– Jedziemy na długi weekend na Mazury! – Monika wpadła do mnie jak burza. – Ja, Seba, Tomek i jego kuzyn Daniel. Mamy jeszcze jedno miejsce w samochodzie, no i brakuje nam drugiej dziewczyny, więc ty też z nami jedziesz, kochana!
– Jadę? – zdziwiłam się nieco teatralnie. – No cóż, skoro macie wolne miejsce…
Udawałam, że to nie robi na mnie wrażenia, lecz tak naprawdę strasznie się ucieszyłam
Była końcówka czerwca, trzydzieści stopni w cieniu, i siedzenie przez cztery wolne dni w nagrzanym, dusznym mieście zakrawało na zbrodnię przeciwko zdrowiu. Miałam jeszcze jeden powód, żeby jechać. Powód ów miał metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy i poczucie humoru, które uwielbiałam. Była spora szansa, że ten krótki wypad okaże się początkiem czegoś, na co czekałam od ładnych kilku miesięcy…
– Cześć, Aśka! – Tomek zajechał pod moją klatkę akurat, kiedy szarpałam się z torbą po schodach. – Czekaj, pomogę ci!
Wyskoczył ze swojego forda i podbiegł do mnie, przez co moje serce gwałtownie przyspieszyło. Wciągnęłam zapach jego wody po goleniu i przymknęłam oczy. Tomek był silny, więc moja torba w trzy sekundy wylądowała w bagażniku, a ja mogłam cieszyć się kwadransem sam na sam z moim bóstwem. Kiedy wreszcie stawili się wszyscy, ruszyliśmy w drogę.
Z trudem przebijaliśmy się przez okropne korki. Na początku było trochę sztywno, bo nikt z nas nie znał tego kuzyna Tomka, który dołączył do nas dopiero za miastem, ale po jakimś czasie zaczęliśmy opowiadać sobie dowcipy, dzielić się opiniami na temat najnowszego reality show, a potem nawet śpiewać.
Siedziałam obok Tomka i rozkoszowałam się swoim szczęściem
Oto facet moich marzeń wiózł mnie i całe towarzystwo na Mazury, gdzie mieliśmy się bawić, pić i grillować kiełbaski przez najbliższe cztery dni! No właśnie: pić. Najwyraźniej Daniel stwierdził, że nie ma co czekać, aż dojedziemy na miejsce, bo w pewnym momencie wyciągnął z plecaka butlę coca-coli i zaczął ją rozlewać do plastikowych kubeczków. Szybko się zorientowałam, że to nie sama cola. Napój pachniał wódką i miał moc drinka. Wypiłam jeden kubeczek i podziękowałam, ale Monika z chłopakami z tyłu wypili przynajmniej po trzy.
– Za długie weekendy made in Poland! – wykrzyknął Daniel, trącając się z Sebastianem kubkami, a Monia zaśmiała się głośno. Złapałam spojrzenie Tomka, który zerkał tęsknie w lusterko wsteczne.
Powoli zapadła noc. Zerwał się wiatr
Jako że natura ma swoje prawa, towarzystwo zaczęło domagać się postoju. Tomek zjechał w końcu na stację benzynową i zarządził pół godziny przerwy. Na parkingu oświetlonym zimnymi jarzeniówkami nie było nikogo, to samo przy dystrybutorach. Wzdrygnęłam się lekko. Wolę, jak wokół są ludzie. Poszłam z Tomkiem do sklepu kupić butelkę wody. Poza nami – żywego ducha, a ospały sprzedawca wyglądał tak, jakby od wczoraj nikt go nie wyrywał go z letargu za ladą. Dziwne… Przecież zaczynał się długi weekend!
Powiedziałam to Tomkowi, a on tylko wzruszył ramionami.
– W tym rejonie zapowiadali burze – mruknął. – Ludzie pewnie czekają do rana, aż pogoda się wyklaruje.
Jak na zawołanie o szyby sklepu zaczęły bębnić pierwsze krople deszczu, a w oddali rozległ się grzmot.
– No pięknie! – prychnęłam. – Wygląda na to, że spędzimy te cztery dni w domku kempingowym.
– A to źle? – mrugnął do mnie.
– Zależy, co i z kim się robi – rzuciłam ostrożnie.
– Właśnie – uśmiechnął się z błyskiem w oku. Aż mi zabrakło tchu. Czyżby planował mnie bliżej poznać podczas tego wyjazdu – tak jak ja jego?!
