„Miałem Krzyśka za przyjaciela, a on poderwał mi córkę. Myślałem, że śnię, ale potem zrobił coś jeszcze gorszego”

Ojciec z dorosłą córką fot. iStock by Getty Images, RAUL RODRIGUEZ
„– Jak mogłeś mi to zrobić, człowieku? – zacząłem. – Jak możesz w taki sposób postępować z moim własnym dzieckiem? Jesteś ode mnie niewiele młodszy. Przeklinam ten moment, gdy los postawił cię na mojej drodze!”.
/ 13.09.2024 13:15
Ojciec z dorosłą córką fot. iStock by Getty Images, RAUL RODRIGUEZ

Mam już serdecznie dość ciągłego przekonywania żony i przedstawiania jej mojej perspektywy. Sytuacja wygląda tak, a nie inaczej, i nigdy nie pogodzę się z decyzją, jaką podjęła Matylda.

Moja córka Matylda to nie nasze jedyne dziecko, ale dla mnie od zawsze była oczkiem w głowie. Żona nieraz mi to wypominała:

Jeszcze dwoje dzieci masz! Podziel trochę te uczucia, bo w tej chwili to dość niesprawiedliwe. Ona zgarnia całą śmietankę, a inni muszą zadowolić się ochłapami.

Miała słuszność i nawet próbowałem to kiedyś zmienić, no ale cóż… Mati wciąż jest moją małą księżniczką. Mimo wszystko nie planuję być na jej ślubie.

– Stachu, nie bądź głupi – takie słowa od mojej żony słyszę ostatnio ze trzy razy dziennie. – W końcu każda pociecha musi opuścić rodzinne gniazdko, twoja pszczółeczka również.

Czy naprawdę nikt nie rozumie, że zignorowanie tej imprezy to w obecnych okolicznościach największy prezent, pełen miłości, jaki mogę dać córce?!

Była moim oczkiem w głowie

Pojawienie się Matyldy zaskoczyło nas, kiedy byliśmy jeszcze bardzo młodzi – ja ledwo przekroczyłem dwudziestkę, a moja żona dopiero ją osiągnęła. Współcześni ludzie w tym wieku uważają, że to nie jest dobry moment na posiadanie potomstwa, ale moim zdaniem jest zupełnie na odwrót. Nasza córeczka nie była planowana, jednak ani przez chwilę nie żałowaliśmy takiego obrotu spraw. Bycie tatą przypadło mi do gustu, dzięki dziecku poczułem się pewniej i moje życie nabrało głębszego sensu.

Współczuję parom, które szukają miliona pretekstów, by odwlec moment powiększenia rodziny. Ja Matyldę pokochałem od razu, gdy ją zobaczyłem. Przyszła na świat z burzą ciemnych włosków i pięknymi, wielkimi oczkami. Rozglądała się nimi dookoła, chcąc wszystko zobaczyć i poznać. Ten błysk w oku i zainteresowanie otoczeniem ma do dziś.

Od małego była niezwykle bystra i błyskawicznie przyswajała wiedzę, co mogło wynikać z faktu, że my jako rodzice nigdy nie stawialiśmy jej ograniczeń. W szkole radziła sobie świetnie, plasując się w gronie najlepszych uczniów, więc z przyjemnością uczestniczyłem w zebraniach z rodzicami. Rozpierała mnie duma, gdy grono pedagogiczne wychwalało Matyldę pod niebiosa! Młodszy o cztery lata brat stanowił kompletne przeciwieństwo wzorowej uczennicy i czasem na wywiadówkach policzki paliły mnie ze wstydu. Przyznam otwarcie, że unikałem kontaktu z jego belframi jak diabeł święconej wody i kiedy tylko nadarzyła się okazja, delegowałem na te spotkania moją małżonkę.

Muszę przyznać, że między żoną a synem zawsze było lepsze porozumienie niż w mojej relacji z nim... Nasza druga córeczka, Zosia, to prawdziwy aniołek – spokojna i bezkonfliktowa. Można by rzec, że nie sprawiała żadnych problemów. Zawsze pozostawała niejako w tle, niezauważona. Trochę mnie gryzie sumienie, że w gruncie rzeczy prawie jej nie znam. Teraz to już dorosła dziewczyna, która ma gdzieś swoich staruszków, więc te zaniedbane lata są nie do nadrobienia. Przyznaję zatem uczciwie: faktycznie, Matyldzie zawsze poświęcałem więcej uwagi niż pozostałym dzieciom.

Gdy zakończyła edukację na wyższej uczelni, podobnie jak spora część jej znajomych z roku, została jedynie z papierem poświadczającym zdobyte wykształcenie, lecz bez realnych widoków na przyszłość. Usiłowała znaleźć posadę w wielu miejscach – bezskutecznie. Raz przeszkodą okazywał się jej imponujący poziom wykształcenia, innym razem niedostateczne doświadczenie zawodowe. Istne wariactwo! Dziewczyna popadła w depresję, a ja uświadomiłem sobie, że w dzisiejszych czasach sam dyplom ukończenia studiów to stanowczo za mało, by mieć pewność zatrudnienia.

