„Rodzice chcieli zaplanować mi życie, więc zwiałam za granicę. W Stanach balowałam i zmieniałam facetów jak rękawiczki”

szczęśliwa nastolatka fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Marzyłam o życiu pełnym przygód i szaleństwa, a nade wszystko z dala od rodziców, którzy wciąż chcieli mnie chronić. Wyobrażałam sobie siebie jako obieżyświatkę, na podobieństwo Beaty Pawlikowskiej, pragnęłam kroczyć ścieżką Martyny Wojciechowskiej”.
/ 18.08.2024 20:00
szczęśliwa nastolatka fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Dopiero w samolocie do Chicago poczułam się tak, jakbym wreszcie dorosła. W trakcie tego lotu po raz pierwszy miałam poczucie, że jestem kowalem własnego losu. Uczciłam to, wypijając kilka lampek szampana… Do tej pory niewiele rzeczy ode mnie zależało. Tata był despotyczny i uważał, że zawsze wie lepiej. Mamusia, moja kochana mamusia, wiodła żywot niczym roślina stroniąca od światła, niczym bluszcz owijający się wokół jego potężnych ramion, szerokiego karku i wielkiej łysej czaszki, która na nim spoczywała. Mama raczej nie potrafiłaby funkcjonować samodzielnie.

Kiedy kończyłam podstawówkę, ojciec zaplanował już moją przyszłość zawodową. Widział mnie w roli pielęgniarki, bo uważał, że to odpowiedni fach dla dziewczyny. Ani trochę nie brał pod uwagę, że nigdy nie marzyłam o pracy w służbie zdrowia i pewnie nawet bym się do tego nie nadawała. No chyba że weźmiemy pod uwagę tę jedną przygodę z wujkiem... Do dzisiaj robi mi się słabo na widok krwi, a jak słyszę o jakichś choróbskach, to miękną mi nogi i serce zaczyna walić jak oszalałe. Ale tatę niespecjalnie to interesowało.

Mąż to podstawa

– A jak uważasz, w czym jesteś dobra? – rzucił, patrząc na mnie surowo i z pogardą.

Stałam jak wryta, nie wiedząc, co powiedzieć. Chyba do niczego się nie nadaję.

– A może by tak liceum ogólnokształcące? – bąknęłam nieśmiało, siląc się na słodki uśmiech. – Przecież większość moich koleżanek wybiera się do ogólniaka.

– No więc jaki masz plan po liceum? Chcesz zostać kasjerką w warzywniaku czy co? Natomiast pielęgniarstwo to pewny zawód. Może przy okazji zdobędziesz sobie doktorka za męża? Co prawda lekarz nie zarabia kokosów, ale kto wie, jeśli trafi się jakiś zdolny? W końcu dobrze mieć w rodzinie kogoś po medycynie – nawijał, jakby oczekiwał, że pójdę na studia medyczne.

Mama tylko przytakiwała.

– Racja, skarbie, tatko dobrze mówi. Mąż to podstawa. Jak będzie nieźle zarabiał, to nawet pracy szukać nie będziesz musiała, zajmiesz się domem i dzieciakami.

Takie rozmowy przyprawiały mnie o mdłości. Nie widziałam siebie w roli pielęgniarki ani żony lekarza czy kogokolwiek innego. Macierzyństwo i własny dom również mnie nie pociągały, zwłaszcza jeśli miałby on być choć odrobinę podobny do tego, w którym się wychowałam. Marzyłam o życiu pełnym przygód, namiętnych romansów i szaleństwa, a nade wszystko z dala od rodziców, którzy wciąż chcieli mnie chronić. Wyobrażałam sobie siebie jako obieżyświatkę, na podobieństwo Beaty Pawlikowskiej, pragnęłam kroczyć ścieżką Martyny Wojciechowskiej.

