„Rodzice wybrali mi męża, bo miał własny kombajn i sad z jabłkami. W zasadzie była to jego jedyna zaleta”

dziewczyna na wsi fot. Getty Images, Jessica Peterson
„Przez następne 40 minut słuchałam o ciągnikach i kosiarkach. Damian produkował się o ich silnikach, mocy, częściach, które do nich znalazł i kolejnych ulepszeniach, które planował w nich montować. Wszystko fajnie, ale tak naprawdę kompletnie mnie to wszystko nie interesowało!”.
/ 15.07.2024 21:15
dziewczyna na wsi fot. Getty Images, Jessica Peterson

Wiem, że rodzice chcieli dla mnie dobrze. Tylko to, co dla mnie dobre w ich mniemaniu zupełnie nie pokrywa się z moją wizją. Mam nadzieję, że kiedyś zrozumieją, że nie chciałam ich zranić ani zlekceważyć. Po prostu chcę od życia czegoś więcej.

Rodziców nie interesowały moje ambicje

Mama i tata mieszkają na wsi i są dość prostymi ludźmi. Wstyd mi, kiedy to mówię, bo czuję się, jakbym ich upokarzała, ale to chyba najcelniejsze słowo, którym można ich określić. To nie znaczy, że są głupi, czy jacyś beznadziejni. Miałam naprawdę w porządku dzieciństwo i generalnie mogłam na nich liczyć.

Wiedziałam, że pracują naprawdę ciężko, żeby zapewnić mi wszystko, czego potrzebuję i naprawdę byłam im za to wdzięczna – zwłaszcza że w naszej wiosce o dodatkowe pieniądze nie było łatwo. To nie było miasto z setkami możliwości, masą zleceń i pracodawców, wsród których można było przebierać. Tata zajmował się naprawą samochodów i traktorów, a mama pracowała w lokalnej szkole podstawowej i dodatkowo sprzedawała własnoręczne przetwory.

– Ucz się, Zosia, ale pamiętaj, że bogaty i pracowity mąż to podstawa – powtarzała mi matka.

Wyrastałam w tym przekonaniu, ale jakoś nie potrafiłam się zainteresować chłopakami z mojej wsi, nawet tymi, których mama „podsuwała mi” już w szkole średniej. Myślę, że ten czas w moim życiu stał się momentem, w którym przeszłam pewną przemianę.

Zaczęłam dostrzegać ograniczenia w myśleniu moich rodziców, ich brak ambicji. Byłam przekonana, że byliby w stanie wieść łatwiejsze, bardziej dostatnie życie, gdyby tylko zdecydowali się wyjechać gdziekolwiek poza wieś, w której się urodzili. Ale oni siedzieli tu, jakby trzymała ich jakaś tajemna siła.

– Słyszałam, że ta Dorotka z twojej klasy zaraz po szkole będzie się zaręczać – oznajmiła mi któregoś dnia mama. – I dobrze, nie ma co czekać, im szybciej, tym lepiej.

– Naprawdę tak uważasz? Bo ja uważam, że to, co robi, jest zwyczajnie durne – odpysknęłam nerwowo.

– Durne? Co ty wygadujesz? – zdziwiła się szczerze matka.

Kto wychodzi za mąż tuż po liceum? Co się wie o życiu w takim wieku? Jak można w ogóle podjąć taką decyzję, będąc jeszcze nastolatkiem?

Takiej przyszłości dla mnie chcą?

– A tam, niektóre rzeczy się po prostu wie. Zresztą, chłopak dobry, tak na wsi mówią, rodzice mają własną gospodarkę. Nad czym tu się wahać? Dziewczyna będzie miała z nim dobrze – machnęła ręką matka.

– I to wystarczy? A gdzie miłość? Przyjaźń? Nie wiem, cokolwiek?! – zdenerwowałam się.

– Aj, Zośka... – westchnęła matka. – Znowu się jakichś amerykańskich filmów naoglądałaś i bzdury opowiadasz.

Rzuciłam wtedy obieraczkę, którą skrobałam właśnie marchewki i wybiegłam z kuchni wzburzona.