Podekscytowana od razu pobiegłam, żeby powiedzieć Monice, że Tomek chyba na mnie leci. Oczywiście wiedziała o mojej fascynacji i po chwili obie piszczałyśmy z radości, zasłaniając usta dłońmi.
– On jest taki słodki! – nieco wstawiona Monika promieniała miłością do całego świata; nie przestawała zachwycać się obiektem moich starań. – Inteligentny i w ogóle… Pasujecie do siebie!
I uwiesiwszy się na moim ramieniu, zaczęła mi nieco bełkotliwie radzić, co mam robić, żeby Tomek nie mógł mi się oprzeć.
– Hej, dziewczyny! Chodźcie tutaj! Musimy coś zjeść, zanim pojedziemy dalej! – usłyszałyśmy Sebę i skręciłyśmy do części barowej.
Chłopcy siedzieli przy stoliku, a dziewczyna w bufecie krzątała się koło kuchenki mikrofalowej. Kiedy już załadowała do niej mrożone hamburgery i hot-dogi, podeszła do nas z tacą, na której stały trzy butelki piwa i półlitrowe kufle.
– A panie co zamawiają? – zwróciła się do mnie i do Moniki. Zamówiłyśmy to samo co chłopcy plus colę i naraz zdałam sobie sprawę, że coś tu jest nie tak.
– Tomek, to bezalkoholowe, prawda? – zapytałam, patrząc z niepokojem, jak dużymi haustami pije piwo z wysokiej szklanki.
– Nie, normalne – odpowiedział, wycierając pianę z ust.
– Przecież prowadzisz! – zamrugałam ze zdumienia.
– Daj spokój, to tylko jedno piwo! W życiu nie miałem stłuczki! Jestem świetnym kierowcą. Chyba mi ufasz, co?
Wyczułam w jego głosie wyzwanie.
Uśmiechnęłam się niepewnie. „No tak, przecież to tylko jedno piwo, czemu ja się czepiam jak stara baba?” – pomyślałam. Owszem, wcale mi się to nie podobało, ale nie chciałam zrażać do siebie Tomka zrzędzeniem. Zależało mi przecież, żeby dobrze się czuł w moim towarzystwie.
– Na dworze już strasznie leje – zauważył Daniel. – Aż szkoda się stąd ruszać…
– Zostało nam jeszcze niecałe sto kilometrów – odpowiedział mu Sebastian. – Jak Tomek dobrze dociśnie, zajedziemy w godzinę dziesięć. Równo o dwunastej ruszamy.
– To co, jeszcze po jednym? – spytał Daniel i skinął na dziewczynę za ladą.
Chłopcy znowu zamówili po piwie, Monika wzięła kawę, a ja przeprosiłam ich na chwilę i wstałam od stolika. Byłam zdenerwowana. Mimo burzy postanowiłam wyjrzeć na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem.
„Nigdy nie wsiadaj do samochodu z kimś, kto pił alkohol! – powtarzali mi rodzice. – Może być naprawdę świetnym kierowcą, może ci się wydawać, że jest zupełnie trzeźwy, ale ma wolniejszy czas reakcji, a na drodze zawsze może zdarzyć się coś nieprzewidzianego!”. No tak, łatwo mówić: „Nie wsiadaj”! W mieście zawsze można gdzieś podjechać autobusem albo zamówić taksówkę. Ale tu? Co niby miałam zrobić? Zostać na tej stacji benzynowej na noc? Urządzić wszystkim awanturę i kazać im czekać, aż z organizmu Tomka wyparuje alkohol? Wszyscy poza mną już sporo wypili i stracili zdolność oceny sytuacji.
Widziałam zagrożenie, ale byłam realistką
– Nie mam wyboru – mruknęłam do siebie. – Przecież cokolwiek bym powiedziała, i tak mnie nie posłuchają. „A poza tym – znów mi przyszło do głowy – nie ma sensu kłócić się z Tomkiem, zanim w ogóle coś się między nami wydarzyło. Byłoby szkoda… Chcę z nim przeżyć fajny weekend? Chcę. Skoro tak, to nie mogę mu teraz ciosać kołków na głowie!”.
– Zawsze ma się wybór – nagle rozległ się głos tuż obok mnie. Było to tak niespodziewane, że aż podskoczyłam.
Uniosłam głowę: trzy metry ode mnie stała starsza kobieta w szarym dresie.
