„Rodzice wzięli ślub, bo mama była w ciąży. W domu były ciągle awantury i latały talerze, ale byli razem dla mojego >>dobra<<”

Zaręczyny fot. Adobe Stock
„Smutne statystyki potwierdzały moje obserwacje. Małżeństwa wokół rozpadły się jak źle i pośpiesznie sklecone meble. Gdzie pewność, że akurat mnie uda się zbudować coś trwałego? Nigdzie".
/ 03.08.2022 11:55
Zaręczyny fot. Adobe Stock

Po smutnych doświadczeniach wyniesionych z dzieciństwa, byłem przeciwnikiem małżeństwa. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem 13 lat. Stanowczo za późno. Nim się opamiętali, zdążyli mi zafundować domowe piekło.

Rodzice ciągle się awanturowali

Talerze latały, drzwi trzaskały, szyby w oknach drżały, gdy matka wyzywała ojca od zdradzieckiego skunksa i podłego drania. Tata się odwzajemniał, nazywając ją paranoiczką i chorą z zazdrości wariatką. Na ironię zakrawało, że choć średnio raz w tygodniu jedno groziło rozwodem, trwali w tej parodii związku niby dla mojego dobra, żebym nie przeżył traumy rozbitej rodziny. Paranoja!

Po co w ogóle się pobierali, skoro, odkąd sięgałem pamięcią, nie umieli się dogadać? No, tak... Wzięli ślub, bo mama zaszła w ciążę i tata poczuwał się do odpowiedzialności. Na własnym przykładzie przekonałem się, że to nie jest dobry powód do zawarcia małżeństwa. Wręcz przeciwnie. 

Smutne statystyki potwierdzały moje obserwacje. Małżeństwa wokół rozpadły się jak źle i pośpiesznie sklecone meble. Gdzie pewność, że akurat mnie uda się zbudować coś trwałego? Nigdzie. Właśnie w tym rzecz, że nie istniała gwarancja na udane pożycie małżeńskie. Więzy pętały ducha, odbierały miłości polot i romantyczność.

Nawet przyjaciołom odradzałem ślub

Moi najlepsi przyjaciele, Krzysztof i Barbara, gruchający niczym para gołąbków, których kłótnie wyglądały jak neutralna rozmowa w wykonaniu moich starszych, wszystko zepsuli, gdy postanowili na koniec studiów wziąć ślub. Że niby skoro mają dyplom magistra i są tacy dorośli, poważni, odpowiedzialni, to dojrzeli także do małżeństwa.

– Kretyństwo! – prychnąłem, gdy Krzychu poprosił mnie na świadka tej tragedii.

Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to skończy się tragedią.

– Co was napadło? Po co wam oficjalny papier na bycie razem? – złościłem się. – Bo większy kredyt dostaniecie, bo pracodawcy przychylniejszym okiem patrzą na zaobrączkowanych, bo rodzina naciska? Nie dajcie się szantażować. Kochacie się – to się kochajcie, na zdrowie. Nie psujcie tego jakimś durnym świstkiem. Mam rację? – zwróciłem się po wsparcie do Marceliny.

Wreszcie i ja poznałem dziewczynę

Byliśmy tak jakby razem. To znaczy od paru miesięcy nie spotykaliśmy się z nikim innym. W sensie intymnym, bo oczywiście na smyczy jej nie trzymałem.

W sylwestra koleżeński buziak nieoczekiwanie przerodził się w coś mocno namiętnego i wylądowaliśmy razem w łóżku. Skoro nazajutrz nie uznaliśmy seksu za jednorazowy wyskok tudzież błąd stulecia, najwyraźniej nasza przyjaźń ewoluowała w stronę czegoś więcej. Bez obaw o nagłe komplikacje, bo Marcelinę na hasło małżeństwo również skręcało. W jej rodzinie rozwody należały niemal do tradycji. Poza dziadkami, którzy mieli za dwa lata obchodzić złote gody, stanowiąc chlubny wyjątek, potwierdzający regułę. Ale może ze względu na nich, teraz wzruszyła ramionami, mówiąc:

– Komuś musi się udać, nie? Ja się już zgodziłam zostać druhną.

