„Rozstałam się z mężem i związałam z moją pierwszą miłością. Oczekiwałam jazdy bez trzymanki, a utonęłam w oceanie nudy”

kobieta fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd
„Zobaczyliśmy, jak mocno się od siebie różnimy. Nieustanne sprzeczki zaczęły się zaledwie kilka tygodni po wprowadzce. Kłóciliśmy się dosłownie o wszystko: o bałagan, o to, kto ma pilota, o jedzenie, o robienie zakupów, a czasem nawet o kasę”.
/ 12.06.2024 17:30
kobieta fot. Getty Images, Wavebreakmedia Ltd

Po rozwodzie odkryłam, że wcale nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Przyznaję, że to dla mnie zaskoczenie, bo przecież byliśmy z mężem razem blisko dwie dekady. Gdyby zaraz po weselu ktoś mi przepowiedział, że nasze małżeństwo pójdzie w tę stronę, wyśmiałabym go.

Nasz związek przypominał piękny sen

Byłam przekonana, że już zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli. Obserwowałam sporo niedobranych związków, patrzyłam na osoby, które od samego startu miały problemy ze współżyciem, ale to nigdy nie było o nas. Darzyliśmy się ogromnym uczuciem.

Między nami nie dochodziło do kłótni ani nie mieliśmy kłopotów z organizacją codziennych obowiązków. Nawet pojawienie się pociech nie doprowadziło do konfliktów. Poradziliśmy sobie, chociaż bywało trudno – maluchy w pierwszych miesiącach życia często grymasiły, łapały infekcje i nie dawały nam spokojnie przespać nocy. Dzielnie przetrwaliśmy ten okres. Jednak potem coś zaczęło się zmieniać. Nasze uczucie po prostu gdzieś uleciało, wtapiając się w rutynę dnia codziennego.

Najpierw przestaliśmy dawać sobie pocałunki przed snem, potem woleliśmy przykrywać się oddzielnymi kołdrami, aż w końcu dla komfortu przenieśliśmy się do osobnych łóżek. Rozmowy między nami były coraz rzadsze, a chwile spędzane razem stały się sporadyczne.

Wydawało się to czymś naturalnym

To stopniowe oddalanie się od siebie traktowaliśmy jako nieodłączny element dojrzewania. Oboje żywiliśmy przekonanie, że darzyliśmy się miłością, a jedynie z upływem czasu nasze wzajemne zapotrzebowanie na swoją obecność malało.

Jak bardzo się pomyliliśmy! Wszystko to było składową niezwykle rozciągniętego w czasie procesu rozpadu. Oswajania się z życiem w pojedynkę. Nie zauważyliśmy nadciągającego niebezpieczeństwa, nie zareagowaliśmy we właściwej chwili, nie podjęliśmy walki o nasz związek, a kiedy wreszcie otworzyły nam się oczy… było już za późno.

Między nami nie było żadnych konfliktów. Właśnie z tego powodu separacja nie wpłynęła na nas w jakimś szczególnym stopniu. Prawdopodobnie od dłuższego czasu przeczuwaliśmy, że do tego dojdzie. Nasze pociechy też jakoś poradziły sobie z tą sytuacją. Były już nastolatkami i wyjaśniliśmy im całą sprawę.

Zwłaszcza że pomiędzy nami nie dochodziło do awantur ani złości. Mój były wyniósł się z domu, a ja nadal mieszkałam z dzieciakami. Wspólnie postanowiliśmy, że może się z nimi widywać i zabierać do siebie, kiedy tylko zechce.

Tak płynęło moje życie

Bez większych wstrząsów, choć z nutą melancholii, ale jakoś dawałam radę. Nie skarżyłam się na swój los. Z pieniędzmi radziłam sobie nieźle. Artur łożył na nasze pociechy. Jakiś czas temu udało mi się też rozkręcić niewielką działalność krawiecką. Zatrudniłam nawet dwie pracownice.