Nagle stał się cud

Tkwiąc w ponurym miasteczku, każdego poranka wsiadałam do autobusu, który wiózł mnie do liceum medycznego w sąsiedniej miejscowości. Tam przez parę godzin zmagałam się z ochotą zemdlenia i potrzebą ucieczki od tej ponurej rzeczywistości. W głowie snułam fantazje o sobie w stolicy lub jakimś innym dużym mieście, pośród adeptów socjologii czy dziennikarstwa, chłonącej wiedzę na zajęciach, a wieczorami bywającej w modnych lokalach. Te marzenia wydawały się równie nieosiągalne jak kariera w telewizji czy wyprawa do dżungli amazońskiej.

Po zakończeniu nauki rozpoczęłam poszukiwania pracy w lokalnym szpitaluOkazało się to nie lada wyzwaniem. I nagle... stał się cud!

– Bożenko, wujek Kaziu jest poważnie chory. Ktoś musi przy nim czuwać, a Tomek i Jasiek – sama wiesz, oni się do tego kompletnie nie nadają. W dodatku są w Nowym Jorku, a zatrudnienie amerykańskiej pielęgniarki to spory wydatek, więc może ty pojechałabyś się nim zająć? W końcu masz takie same kwalifikacje jak one... – kiedy mama to mówiła, wpatrywała się we mnie z niepokojem w oczach.

Przeczuwała to! Miała nieodparte wrażenie, że koncepcja wyjazdu do Stanów przypadnie mi do gustu. Że otwierają się przede mną nowe możliwości. Że jak raz wyjadę, to już nie wrócę!

– Bożka, słuchaj, bez owijania w bawełnę – szanuj się, bo jak ty nie będziesz siebie szanować...

Bla, bla, bla. Nawet nie wsłuchiwałam się w te gadki. Zresztą – przecież miałam być pod czujnym okiem wujka, rodzonego brata mamy. Po co te kazania? Niestety wujaszek był już w opłakanym stanie. Starałam się pomóc, jak tylko potrafiłam, ale niewiele mogłam zdziałać. Najczęściej dzwoniłam po pogotowie. Nieborak wylądował w szpitalu, ale byłam przy nim aż do samego końca.

Tylko ja mogłam się tam pojawić. Jego dwóch dorosłych synów, znacznie starszych niż ja, z trudem znalazło czas, by przyjechać na ceremonię pogrzebową ojca. Mieszkali w sporej odległości od rodzinnych stron, obaj mieli rodziny – partnerki życiowe i dzieci, no i oczywiście pracę. Tomasz, który ożenił się z kobietą z USA i nazywał siebie Tomem, stawił się sam. Za to Jan, w Ameryce znany jako Johnny, dotarł razem ze swoją polską żoną i dwiema córkami, które mówiły wyłącznie po angielsku. Cała uroczystość przebiegła błyskawicznie, bez zbędnych formalności czy wielkich ceremonii.

Rezydencja rodem z dawnych filmów

Posiadłość stryja, która w moich oczach odzwierciedlała „amerykańską” estetykę rodem z dawnych filmów (charakteryzującą się kuchnią utrzymaną w różowej tonacji oraz łazienką w odcieniu seledynowym, a także ozdobnymi firankami w kwiaty, zdobiącymi okna otwierane ku górze), miała niebawem znaleźć nowego nabywcę. Kuzynostwo życzyło sobie, abym do momentu sfinalizowania transakcji nie opuszczała domu, gdyż potrzebowali kogoś na miejscu do dopilnowania formalności. 

Moim zamysłem było niezwłoczne wyruszenie w drogę powrotną zaraz po dopełnieniu niezbędnych czynności. Jednak najwidoczniej kwota opiewająca na kilkadziesiąt tysięcy dolarów nie stanowiła dla nich większego kłopotu. Choć niewykluczone, że w grę wchodziły również inne czynniki. Po dziś dzień pozostaje to dla mnie zagadką.

Czas leciał, a bracia kompletnie nic nie robili w kierunku powrotu do rodzinnego gniazda, zupełnie jakby wymazali z pamięci ojcowski dom. Wobec tego postanowiłam zostać na miejscu, mimo że moja wiza straciła ważność. Udało mi się znaleźć pracę. Mieszkałam w przytulnym domku, który miałam tylko dla siebie. Nareszcie mogłam cieszyć się własnym życiem, na swoich zasadach.