Postanowiłem zadzwonić do kumpla

Sięgnąłem po swoje kontakty i odnowiłem stare znajomości. Krzyśka poznałem jeszcze w liceum, a teraz od dłuższego czasu mieszka w słonecznej Hiszpanii i prowadzi własną drukarnię, która świetnie prosperuje na lokalnym rynku. Natknąłem się na niego przez totalny przypadek na jakimś portalu społecznościowym. Napisałem do niego wiadomość, żeby mieć pewność, że to faktycznie on i od razu zaczęliśmy gadać o dawnych czasach. W technikum razem z trzema innymi pasjonatami stworzyliśmy ekipę wspinaczkową. Nie istniała dla nas ściana nie do zdobycia. Nasza dewiza brzmiała: im większe wyzwanie, tym większa frajda.

Po pewnym okresie Krzysztof stał się moim niezmiennym kompanem podczas wspinaczek. Połączyły nas więzy asekuracji i koleżeństwa, gdyż niemożliwe jest zawierzenie swojego życia osobie, do której nie mamy zaufania. W trakcie przemierzania pionowych ścian liczysz tylko na siebie i partnera, nie ma tam przestrzeni na jakąkolwiek ściemę – musisz się wykazać albo lecisz w dół, bez przenośni. Krzysiek był najmłodszy w naszym towarzystwie, lecz prezentował największą brawurę. Swego czasu myślałem, że zależało mu na zrobieniu wrażenia na bardziej doświadczonych kompanach, jednak obecnie patrzę na to inaczej.

Najwidoczniej determinacja i gotowość do stawiania czoła wyzwaniom od zawsze były wpisane w jego charakter, skoro udało mu się zbudować swój własny interes za granicą. Tak czy inaczej, byliśmy niesamowicie szczęśliwi, że po takim czasie znów nawiązaliśmy kontakt. Niestety, on nie miał możliwości przyjazdu do kraju, ale gorąco namawiał mnie, żebym to ja go odwiedził. Nie powiem, kusiło mnie to, jednak z drugiej strony trzymały mnie tu różne sprawy, które musiałem pozałatwiać. W zamian spytałem go, czy nie znalazłoby się u niego jakieś zajęcie dla Matyldy.

– Zdaję sobie sprawę, że i wy przechodzicie trudny okres – zacząłem. – Ale jako biznesmen masz znacznie szersze pole manewru... Zresztą, nic nadzwyczajnego, chodzi tylko o to, żeby moja córka poczuła się wreszcie potrzebna.

– A co z jej znajomością hiszpańskiego? – zainteresował się.

– Zna świetnie, w końcu skończyła iberystykę. Zna hiszpański, angielski i chyba jeszcze jeden język, ale nie przypomnę sobie, jaki.

– W takim razie niech zbiera manatki i przyjeżdża. Akurat szukam pracownika do działu dystrybucyjnego na rynek w Stanach.

Najchętniej skopałbym mu tyłek

Doszedłem do wniosku, że ten facet to prawdziwy dar losu. Podzieliłem się radosną nowiną z moją córeczką, a ona odwdzięczyła mi się słodkim całusem. Matylda nie posiadała się z zachwytu na myśl o nowych możliwościach, jakie się przed nią pojawiły. W try miga kupiła bilet lotniczy do Alicante i wygrzebała z szafy walizkę. Przez następny tydzień po całym pokoju walały się ciuchy, bo za nic nie mogła się zdecydować, co spakować, a co zostawić w domu.

Obie z matką naradzały się zawzięcie, przerabiając jakąś kieckę, bez której jakoby wyjazd był niemożliwy. Nasza córka biegała jak w ukropie, nie dało się z nią o niczym pogadać. Ja z kolei, w miarę zbliżania się terminu wyjazdu, miałem coraz bardziej kiepski nastrój, a gdy przyszedł czas rozstania, rozpłakałem się jak dziecko.

– Nie rozklejaj się jak panienka – skarciła mnie żona, dźgając mnie łokciem w żebra. – Trzeba w końcu przeciąć tę pępowinę.

Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło, bo dzielnie się trzymałem do samego finiszu, ale kiedy Matylda minęła już bramkę na lotnisku i powoli znikała nam z pola widzenia, uświadomiłem sobie, że odchodzi na dobre. To było takie przeczucie, które okazało się niedalekie od rzeczywistości.

Przez pierwsze tygodnie niemal codziennie do niej wydzwanialiśmy, a w zasadzie to ja się dobijałem, żeby mieć pewność, czy wszystko w porządku. Było więcej niż w porządku. Córka z marszu zajęła stanowisko, o którym wspomniał mój kumpel i z każdą chwilą nabierała większej pewności siebie i biegłości w tym, co robi.

Mój kumpel Krzysiek nie szczędził jej pochwał, mówiąc, jak świetnie sobie poradziła. Jako rodziców rozpierała nas duma i ogromne szczęście. W końcu, jakoś po sześciu miesiącach, udało jej się wpaść do kraju na kilka dni. Promieniejąca, z uśmiechem na ustach, emanowała pewnością siebie i zdrową opalenizną. Wyglądała tak dojrzale.

