Moja teściowa była atrakcyjną kobietą, więc nie dziwię się, że przyciągała spojrzenia różnych facetów. Ona skwapliwie z tego korzystała, co na początku nie pasowało mi to do tej bogobojnego wizerunku. CO więcej, mój mąż myślał, że po stracie ojca, jego matka leży przed ołtarzem w kościele i modli się o jego życie wieczne.
Cicha woda brzegi rwie
Rodzina mojego męża to praktykujący katolicy. Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Gdy się poznaliśmy, szybko zorientowałam się, że zarówno on, jak i jego rodzice (a także dziadkowie) przywiązują dużą wagę do spraw kościoła. Nie przeszkadzało mi to w żadnej mierze, choć sama chadzałam na nabożeństwa jedynie w ważniejsze święta. Ale szanowałam ich podejście do tradycji i spraw wiary.
W związku z tym ślub braliśmy w kościele, konkordatowy. Uroczystość była piękna a kościół bogato przystrojony. Ksiądz proboszcz wygłosił płomienne kazanie o miłości, na dodatek do mszy przygrywał organista, a podczas komunii oraz później, przy składaniu życzeń, śpiewała utalentowana sopranistka z akompaniamentem kwartetu smyczkowego. Obie mamy, moja i Jurka (jak i wiele innych kobiet zgromadzonych na naszym ślubie) wciąż ocierały łzy wzruszenia.
Na weselu najbardziej rozchwytywaną partnerką do tańca okazała się moja świeżo upieczona teściowa. Ojciec Jurka praktycznie nie tańczył, zdrowie mu nie pozwalało (był sporo starszy od swojej małżonki, miał problemy kardiologiczne i poważne nadciśnienie). Jadwiga natomiast (jak kazała do siebie mówić moja teściowa) była wulkanem energii, a do tego niezwykle atrakcyjną kobietą. Nic więc dziwnego, że praktycznie nie schodziła z parkietu.
Teściowa nie chciała być babcią
Jako młode małżeństwo zaledwie przez chwilę mieszkaliśmy u rodziców Jurka. Dość szybko wyprowadziliśmy się na swoje i wspólnie urządzaliśmy przytulne gniazdko dla siebie, licząc oczywiście na to, że prędzej czy później nasza rodzina się powiększy. I rzeczywiście, już w niecały rok po ślubie zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, a kilka dni później lekarz potwierdził, że jestem w ciąży.
Początkowo cieszyliśmy się tą nowiną tylko we dwoje, ale gdy byłam w drugim trymestrze, postanowiliśmy powiadomić rodziców, że zostaną dziadkami. Najpierw odwiedziliśmy moich rodziców, a później gościliśmy na obiedzie u teściów.
– Mamo, tato – zaczął doniosłym tonem przy deserze mój małżonek – mamy z Asieńką dla was nowinę.
– Mam nadzieję, że to dobre wieści? – zapytał teść.
– Bardzo! Niebawem zostaniesz dziadkiem, a ty, mamo, babcią! – wykrzyknął entuzjastycznie Jurek.
– Synku, bój się Boga! Ja – babcią?! – zaśmiała się Jadwiga. – Ja jestem za młoda na babcię!
– Oj, mamo! Nie cieszysz się? – Jurek zachowywał się, jakby nie znał własnej matki.
– Ależ cieszę się, synku! – śmiała się Jadwiga. – Cieszę się, ale nie z tego, że zostanę babcią, tylko z tego, że wy spodziewacie się dziecka. Jak się czujesz Asieńko?
– Dziękuję, dobrze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Na początku męczyły mnie nieco poranne mdłości, ale teraz jest już w porządku.
Kilka miesięcy później powitaliśmy na świecie Ignasia. Jadwiga odwiedzała małego chętnie, choć oczywiście na tyle często, na ile obowiązki zawodowe jej na to pozwalały. Wiedząc, że nie możemy liczyć na pomoc babci w opiece nad dzieckiem, zdecydowaliśmy, że odsunę w czasie swój powrót do pracy do momentu, gdy Ignaś pójdzie do przedszkola. Nie chcieliśmy posyłać go do żłobka, a szczęśliwie mogłam sobie pozwolić na tak długi pobyt z dzieckiem w domu.
