Moje życie łatwe nie było i wiele w tym mojej winy. Jak człowiek jest młody, to popełnia błędy i nie wszystkie da się naprawić. Co z tego, że z mojej strony była dobra wola, skoro inni nie chcieli ze mną rozmawiać. Ale po kolei.
Ożeniłem się dość wcześnie, bo wpadliśmy. I dziś wiem, że decyzja o ślubie była błędem. Nie pasowaliśmy do siebie z Mariolą. Gdyby nie ciąża, pewnie byśmy się rozstali. Ale miało być dziecko i jakoś tak wydawało mi się, że przyzwoicie jest założyć rodzinę. Tym bardziej, że Mariola naciskała na ślub, nie chciała być panną z dzieckiem. A ja byłem za bardzo przestraszony nową sytuacją, żeby zachować rozsądek.
I tak w wieku 22 lat zostałem mężem, a niedługo potem ojcem. Źle było od samego początku. Byliśmy za młodzi i zbyt niedojrzali na poważny związek. A dziecko to były dodatkowe obowiązki, które nas przerastały. Oboje chcieliśmy się jeszcze bawić, a nie prać pieluchy i pracować. Na porządku dziennym były awantury.
Jednak z czasem wszystko się jakoś uspokoiło
Nasi rodzice mówili, że w końcu się dotarliśmy. Ale to było raczej zobojętnienie, a nie rozsądny i odpowiedzialny związek. Każde z nas znalazło sobie swój sposób na życie. Mieszkaliśmy razem, zajmowaliśmy się Olą, płaciliśmy rachunki i na tym nasze bycie razem się kończyło.
Męczyłem się w takim związku. Tkwiłem w nim ze względu na córkę. Ale dokuczał mi brak miłości, porozumienia, zwykłej życzliwości. I pewnie dlatego wdałem się w romans.
To nie była żadna miłość, ale wspaniała odskocznia. Anka dawała mi wszystko to, czego nie dostawałem w domu. W dodatku od razu ustaliła zasady – jesteśmy partnerami i spotykamy się, dopóki każdej ze stron to odpowiada. Żadnych zobowiązań, żadnych planów na przyszłość.
Układ był idealny i świetnie się sprawdzał. Spotykaliśmy się wieczorami, czasem w weekendy. Kilka razy nawet wyjechaliśmy gdzieś na kilka dni – Marioli skłamałem, że jadę na targi. Zresztą ona tak niewiele się interesowała mną i tym, co robię, że chyba nawet nie zauważała, że nie ma mnie w domu. Dlatego spokojnie mogłem prowadzić podwójne życie przez kilka lat!
Moja zdrada ją upokorzyła, uraziła jej dumę...
Wszystko gruchnęło, kiedy Ola miała 13 lat. Mariola przez przypadek zobaczyła mnie i Ankę. Nie miała wątpliwości, że coś nas łączy. I dostała szału.
Wiem, że chodziło jej wyłącznie o swoje dobre imię, o urażoną dumę, a nie o to, że ją zdradzam i krzywdzę. Ale zrobiła z siebie ofiarę nieszczęśliwej miłości. Rozwód, który przecież mógł być kulturalny i spokojny, zmienił się w koszmar.
Za wszelką cenę chciała mnie upokorzyć, w sądzie robiła ze mnie potwora. Nawet Olę nastawiła przeciwko mnie. Córka była na mnie zła, uważała, że jestem podły, że zdradziłem nie tylko mamę, ale i ją, że rozbiłem rodzinę.
Nie chciała mnie słuchać, gdy tłumaczyłem, że przecież ta rodzina od kilku lat już nie istnieje. W ogóle nie chciała ze mną rozmawiać.
Jak się można było spodziewać, Mariola w sądzie sprawę wygrała – orzeczono rozwód z mojej winy. Zasądzono mi alimenty, musiałem się natychmiast wyprowadzić. To zresztą zrobiłem z przyjemnością, uwalniając się z tego piekła.
