„Rodzina ciągle przesiadywała u mnie w weekendy. Teraz mam spokój, bo wystawiłam im rachunek za gościnę”

pewna siebie kobieta fot. iStock by Getty Images, Vladimir Godnik
„I chociaż nie miałam nic przeciwko, żeby zaprosić rodzinę na obiad, grilla czy imprezę, to ciągłe sponsorowanie gromady ludzi zaczynało mnie irytować. A dodatkowo nie zamierzałam wydawać ciężko zarobionych pieniędzy na ludzi, którzy nadużywali naszej gościnności”.
/ 17.09.2024 22:00
pewna siebie kobieta fot. iStock by Getty Images, Vladimir Godnik

Domek za miastem był moim wielkim marzeniem. I chociaż z natury byłam zwierzęciem miejskim, to chciałam mieć taki swój azyl, do którego będę mogła uciekać zawsze wtedy, gdy będę tego potrzebować.

I kiedy w końcu z mężem udało nam się kupić działkę pod miastem i wybudować na niej niewielki i przytulny domek, to poczułam, że spełniłam swoje marzenie. Spędzałam tam każdą wolną chwilę. I jednocześnie nie miałam nic przeciwko przyjeżdżaniu tam rodziny i znajomych. Jednak niektórzy przesadzili, a ja postanowiłam to ukrócić.

To był zły dzień

Tego dnia poczułam, że wszystko mnie przerasta. Rano pokłóciłam się z mężem, córka obraziła się na mnie, bo nie chciałam puścić jej na dwudniową imprezę, a w pracy dowiedziałam się, że szef ma zastrzeżenia do moich wyników. "To nie jest mój dzień" – pomyślałam wściekła na cały świat. Dlatego gdy tylko wróciłam do domu, to rzuciłam torebkę na szafkę w przedpokoju i zamknęłam się w sypialni.

– Wszystko w porządku? – usłyszałam po chwili głos męża dobiegający zza drzwi.

– Nie – warknęłam.

W tamtej chwili chciałam, aby każdy dał mi święty spokój. A ponieważ mój mąż doskonale mnie znał, to więcej się do mnie nie odzywał.

Chciałam mieć swoją przestrzeń

Następnego dnia humor nieco mi się poprawił, ale nadal czułam, że potrzebuję wyciszenia. Dlatego wyciągnęłam rower i pojechałam na wycieczkę za miasto. A kilka kilometrów za zgiełkiem miasta poczułam w końcu, że oddycham pełną piersią. "Tego mi było trzeba" – odetchnęłam. I od razu pomyślałam, że dobrze byłoby mieć takie miejsce, w którym można byłoby nabierać sił i ładować akumulatory.

Zresztą domek za miastem już od dawna był na liście moich marzeń. Nawet rozmawialiśmy z mężem na ten temat i ustaliliśmy, że rozejrzymy się za odpowiednim miejscem. Ale jak zwykle nigdy nie znaleźliśmy na to czasu.

– Sama wiesz, jak to jest – wzdychał Marek, gdy pytałam go czy przejrzał ogłoszenia sprzedażowe. I chociaż początkowo denerwowałam się na niego, to z czasem sama też straciłam zapał.

Ale podczas tej rowerowej przejażdżki doszłam do wniosku, że może to jest ten czas aby ponownie wrócić do tematu. I wtedy jak na zawołanie pojawiła się tabliczka "na sprzedaż". A za nią wyłoniła się całkiem spora działka i niezwykle malowniczy domek. Poczułam, że serce zabiło mi mocniej. "To jak znak od niebios" – pomyślałam. I od razu zrobiłam zdjęcie i wysłałam je mężowi. Wtedy nawet nie przypuszczałam, że właśnie rozpoczęła się realizacja mojego wielkiego marzenia.

Kupiliśmy domek

Jeszcze tego samego wieczoru Marek zadzwonił pod podany numer, aby dowiedzieć się czy ogłoszenie jest jeszcze aktualne. I okazało się, że nie tylko jest, ale w dodatku przedstawia się bardzo atrakcyjnie.

– Na pewno? – usłyszałam głos męża, który rozmawiał z właścicielem działki. Potem dowiedziałam się, że cena tak zaskoczyła męża, iż myślał, że to jakaś pomyłka.

Umówiliśmy się na spotkanie i jeszcze tego samego dnia podpisaliśmy umowę przedwstępną. Miejsce od razu nas zachwyciło. A sam domek – był przepiękny.

– Dlaczego pan to sprzedaje? – nie mogłam powstrzymać się od zadania tego pytania.

Nie byłam w stanie zrozumieć, że ktoś pozbywa się tak pięknego miejsca. I to za tak niewielką kwotę.

– Po śmierci żony to miejsce straciło cały swój urok – powiedział cicho starszy pan.

Okazało się, że jego żona zmarła kilka miesięcy wcześniej, a on postanowił przenieść się do syna.

– Ale mam nadzieję, że państwo będą tutaj szczęśliwi – dodał.

– Na pewno – powiedziałam.

I niemal od razu poczułam się jak u siebie.

To było miejsce do relaksu

Domek nie wymagał remontu. Tak naprawdę wystarczyło kilka napraw i można było z niego korzystać. I to właśnie uczyniliśmy pewnego letniego popołudnia. A to miejsce stało się naszym azylem, do którego uciekaliśmy w niemal każdy weekend.

Początkowo spędzaliśmy tam weekendy tylko we dwoje. Córka nie bardzo chciała tam jeździć. I w sumie wcale mnie to nie dziwiło, bo ja w jej wieku też byłam typowo miastowym dzieckiem.

– Na pewno nie chcesz jechać z nami? – zadawałam jej pytanie niemal co piątek wieczorem.

– A co ja będę tam robić? – pytała oburzona.