– Kochanie – głos mamy był pełen łez podczas naszej rozmowy telefonicznej – jeśli już zdecydowałaś się na tę tułaczkę, to przynajmniej wykorzystaj okazję. Poszukaj sobie jakiegoś faceta, załóżcie rodzinę. Nie powinnaś być samotna w tym dziwnym, odległym miejscu.

– Pracuj, dziecko, zarabiaj – tata nie krył entuzjazmu – nie ma pracy, której trzeba by się wstydzić. Dolary to zawsze konkretna kasa. Jak wrócisz, to może otworzysz jakiś mały interes. Trzeba zacząć od czegoś. Pomyśl o tym. Nie marnuj czasu. Nie obijaj się!

Zupełnie mi odbiło

Nie marnowałam czasu. Ech, cóż to był za czas! Otaczałam się gronem znajomych, których zdobywałam bez problemu – rodaków, Jankesów, osoby z Ameryki Łacińskiej. Byłam pełna życia, atrakcyjna i radosna. No i oczywiście zwariowana, totalnie odjechana. Moje pragnienia urzeczywistniły się jedynie po części, zamiast tworzyć programy telewizyjne, sprzątałam w luksusowych rezydencjach, a zamiast podróżować po całym globie, bawiłam się różnymi substancjami i romansowałam na potęgę

Zupełnie mi odbiło. Zero ograniczeń, totalna swoboda, po prostu raj na ziemi. Czasami w domu wuja robiło się jak w jakiejś komunie, a innym razem byłam sama i doprowadzałam się do ładu po kolejnych szaleństwach. Raz na wozie, raz pod wozem, ale przynajmniej wszystkie doświadczenia zdobywałam na własną rękę!

– Skarbie mój najdroższy… – poprzez ogromny dystans dzielący nas mama instynktownie wyczuwała, że moje życie to niekończąca się impreza – pora wracać do domu. Po co ci ten cały amerykański sen? Teraz w Polsce masz to samo co za oceanem. Mieszkasz w cudzym domu, harujesz, a tak w ogóle co ty tam porabiasz?

– Praca, mamo, ciężka praca – bełkotałam zachrypniętym od wielodniowego balowania głosem. – Akurat odsypiałam cały tydzień nieustannej pracy. Wiesz, jak ciężko tu związać koniec z końcem?

– No właśnie, ciężko, to wracaj do kraju. Zegar biologiczny tyka coraz głośniej! Czas na męża, Bożenka, na dzidziusia i ciepło rodzinnego gniazdka.

Zegar biologiczny tykał

Nadal żyłam z dnia na dzień, a wolność stała się dla mnie czymś zwyczajnym. Przerodziła się w osamotnienie. Wszystkie moje kumpele z imprez już zdążyły wstąpić w związki małżeńskie. Część z nich zdecydowała się na powrót do ojczyzny. Pojawiały się nowe twarze, ale to już nie było to samo. Atmosfera się ulotniła. W moim otoczeniu robiło się coraz bardziej pusto i przygnębiająco.

Nigdy nie narzekałam na brak facetów wokół siebie, ale to były przelotne znajomości. Nic poważnego, dzisiaj są, a jutro przepadają jak kamień w wodę. Powoli zaczynało mnie to męczyć. Co miałam zrobić, wracać do kraju? I nie mieć kasy nawet na najmniejszy biznes? Słuchać zrzędzenia starego, którego gadania nie dało się znieść nawet przez słuchawkę? Znosić gadkę matki przekonanej, że jej latorośl zmarnowała sobie życie? Nie ma mowy!

Kiedy moje ścieżki skrzyżowały się z Aleksem, zegar odmierzający mój biologiczny czas wył niczym syrena alarmowa. Miał korzenie irlandzkie, był Amerykaninem. Za sobą pierwsze małżeństwo i dorosłe dzieci, ale co z tego? Związek z nim niósł ze sobą masę korzyści – partnera na dobre i złe, legalne dokumenty, w końcu własne cztery kąty i prestiż. Całkiem niezła opcja.