Z Anką byłem potem jeszcze przez dwa lata i zgodnie z zawartym z nią układem, po prostu któregoś pięknego dnia rozstaliśmy się, po przyjacielsku, bez krzyków i awantur. Ona poznała nowego faceta, młodszego, z większą kasą.
A ja zostałem sam
Źle mi nie było. Wynająłem kawalerkę i robiłem, co chciałem. Jeździłem na ryby, podróżowałem i miałem liczne romanse. Krótkie zazwyczaj, bo na samą myśl o tym, że mógłbym znowu wpakować się w poważny związek, cierpła mi skóra.
Jedyne, czego mi brakowało, to kontakt z Olą. Mariola utrudniała mi widzenia z córką, zresztą ona sama, nastawiona przez mamę negatywnie, nie chciała się ze mną spotykać. Miałem nadzieję, że kiedy dorośnie, usamodzielni się, to zmieni zdanie. I nawet przez chwilę wydawało się, że tak się stanie.
Kilka miesięcy po swoich osiemnastych urodzinach Ola zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Ucieszyłem się. Ale ona już na dzień dobry, w pierwszych słowach, wylała mi na głowę kubeł zimnej wody.
– Nigdy nie wybaczę ci tego, co nam zrobiłeś – powiedziała. – Ale chociaż ty w stosunku do nas uczciwy nigdy nie byłeś, to ja mam zamiar zachować się w porządku. Dlatego chcę ci powiedzieć, że mam zamiar iść na studia. I w związku z tym mam nadzieję, że nadal będziesz płacił na mnie alimenty. Są mi potrzebne pieniądze – wyjeżdżam do innego miasta i muszę mieć chociaż na czynsz. Zapisałam ci swój numer konta, żebyś pieniądze przelewał bezpośrednio do mnie.
– A może jednak pozwolisz, że wytłumaczę ci tamtą sytuację? – zapytałem rozgoryczony. – Nie chciałaś ze mną rozmawiać, nie dałaś mi nigdy szansy, żebym się obronił. Skoro chcesz być uczciwa, to bądź do końca.
– Tato, nie interesuje mnie twoje tłumaczenie – powiedziała. – Rozbiłeś naszą rodzinę, skrzywdziłeś mnie. A ja tylko chcę ci powiedzieć, żebyś płacił alimenty, bo inaczej wystąpię o nie do sądu.
Nawet nie byłem na nią zły. Wiem, że to wpływ Marioli. Ale było mi przykro. Ola przez całe studia się do mnie nie odzywała. Nie wiedziałem, jak jej idzie, ba, nawet nie wiedziałem, jaki kierunek wybrała. Próbowałem porozmawiać na ten temat z Mariolą, ale to była porażka.
– Zostawiłeś ją, więc się nie dziw, że teraz ona zostawiła ciebie – powiedziała z satysfakcją, gdy do niej zadzwoniłem.
Całe szczęście, że Ola czasem, rzadko bo rzadko, ale jednak, odzywała się do moich rodziców. To oni mi powiedzieli, że Ola studiuje chemię, że ma chłopaka.
Córka zadzwoniła do mnie tylko raz. Powiedzieć mi, że skończyła studia i że mój obowiązek alimentacyjny wygasł.
– Naprawdę nie chcesz się ze mną spotkać?
– A po co? Powiedziałam ci już, że nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś. Nie chcę utrzymywać z tobą kontaktu. Wywiązałeś się ze swojego obowiązku i na tym koniec.
Bardzo cierpiałem..
No, bo czy ja rzeczywiście postąpiłem podle i egoistycznie? Przecież córkę zawsze kochałem. I kocham!
Nie zaprosiła mnie na ślub. Obecni byli na nim moi rodzice – o nich pamiętała. Nie widziałem też swojego wnuka, a potem wnuczki – oglądałem tylko zdjęcia, a łzy cisnęły mi się do oczu.
