Moje pierwsze spotkanie z Wiktorem odbyło się dzięki serwisowi randkowemu, na którym się poznaliśmy. Na początku ograniczyliśmy się jedynie do kontaktu mailowego, ale z czasem praktycznie każdego dnia zaczęliśmy do siebie wydzwaniać.
– Gosia, myślę, że powinniśmy się zobaczyć osobiście – pewnego razu zaproponował Wiktor. – Świetnie się dogadujemy przez telefon i internet. Fajnie byłoby sprawdzić, czy równie dobrze pójdzie nam na żywo.
– Co jeśli spotkanie okaże się nieudane? – poczułam lekki niepokój, w końcu nasz układ działał najpewniej przez to, że trzymaliśmy dystans i niczym nie ryzykowaliśmy. – A jak zabraknie nam tematów do rozmów?
– Wtedy przekonamy się, czy potrafimy przyjemnie spędzać czas w swojej obecności nawet bez rozmawiania – w jego głosie słychać było, że się uśmiecha, kiedy to mówił.
Spotkanie przyniesie jedynie rozczarowanie
No cóż, chociaż między mną a moim ślubnym układało się całkiem nieźle – potrafiliśmy i pogadać, i posiedzieć cicho bez rozmowy - to i tak nie uratowało naszego związku przed upadkiem. Najwyraźniej facet doszedł do wniosku, że gadanie i siedzenie w ciszy z inną babką jest fajniejsze.
– Pomyślę o tym – odpowiedziałam. – Odezwę się jutro z samego rana i ci powiem, co i jak.
Leżałam w łóżku i toczyłam prawdziwe bitwy w myślach, niczym młoda dziewczyna cierpiąca na pierwsze rozterki sercowe. Chyba moja mama miała rację, mówiąc, że po rozwodzie stałam się ostrożna i boję się nowego związku.
– Jesteś teraz taka przezorna w sprawach uczuciowych – wypomniała mi mama. – Myślisz, że ma sens ciągle wracać do tego, co było? Popatrz przed siebie. No chyba, że faktycznie marzysz o byciu samotną starą panną bez dzieci…
– Nie marzę, tylko…
– Żadnych „tylko". Daj temu Wiktorowi szansę. Może wam nie wyjdzie, ale jak nie spróbujesz, to na bank nic z tego nie będzie – zakończyła z tą swoją nieomylną logiką.
Tego wieczora skontaktowałam się telefonicznie z Wiktorem, dając zielone światło na spotkanie we dwoje. Jak wspominam tę randkę? Było cudownie! Wiktor prezentował się w realu jeszcze lepiej niż na fotkach, a rozmowa między nami układała się wyśmienicie, zupełnie jak wcześniej. Trudno mi sprecyzować moment, w którym straciłam dla niego głowę, a on sprawiał wrażenie, że czuje to samo. Nie spieszył się jednak z wyznaniami.
Od niemal sześciu miesięcy mieliśmy ze sobą coraz bliższe relacje. Niekiedy nocowałam w jego mieszkaniu, innym razem on korzystał z mojej gościny na noc. Pozornie nasza znajomość rozkwitała, jednak wciąż nie byłam pewna, czy postrzega mnie jako osobę, z którą chciałby dzielić swoją przyszłość.
Jego słowa były niczym uderzenie w twarz
Śniłam o prawdziwej relacji: pragnęłam partnera – tym razem na zawsze – oraz potomstwa. Z tego powodu zależało mi, by dowiedzieć się, czy Wiktor ma takie same plany. Sądziłam, że owszem, w końcu w wielu kwestiach mieliśmy jednakowe zdanie. Dlaczego zatem nie sugerował, abyśmy zaczęli wspólnie mieszkać? A może oczekiwał, aż ja zainicjuję tę rozmowę? Pewnego dnia po południu, gdy siedzieliśmy w moim mieszkaniu, odważyłam się:
– Wiesz, ostatnio dużo nad tym myślałam… To, że jesteśmy razem od jakiegoś czasu… – czułam, jak serce podchodzi mi do gardła. – No i zastanawiam się… a raczej chciałabym wiedzieć… – gubiłam wątek, ale Wiktor cierpliwie czekał, aż uporządkuję swoje myśli, dlatego odetchnęłam głęboko i doprecyzowałam: – Zależy mi, żeby dowiedzieć się, jak wyobrażasz sobie naszą przyszłość razem.
