W moich rodzinnych Katowicach nie miałem ani pracy, ani szansy na usamodzielnienie się. Dlatego pewnego dnia – podobnie jak setki rodaków – podjąłem decyzję o emigracji… Niedawno, stojąc pod parasolem, świętowałem piątą rocznicę swojego pobytu w Dublinie.
I wcale nie było mi do śmiechu. Od poprzedniego dnia nie miałem pracy i czułem, że z nową mogą być duże kłopoty. Zasiłek, na który mogłem liczyć przez najbliższe tygodnie, nijak nie rozwiązywał problemu. Ja i moja dziewczyna mieliśmy spore wydatki. I to nie dlatego, że żyliśmy ponad stan, tylko dlatego, że rodzicom Marzeny zwyczajnie nie paliło się do pracy. To ona finansowała ich utrzymanie, urabiając sobie ręce po łokcie!
Wcześniej nie miałem na co narzekać. W dodatku lubiłem tę swoją pracę – w dużym magazynie zaopatrującym okoliczne markety z ciuchami. Często śmiałem się, że zrobiłem tu karierę w iście amerykańskim stylu. Zaczynałem od rozpakowywania paczek, a skończyłem jako szef kilkudziesięciu magazynierów. Odpowiadało mi to i mile łechtało moją próżność. Zawsze uważałem, że nadaję się na kierownika.
To rodzice powinni pomagać dziecku
Marzena zaczęła od pracy w pobliskim pubie, potem niańczyła dzieci, aż w końcu docenili ją w małym biurze rachunkowym, mimo że jest ledwo po technikum ekonomicznym. Miała też liczne prace zlecone i dorabiała sobie, rozliczając znajomych. Nieraz pracowała do późna, lecz wiedziała za co. Były miesiące, że zarabiała lepiej niż ja. Niestety, wszystkie nadwyżki wysyłała rodzicom. Ponad 500 euro miesięcznie, czasem więcej.
Ja uważam, że każdy jest kowalem własnego losu, a jak już ktoś w rodzinie powinien komuś pomóc, to na pewno rodzic dziecku, nie odwrotnie. Niejeden raz mówiłem Marzenie, że im więcej wysyła, tym bardziej uszczupla nasz budżet. Co więcej, jako nie zauważyłem, żeby ich to motywowało do szukania pracy. Przylecieliśmy do Irlandii po to, żeby zarobić na mieszkanie w Polsce, a nie utrzymywać zdolnych do pracy rodziców.
– Ale rodzice sobie zupełnie nie radzą – powtarzała w kółko, uśmiechając się ze smutkiem.
Wiedziałem, że jej matce rencistce trudno było związać koniec z końcem, tym bardziej że na utrzymaniu miała brata Marzeny, tegorocznego maturzystę. No a ojciec Marzeny należał do tych, co to wciąż snują plany, z których nigdy nic nie wychodzi. Raz, jak założył firmę, to skończyło się na tym, że Marzena musiała spłacać jego długi. Nie mogłem zrozumieć, jak mu nie wstyd tak wisieć na córce.
Nie umiałem na niej niczego wymusić
Gdyby policzyć, ile pieniędzy Marzena wysłała rodzicom, okazałoby się, że do Polski z jej konta poszybowała zupełnie niezła sumka. Kiedy spekulowałem w myślach o metrach kwadratowych, które moglibyśmy za to kupić, aż trząsłem się z nerwów.
– Musisz poważnie z nimi porozmawiać! – żądałem parę razy.
Marzena jednak zbyt kochała swoich rodziców, by postawić sprawę na ostrzu noża. No ale teraz, kiedy kryzys dotknął i moją firmę, trzeba będzie zakręcić kurek…
– Straciłem pracę, koniec pomagania rodzicom – zapowiedziałem ostrym tonem, choć serce ściskało mi się z bólu, gdy patrzyłem na rozpacz Marzeny.
Wieczorem słyszałem, jak Marzenka rozmawia z mamą przez telefon i płacze do słuchawki. Strasznie było mi jej wtedy żal – dla mojej dziewczyny nie ma niczego ważniejszego od rodziny. Jednak wiedziałem też, że sytuacja jest trudna, więc muszę być twardy. Nadszedł czas, by Marzena spojrzała prawdzie w oczy – nie stać nas już na wspieranie ojca nieroba, bo teraz i nasz los przestał być pewny. Moja dziewczyna musiała dorosnąć. Trudno, że rodzice obrazili się na jakiś czas.