Nie mogłam zrozumieć, jak matka jest w stanie patrzeć w ten sposób na życie. Fakt, jej się może udało, tworzyli zawsze z tatą trwałe i szanujące się małżeństwo, ale mało to było dookoła przykładów, że taki scenariusz nie jest wcale częsty? Co i rusz na sobotnim targu słuchało się o awanturach, zdradach i aferach w połowie wiejskich domów. Najgorsze jednak było to, że mogło się dziać, co chciało, ale o rozwodzie nikt by nawet nigdy nie pomyślał.

– Mamo, ale skoro ten pan zdradza swoją żonę, to dlaczego ona od niego nie odejdzie? – zapytałam kiedyś matkę w szkole podstawowej, gdy wracałyśmy z targu po kolejnej porcji plotek.

– Aj, ludzie różne głupoty robią, ale żeby od razu się rozwodzić? Gdyby tak ludzie się rozstawali przez każdą taką bzdurę, to żadnych małżeństw by nie było! – zaśmiała się w odpowiedzi.

Przez wiele lat nie pamiętałam o tej rozmowie, ale przypomniałam sobie właśnie teraz. I przeraziło mnie, że własna matka może życzyć mi właśnie takiej przyszłości.

Chcieli mnie z nim swatać

– Zosia, może byś pojechała z ojcem do klienta? Tego sadownika, co zaraz za wsią mieszka – zaproponowała mi któregoś razu matka.

Mogę pojechać, ale po co? – zdziwiłam się.

Ojciec rzadko prosił mnie o pomoc, bo drobna dziewczyna nieszczególnie mu się przydawała w jego zawodzie.

– A pojedź, zobaczysz – oznajmiła matka, rzucając mi dziwny uśmiech.

Pojechałam więc i wzięłam udział w czymś, co okazało się być zwykłym swataniem!

– Zosia, to jest pan Wiesław, a to jego syn Damian – oznajmił mi uroczyście ojciec, gdy tylko dojechaliśmy na miejsce.

– Cześć – odpowiedziałam uprzejmie w stronę chłopaka.

– Siema – odparł on, nie wyciągając nawet dłoni z kieszeni.

– No i co? Już? To wszystko? Słowo daję, to pokolenie jakichś mruków! – zarechotał Wiesław. – Damian, zabierz Zosię, pokaż jej nasz sad, poznajcie się – zarządził od razu.

Wcale nie miałam ochoty z nim iść, ale spojrzenie ojca było jednoznaczne: nie miałam wyboru. Poszłam więc i przez następne czterdzieści minut słuchałam o ciągnikach i kosiarkach. Damian produkował się o ich silnikach, mocy, częściach, które do nich znalazł i kolejnych ulepszeniach, które planował w nich montować. Wszystko fajnie, kiwałam uprzejmie głową, żeby nie wyglądać na zbyt znudzoną, ale tak naprawdę kompletnie mnie to wszystko nie interesowało!

Zaczęłam się buntować

– Czy wy sobie ze mnie stroicie żarty?! – napadłam na rodziców po powrocie do domu. – Chcecie mnie zeswatać z tym chłopkiem-roztropkiem?!

– O proszę, hrabina się znalazła! – parsknął ojciec. – A co ci w nim nie pasuje? Chłopak robotny, zaangażowany w gospodarkę, ojcu pomaga. Czego chcesz więcej? A i na zainteresowanego tobą wyglądał! Wybrzydzać będziesz?

– I co, i to wszystko?! – zdenerwowałam się.

– A skąd! Przede wszystkim, oni dopiero od ojca kupili ten drogi kombajn! – zaszczebiotała matka, jakby właśnie oznajmiała mi, że odwiedzi nas sam prezydent.

– I co w związku z tym? – niecierpliwiłam się.

– No jak to co? Mają kombajn! Drogi. To bogaci ludzie – zapiszczała podekscytowana.

– No i?! – kontynuowałam. – Świetnie, jego ojciec ma kombajn. I co dalej?