– Przyszłość? – zaskoczenie pojawiło się na jego twarzy.
– No tak, przyszłość. Przecież się kochamy, zgadza się? Czyli tworzymy parę, czyż nie?
Niespodziewanie ogarnęło mnie zwątpienie. Czyżby moja interpretacja znaków była błędna? Co prawda Wiktor nie powiedział mi otwarcie o swoich uczuciach, nawet gdy ja wyznawałam mu miłość, ale przecież chodziliśmy na randki, kochaliśmy się, było nam ze sobą dobrze i dbaliśmy o siebie nawzajem. Wydawało mi się, że to daje mi podstawy, by sądzić, iż mnie kocha.
– Gosiu, my po prostu widujemy się od czasu do czasu. Miło spędzamy chwile w swoim towarzystwie.
– Moment, czyli jesteśmy znajomymi, którzy czasem lądują razem w łóżku?
– W sumie wszystko gra, nie ma co kombinować i szufladkować.
– Chyba mam prawo wiedzieć, czego się spodziewać! – wkurzyłam się nie na żarty. – Nie jestem już nastolatką, chciałabym mieć dzieci i patrzeć, jak dorastają.
– Ech… To mamy dylemat, bo ja nie czuję się na siłach, żeby brać na siebie taką odpowiedzialność. I kto wie, czy kiedykolwiek będę gotowy.
To, co mi powiedział, totalnie zwaliło mnie z nóg.
– Nie czujesz do mnie tego co ja? Nie kochasz mnie?- wyjąkałam.
– Fajnie nam się układa. Po co to wszystko niszczyć?
– Niszczyć? Kiedy dwoje ludzi czuje do siebie coś więcej, pragną dzielić ze sobą życie. Snują plany na przyszłość, zakładają rodzinę.
– Skąd mam pewność, co przyniesie przyszłość? – po raz kolejny uniknął jednoznacznej odpowiedzi. – Kto wie, może zmienię zdanie albo ty przestaniesz mieć ochotę na dalsze randki ze mną? – posłał mi uśmiech, starając się potraktować całą rozmowę z przymrużeniem oka.
Podjęłam decyzję, że musimy się rozejść
– I co dalej? Mamy kontynuować te spotkania przez następne lata? – byłam w szoku, że można tak rozumować!
Wiktor tylko niedbale podniósł ramiona. Zazwyczaj był taki wygadany, a w tym momencie zabrakło mu słów. W jednej sekundzie moje sny rozsypały się na kawałki. Oddałam serce facetowi, którego zachowanie sugerowało, że coś między nami jest, ale on nie potrafił tego sprecyzować, a co dopiero zrobić następny krok. Być może obawiał się zaryzykować albo po prostu dobrze się przy mnie bawił, wyczekując aż trafi się lepsza partia?
Gdzieś tam, w głębi serca, wierzyłam, że to nim poruszy. Liczyłam na to, że czas spędzony osobno da mu do myślenia i uświadomi, jakie ma wobec mnie uczucia. Marzyłam, że w końcu zda sobie sprawę z tego, jak bardzo się mylił. Miałam nadzieję, że wróci skruszony i wyzna mi, że nie potrafi normalnie żyć, gdy mnie przy nim nie ma. Szkoda tylko, że nic takiego nie nastąpiło.
– Straciłam z nim prawie rok czasu – żaliłam się matce, szlochając.
– Wszystko będzie dobrze. Smutek w końcu odejdzie, a każda taka sytuacja jest dla nas lekcją, więc ten czas nie poszedł na marne, tylko wzbogacił cię o...