– Co z nami będzie? – spytała z lękiem, zanim zasnęliśmy.
Zacząłem ją pocieszać, choć sam nie miałem zielonego pojęcia, co szykuje nam los. Bałem się tak samo jak Marzena. Mimo to była we mnie całkiem spora iskierka nadziei, że wszystko się dobrze skończy. Jestem w końcu urodzonym optymistą. Szukałem nowej pracy, gdzie tylko się dało. Nie poddawałem się: rozsyłałem cv, pytałem znajomych. Bez skutku. Pensja Marzeny i zasiłek, który dostawałem ja, z trudem starczały na nasze wydatki. Marzena już nawet nie wspominała, że chciałaby coś posłać do domu.
Ta wiadomość ją ucieszyła
Ale jestem pewien, że gdyby trafiła jej się jakaś ekstra gotówka lub, nie wiem, wygrana w loterii, od razu pobiegłaby na pocztę. Taka właśnie była moja Marzena. Dzieliła się tym, co miała. Ja tak nie potrafię. Zresztą, komu miałbym cokolwiek posyłać? Moi rodzice dawno zmarli, wychowałem się w domu dziecka. Ale Marzence fakt, że nie ma czym wspomóc bliskich, odbierał radość życia. Z każdym dniem stawała się coraz bardziej pochmurna. Aż kiedyś…
– Tata znalazł pracę. Wyobrażasz sobie? Pracuje.
Takimi okrzykami powitała mnie narzeczona pewnego dnia, kiedy wróciłem z miasta do domu zmęczony i zniechęcony, bo znowu niczego nie znalazłem. Jej oczy się śmiały, a z twarzy radość aż biła. Zaczęła opowiadać, że ojciec zaczepił się w jakiejś bazie transportowej.
„Czas najwyższy” – pomyślałem, oddychając z ulgą.
– Tata został szefem kierowców w tej bazie – oznajmiła mi Marzenka po kilku miesiącach.
No, no! Przyznam, że w tamtym momencie pierwszy raz pomyślałem o przyszłym teściu z niejakim podziwem… A Marzenka szalała ze szczęścia. Co więcej, wkrótce jej mamie trafiło się sprzątanie w solarium. Praca ciężka, lecz dająca stały dochód. Niewielki, ale zawsze. To mnie jeszcze bardziej ucieszyło.
Znów zaczęła pomagać
Parę dni później wpadłem na znajomego. Z przyzwyczajenia zapytałem, czy nie słyszał o jakiejś pracy, a on powiedział, że w kinie, w którym się załapał, szukają bileterów. Już następnego dnia wpuszczałem widzów na wieczorny seans. Wreszcie zaczęliśmy swobodniej oddychać. Choć nie zarabiałem kokosów, wreszcie zaczęło nam starczać na życie. Mogliśmy nawet zacząć oszczędzać. Tym bardziej że Marzenka dostała awans.
Jednak moja dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby – gdy już minęła najczarniejsza godzina – nie wróciła do wspomagania rodziny. Tym razem, nie pytając mnie o zdanie, zaproponowała swojemu młodszemu bratu, żeby do nas przyleciał na jakiś czas.
– Popracuje, zarobi sobie na studia – zaczęła mi tłumaczyć, niepewna mojej reakcji.
Powiem krótko: niepotrzebnie się bała. Nie złościłem się, nie było powodu. Bo przecież już wiedziałem, że ona kocha ich nad życie. A przecież ja kocham ją, więc jej rodzina jest moją rodziną. To nie są obcy mi ludzie. Postawiłem tylko twarde warunki: jej brat dokłada się do wszystkich wydatków i jest u nas góra pół roku. I dodałem:
– Jak zostanie dłużej, znów będę musiał stracić pracę. Tym razem żeby się pozbyć gościa.
Ale to był żart.
Ryszard, 32 lata
Czytaj także: „Miałem Krzyśka za przyjaciela, a on poderwał mi córkę. Myślałem, że śnię, ale potem zrobił coś jeszcze gorszego”
„Moja 22-letnia pasierbica to leniwa buła, która nie chce się uczyć ani pracować. Teraz jeszcze muszę spłacać jej długi”
„Chciałam uciec z miasta na wieś, ale nie umiałam postawić się matce. Była dumna, że bryluję w branży finansów”