„Romantyczne wakacje z mężem skończyły się na cmentarzu. Z urlopu zamiast z magnesem wróciłam z urną”

smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Credit: Igor Stevanovic / 500px
„Pamiętam stewardesę szukającą lekarza wśród pasażerów. Pamiętam kardiologa, który mi się przedstawił i podszedł do mojego męża, aby sprawdzić jego stan. I pamiętam słowa, w których ten sam lekarz stwierdził zgon i poinformował mnie, że mój mąż nie żyje”.
/ 29.08.2024 20:00
smutna kobieta fot. iStock by Getty Images, Credit: Igor Stevanovic / 500px

Od lat marzył nam się ten wyjazd. Japonia w maju. Kwitnące wiśnie, wyprawa na Fidżi, egzotyczne dania spożywane na kolorowych, kompletnie różnorodnych ulicach azjatyckich metropolii. Chcieliśmy w ten sposób uczcić to, że po 25 latach znowu zostaliśmy sami w domu. Młodsza córka właśnie wyjechała na studia i wyprowadziła się do innego miasta, a my po dwóch dekadach znowu mogliśmy poczuć się jak młode małżeństwo: zupełnie wolni, dbający tylko o siebie.

Oszczędzaliśmy na ten wyjazd przez dwa lata. Z reguły rodzinne wakacje w znacznie bliższej destynacji i bez większych luksusów kosztowały nas krocie, bo jeździliśmy w cztery osoby. Teraz chcieliśmy w końcu zaznać odrobiny luksusu, zafundować sobie wygodny hotel, ale i porozpieszczać się lokalnym jedzeniem i drobnymi pamiątkami.
Gdy w końcu kupiliśmy bilety lotnicze i zarezerwowaliśmy hotele, byłam niemożliwie podekscytowana.

– Ach, Janek, będzie tak wspaniale! – powtarzałam stale mężowi.

– Wiem, wiem, ale jeszcze musimy dożyć do tego wyjazdu – śmiał się.

W życiu bym nie pomyślała, że jego słowa mogą mieć w sobie chociażby krztę proroctwa...

Byłam przygotowana na 100%

Ostatnie miesiące przed wyjazdem upłynęły mi na pilnym studiowaniu przewodników i blogów. Wynotowywałam wszystkie miejsca, które koniecznie chciałam odwiedzić, robiłam listę restauracji i barów, czytałam opisy wystaw i historie zabytków. Ostatni raz przygotowywałam się tak chyba do matury. Gdy więc pojawiliśmy się na lotnisku z bagażami i notatkami podróżnymi, czułam ekscytację nie mniejszą niż w dniu własnego ślubu.

– Ale się cieszę – powiedział radośnie Jan, gdy staliśmy w kolejce do kontroli.

– Ja też! – pisnęłam jak nastolatka.

Wszystko było idealne: byliśmy wcześniej, samolot miał odlecieć planowo, mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby usiąść w barze lotniskowym i wznieść toast za nadchodzące wakacje życia.

Oby było tak pięknie, jak to sobie wyobrażaliśmy! – oznajmił uroczyście mój mąż.

– Zdrowie! – uniosłam kieliszek z winem do góry i stuknęłam delikatnie w szklankę Jana.

Chwilę posiedzieliśmy, a potem ruszyliśmy w stronę bramek, gdzie po kolei wpuszczano nas do samolotu. Czy wsiadłabym do niego ponownie, gdybym wiedziała to, co wiem dzisiaj? Nigdy. Ale skąd mogłam wiedzieć? W najgorszych koszmarach nie mogłam się spodziewać tego, co spotkało mnie w najbliższych godzinach.

Nigdy nie wsiądę już do samolotu

Wsiedliśmy do maszyny, zajęliśmy swoje miejsca i zabraliśmy się za wygodne układanie ciał w fotelach. Mieliśmy do wyboru całą masę filmów, ale i po kilka wgranych na elektroniczny czytnik książek. Nie mogliśmy się więc nudzić. Od razu po starcie zabrałam się za czytanie, ale szybko mnie znużyło, więc zapadłam w długą drzemkę.

Przebudziłam się dwie godziny później i zauważyłam, że Jan także zapadł w głęboki sen. Nie budziłam go więc i sama wróciłam do spania. Kolejną godzinę później postanowiłam jednak delikatnie trącić męża i zapytać czy nie ma ochoty na wspólne obejrzenie filmu.

Delikatnie położyłam mu rękę na ramieniu, ale nie zareagował. Zaczęłam więc lekko potrząsać jego barkiem. Gdy i wtedy nie zareagował, oblał mnie zimny pot i czułam, jak zaciska mi się gardło.

– Janek – szepnęłam, ale również nie uzyskałam odpowiedzi.

Natychmiast wezwałam stewardessę.

– Mój mąż stracił przytomność! Coś się stało! – próbowałam wyjaśnić sytuację, choć czułam, jak wpadam w panikę.

Następne minuty zlały mi się w jeden chaotyczny ciąg wydarzeń. Pamiętam stewardesę szukającą lekarza wśród pasażerów. Pamiętam kardiologa, który mi się przedstawił i podszedł do mojego męża, aby sprawdzić jego stan. I pamiętam słowa, w których ten sam lekarz stwierdził zgon i poinformował mnie, że mój mąż nie żyje.

Wpadłam w otępienie

Od tamtej chwili czułam się, jakbym funkcjonowała w swego rodzaju półśnie. Nie panikowałam i nie płakałam, ale nie potrafiłam też w całości pojąć sytuacji.