„Jestem dziadkiem, a moje wnuki pewnie nawet nie wiedzą, że istnieję!” – czułem ogromny żal. Spróbowałem jeszcze raz nawiązać kontakt z córką. Nic to nie dało. Usłyszałem, że nie pozwoli, żebym kiedyś skrzywdził jej dzieci, tak jak ją skrzywdziłem.
W końcu dałem sobie spokój. Co prawda, nigdy nie wytłumaczyłem sobie, że już nie mam córki, ale zrozumiałem, że jej nie odzyskam. Poza tym w tamtym czasie zacząłem chorować. Najpierw nadciśnienie, potem cukrzyca…
Lekarze powiedzieli, że muszę zmienić tryb życia. A to także oznaczało, że muszę zacząć myśleć o sobie i zająć się głównie leczeniem. A już na pewno nie mogłem się denerwować!
I wtedy los się do mnie uśmiechnął. Dostałem spadek po wujku. Spory. Mogłem przejść na rentę – co zalecali lekarze – zająć się swoim zdrowiem bez obaw o to, z czego będę żył. Odziedziczyłem kilka warsztatów samochodowych. Sprzedałem je, a pieniądze włożyłem na lokatę.
Zmieniłem mieszkanie na większe i w jednym pokoju wstawiłem sprzęt do rehabilitacji i łóżko do masażu. Dzięki temu nie musiałem wystawać w kolejkach do specjalistów – umawiałem się prywatnie, we własnym mieszkaniu.
Przynajmniej dwa razy w roku jeździłem też do sanatorium. I podczas jednego z takich wyjazdów poznałem Kasię. Była kuracjuszką, tak jak ja. Młodsza ode mnie o 15 lat. Samotnie wychowywała dwójkę dzieci. Jedno było już dorosłe. Drugie też, ale chorowało na zespół Downa, więc wiadomo było, że zawsze będzie musiała się nim opiekować. Ten wyjazd do sanatorium był jej pierwszym wyjazdem od wielu lat.
– Córka mi go zafundowała – opowiadała mi z uśmiechem. – I na te trzy tygodnie zamieszkała z Pawełkiem. Bo tak, to przecież ja go zostawić samego nie mogę. A pojechać z nim też trudno…
Okazało się, że Kasia mieszka w tym samym mieście co ja, więc umówiliśmy się na spotkanie po powrocie z turnusu. Po raz pierwszy w życiu poczułem do kobiety coś więcej niż tylko pociąg fizyczny. I bardzo się bałem, co Kasia o mnie myśli. W końcu, byłem starszy i schorowany. Ale ponieważ lubię jasne sytuacje, więc ją o to po prostu zapytałem.
– Myślisz, że moglibyśmy ułożyć sobie życie razem?
– Zastanawiałam się nad tym – odpowiedziała, a mnie aż zamurowało. Była taka bezpośrednia. – Dobrze mi z tobą. Ale nie zapominaj, że mam chorego syna. On zawsze będzie mieszkał ze mną.
– Wiem – wzruszyłem ramionami.
– Poznałem przecież Pawła. I wydaje mi się, że potrafię mieszkać z osobą chorą na zespół Downa. Co prawda, nie mam w tym żadnego doświadczenia, ale przecież jesteś ty.
– To znaczy, że myślisz o wspólnym mieszkaniu? – spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
– No, a jak? – zapytałem zdziwiony.
– Wspólne życie to i wspólne mieszkanie. Wiesz… Z tobą to i ślub bym wziął – dodałem, zaskakując samego siebie.
Ale Kasi na ślubie nie zależało. Za to na wspólnym mieszkaniu – tak.
– Ale musiałbyś się wprowadzić do nas – powiedziała. – Nie chcę zmieniać Pawłowi życia.
– A nie przeszkadza ci, że jestem tak dużo starszy od ciebie? I schorowany?