No tak, za miastem nie było kawiarni, galerii handlowych, basenu czy siłowni.

– Odpoczywać – wtrącał się mój mąż.

I dalej wracał do pakowania sprzętu wędkarskiego. Obok naszej działki mieściło się niewielkie jeziorko, a Marek odkrył w sobie wędkarską pasję.

Odpocznę w domu – parskała Julka.

A potem odwracała się na pięcie i zamykała się w swoim pokoju. My z Markiem tylko patrzyliśmy na siebie, a potem wybuchaliśmy śmiechem. Mieliśmy nadzieję, że za jakiś czas Julka także doceni piękno naszego domku.

Nie mieliśmy spokoju

Kilka miesięcy po sfinalizowaniu przez nas zakupu działki część naszej rodziny odkryła, że to całkiem niezła miejscówka na weekendowy relaks.

– Możemy wpaść w ten weekend? – pytała siostra męża.

– A co wy na to, żeby zrobić u was grilla? – proponował mój brat.

Możemy spędzić u was kilka dni? – pytał szwagier, u którego akurat zaczął się remont łazienki.

– Muszę popracować, a u was jest tak cicho. Mogłabym wpaść na sobotę i niedzielę? – błagała kuzynka.

I tak cały czas. W pewnym momencie miałam wrażenie, że przez nasz domek ciągle przetacza się tabun ludzi. A przecież to miał być nasz prywatny azyl, chroniący nas przed zgiełkiem i hałasem miasta.

Przecież tak głupio odmówić – mówił mąż, któremu żaliłam się, że we własnym domku nie mam chwili spokoju. – Zobaczysz, za jakiś czas im się znudzi – pocieszał mnie.

Płaciliśmy za wszystko

I tego się trzymałam. Bo w sumie same odwiedziny nie były najgorsze. Najgorsze było to, że wszystko odbywało się na nasz koszt. Ani siostra męża, ani mój brat, ani szwagier czy kuzynka nie przyjeżdżali z własnymi zapasami. Żadne z nich nie jeździło też do sklepu i nie uzupełniało jedzenia, picia czy środków czystości. Oni wszyscy korzystali z tego, co było w domku. A dodatkowo żadne z nich nawet nie zaproponowało, że pokryje część rachunku za wodę czy energię.

I chociaż nie miałam nic przeciwko, żeby zaprosić rodzinę na obiad, grilla czy imprezę, to ciągłe sponsorowanie gromady ludzi zaczynało mnie irytować. A dodatkowo nie zamierzałam wydawać ciężko zarobionych pieniędzy na ludzi, którzy nadużywali naszej gościnności. Postanowiłam coś z tym zrobić.

Byłam zaskoczona

Doskonale pamiętam dzień, kiedy postanowiłam ukrócić pasożytnictwo naszej rodziny. Właśnie otworzyłam kopertę z rachunkiem za wodę i aż włosy zjeżyły mi się na głowie.

– Że co?! – wykrzyknęłam. Kwota rachunku kilkukrotnie przekraczała moje wyliczenia. – To jakieś nieporozumienie – dodałam. I od razu postanowiłam to sprawdzić.

Niestety okazało się, że rachunek był naliczony prawidłowo i przedstawiał faktyczny stan zużycia wody. A jakby tego było mało, to szybko przekonałam się, że w spiżarni nie ma dosłownie nic. A przecież tydzień temu robiłam duże zapasy. Tylko co z tego, skoro przez ostatnie dni gościła u nas kuzynka mojego męża.

– Dosyć tego – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. I od razu przystąpiłam do pracy.

Wystawiłam rodzinie rachunek 

Następne kilka godzin spędziłam na wyliczaniu kosztów pobytu każdego członka naszej rodziny. Dodałam do siebie wszystko – media, jedzenie i środki czystości. I wyszło tego całkiem sporo. Ale postanowiłam być wspaniałomyślna. Do każdego rachunku dałam spory rabat. "Żeby nie było, że jestem taka najgorsza" – pomyślałam. A potem spokojnie czekałam na telefony i prośby o zgodę na przyjazd.

Pierwszy był mój brat, który chciał odpocząć od żony.

– Pewnie, że możesz przyjechać – odpowiedziałam słodko. – Ale najpierw zapłać rachunek za poprzednie pobyty – dodałam szybko. I od razu podałam mu kwotę. A po milczeniu wywnioskowałam, że wcale mu się ona nie spodobała.

Tak samo było z kolejnymi członkami rodziny. Za każdym razem gdy tylko któreś z nich chciało przyjechać do naszego domu, to kazałam im uregulować rachunki za poprzednie pobyty. I za każdym razem spotykałam się z wielkim oburzeniem.

– Zwariowałaś? – zapytała siostra Marka.

– Chyba przesadziłaś – powiedziała kuzynka.

– Rodzinie każesz płacić? – bulwersował się kuzyn.

A ja za każdym razem trzymałam się przyjętej strategii. I okazało się, że szybko przyniosła ona rezultaty. W ciągu kilku tygodni skończyły się telefony z prośbą o "wynajęcie" domku. A my z Markiem wreszcie odzyskaliśmy swój azyl. I wreszcie możemy w nim odpoczywać – tak jak planowaliśmy to robić od samego początku.

Maria, 42 lata

Czytaj także: „Mojego syna uwiodła kobieta starsza od niego o 8 lat. Nie wiem, po co dorosła baba umawia się z takim smarkaczem”
„Teściowa nie przyszła na nasz ślub, a potem zaczęła udzielać złotych rad. Nie zamierzam słuchać rozwódki”
„Teściowa ma więcej absztyfikantów niż w lesie jest grzybów. Ukrywam to przed mężem, bo biedak ma mamę za wzór cnót”

 

Redakcja poleca

REKLAMA