie przechodziłam istne męczarnie. W końcu jednak napisał do mnie. Potem dowiedziałam się, że przez tych siedem dni porządkował swoje sprawy sercowe, a dokładnie… zakończył związek ze swoją dziewczyną, z którą był od czasów studiów.
Powiedział, że nie zamierza tego kontynuować. Ona to pojęła i zostali kumplami. Przegadaliśmy wówczas w internecie parę godzin. Zaszło to tak daleko, że mieliśmy uruchomiony komunikator non stop, gdy tylko przebywaliśmy w naszych mieszkaniach.
Obserwowałam, jak John przygotowuje się do wyjścia do roboty, chodząc w tę i z powrotem po swoim mieszkaniu. Niby każde było w swoim miejscu na świecie, popijając kawkę – on o poranku, ja po południu, ale nasze spojrzenia się spotykały i czuliśmy rosnącą tęsknotę.
Długo nie mogłam się zdecydować na wyjazd za granicę do mojego chłopaka. Nie wyobrażałam sobie zostawienia mamy samej w kraju, szczególnie że jesteśmy niesamowicie zżyte, zwłaszcza odkąd zmarł tata. Dla niej i tak już było trudne, gdy po zakończeniu nauki przeniosłam się do innego miasta, żeby zamieszkać z moim poprzednim facetem. A teraz kolejna wielka miłość chciała zabrać mnie na drugą półkulę.
Mama mi pomogła
Czas mijał, mój partner nie odpuszczał, prosił mnie usilnie. Przesłał mi nawet kasę na przelot, ale wykręciłam się obowiązkami zawodowymi.
– W tej chwili nie dam rady się uwolnić, skarbie – odpowiedziałam, mimo że serce pękało mi z bólu.
Gdy tak się zastanawiałam, dręczona rozpaczą, jaką decyzję podjąć, z niespodziewanym wsparciem przyszła moja mama… W prezencie urodzinowym otrzymałam od niej… lot do USA!
– Słoneczko, leć tam i upewnij się, czy ten facet to rzeczywiście ktoś, z kim pragniesz dzielić swoje życie, bo jak nie, to możesz tego żałować być może do końca swoich dni – stwierdziła.
Zdecydowałam, że czas skończyć z tłumaczeniami. Przekazałam Johnowi informację o moim przylocie. Wprawiło go to w totalną euforię.
Wcześniej miałam już okazję odwiedzić Stany Zjednoczone. Parę lat temu wyjechałam za ocean do rodziny taty, która zaprosiła nas z mamą na wczasy. Chcieli, żebyśmy choć na chwilę zapomniały o nieszczęściu, które nas spotkało. Jego odejście było dla nas szokiem, umarł nagle na atak serca i bliscy rozumieli, jak bardzo to nami wstrząsnęło.
Ja byłam zachwycona pobytem, z kolei mamie znacznie mniej przypadło do gustu. W jej oczach było to ogromne, przeludnione miasto, gdzie czyhały niebezpieczeństwa, niezdrowe żarcie i otyli ludzie, a jednocześnie panował tam kult młodości, ćwiczeń i restrykcyjnych diet.
Wszystko mi się podobało
Spędziłam u Johna wspaniałe dwa tygodnie. Czas ten był tak pełen emocji i doznań, że odnosiłam wrażenie, jakbyśmy stanowili parę od lat. John traktował mnie jak prawdziwą księżniczkę. Rano szykował grzanki i naleśniki z owocami leśnymi, chociaż kawę musiałam przyrządzać samodzielnie, bo to, co on pijał, szczerze mówiąc, smakowało jak pomyje.
Gdy mój wyjazd do Ameryki zmierzał ku końcowi, John wyszedł z propozycją, żeby pójść do knajpy. Zdawałam sobie sprawę, że muszę do tego podejść poważnie, gdyż chodziło o lokal, gdzie mają serwetki wykonane z tkaniny, a nie z celulozy. Na domiar tego knajpa mieściła się na czterdziestym piątym piętrze drapacza chmur.
Stałam na szczycie, a pode mną rozpościerał się widok na oświetlone lampami uliczne budynki, migoczące niczym świąteczna choinka. Czułam się wspaniale. Nagle, zupełnie niespodziewanie, John wyciągnął pierścionek z błyszczącym brylantem i oświadczył mi się! Kompletnie mnie zaskoczył. Wpatrywałam się w mieniący się w świetle kamień i uświadomiłam sobie, że nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak zjawiskowego. Jednocześnie próbowałam sobie uświadomić, że to wszystko dzieje się naprawdę, że to nie scena z jakiegoś filmu… Czy naprawdę jestem gotowa zostać jego żoną?
Wiedziałam, że to ten
Spojrzałam w jego błękitne oczy i zanurzyłam się w nich bez żadnego zabezpieczenia. Powiedziałam „zgadzam się”. Ceremonia odbyła się w jedynym możliwym miejscu, czyli Krakowie. Nie było innej opcji. Następnie udaliśmy się do USA, aby rozpocząć nasze nowe życie, już razem.
Kolejny raz aplikacja do wideorozmów odgrywała kluczową rolę w moim życiu, ponieważ tym razem używałam jej, żeby połączyć się z mamą, której pożyczyłam swój komputer przed wyjazdem z kraju. Później dziękowałam sobie za ten pomysł, bo właśnie dzięki temu mogłam dostrzec, że coś niedobrego dzieje się z moją rodzicielką…
Jej stan zdrowia się pogorszył. Czułam ogromny ból, że nie jestem w stanie być tuż obok niej w tych trudnych chwilach. Ale John po raz kolejny sprostał wyzwaniu. Kupił dla mnie bilet do Polski. Gdy okazało się, że rekonwalescencja może potrwać parę miesięcy, mój małżonek często przylatywał do nas.
Właśnie wtedy upewniłam się, że to facet, z którym chcę spędzić resztę życia. Ktoś, kto w razie czego zaopiekuje się nie tylko mną, ale także najbliższymi mi ludźmi.
Olga, 32 lata
Czytaj także:
„Myślałem, że śmierć przyjaciela to koniec świata. Gdy pocieszałem wdowę zrozumiałem, że to początek czegoś nowego”
„Kiedy ja ciężko harowałam na chleb, mąż brykał w naszym łóżku z moją przyjaciółką. Ale każda zdrada ma dwa oblicza”
„Mój mąż miał uczucia na poziomie ameby. Usychałam z samotności, dopóki na mojej drodze nie stanął troskliwy sąsiad”