– Ja też nie jestem najmłodsza, a życie mnie zniszczyło – uśmiechnęła się do mnie smutno. – Kocham cię nie za wiek, tylko za to, jaki jesteś.
No i przeprowadziłem się do Kasi
Za jej radą, wynająłem swoje mieszkanie.
– Zawsze to parę groszy więcej – tłumaczyła.
A ja przytakiwałem. Nie mówiłem jej o spadku, o lokacie. I tak sobie pomyślałem, że na razie zachowam to w tajemnicy. Pieniądze mogą wiele zepsuć, a nam było ze sobą dobrze. Wreszcie byłem szczęśliwy. Dopiero teraz zrozumiałem, jaki do tej pory byłem samotny. I jak bardzo brakowało miłości w moim życiu.
Niestety, kilka lat temu znowu poważnie zachorowałem. Tym razem to był rak, który wiadomo – potrafi być okrutny. Lekarze robili, co mogli, ja dzielnie walczyłem, a Kasia mnie wspierała. Ale kilka miesięcy temu okazało się, że pojawiły się przerzuty. Wiedziałem, co to oznacza. Kasia też.
Najpierw płakaliśmy. Ona krzyczała, dlaczego nas to musiało spotkać. Dlaczego, gdy wreszcie się poznaliśmy i jak rozbitkowie przytuliliśmy do siebie, to mnie dopadło raczysko. Ale potem przyszło opamiętanie. Postanowiliśmy wykorzystywać każdą chwilę razem, nie mówić o chorobie, tylko cieszyć się tym życiem, które nam pozostało.
A ja postanowiłem uporządkować swoje sprawy. Po pierwsze spisałem testament. Wszystko, co mam, zapisałem Kasi i jej dzieciom. Wydziedziczyłem Olę i swoje wnuki. Co prawda, miałem wyrzuty sumienia, ale w końcu doszedłem do wniosku, że muszę zadbać o tych, którzy mnie kochają, a nie o tych, którzy mnie odtrącili.
Kasi nic nie powiedziałem. Po pierwsze, ustaliliśmy, że o chorobie i śmierci nie będziemy rozmawiać. A po drugie, nie chciałem, żeby teraz o tym myślała. No i obawiałem się, że nie przyjmie tego daru. Będzie uważała, że jej się nie należy, że mam swoją biologiczną córkę. A ja decyzji już nie zmienię!
Moja eks wychowała córkę na potwora!
Kilka dni temu znowu wylądowałem w szpitalu. Kolejna chemia, kolejne badania. I nagle odwiedziła mnie… Ola! Nie wiem, w jaki sposób dowiedziała się o mojej chorobie, o spadku i o testamencie. Pewnie wygadała się moja ciotka, siostra mamy. Moi rodzice już nie żyją, z siostrą mamy moja córka nadal utrzymywała sporadyczny kontakt. Ciotka, co prawda, miała nikomu nic nie mówić, ale to starsza osoba, mogła zapomnieć.
Tak więc Ola pewnego dnia zjawiła się przy moim szpitalnym łóżku.
– Córciu, co tu robisz? – zapytałem zaskoczony na jej widok. Myślałem, że się opamiętała, że chce się ze mną pogodzić.
– Nie wiedziałam, że jesteś aż tak chory – powiedziała, patrząc na kroplówki.
– A jak miałaś wiedzieć? – nie mogłem się powstrzymać. – Przecież nie utrzymujesz ze mną kontaktu. Dobrze, że zdążyłaś, bo wiele czasu już mi nie zostało.
– Przyszłam, bo słyszałam, że wszystko zapisałeś obcym – powiedziała bezlitośnie.
A mnie aż zabrakło tchu.
– Słucham? O czym ty mówisz?
– O testamencie – odparła. Nawet nie usiadła, stała przy łóżku, patrząc na mnie z góry. – Wiem, że wszystko zapisałeś jakiejś swojej nowej kobiecie.