Pani Agato, jest pani w szoku... – powtarzały stewardesy i lekarz, którzy krążyli wokół mnie, jakby martwiąc się czy za chwilę nie wybuchnę jak bomba zegarowa i nie wpadnę z jednej skrajności w drugą.

Nie wpadłam. Czułam się, jakby wszystko działo się jakby poza mną. Jakbym obserwowała to z perspektywy widza, a nie uczestnika. Pamiętam dziesiątki myśli krążące po mojej głowie, ale żadna z nich nie docierała do mnie w całości.

Gdy samolot wylądował, poprosiłam stewardesę, żeby zadzwoniła do starszej córki. Nie byłam w stanie zrobić tego sama. Posadzono mnie w biurze lotniskowym, gdzie po kolei podsuwano mi dokumenty do podpisania. Personel próbował też rozplanować logistycznie nasz powrót do kraju. Czy lepiej byłoby skremować męża w Japonii i do Polski wrócić z urną? Czy może znaleźć jak najszybsze połączenie, które pozwoliłoby przewieźć zwłoki męża do kraju i skremować je, a następnie pochować już na miejscu? Wszystkie decyzje podejmowała moja córka telefonicznie, mimo że była tysiące kilometrów od nas. A ja? Ja po prostu siedziałam i kiwałam głową.

Jego śmierć do mnie nie docierała

W końcu przekazano mi słuchawkę z córką po drugiej stronie. Asia poinformowała mnie, że linia lotnicza zapewniła mi wygodny pokój w lotniskowym hotelu i że wrócę do Polski następnego dnia. Poprosiła mnie, żebym spróbowała odpocząć i zapewniła, że nie muszę się niczym martwić.

– Jutro wrócisz samolotem, a ja będę czekać na lotnisku. Polecisz... razem z tatą – powiedziała ściśniętym, ale stanowczym głosem.

“Razem z tatą”. Brzmiało to zupełnie abstrakcyjnie. Przylecieć miałam też razem z tatą. Razem z tatą miałam zwiedzić wymarzony kraj i spędzić najpiękniejsze wakacje życia. A teraz mam wracać z tatą w trumnie czy urnie? Nie potrafiłam tego objąć umysłem.

Chodzili wokół mnie na paluszkach

Gdy wróciłam do kraju, obydwie córki czekały na mnie na lotnisku. Moja emocjonalna tama puściła dopiero, gdy je zobaczyłam. Rozpłakałam się jak dziecko i rzuciłam im w ramiona.

– Już dobrze, mamo, jesteś z nami, jesteśmy razem, poradzimy sobie – powtarzała mi Asia, przyciskając mocno do siebie.

Czułam się, jakbym to ja była dzieckiem, a ona moją matką, choć przecież było odwrotnie. Czułam się winna, że nie jestem dla nich większym wsparciem, że to ja wymagam, żeby ktoś się mną zajął. A przecież one również właśnie straciły ojca.

Musiałam jednak wyglądać i zachowywać się niepokojąco, bo nie tylko córki natychmiast otuliły mnie kocykiem ochronnym. Na zmianę ciągle ktoś ze mną siedział. A to teściowa, a to siostra czy też siostrzenica. Z jednej strony byłam tym zawstydzona i chciałam im udowodnić, że poradzę sobie sama, ale z drugiej... nie potrafiłam wyjść z fazy użalania się nad sobą, gdy już w nią weszłam. Bez przerwy wspominałam męża, ciągle zadawałam sobie na głos pytania “co by było gdyby...”, płakałam, a potem znowu wpadałam w marazm.

Rodzina ani odrobinę nie dała mi odczuć, że ma mnie dosyć – chociaż ja pewnie bym miała. Cierpliwie znosili wszystkie moje nastroje.
Pogrzebu nie pamiętam. Mam w głowie pojedyncze przebłyski: czarną sukienkę, cmentarz, jakieś twarze obejmujących mnie ludzi, ale nic więcej.

Czy jeszcze będę szczęśliwa?

Chociaż czas mijał, nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym jeszcze kiedykolwiek mogła być szczęśliwa. Wszyscy wokół wydawali się być bardziej zaradni niż ja. Teściowa czy córki cierpiały, ale w którymś momencie wszystkie ruszyły do przodu. Znowu się śmiały, znowu funkcjonowały. Ja nie umiałam. Zaszywałam się w domu, odwołując wszystkie zobowiązania, z których tylko nie udało mi się wyplątać i unikałam świata.

Dziś od śmierci Janka mija rok. Przekroczyłam tę najtrudniejszą barierę, jaką są pierwsze samotne urodziny, pierwsze święta, pierwszy Nowy Rok i kolejne lato...

– Mamo, tata nie chciałby, żeby tak teraz wyglądało twoje życie... Wyjedź do tej Japonii, przecież zawsze o tym marzyłaś. Masz pieniądze, masz czas. Może to ci pomoże? – zaproponowała mi któregoś dnia Asia.

Ale ja wiem, że jeszcze przez długi czas nie wsiądę ponownie do samolotu bez paraliżującego strachu.

Agata, 53 lata

Czytaj także: „Sąsiadka nagle zaczęła szastać kasą na prawo i lewo. Wiedziałam, że ta zabawa w bogacza źle się dla niej skończy”
„W mojej sypialni można było mrozić porcje rosołowe, a nie oddawać się przyjemnościom. Na mojego męża nic nie działa”
„Zerwałam z facetem, bo randki musiałam spędzać w toalecie. Nie byłam w stanie wytrzymać, a wystarczyło odstawić gluten”

Redakcja poleca

REKLAMA