Teściowa została wdową
Moja „laba”, jak zwykł nazywać czas spędzany przeze mnie w domu mój mąż, powoli dobiegała końca, gdy niespodziewanie odebrałam telefon od teściowej. Nie, żeby nigdy do mnie nie dzwoniła, ale pora, jak na jej telefon, była dość nietypowa.
– Jadwiga? Coś się stało? – zapytałam, pełna złych przeczuć.
– Nie mogę się dodzwonić do Jurka. Nie odbiera, pewnie ma jakąś naradę czy coś.
– Tak, mieli mieć dziś jakieś ważne spotkanie – potwierdziłam.
– No to dzwonię do ciebie, Asiu. Przekażesz mu, albo co. Zenona zabrało pogotowie. Jadę właśnie do szpitala, ale spodziewam się najgorszego.
– Co też ty mówisz? Dlaczego najgorszego? – zadziwiał mnie spokój, z jakim Jadwiga wyrzucała z siebie informacje.
– Mówili, że chyba zawał. Wiesz, że przy jego problemach to prawie jak wyrok. Zabrali go na Bukową, jadę tam.
– Zaraz wyślę wiadomość do Jurka, wsiadam w samochód i jadę do szpitala, spotkamy się na miejscu.
Godzinę później potwierdziły się najczarniejsze scenariusze: zawał był bardzo rozległy, teść nie miał praktycznie żadnych szans na przeżycie. Jadwiga przyjęła to niezwykle spokojnie, na chłodno wręcz. Nie wiem, może od jakiegoś czasu spodziewała się, że dni jej męża są policzone? A może po prostu osoby głęboko wierzące potrafią sobie lepiej radzić z odejściem kogoś bliskiego?
Organizacją pogrzebu zajął się Jurek. Ja towarzyszyłam Jadwidze w tym trudnym czasie na ile mogłam. Poprosiła mnie na przykład o pomoc w kupnie kilku czarnych strojów. Na co dzień nie nosiła się na czarno, w jej szafie trudno więc było znaleźć kompletne ubranie dla osoby w żałobie. A ponieważ moja teściowa miała świetną figurę i lubiła eleganckie kreacje podkreślające jej kobiece wdzięki, należało ją odpowiednio zaopatrzyć.
Wiara nie idzie w parze z żałobą
Samotność jej nie dokuczała
Po śmierci męża Jadwiga stała się jeszcze częstszym gościem w kościele, niż wcześniej. Liczne msze zamówione przez żałobników w intencji wiecznego odpoczynku Zenona obligowały ją do częstej obecności na nabożeństwach. Choć właśnie wróciłam do pracy, a Ignaś poszedł do przedszkola, starałam się jak najczęściej towarzyszyć mojej teściowej. Jurek miał zdecydowanie bardziej absorbującą pracę i na jego wsparcie liczyć nie mogła.
Na moje oko teściowa radziła sobie ze stratą nadspodziewanie dobrze. Zaangażowała się w jakieś kościelne wspólnoty, systematycznie też porządkowała mieszkanie, pozbywając się tych rzeczy po zmarłym, które nie miały wartości materialnej bądź sentymentalnej. Oczywiście wciąż była aktywna zawodowo, a ponadto regularnie odwiedzała swojego wnuka. Byłam pełna podziwu, jak silną okazała się kobietą.
Gdy próbowałam o tym rozmawiać z moim mężem, on szybko wyłożył mi swoją teorię.
– Widzisz, Asiu, mama jest osobą bardzo wierzącą. A wiara wymaga od nas, byśmy inaczej postrzegali odejście bliskiej osoby.
– Inaczej, czyli jak? – nie bardzo rozumiałam, do czego zmierza.
– Tata umarł, ale narodził się do życia wiecznego. Mama ma tego świadomość, nie chce go zatrzymywać swoją żałobą. Dlatego właśnie tak często chodzi do kościoła, by modlić się o jego życie wieczne.
– Sugerujesz, że osoby wierzące nie przeżywają żałoby?