– Tymi mądrościami chcesz dodać otuchy sobie czy mi? – pociągnęłam nosem. – Przecież to ty namawiałaś mnie, żebym spróbowała z nim być.
– Nawet mi o tym nie wspominaj! – oburzyła się.
Czas płynął nieubłaganie, a wspomnienie Wiktora wciąż było żywe w mojej pamięci. Myśli o nim towarzyszyły mi każdego dnia. Brakowało mi naszych długich pogawędek, bliskości jego ciała, dźwięku jego radosnego śmiechu i ciepła głosu. Gdyby tylko zechciał do mnie wrócić, powitałabym go z szeroko otwartymi ramionami. Mama twierdziła, że to już nie jest zwykłe uczucie, a raczej jakaś obsesja. Zupełnie jakbym była pod wpływem czarów rzuconych przez Wiktora.
– Niepokoję się o ciebie, córeczko. Gdyby tylko dał ci jakiś znak, pognałabyś do niego na złamanie karku, mam rację? – dociekała, chcąc mnie sprowokować.
Ani słowem nie odpowiedziałam na jej pytanie. Ale po siedmiu dniach okazało się, że miała rację. Kiedy w grę wchodzi Wiktor, tracę wszelką dumę i szacunek do samej siebie.
Schudł, podupadł na zdrowiu
Odebrałam jego telefon i nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć mu parę słów prawdy, a następnie się rozłączyć.
– Przez ostatnie osiem tygodni próbowałem zebrać się w sobie, aby wykonać do ciebie ten telefon. Od momentu tej feralnej chwili…
– Co takiego się wydarzyło? – zapytałam z przerażeniem w głosie. – Na litość boską, czy coś ci dolega?
Przez moment panowała głucha cisza, a następnie usłyszałam słowa, które uderzyły mnie niczym obuchem.
– W wyniku wypadku amputowano mi nogę na wysokości stopy – oznajmił. – Obrażenia były na tyle poważne, że lekarze nie mieli innego wyjścia. Chyba to jakaś kara za moje zachowanie wobec ciebie. Myślałem, że skoro bardziej ci na mnie zależy, to pierwsza do mnie przyjdziesz. Gdy tak się nie stało, próbowałem sobie wmówić, że mi na tobie nie zależy. Ale co ze mnie za głupek! Wyglądam tak żałośnie, że na pewno zlitujesz się nade mną. Przecież nie możesz tak po prostu zostawić kaleki na pastwę losu! – żartował, ale zbyt dobrze go znałam, by nie zauważyć, że jest przygnębiony i zrezygnowany.
– Niedługo się u ciebie pojawię – powiedziałam.
Wyglądał zupełnie inaczej niż kiedyś. Schudł, podupadł na zdrowiu, jakby minęły lata. Nie oczekiwał wsparcia, a ja nie naciskałam. Po prostu zaczęłam go odwiedzać. Nie gadaliśmy wiele, chodziło o to, żeby z nim pobyć.
Pomagałam mu w porządkach, robieniu sprawunków i przygotowywaniu posiłków. Nacierałam maściami pozostałość kończyny, wręcz przemocą woziłam Wiktora na fizjoterapię, nadzorowałam, aby realizował wskazane ćwiczenia, zmuszałam go do korzystania z protezy, której nie znosił. Przytulałam go, kiedy szlochał, poganiałam do pracy, gdyż jako wolny strzelec działający z domu nie potrzebował sprawnej nogi do zarabiania pieniędzy. Matka tego nie pojmowała.
– Chyba ci na mózg padło! Co ty sobie wyobrażasz? Że będzie cię kochał z wdzięczności? Zastanowiłaś się, czemu nagle się odezwał? W tym momencie jesteś dla niego najlepszą partią, na jaką może liczyć. To bezwstydny facet bez żadnych zasad, a ty jesteś łatwowierna i dziecinna!