– I tylko po to przyszłaś? – zapytałem, unosząc się lekko na łokciach. – Nie interesujesz się mną, moją chorobą, tym, że umieram? Myślisz tylko o pieniądzach?
– Prawie cię nie znam – stwierdziła.
– Bo nie chciałaś mnie znać – podniosłem głos. – Ja szukałem z tobą kontaktu, to ty wyparłaś się ojca!
– Który mnie porzucił dla jakiejś baby – Ola też zaczęła krzyczeć. – Wolałeś ją niż mnie!
– Nieprawda – opadłem na poduszkę. – Nigdy cię nie porzuciłem. Odszedłem od mamy, bo się nie kochaliśmy i nie tworzyliśmy prawdziwej rodziny. A ja się dusiłem w tym związku, miałem już dość obłudy i oszukiwania. W moim mniemaniu postąpiłem uczciwie.
– Uczciwie? – prychnęła. – Poleciałeś za pierwszą lepszą.
– Mama też nie jest bez winy – powiedziałem zniechęcony. Nagle poczułem, że mam tego dość. Że już mi nie zależy na kontakcie z Olą. – Idź już.
– A co z testamentem? – zapytała, a ja z trudem powstrzymałem łzy.
– Jest gotowy i go nie zmienię.
– Naprawdę chcesz zapisać wszystko obcej osobie?
– Nie jest obca. Była przy mnie, kiedy moja prawdziwa rodzina się ode mnie odwróciła. Pokochała mnie takim, jaki jestem. To ją znam bardziej niż ciebie. I to nie z mojej winy!
– Z twojej. Porzuciłeś nas.
– Nie. Rozwiodłem się z twoją mamą. Tysiące małżeństw się rozchodzi i potem nadal utrzymują ze sobą kontakt. Twoja mama tego nie umiała. Nastawiła cię przeciwko mnie. Nie mam do ciebie pretensji, bo to nie twoja wina. Ale faktem jest, że od dawna nie jesteś przy mnie. Nigdy nie byłaś. A Kaśka jest mi bliska.
– Kaśka? Poleciała pewnie na twój majątek – Ola była bezlitosna.
– Ona nic nie wie o moim majątku. Ani o testamencie. Jest przekonana, że jestem biedny, że utrzymuję się tylko z renty i wynajmu mieszkania. Nie ma pojęcia o niczym. I w przeciwieństwie do ciebie, nie przyszła do mnie, umierającego, żeby w ostatnich chwilach mojego życia wyszarpywać mi pieniądze z gardła. Idź już. Nie zmienię zdania. Testament zapisuje się najbliższym osobom. I ja tak zrobiłem.
– Obalę go – Ola była aż purpurowa ze złości. – To ja mam prawo…
– Nie masz! – uniosłem się znowu. – I nie obalisz. Zrobiłem wszystko, żeby testament był prawomocny. A jak będziesz mi grozić, to zrobię darowiznę.
Poszła wreszcie, a ja pomyślałem, że jednak nie znam swojej córki. Że Mariola wychowała ją na potwora.
– Cześć – usłyszałem nagle obok siebie głos Kasi i poczułem, jak emocje opadają. Działała na mnie kojąco. – Wybiegała stąd jakaś kobieta. Kto to był?
Powiedziałem pierwsze, co mi przyszło do głowy.
– Nikt. Pomyliła się. W każdym razie nie przyszła do mnie.
I chyba się nie pomyliłem?
Krzysztof, 61 lat
Czytaj także:
„Szwagier chciał od nas wyłudzić 50 tysięcy. Gdy się nie zgodziliśmy, zrobił coś okropnego”
„Żona robiła obiady, a kochanka dogadzała mi w łóżku. Przez 2 lata prowadziłem życie idealne, aż się pomyliłem”
„Facet się na mnie obraził, bo nie chciałam luźnego związku. Myślał, że będę wyskakiwać z majtek na każdy jego telefon”