Miałam zatem z czego utrzymać siebie i rodzinę, miałam zajęcie. Na szczęście praca sprawiała mi satysfakcję, więc uznałam, że poświęcę się jej oraz dzieciom, że one będą sensem mojego życia. Nie spodziewałam się wtedy, że los ześle mi jeszcze prawdziwą miłość…

Wszystko zaczęło się od przygody w sieci. Za namową moich pociech postanowiłam utworzyć konto na jednym z serwisów społecznościowych. Nie chodziło mi o żaden portal randkowy, ale o taki zwyczajny, gdzie można śledzić, co słychać u znajomych.

Znalazłam tam ludzi, z którymi miałam kontakt dawno temu, jeszcze w czasach, gdy chodziłam do szkoły. W tym Bartka, mojego byłego chłopaka. Ledwo dowiedział się, że nie jestem już mężatką, od razu do mnie napisał. Wypytywał czemu się rozwiedliśmy.

Miał za sobą podobną sytuację

Zaproponował, żebyśmy spotkali się w restauracji. Chciał powspominać dawne lata. Pomyślałam – „czemu by nie?”. Byłam zwyczajnie ciekawa, jak on teraz wygląda, czym się zajmuje i czy nadal mamy wspólne tematy do rozmów.

Wyglądał naprawdę nieźle. Już na pierwszy rzut oka to zauważyłam. Chyba ja też nadal kojarzyłam mu się z tamtą dziewczyną z liceum, bo ledwo zamieniliśmy kilka słów na powitanie, a on już zaczął prawić mi komplementy.

– Wiesz, Kalina, babki często wrzucają do sieci fotki, na których wyglądają o niebo lepiej niż w realu, ale w twoim przypadku zdjęcia w ogóle nie oddają tego, jak świetnie wyglądasz na żywo – rzucił, posyłając mi zalotny uśmiech.

– Dzięki, ciebie też czas potraktował łaskawie – odpowiedziałam, odwzajemniając komplement.

– Ale się cieszę na twój widok! Zaraz sobie przypominam te fajne chwile. Powiedz, masz poczucie, że ostatnio się widzieliśmy dwadzieścia lat temu?

– Faktycznie, masz rację – odparłam z pełną szczerością.

Spotkanie z Bartkiem śmiało mogłam zaliczyć do bardzo udanych. Było przyjemnie, a nawet trochę elektryzująco. Pewnie dlatego, że od dłuższego czasu nie byłam na żadnej randce, a w moim wygasającym związku małżeńskim zapomniałam już, jak to być adorowaną kobietą.

Przez cały wieczór Bartek ze mną flirtował

Opowiadał kawały, zagadywał, komplementował… To było wprost niewiarygodne! Od wieków nie czułam się tak dobrze! Do domu wróciłam zarumieniona i podekscytowana. Tuż przed końcem naszej randki wspomniał:

– Nie wiem czy to pamiętasz, ale kiedyś, lata temu, mieliśmy taki układ między sobą

– Układ? O co chodzi? – spytałam z zaciekawieniem.

– No właśnie, tobie to pewnie wyleciało z głowy, a ja dalej to noszę w sercu. Widać, kto tu jest bardziej wierny swoim obietnicom – powiedział z figlarnym uśmiechem na twarzy.

– Co to za układ?

– Pamiętasz, jak chodziliśmy do trzeciej klasy? Złożyliśmy sobie wtedy przysięgę, że jeśli po trzydziestych urodzinach wciąż będziemy singlami, to zamieszkamy razem.

– Ech, Bartek, takie przysięgi składa chyba każdy nastolatek. Ja z koleżankami też obiecywałam sobie, że będziemy mieszkać razem do końca życia, jeśli nie uda nam się znaleźć mężów.

– I co się stało z tymi koleżankami? – spytał, nachylając się i całując mnie czule w policzek.

Pożegnaliśmy się, a ja przez całą noc nie zmrużyłam oka. Przede wszystkim ze względu na to, że mieliśmy już plany na następny dzień – kino. Później poszliśmy do teatru, na spacer i nim się obejrzałam, byliśmy już razem.

Znowu czułam się jak w baśni

Nie było to dokładnie takie samo uczucie, jak gdy byłam dwudziestolatką, ale pierwsze chwile tej relacji niezwykle mnie podekscytowały. Obdarowywał mnie bukietami, non stop do siebie dzwoniliśmy, wymienialiśmy wiadomości. Zdarzyło mi się nawet zawalić robotę, bo chciałam go zobaczyć.