– Spokojnie – dodała łagodnym tonem. Miała siwe włosy związane w kucyk i uśmiechała się jak moja mama.
– Gadałam do siebie… – mruknęłam przepraszająco, zastanawiając się intensywnie, skąd ona się tu wzięła. Jej ubranie było suche, więc musiała wyjść ze środka, ale przecież wcześniej w sklepie nie widziałam żadnych klientów. „To pewnie ktoś z obsługi” – uznałam.
– Jadę ze znajomymi na Mazury i nasz kierowca właśnie pije drugie piwo…
– Więc nie możesz wsiąść z nim do samochodu – stwierdziła poważnie. – To potencjalny samobójca i morderca.
– Wiem, ale nie bardzo mam wyjście – westchnęłam, rozglądając się po tonącej w potokach deszczu pustej stacji. – Inaczej się stąd nie wydostanę. Muszę jechać z nim i po prostu pilnować, żeby jechał bardzo ostrożnie. W końcu to tylko dwa piwa.
– Nie wsiadaj do tego samochodu – powtórzyła z naciskiem. – Za godzinę przyjedzie tu mój syn, wraca TIR-em z trasy. Możesz zabrać się z nim do miasta.
Już chciałam odmówić, kiedy nagle pomyślałam, że może ona ma rację. Jasne, wsiadanie do TIR-a z obcym facetem to może nie jest najbezpieczniejsze wyjście, lecz przecież poznałam właśnie jego matkę, więc nie będzie tak całkiem obcy. Przyjrzałam się kobiecie kątem oka. Było w niej coś smutnego, ale jednocześnie wzbudzała zaufanie. Czułam, że ona naprawdę chce mi pomóc. No i ten łagodny uśmiech, z którym na mnie patrzyła…
– No nie wiem – zawahałam się jeszcze, bo wciąż mi było żal weekendu z Tomkiem. – Pogadam z przyjaciółmi, zdecyduję.
– Za godzinę zajedzie tu TIR i wysiądzie z niego blondyn w dżinsowej kurtce. To mój syn. Powiedz mu, że twój kierowca pił przed dalszą jazdą i nie chciałaś z nim jechać. Nic więcej, po prostu tyle. Zabierze cię stąd.
– A pani? Nie zaczeka pani na niego?
– Ja muszę już wracać – odparła tak jakoś smutno. – Wykorzystałam cały swój czas.
„A więc jednak tu pracuje – pomyślałam. – Pewnie wyszła na przerwę i teraz musi już gonić do pracy”.
Wróciłam do bufetu. Wszyscy byli już bardzo rozbawieni, Tomek też. Jeśli jeszcze chwilę wcześniej miałam wątpliwości, czy z nim jechać, teraz się ich pozbyłam. Poczułam także, że już mi na nim tak bardzo nie zależy. Facet był nieodpowiedzialny i ryzykował życiem swoim i innych. To mi się bardzo nie podobało.
– Żartujesz sobie?! – Monika wybałuszyła oczy, gdy stwierdziłam, że dalej z nimi nie jadę. – Weź przestań biadolić jak jakaś wariatka i pakuj się do samochodu – zarządziła, dźwigając się chwiejnie od stolika.
– Pójdę z wami tylko po torbę – oparłam stanowczo. – Nie wsiądę do auta.
– Ej, Aśka, nie wiedziałem, że jesteś taka drętwa! – Tomek patrzył na mnie nieprzychylnie. – Wyluzuj, kobieto, jest weekend!
– Wyluzowałam, ile trzeba. A ty za bardzo – odparowałam. – Dlatego dalej nie jadę.
Przez kilka minut wysłuchiwałam złośliwości, kpin i gróźb całego towarzystwa, że więcej się ze mną nie spotkają, ale w końcu Tomek z wściekłym sapnięciem rzucił mi pod nogi moją torbę i czerwony ford odjechał z piskiem opon, ciągnąc za sobą chmurę spalin i łomot muzyki włączonej na full. Zatargałam torbę z powrotem do bufetu i poszłam poszukać kobiety, której syn miał mnie stamtąd zabrać. Miałam prawie godzinę, więc chciałam z nią jeszcze pogadać.
– Starsza kobieta w dresie? – zdziwił się sprzedawca w sklepie. – Nieeee… Jestem tu tylko ja i bufetowa, nikogo więcej.
„Bardzo dziwne” – pomyślałam.