Nie była w stanie zabawić dłużej, ponieważ czekała ją jeszcze wizyta w stolicy, ale zdążyliśmy pogadać przez parę wieczorów.

Jest zakochana. Wpadła po uszy – oznajmiła moja druga połowa, gdy tylko Matylda odjechała.

– Wspominała ci o tym? – zapytałem zdezorientowany.

– Sam powinieneś to zauważyć, głuptasie – Alina rozczochrała mi czuprynę.

Matki mają niezawodny instynkt, jeśli chodzi o takie sprawy, a moja ukochana zawsze bezbłędnie wykrywała, kiedy nasze pociechy miały problemy sercowe. I całe szczęście, bo liczyłem tylko na to, że ten chłopak będzie godzien uczucia naszej córki. Mimo wszystko trochę się martwiłem, zwłaszcza że podczas rozmów z Matyldą przez telefon często odnosiłem wrażenie, jakby chciała mi o czymś powiedzieć, ale w ostatnim momencie się rozmyślała. „Nic takiego – pomyślałem sobie. – Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, na pewno dowiem się czegoś więcej”.

Pewnego słonecznego poranka, kiedy sprawdzałem zawartość swojej skrzynki pocztowej, trafiłem na zaproszenie ślubne. Ceremonia zaplanowana była w hiszpańskim mieście Alicante. W roli przyszłej żony miała wystąpić moja ukochana Matylda, a jako pan młody – mój kumpel jeszcze z czasów młodości. Poczułem się jakby raził mnie piorun! Z wrażenia musiałem usiąść na krawężniku, bo wydawało mi się, że zaraz ugną się pode mną kolana. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to żeby czym prędzej polecieć do tej cholernej Hiszpanii, dopaść faceta, który udawał poczciwego wujaszka, i spuścić łomot temu dwulicowemu palantowi.

Hiszpania nie leży niestety tuż za rogiem, więc plan musiał poczekać. Sięgnąłem po komórkę i wykręciłem numer Krzyśka. Cisza w telefonie. Ponowiłem próbę, znów nic. Postanowiłem zostawić wiadomość na poczcie:

Jak mogłeś mi to zrobić, człowieku? – zacząłem. – Jak tak możesz postępować z moim dzieckiem? Jesteś ode mnie niewiele młodszy! Przeklinam ten moment, gdy los postawił cię na mojej drodze. Żałuję, że wtedy, gdy wisiałeś na linie, której drugi koniec trzymałem, nie puściłem jej. Ty stary satyrze!

Następnie skontaktowałem się z Matyldą przez telefon. Podczas rozmowy ciągle mówiła tylko jedno – że go kocha. Brzmiało to jak zaklęcie, które bez przerwy powtarzała. Kiedy próbowałem cokolwiek jej wytłumaczyć, za każdym razem słyszałem: „Niczego nie rozumiesz, jesteśmy w sobie zakochani”. Po tych słowach Matylda wybuchnęła płaczem i przerwała połączenie. Momentalnie poczułem się wycieńczony, miałem wrażenie, jakbym postarzał się o kilkanaście lat. Pozostałą część dnia spędziłem, wpatrując się tępym wzrokiem w sufit, kompletnie bez jakichkolwiek myśli.

Żona lepiej to zniosła

Choć początkowo również musiała przetrawić tę nowinę, to jednak po dłuższej rozmowie z córką stwierdziła, że nic nie można poradzić. Matylda wpadła po uszy i żadne argumenty do niej nie docierają. W jakiś sposób dotarła też do Krzyśka i zapowiedziała mu, że jeśli zrobi krzywdę jej córce, to ona osobiście poleci do Hiszpanii i wydrapie mu oczy. Z czasem trochę złagodniała i powoli godziła się z wizją uczestniczenia w ceremonii ślubnej.

– W końcu to nasza córka – tłumaczyła mi żona. – Kto inny poprowadzi ją przed ołtarz?

Mimo to nie ma opcji, żebym się pojawił – ta ceremonia skończyłaby się totalną masakrą! Matylda nie jest niczemu winna i pragnąłbym ją wesprzeć w dniu ślubu, ale nie dałbym rady stanąć twarzą w twarz z facetem, którego kiedyś uważałem za przyjaciela. Wątpię, czy moje nastawienie się kiedyś zmieni, więc niech nikt na mnie nie liczy. Najbardziej pomogę córce, jeśli zostanę w domu. To moje ostatnie słowo.

Stanisław, 48 lat

Czytaj także:
„Trzy razy się żeniłem i trzy razy rozwodziłem. Tylko miłość do córki nie pozwoliła mi stoczyć się na dno”
„Na weselu córki najadłam się pysznych potraw i wstydu. Weselnicy na pewno nie zapomną tego, co zrobił mój mąż”
„Jestem facetem do wynajęcia i się tego nie wstydzę. Chętnie pomagam kobietom, które nie mogą liczyć na mężów”

Redakcja poleca

REKLAMA