– No jak to, co dalej?! – teraz to matka się zniecierpliwiła. – Dalej to on go odziedziczy, razem z całym sadem, ziemiami i całą resztą sprzętów!

– Jezu, czy wy siebie słyszycie?! Naprawdę uważacie, że to już jest wystarczający powód, żeby mnie z kimś swatać? Nie interesuje was, czy w ogóle mi się ten człowiek podoba? Czy mamy o czym rozmawiać? – zapytałam z powoli rosnącą rozpaczą w głosie.

– Kiedy roboty huk, to zawsze jest o czym rozmawiać – odpowiedziała we właściwym sobie stylu matka. – A w takim dużym domu jak ich, w takim gospodarstwie, to na pewno miałabyś huk roboty! Ale i dostatek! Nie mogłabyś narzekać na biedę.

– Dziewczyno, czego ty byś chciała więcej? – zapytał mnie ojciec.

Spojrzałam na nich z wyrzutem, ale wiedziałam już, że nie rozumieją i pewnie nigdy nie zrozumieją.

– Niczego – westchnęłam głęboko i poszłam do swojego pokoju.

Całą noc biłam się z myślami, ale w końcu podjęłam szybką i stanowczą decyzję: muszę się wyprowadzić z naszej wsi.

Chciałam czegoś innego

O swoich planach poinformowałam rodziców następnego dnia.

– Chciałabym wyjechać do Płocka, poszukać jakiejś pracy, poznać jakichś nowych ludzi… A za rok może spróbowałabym się dostać na studia? – zaczęłam lekko nieśmiało.

Matka i ojciec patrzyli na mnie jak na kosmitkę.

– Ależ dziecko, co ty wygadujesz? Po co masz wyjeżdżać? Po co pracować gdzieś na obcym? Po co ci studia? – pytała mama łzawym tonem, jakbym właśnie oznajmiła, że zaciągam się do wojska i ruszam na wojnę.

– Gdybyś wyszła za Damiana, wystarczyłoby, że pomagałabyś trochę przy gospodarstwie i domem się zajęła… I miałabyś wszystkiego pod dostatkiem! Ja cię tak trochę straszyłem na wyrost z tą pracą – spuścił nagle z tonu ojciec. – To na pewno łatwiejsze i przyjemniejsze życie niż harować za jakieś grosze jako kelnerka czy inna hostessa… Po co ci te nerwy?

– Słuchajcie, ale w pracy nie ma niczego złego. W studiach też nie. Ja chciałabym się trochę rozwinąć, dowiedzieć o świecie czegoś więcej – argumentowałam.

– No a Damian? – zapytał ojciec z wyrzutem.

– Co z nim? Widziałam człowieka raz na oczy. Chyba zrozumie, jeśli okaże się, że jednak wstrzymam się jeszcze z decyzją o ślubie – skomentowałam poirytowana.

– Wstrzymasz się! – parsknął znowu ojciec. – Tu nie ma się z czym wstrzymywać! Taka partia zaraz sobie znajdzie inną kandydatkę!

„Faktycznie, partia po prostu nie z tej ziemi… Zwykły chłopak ze wsi, do tego niezbyt elokwentny”, myślałam z przekąsem.

– No i świetnie, życzę mu szczęścia. A tymczasem wyjeżdżam – odparłam na koniec twardo, po czym zaczęłam się pakować.

Ojciec nie zszedł na dół, żeby się ze mną pożegnać, gdy wychodziłam z domu następnego dnia. A mama? Mama szepnęła mi tylko na odchodne:

– Myślałam, że jesteś trochę mądrzejsza, Zosia…

Zofia, 20 lat

Czytaj także:
„Wesele mojej siostry przypominało stypę. Rodzice zmusili ją do ślubu, bo przecież panna z brzuchem to wstyd”
„Mąż w testamencie przepisał wszystko swojej kochance. Z grobu go wyciągnę, ale tak tego nie zostawię”
„Wakacje last minute okazały się oszustwem. Zamiast pięknego greckiego widoku miałam grzyba na ścianach i karaluchy”

Redakcja poleca

REKLAMA