– Och, jak ty wszystko spłycasz, Asiu. Oczywiście, że przeżywają. Ale modlitwa za zmarłych zsyła na ich dusze ukojenie. Dlatego moja mama tak dobrze radzi sobie ze stratą.
Nie dyskutowałam z moim mężem. Dla niego matka była niedoścignionym wzorem cnót, a wiarą i modlitwą potrafił wytłumaczyć wszystko to, czego ja nie byłam w stanie objąć swoim rozumem. Jako dobra żona nie zamierzałam nic w tym układzie zmieniać.
Życie przynosi niespodzianki
Gdy wróciłam do pracy, moje życie uległo delikatnemu przemeblowaniu. Stałam się częstszym gościem w kawiarniach i restauracjach, z uwagi na obowiązki zawodowe. Miałam dość elastyczny czas pracy, ale do moich powinności należały też spotkania z określonymi osobami w lokalach gastronomicznych. Przy obiedzie lub deserze pewne rzeczy negocjowało się po prostu lepiej.
Podczas jednego ze spotkań biznesowych dwa stoliki dalej dostrzegłam moją teściową. Była w lokalu z bardzo przystojnym mężczyzną. Choć nie wyglądał na młodszego od swojej towarzyszki, znając jej wiek obstawiałam, że jest przynajmniej 5 lat od niej młodszy. Obserwując ich na tyle, na ile byłam w stanie, wykonując swoje obowiązki zawodowe, miałam okazję stwierdzić, że ich relacja wydaje się dość bliska…
Zaledwie kilka dni później wstąpiłam po pracy do galerii handlowej. Zmęczona zakupami zatrzymałam się w kawiarni, by dostarczyć sobie zastrzyk kofeiny. Przy jednym ze stolików dostrzegłam Jadwigę, w towarzystwie mężczyzny. Co ważne, był to zupełnie inny facet niż ten, którego widziałam kilka dni wcześniej. Jadwiga tym razem mnie zauważyła, przeprosiła swojego towarzysza i podeszła do mojego stolika.
– Asiu, ty tutaj? – zapytała.
– Wpadłam po pracy na kawę – odpowiedziałam wymijająco.
– Wiesz, jestem tu z przyjacielem…
– Widzę. Kilka dni temu widziałam cię z innym przyjacielem.
– Oceniasz mnie? – zapytała zaczepnie.
– Nie. Uważam, że masz prawo do szczęścia. To, że Zenek zmarł, nie oznacza, że masz się umartwiać do końca życia.
– Asiu, jesteś niezwykle mądrą kobietą! Nic nie poradzę na to, że jestem atrakcyjna. Interesują się mną całkiem fajni faceci. Zanim się na któregoś zdecyduję, muszę mieć pewność, że to ten.
– No jasne. Męża już miałaś, teraz byle kim się nie warto zadowolić.
– Mądrego to i dobrze się słucha… Asiu, czy mogę liczyć na to, że zachowasz dyskrecję?
– W sensie, że nic nie powiem Jurkowi? On myśli, że ty leżysz krzyżem w kościele. Czyż mogłabym zrujnować jego wyobrażenie o tobie?
– No właśnie. Mój syn ma nieco spaczone podejście do życia. Jeśli tobie to nie przeszkadza, to dobrze. Ale nie chciałabym, by cały jego świat legł w gruzach tylko dlatego, że jego matka jest atrakcyjną kobietą i może przebierać w absztyfikantach.
– Jadwigo, sprawimy, że będzie żył w nieświadomości. Co ty na to?
Tego dnia zawarłyśmy pakt między teściową a synową, który miał oszczędzić mojemu mężowi wielu zmartwień…
Joanna, 36 lat
Czytaj także:
„Gdy myślę o zmarłym mężu, to mi się ulewa. Ja go opłakiwałam, a on zostawił mi w spadku tylko powódź złych wieści”
„Było mi wstyd przed obcymi, jak traktuje mnie matka. Uważała mój największy talent za zwyczajne dziwactwo”
„Miałam w oczach powódź tysiąclecia, gdy błagałam go, by wybrał mnie, a nie rodzinę. Później chciałam cofnąć czas”