– Dlaczego? – jęknąłem.

– Bo zamiast gratulować – obrzydzasz! – wytknęła mi Baśka.

– Właśnie – poparł ją Krzysztof. – Daruj sobie. Podjęliśmy decyzję i nie zmienimy zdania. A jak nie chcesz być moim drużbą, trudno, przeżyję, choć będzie mi przykro.

Byłem postawiony pod ścianą

Przyjaźń, cholera, zobowiązuje, ale ręka mi drżała, gdy własnym podpisem musiałem poświadczyć, że Krzysztof i Barbara stali się nową komórką społeczną i rodzinną. Choć w głębi serca, podobnie jak Marcelina, miałem jednak malutką nadzieję, że im akurat się uda. Bo komu, cholera, jak nie im?

Przez pierwsze 3 lata pozornie wszystko układało się pięknie. Baśka dostała wymarzoną pracę, Krzychu awansował. Zdobyli kredyt, kupili małe mieszkanie, potem nieduży samochód, urządzali się w dorosłym świecie, obrastali w piórka i dobra doczesne.

Cenę płacili, a jakże. Taką jak wszystkie małżeństwa. Zagonieni, zapracowani, coraz mniej mieli czasu dla siebie. Blask w ich zakochanych oczach przygasł, miłość rozmienili na drobne. Były rozmowy o odsetkach i scysji z szefem, o nowej kanapie i zalanej przez sąsiadów łazience, zakupach na weekend, wizycie u teściów, a także spory – co ważniejsze: wymiana okna w kuchni czy oddanie auta do blacharza.

Pierwsze problemy w raju

Jak bumerang powracał też temat dzieci. Kryśka coraz bardziej czuła instynkt macierzyński i chciała odstawić pigułki antykoncepcyjne, ale zapracowanemu Krzyśkowi nie spieszyło się do ojcostwa i chciał jeszcze poczekać.

– Po co? – piekliła się Baśka. – Aż twoja szanowna mamusia upomni się o wnuka, a ty w końcu raczysz znaleźć czas i wykrzesać dość siły, by spłodzić potomka? Wkrótce zrobię się za stara na ciążę.

– Masz dopiero 27 lat – zaoponowałem, pijąc piwo.

– Ty to w ogóle się nie odzywaj, tchórzu jeden. Myśmy przynajmniej coś zbudowali przez te 3 lata, a ty i Marcelina? Jak długo, wygodny draniu, zamierzasz ją zwodzić, do 40-stki? Aż ocknie się i stwierdzi, że zmarnowała życie? Zero męża, domu, dzieci.

– Nie każdy jest stworzony do tego miodu – odparłem w imieniu swoim i Marceli, która taktownie milczała, uśmiechając się lekko.

Barbara nie pierwszy raz próbowała podburzyć Marcelinę, ale moja dziewczyna lojalnie dotrzymywała warunków niepisanej umowy. Pochyliłem się i pocałowałem ją w rękę. Miała takie ładne szczupłe palce, których nie szpeciła żadnymi pierścionkami. Obrączka też by źle wyglądała na jej dłoni. Oboje to wiedzieliśmy. Zresztą po co psuć doskonały układ? Wystarczyło spojrzeć na naszych niby szczęśliwych przyjaciół. Ostatnio nie szczędzili sobie złośliwości, starając się na siłę przekonać do swoich racji.

Koniec bajki żyli długo i szczęśliwie

W najgorszych snach nie przewidziałbym dalszego rozwoju wypadków. Barbara przestała się upierać. Za to w tajemnicy odstawiła pigułki i trzy miesiące później oznajmiła wszystkim radosną nowinę. Radosną?! Byłem przy tym i widziałem, jak Krzycha to dotknęło. Normalnie nie mógł uwierzyć, że kobieta, którą kochał i szanował, potraktowała go w tak ohydnie instrumentalny sposób. Przez trzy dni pił na umór, a potem – wciąż zły i rozgoryczony – zdradził żonę z pierwszą chętną panienką. Nie pochwalałem tego, ale jakoś tam rozumiałem.