W końcu nie było potrzeby, żebym sama sprzątała. Zatrudniałam pomoc domową, która dbała o porządki.
Starałam się traktować ją przyzwoicie. No i w końcu udało mi się zostać mamą. Córcia przyszła na świat – zdecydowaliśmy, że będzie miała na imię Diana. To był dosłownie ostatni moment. Kompletnie straciłam dla niej głowę.

– Mamo, nareszcie nadarzy się okazja, żebym was odwiedziła. Przedstawię wam Aleksa i Dianę. Wprost nie posiadam się z radości! – mówiłam z autentycznym entuzjazmem.

– Skarbie, doskonale zdajesz sobie sprawę, że to nasze największe marzenie. Diana to przecież nasza jedyna wnuczka, a my wciąż nie mieliśmy okazji jej zobaczyć.

Darzyłam ich ogromnym uczuciem, zwłaszcza teraz, kiedy nie stanowili już dla mnie żadnego zagrożenia. Zawsze ogromnie tęskniłam za mamą, brakowało mi jej ciepłych słów, czułości, delikatności i zrozumienia. To taty się obawiałam. Jego apodyktyczności. Jego złego zdania na mój temat. Byłam ich jedynaczką i przez całe życie odczuwałam to jako balast. Teraz na samą myśl o ponownym spotkaniu z mamą wpadłam w stan wielkiej radości.

Powrót do ojczyzny

W końcu nadszedł dzień, kiedy miałam lecieć do ojczyzny. Czekałam na to z niecierpliwością. Spakowałam mnóstwo upominków dla bliskich, a w moim sercu gościł ogrom miłości. Na lotnisku jak zwykle tłumy ludzi i totalne zamieszanie. Moja córeczka, Diana, przespała lot, ale i tak czuła zmęczenie. Gdy się obudziła, była marudna i płaczliwa, a na widok babci i dziadka jej humor jeszcze bardziej się popsuł. Jednak kiedy dotarliśmy już do rodzinnego domu, wszystko się zmieniło. Diana się rozpromieniła i uśmiechnęła. Przebrałam ją w świeżą, zieloną sukieneczkę, która idealnie współgrała z kolorem jej włosów.

Moja mama mocno się postarzała. Jej wygląd drastycznie się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Minęło sporo czasu, więc to naturalne, ale wyczuwałam, że chodzi o coś innego. Spoglądała na Dianę tak, jakby widziała podejrzane kartofle na bazarze. Usta miała mocno zaciśnięte, a spojrzenie ponure. Zastanawiałam się, co tak bardzo jej nie pasowało we własnej wnuczce.

– Słuchaj, Bożenka, ta mała taka ryża... Skąd się to wzięło? Ty i jej tata macie przecież ciemne włosy!

– Hm, ciężko powiedzieć, może odziedziczyła to po dziadkach z jego strony. Oni mają irlandzkie korzenie. Tak czy inaczej, uważam, że Diana ma przepiękne włosy. Mam nadzieję, że zostaną takie na zawsze.

– No wiesz co, rudzielce to wredne osoby, to chyba jasne! – gwałtownie obróciła się na pięcie i poszła w stronę lodówki.

Z sypialni słychać było pełen irytacji głos taty:

– Dlaczego Alex nie potrafi mówić w naszym języku? Czemu go nie nauczysz polskiego? Kompletnie nie potrafię się z nim porozumieć!

Mój radosny nastrój prysł w mgnieniu oka, jak ciepło wylatujące na zewnątrz, gdy ktoś uchyli okno w trakcie srogiej zimy. No cześć Bożena, witamy z powrotem. Zapraszamy do naszego małego domowego piekła – przeszło mi przez myśl, a gorycz ścisnęła mnie za gardło.

Bożena, 29 lat

Czytaj także:
„Przyjaciel wycenił naszą przyjaźń na 80 tysięcy. Napakował kieszenie kasą i zniknął z moimi marzeniami”
„Zaciągnąłem kredyt na podróż do Japonii, by tam rozkręcić swój biznes. Kraj kwitnącej wiśni mnie zweryfikował”
„Traktuję męża jak bankomat i wyciągam mu kasę z portfela. Spełniam zachcianki, a on się cieszy, że jestem szczęśliwa”

Redakcja poleca

REKLAMA