Nie udało mi się wyjaśnić tej zagadki i nagle pożałowałam, że tak po prostu posłuchałam jakiejś nieznajomej. Przecież mogła mnie zwyczajnie wkręcić! Może nie ma żadnego syna w TIR-ze i nikt tu nie przyjedzie, żeby mnie zabrać?! Zrobiło mi się gorąco. Wpadłam w panikę, że tak pochopnie rozstałam się ze znajomymi.
I co ja teraz zrobię, jeśli żaden blondyn w dżinsowej kurtce nie pojawi się, aby mnie uratować?!
Posępne rozmyślania przerwał mi warkot potężnego silnika. Na stację właśnie wtaczała się olbrzymia, szesnastokołowa ciężarówka. Zaparkowała z boku i z kabiny wyskoczył facet w ciemnej kurtce.
– Ale czy to na pewno ten? – zapytałam sama siebie półgłosem, wytężając wzrok.
Pochylając się w deszczu, pobiegł prosto do bufetu. Ja za nim. W środku z ulgą odkryłam, że naprawdę ma jasne włosy, a jego mokra kurtka uszyta jest z ciemnego dżinsu.
– Przepraszam pana… Widziałam, że jedzie pan w stronę Warszawy. Utknęłam tutaj, bo mój kierowca zaczął pić i nie chciałam z nim jechać dalej, więc pomyślałam…
– Nie ma sprawy, zabiorę panią! – powiedział szybko, a po jego twarzy przebiegł dziwny cień. – Za pół godziny odjeżdżam. Może posiedzi pani tu ze mną?
Nazywał się Paweł, miał około czterdziestki, a w rysach coś znajomego. Był sympatyczny, szybko pozbyłam się lęku przed nieznajomym. Wracał z Litwy i w przerwach między kęsami hamburgera a łykami herbaty opowiadał mi o swojej podróży.
– Często biorę autostopowiczów – powiedział. – Droga wtedy wydaje się krótsza. No i jest do kogo gębę otworzyć.
Faktycznie, bardzo dużo mówił, dlatego nie miałam okazji nawet wtrącić, że spotkałam jego matkę. Potem, gdy ruszyliśmy, włączył radio, a ja, zmęczona, zaczęłam drzemać, słuchając muzyki. Gdy już dojeżdżaliśmy do miasta, w radiu zaczęli podawać ostatnie wiadomości:
– Trwa usuwanie skutków wypadku na krajowej szesnastce, gdzie po północy osobowy ford taurus wypadł na zakręcie z drogi i dosłownie owinął się wokół drzewa. Kierowca i troje pasażerów, kobieta i dwóch mężczyzn, zginęli na miejscu. Wszyscy byli pod wpływem alkoholu. Zdjęcia z akcji znajdą państwo na naszej stronie…
Jak w transie wyszarpnęłam smartfona i weszłam na stronę internetową radiostacji. Zdjęcia były niewyraźne, ale rozpoznałam samochód Tomka… I zielone legginsy Moniki, której ciała jeszcze nie zdążyli zapakować w czarny plastikowy worek.
– Boże! – jęknęłam, podnosząc wzrok. – To moi przyjaciele… Wszyscy zginęli!
– Kierowca był pod wpływem alkoholu, prawda? – Paweł pokręcił głową. – Zupełnie jak w przypadku mojej mamy.
– Co? – ta uwaga jakoś przebiła się do mojej zbolałej świadomości. – Jak to?
– Dwa lata temu wsiadła do samochodu z kolegą, który był po trzech piwach. Ona była trzeźwa, ale to nic nie zmieniło – westchnął, a ja poczułam, że nagle wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce. Suchy dres tej kobiety, jej pojawienie się nie wiadomo skąd, no i te słowa: „Muszę już wracać. Wykorzystałam cały swój czas…”.
– Zderzyli się z ciężarówką – ciągnął Paweł drewnianym głosem. – Ten morderca przeżył, ale mama zginęła na miejscu. Dzisiaj jest rocznica jej śmierci.
Zobacz więcej ciekawych historii:
Życie modelki wcale nie jest takie wspaniałe
Mój pierwszy ukochany zdradził mnie z prostytutką
25 lat temu chłopak mnie zostawił. Okazało się, że został księdzem
Na rozprawie rozwodowej poznałam prawdziwą miłość
Przy 164 cm ważę 98 kg i nie mogę schudnąć