– No tak, możliwe, że masz rację. Ale ja nadal coś do niego czuję.
– Ważniejsze jest to, jakie on ma uczucia względem ciebie! I czy kiedykolwiek w ogóle coś do ciebie czuł! – krzyczała. – Jak sądzisz, gdyby role się odwróciły, to czy on by się tobą zaopiekował?
Czy taką miłość można nazwać prawdziwą?
Jednak istniało coś, co uniemożliwiało mi porzucenie go w obliczu samotności i przygnębienia. Nie byłam w stanie przystać na to, aby opiekowała się nim obca osoba, nawet jeśli miałaby otrzymywać za to wynagrodzenie. Spoglądał na mnie tak, jakby odczuwał tęsknotę, mimo że znajdowałam się tuż przy nim. Zupełnie tak, jakby pragnął o coś zapytać, lecz obawiał się to zrobić. Nie miałam pojęcia, co nas obecnie ze sobą wiąże ani jaką rolę odgrywamy w swoim życiu.
Czy opiekowałam się nim, licząc na to, że z czasem odwzajemni moje uczucia? Czy taki rodzaj miłości można by uznać za autentyczny? A może dbając o jego potrzeby, starałam się uleczyć własne zranione serce? Lub pragnęłam uświadomić mu, co zmarnował? W końcu to, czego sobie nie powiedzieliśmy, zaczęło nas przytłaczać swoim ciężarem. Wiktor jako pierwszy odważył się przełamać ciszę między nami.
– Po co to wszystko? Czemu tak się dla mnie poświęcasz? Współczujesz mi? Czy może próbujesz się odegrać? Sprawiłem ci przykrość, więc teraz pragniesz mnie uzależnić od siebie, przytwierdzić niczym psa do budy, by później mnie porzucić?
– Jeżeli naprawdę tak uważasz, to dlaczego do mnie zadzwoniłeś?
– Bo wiesz, przypominam teraz nędzarza, który przyjmie wszystko, czym zechcesz go obdarować. Nawet nie masz pojęcia, jak strasznie żałuję tego, że wtedy pozwoliłem ci odejść. Ale tamten ja to zupełnie inna osoba – zarozumiały, pyszałkowaty, nie potrafiłem docenić tego, co miałem. Nie wiedziałem, jak kochać cię tak mocno, jak zasługiwałaś. A teraz obawiam się, że mi nie zaufasz, że uznasz moje słowa za pusty frazes, bo jesteś mi potrzebna. Ale ja nie umiem sobie wyobrazić swojego życia, w którym ciebie zabraknie…
Spoglądałam na jego twarz, analizując własne emocje. Moje serce przepełniała miłość, być może silniejsza niż dawniej, gdyż stracił swój nieskazitelny wizerunek. Jednak mimo tego, miał słuszność – brakowało mi zaufania do niego. Pragnęłam to zmienić, ale okoliczności nie były sprzyjające. Istniał tylko jeden sposób, aby przekonać się o prawdziwości jego słów.
– Weź się w garść i przestań rezygnować z rehabilitacji. Pracuj wytrwale, aż dojdziesz do momentu, gdy nie będziesz mnie potrzebował. Dopiero wówczas podejmiemy decyzję, czy chcemy kontynuować nasz związek, czy też nie.
Na jego twarzy zagościł figlarny uśmiech, taki jak za dawnych lat.
– Lepiej już zacznij przygotowania do wesela, bo kolejnej szansy nie zamierzam zmarnować!
Małgorzata, 34 lata
Czytaj także:
„Mój teść patrzy na mnie z góry, bo jestem sierotą. Postanowiłam z nim walczyć jego własną bronią”
„Z taką rodziną jak moja nawet na zdjęciu nie wychodzi się dobrze. Musiałam wziąć się w garść i wiać, gdzie pieprz rośnie”
„Z taką rodziną jak moja nawet na zdjęciu nie wychodzi się dobrze. Musiałam wziąć się w garść i wiać, gdzie pieprz rośnie”