Wspólne wypady do kawiarni, na basen, wycieczki za miasto i długie spacery – można powiedzieć, że przeżywałam drugą młodość i ponownie zakochałam się po raz pierwszy. Przez jakieś trzy miesiące wszytko układało się idealnie, ale potem… no cóż, zaczęło się psuć.

Nawet intymne zbliżenia kojarzyły mi się z walkami zapaśniczymi na igrzyskach. Tłumaczyłam sobie, że to przez zdenerwowanie i fakt, iż obydwoje długo tego nie robiliśmy. I faktycznie, z każdą kolejną próbą szło nam coraz sprawniej, chociaż do porywających doznań jeszcze sporo brakowało.

Ale przecież związek nie polega tylko na tym. Liczy się więź, wspólne przeżywanie dobrych i złych chwil, obustronne wsparcie.

Próbowałam się pocieszać

Szybko jednak wyszło na jaw, że również w prozaicznej, nudnej codzienności kompletnie do siebie nie pasujemy.

Nie minęło wiele czasu od momentu, gdy się na nowo poznaliśmy, a Bartek już u mnie zamieszkał – jakieś trzy miesiące później. Dopiero wtedy zobaczyliśmy, jak mocno się od siebie różnimy i jak trudno przychodzi nam zmiana nawyków dla partnera.

Nieustanne sprzeczki zaczęły się zaledwie kilka tygodni po wprowadzce. Kłóciliśmy się dosłownie o wszystko: o bałagan, o to, kto ma pilota, o jedzenie, o robienie zakupów, a czasem nawet o kasę.

Podczas kłótni doprowadzało mnie do furii, kiedy wychodził z mieszkania, a jego denerwowało, że koniecznie musiałam dogadać każdą sprawę do końca. Mnie wkurzało, gdy zapominał wytrzeć po sobie blat w kuchni, a jego drażniło, że zostawiam włosy w umywalce. Szlag mnie trafiał, gdy bez konsultacji ze mną umawiał się ze znajomymi, a on się irytował, kiedy w piątek nie miałam ochoty nigdzie się ruszyć. Ja preferowałam oglądać komedie, a on wolał horrory. I właśnie przez te prozaiczne głupoty wszystko się posypało.

Gdybyśmy mieli po naście lat i buzowały w nas hormony, to pewnie prędzej poszlibyśmy sobie nawzajem na rękę. Ale w dojrzałym wieku takie ciągłe przepychanki to po prostu męczarnia. Nie mieliśmy na to siły i od razu nas to zraziło.

Nasza przygoda dobiegła końca

Człowiek bardzo się zmienia wraz z upływem czasu, dojrzewa i zaczyna inaczej patrzeć na pewne kwestie. Moja relacja z Bartkiem uświadomiła mi, że dorosłość wcale nie jest tak pełna romantyzmu, jak nam się wydaje w młodości.

Wiek nastoletni bywa nieco podstępny, sprawia, że na świat patrzy się przez różowe okulary. Nie twierdzę, że życie jest okropne. Ono tylko nie przypomina szalonej jazdy. Dorosłość niesie ze sobą pewne korzyści, jednak nie należy oczekiwać bajecznej miłości. Nic nie trwa wiecznie…

Szkoda mi trochę, kiedy obserwuję, jak moja córka dorasta. Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później i jej przyjdzie się zmierzyć z rozczarowaniem. Chociaż kto wie, być może te przeżycia z niedalekiej przeszłości sprawiły po prostu, że stałam się zrzędliwą, starą tetryczką?

Kalina, 54 lata

Czytaj także:
„Córka pomiatała mną, zamiast się opiekować. Dopiero w domu starości w końcu zaczęłam żyć godnie”
„Wyrzuciłam ciężarną córkę z domu, by uniknąć plotek. Gdy po latach chciałam ją przeprosić, było już za późno”
„Dzieci nie chciały spędzać wakacji na wsi, choć kiedyś lubiły. Córka w końcu wyznała, co kazał jej robić dziadek”

Redakcja poleca

REKLAMA