Gorzej, że gdy otrzeźwiał, naszły go wyrzuty sumienia i jak ostatni kretyn wyznał wszystko małżonce. Jeśli liczył na taryfę ulgową za szczerość, srogo się zawiódł. Baśka długo nie myślała, z miejsca wywaliła go z domu, po czym wystąpiła o rozwód.

– Koniec bajki żyli długo i szczęśliwie – sarkastycznie podsumował Krzychu, którego przygarnęliśmy pod nasz dach.

Dokładnie mówiąc, dach był mój. Marcelina swoją kawalerkę wynajmowała, choć nie sprzedawała. Kolejny punkt niepisanej umowy, która nas wiązała, zarazem dając poczucie względnej niezależności.

– Nie zamierzam więcej błagać o litość. Przecież to ona pierwsza mnie zdradziła. W pewnym sensie... – spojrzał na mnie, jakby czekał na potwierdzenie.

– Jasne – mruknąłem pocieszająco. – Lepiej teraz się rozwieść, niż skazywać dzieciaka na los, który znam sam aż za dobrze.

– Tylko szlag mnie trafia, że urodzi i wychowa mojego syna czy córkę beze mnie. Przecież chciałem zostać tatą. Kiedyś tam... Ale nie tak, wzięty znienacka, podstępem... Cholera – zaklął. Po czym skulił się w sobie, patrząc zrozpaczonym wzrokiem na ścianę. Marcela kiwnęła na mnie. Wyszliśmy do kuchni.

– Musimy coś zrobić – oznajmiła zdecydowanie. – Pomóc im. Przecież ci idioci wciąż się kochają, tylko pogubili się. Gdy rozmawiam z Baśką, na zmianę płacze albo przeklina. Znak, że jej zależy.

– Ale co możemy zrobić? Dwoje ludzi z zasady nie wierzących w małżeństwo? Oni wierzyli i proszę, jak skończyli.

– Bo przed ślubem mieli w głowie wyidealizowany obraz tego, co będzie po ślubie. Ludzie się zmieniają z wiekiem, ujawniają się nowe cechy, pogłębiają wady. A im więcej czasu upływa, tym mniej się o siebie starają, jakby przysięga zwalniała ich z zabiegów o ukochaną osobę. Gdy zaś dochodzi do poważnej różnicy zdań, każda ze stron utwierdza się w swoim stanowisku, nie chce iść na kompromis. Ranią się i grożą rozwodem, który zdecydowanie za łatwo dostać.

Coś w tym było

Gdyby moi rodzice podjęli trud prawdziwej rozmowy, zamiast wrzeszczeć na siebie – może nie byłoby rozwodu, który zresztą oboje ciężko odchorowali. O dziwo, już po fakcie układy się poprawiły i czasem żartowali, że niepotrzebnie się rozstali.

– Zaraz, chcesz powiedzieć, że Baśka wcale nie chce się rozwieść? Tylko karze Krzycha za całokształt, za zdradę w szczególności? Rany, czemu po prostu nie odpuści, zapomni?

– Jezu, naprawdę jesteś durny. Takiej rzeczy nie da się zapomnieć. Ale można wybaczyć.

– No, no... Od kiedy jesteś takim ekspertem?

– Nie ja, moja babcia. Na przyjęciu jubileuszowym zdradziła mi sekret swojego rekordowo długiego małżeństwa. Choć różnie między nią a dziadkiem bywało, nigdy nie brali pod uwagę wyjścia awaryjnego, jakie daje rozwód. Poza tym, jej zdaniem, ludzie za szybko się pobierają i ze złych powodów. Wpadka, korzyści finansowe, naciski rodziny, strach przed samotnością, przyjaźń, udany seks.

– Racja, gdyby przyjaźń i seks były wystarczającym powodem, już od trzech lat bylibyśmy po ślubie – mrugnąłem do niej. – Ale jeżeli nie to wszystko, to co?

– Ciekawość – odparła Marcelina. – Ciekawość, co przyniesie kolejny wspólny dzień. Głębokie wewnętrzne przekonanie, że nie chcesz tej wspólnej przyszłości, jaka by nie była, dzielić i odkrywać z nikim innym.

– Aha – bąknąłem skołowany, bo nigdy nie podchodziłem do małżeństwa w taki odkrywczy sposób. W ogóle unikałem wszelkich dygresji ślubnych. Może faktycznie byłem niedojrzałym, wygodnickim tchórzem? Więc skąd niepokój, który nagle mnie ogarnął? Większy niż strach przed obrączką. Bo czy Marcelina jest ciekawa? Mnie, nas, jacy będziemy, gdzie będziemy, za rok, dwa, dwadzieścia lat? Co gorsza, wcale nie bałem się jej braku zainteresowania, ale tego, że tak naprawdę guzik ją to obchodzi. Dlatego zgadzała się na tę głupią umowę pod tytułem zero komplikacji.

Nagle przeżyłem chwilę olśnienia

Chciałem zobaczyć pierwszy siwy włos na jej skroni, przekonać się, do kogo będą podobne nasze dzieci... Boże, wcale nie ślubu się lękałem, ale tego, że stracę Marcelinę, że pogubimy się jak moi rodzice i przyjaciele, zapędzimy w kozi róg.

– Aha! – powtórzyłem, ale bardziej triumfalnie, unosząc w górę palec. Bo miałem plan. – Mądrze prawisz. Krzychu już żałuje, tylko duma nie pozwala mu się przyznać. A Baśka... Rany, znam ją od stu lat. Nie jest z natury zapiekła, tylko popędliwa. Kiedy ochłonie...

– Kłopot, żeby się opamiętali na czas, nim dojdzie do rozprawy w sądzie.

– No to im pokażmy, że małżeństwo to jednak ważna rzecz. Tak świetna, że i my... postanowiliśmy się pobrać. Co ty na to? Poprośmy ich na świadków. Niech sobie przypomną, jak się cieszyli na własny ślub, jacy byli szczęśliwi, pełni nadziei... Może wtedy jeszcze raz rozważą wszystkie za i przeciw.

– Nie trzeba – burknął Krzysztof, wchodząc do kuchni. – Nie musisz się poświęcać. To też fatalny pretekst do małżeństwa.

Podsłuchiwałem i przyznaję wam rację. Oboje z Baśką nawaliliśmy i zamiast przyznać się do błędu, brnęliśmy coraz dalej... Aż stanęliśmy przed ścianą, którą ona postanowiła rozwalić jednym ciosem, stąd pozew. Ale nic z tego! Nie dam jej rozwodu tak łatwo, będę walczył. Będę błagał, żebrał, wystawał pod drzwiami, słał kwiaty... Nie zapomni mi zdrady, ale może wybaczy... Jeżeli wciąż mnie kocha...

– Kocha, kocha – uśmiechnęła się Marcelina. – Choćby wczoraj, gdy dzwoniła się wyżalić, niby od niechcenia zapytała, czy pamiętamy, że „ten podły drań”, czyli ty, ma kłopoty z żołądkiem i powinien właściwie się odżywiać.

– Tak? – ucieszył się Krzysztof. – To ja lecę! Trzymajcie za mnie mocno kciuki! I już go nie było.

Staliśmy, patrząc sobie z Marceliną w oczy i jeszcze głębiej... gdzie kończyło się „ja i ty”, a zaczynało „my”. Wspaniała okazja, by sprytnie oświadczyć się ukochanej kobiecie, jednocześnie zachowując twarz, minęła. Teraz musiałbym uklęknąć, ukorzyć się i bez wymówek po prostu wyznać, że nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ani teraźniejszego, ani przyszłego. Wtedy Marcelina zrobiła coś niesamowitego. Powiedziała po prostu:

– Zgadzam się.

Czytaj także:„W wieku 16 lat oddałam córkę do adopcji. Teraz uratowałam życie wnuczce, która była ciężko chora”„Mój narzeczony pochodził z majętnej rodziny z koneksjami, a ja nie śmierdziałam groszem. To nie mogło się uda攄W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA